Ostatnio ciągle śnią mi się dziwne sny, więc będę je tytułować trochę pompatycznie, a więc:
Drzwi Obłędu: Z siostrą cioteczną i bratem ciotecznym wybieramy się na Parowę (coś w stylu parku, ulubione miejsce żuli). Normalnie się przejść. Tam na takiej rzeczce (też Parowie) jest taka maleńka wysepka, co rośnie na niej jakieś drzewo, chyba wierzba (ale nie płacząca, taka inna).
W moim śnie zamiast niej było dziwne drzewo, przepołowione na dwoje, tak, że tworzyło prostokątny otwór wielkości zwykłych drzwi, zanim się znów łączyły. Oczywiście Olek (brat) przeszedł przez te Drzwi, ale po drugiej stronie go nie było, tzn: jak patrzyliśmy ze strony, z której wszedł, widzieliśmy go, a z drugiej już niet. Nie ma rady, przeszliśmy przez Drzwi za nim.
Od razu było oczywiste, że znaleźliśmy się w innym świecie. Dlaczego: *słońce zachodziło, a była godzina około pierwszej. I było lato *Parowa ze statusu "rzeczka" przeszła w status "spieniony głęboki górski potok" *niebo było intensywnie granatowe. Takie niebo jest tylko podczas pogodnego zmierzchu podczas pełni kiężyca, a nie podczas zachodu, gdy całe słońce widać było póki co na horyzoncie *słońce było znacznie większe (gdzieś wielkości studzienki kanalizacyjnej-wyobraźcie sobie taką studzienkę, jak ją widzicie z dużego bliska w kolorze jasnoczerwonym, zawieszoną na niebie)
Na szczęście wyspę łączył z lądem wielki pień przerzucony przez potok zapewne jako most (w realu też taki jest, tylko mniejszy). Jakoś wgramoliliśmy się na niego i poszliśmy łąką w kierunku zachodzącego słońca...
Dotarliśmy do lasu, który widzieliśmy już od pewnego czasu na horyzoncie. Usłyszeliśmy dźwięk rogu i polujących ludzi (?). Natychmiast się skapnąłem, że polują NA NAS...
Kazałem rodzeństwu uciekać, sam też biegłem praktycznie na oślep. Jakoś udało mi się uniknąć zderzenia z drzewami. Wbiegliśmy na polanę z podobnymi Drzwiami, jakie były na wysepce, tylko drzewa wydawały się być wykute z kamienia. Miałem nadzieję, że Drzwi prowadziły do naszego świata. Przeszedłem przez nie, zaraz po Ance (siostrze). Za nami wszedł Olek. Wyszliśmy na Skarpę. Na pewno nie Płocką. Zero ludzi, zero budynków, skarpa była znacznie wyższa i bliżej rzeki, rzeka była węższa i na oko głębsza niż Wisła. Była też czystsza.
Pogoń wybiegła za nami. Osaczyła nas przy urywisku, za nami była tylko przepaść i głęboka woda. Mogłem się bliżej przyjrzeć prześladowcom. Wyglądali jak dwór królewski, który zasadził się w lesie na grubego zwierza. Żaden z nich nie był człowiekiem.
To byli goście ze elfimi spiczastymi uszami, rogami (jak jelenia) i takimi dziwnymi oczyma. Oczy były całe czarne, jak u UFO. Wogóle wyglądali OBCO. Nie mieliśmy wyjścia. Żeby przeżyć, musieliśmy skoczyć. Najpierw Anna, potem Olek, na końcu ja. Chcieli nas powstrzymać, ale konie nie chciały podejść tak blisko krawędzi.
Spadałem długo. Wreszcie uderzyłem w wodę. Jakoś udało mi się wyjść na brzeg. W czasie, gdy ja się suszyłem Anka odkryła w przybrzeżnej jaskini kolejne Drzwi, zrobione z piasku. Prowadziły one do wyjątkowo dziwnej krainy, wyglądającej jak dno morza. Wszystko było granatowe i ciemne, brak było jakiegokolwiek śladu życia.
Błąkaliśmy się tam przez chwilę, aż znaleźliśmy inne Drzwi zbudowane z zardzewiałego metalu. Po drugiej stronie była sceneria rodem z kiepskeigo horroru. Mgła, ciemność, dwa ogromne księżyce- jeden czerwony, drugi żółty... I niebo koloru skrzepłej krwi z czarnymi chmurami.
W oddali widać było Zamek na wzgórzu, jednak przezornie nie poszliśmy w jego kierunku, wybraliśmy natomiast kierunek przeciwny. I dobrze, bo natrafiliśmy na ostatnie Drzwi. Były zrobione z niebieskiego plastiku.
Wyszliśmy bramą mojego Liceum. Po tym obudziłem się z poczuciem ulgi.
PS: ARek, nie wstydź się! Bo będę pisał do siebie...
_________________ Sztuczna inteligencja nadaje nowe znaczenie złośliwości rzeczy martwych...
...obrazy...one ożywają...
|