Może to jest jak odgrzewanie kilkakrotnie już zrobionego kotleta, a jednak musiałam, i co ważniejsze – chciałam – o tym napisać.
Wiele się mówi o różnicy między uczelniami prywatnymi, a państwowymi, i przede wszystkim o różnicach między nimi. Najczęściej – potocznie zwane – prywaciaki wypadają gorzej, niekoniecznie słusznie.
Jednak zadziwiło mnie stwierdzenie, które głosiło, iż "najsłabsza państwowa jest lepsza od najlepszej prywatnej”.
Oczywiście, każdy ma swoje zdanie, lecz przydałoby się by było one obiektywne.
Jasne – szkoły państwowe mają swoją renomę i prestiż, które kształtowały wiele długich lat.
Co więcej są tanie i studiowanie na państwowej uczelni daje człowiekowi poczucie, jak i opinię, iż znalazł się wśród lepszych, mądrzejszych, tych, którzy zasługują na więcej.
Nie kłócę się, że trudno prywaciakowi dogonić taki UW. Jednak stwierdzanie, że prestiżowa szkoła prywatna jest gorsza od byle, jakiej uczelni jest krzywdzące i niesłuszne.
Tak naprawdę z państwowych liczy się niewiele szkół – Uniwersytet Warszawski, Wrocławski, Jagielloński, ASP Warszawskie, Łódzkie.
Na szacunek, którym się darzy te uczelnie pracowało wielu ludzi i przede wszystkim czas, gdzie nie było dla nich wielkiej konkurencji.
Uczelnie prywatne nie miały tego czasu. Rozwijają się dość szybko, od stosunkowo niedawna i tylko część zdążyła wyrobić sobie opinię. Nie tylko dzięki wysokim czesnym, ale i znanym osobistościom, które uczą zarówno u nich, jak i na państwowych uniwersytetach.
Oczywiście, prywaciaków jest teraz od groma i nie wszystkie zasługują na pozytywne opinie, będąc jedynie azylem dla leniwych, chcących mieć tylko „papier”, świadczący, że coś potrafią, bądź dla tych, którzy uciekają przed służbą wojskową. To też może być i niech sobie na boczku będzie.
Pogląd, iż jakiekolwiek studia w małej państwówce są lepsze niż, na przykład nauka w szkole Jańskiego czy Koźmińskiego jest nie dość, że kretyński to i nie stosowny.
Już nie wspominam o uczniach owych szkół, którzy mogą czuć się urażeni takimi sądami.
Wszak już są szkoły, które zdążyły wyrobić sobie bardzo dobrą renomę i w wielu rankingach przebijają nawet państwowe uczelnie. Należą do nich między innymi (nie wszystkie sprawdzałam, wybaczcie lenistwo) wspomniany już Jański, Koźmiński, uczelnia artystyczna Fałata, szkoła dziennikarska Wańkowicza, Collegium Civitas (halo Ryu), OLYMPUS Kudlińskiego, Polsko-Japońska szkoła technik komputerowych, SWPS, szkoła handlu i prawa Łazarskiego, Wszechnica Polska.
A jest to tylko oddział warszawski.
Co by być bardziej wiarygodną sięgnęłam dalej niż informatory, strony internetowe, czy rankingi (do których zresztą odnoszę się bardzo sceptycznie). Byłam w szkołach i pytałam studentów pod pretekstem pragnienia studiowania w danej szkole, część sprawdziłam dzięki agencji reklamy w pracy, do polsko-japońskiej chodzi syn mojej eks-wychowawczyni z liceum. Oczywiście, tak jak się zdarzają (tu akurat nieliczne) osoby niezadowolone ze szkoły, tak znalazłam wręcz hordy bardzo usatysfakcjonowanych.
Uczyć się trzeba dużo, podobnie jak i często płacić, ale wyniki są potem dobre. Nie mam na myśli samych ocen, ale późniejsze znalezienie pracy czy rozwinięte zdolności interpersonalne. Większość uczelni prywatnych współpracuje z firmami, które potem "korzystają" z ich absolwentów.
Część uczelni tworzy również banki młodych, skąd firmy czerpią pracowników.
Pragnę zaznaczyć jeszcze, że mówię o studiach dziennych. Zaocznych i wieczorowych nie badałam, bo sama na takie bym, po prostu nie poszła.
Co więcej, bywa, iż szkoły prywatne oferują więcej niż tradycyjne, często nie chcące wprowadzać zmian.
Prywaciakom zarzuca się olewaczy stosunek profesorów do uczniów.
W tych gorszych? Możliwe.
Jednak z tego, co udało mi się dowiedzieć wielu profesorów traktuje studentów na równi. I to wcale nie pochyłej.
Zdarza też się tak, iż profesorowie, dzięki wyższym pensjom na prywatnych uczelniach bardziej się przykładają do nauczania, niż na państwowych.
Pominę również kwestię, iż wiele zależy od studenta. Chcesz się uczyć – to się uczysz, nie – to nie. Niezależnie od szkoły, do której chodzisz.
Często też uczniowie szkół prywatnych prezentują lepszy poziom niż ci z państwowych.
Studenci „państwowi” równie często i gęsto potrafią olewać naukę.
Jeszcze jedna kwestia – „studiuj byle, co, ale na państwowej”.
To mnie rozbiło.
Na własnym przykładzie: mam iść na, przykładowo UW – anglistykę stosowaną, bądź stosunki międzynarodowe (są to pokrewne moim zainteresowaniom kierunki) – a nie grafikę komputerową, z którą chętnie zwiążę przyszłość, dlatego bo to państwówka? Bo nie płacę? Bo „wstyd jest iść do prywaciaka”?
Ludzie, to jest chore. O_o
Pogląd dotyczący szkół prywatnych nie zamyka się jedynie w kręgu uczelni wyższych. Dotyka on również podstawówek, gimnazjów i liceów prywatnych. Tu jednak zdanie jest odwrotne. Że to prywatne są lepsze.
Paranoja?
Nvm.
Tak czy inaczej, opinie tak ogólne jak „państwowa –ja gut… prywatna – zuo…” są naprawdę krzywdzące i nie na miejscu.
Jeszcze, co do pracodawców, to też różnie z tym bywa. Raczej będą woleć osobę, która ukończyła Koźmińskiego niż ‘coś’ z Pcimia Dolnego.
Cały mój wywód, nie miał na celu w żaden sposób pogrążenia uczelni państwowych, ale uzmysłowieniu niektórym, że szkoła prywatna też jest dobra i niekoniecznie gorsza, od państwówek.
|