***
Za murem siedzib CA Maxymilian czekał na dwa RB które zakładały ładunki penetracyjne i kumulacyjne na przewężenie w murze...
RB: Sir! ładunki założone, odpalać?
Max: Tak. ŻOŁNIERZE KRYĆ SIĘ!!! - natychmiast 25 postaci w EBA padło na ziemię, RB odbezpieczył 50 ładunków penetracujnycyh i 30 kumulacyjnych. Przez pięć sekund nic się nie działo, jeden z żołnierzy lekko wychylił głowę... *KABOOM!!!*
i setki małych kawałków skalnych wzbiło się w powietrze, by po chwili opaść na obszar wokół dziury robiąc cichy świst powodowany prędkością spadania. Dziura nie była duża, ale wystarczająca by przejechały przez nią dwa LandRovery z przyczepami lub inny ciężki sprzęt. Ten cholerny mur jest wielki jak mur chiński, a może i większy, jego rozmiarów nie pamięta dokładnie ani Gola_s, ani Miles ani też Maxymilian, choć wszyscy trzej są rodowitymi ziemianami. Ten jednak mur był napewno szerszy i wyższy... dziura nie sięgała nawet 1/3 wysokości.
Max: Wszyscy cali? - wszyscy zameldowali wedle szarży, że nic im nie jest... Tylko jeden żołnierz odgarniając kurz ze zbroi klął przez komunikator.
Marine: Kur..., a żeby tak ich w chol... do diabła wysłać!!! + kolejne kilkanaście wiązanek, które nawet największych mistrzów klnięcia i znieważania posłałyby w diabły...
Max: Co ci jest? - zdziwił się Maxymilian widząc, że nie ma żadnycyh dziur w zbroi
Marine: Te cholerne odłamki porysowały mi pancerz!!! - marine wskazał na zdrapany lakier, odłamki skalne porysowały mu oznaczenia oddziału. Świeżo wykuty miecz, leżący na kowadle i napis PER ASPERA AD ASTRA, widnięjący kiedyś nad LOGO kompanii stanowiły teraz kupkę pozdrapywanego lakieru.
Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet dowódca oddziału Max.
Maxymilian: Connor, weź drużynę i skontaktuj się możliwie jak najszybciej z Kurkinsem. Reszta, idziemy do oddziału saperów. - jak powiedział tak wykonali, piątka żołnierzy ruszyła ostrożnie przez wyłom w murze, miał on jakieś sześć-siedem metrów szerokośći i z osiem wyskokości. Reszta, czyli 20 marines, Max i dwa RB dochodziło do saperów którzy penetrowali piewsze kondygnacje podziemnych poziomów Wieży Potępionych.
Max: Co z grupami w przodzie?
Saper: Według majora, dostali ostro wciry. Czwórka anihilowana, jedynka straciła dwóch ludzi, są ciężko ranni, dwójka ma tylko dwóch ludzi, trójka i piątka mają pełny stan osobowy.
Max: Cholera... Niech 5 ludzi wesprze dwójkę i jedynkę, następna 10 niech zabierze rannych i dostarczy zapasy amunicji. Wykonać! - sierżant saperów machnął na kilku Marines i saperów, by ruszyli wykonać rozkaz.
15 ludzi dotarło po paru minutach do pierwszej grupy, broniła się teraz za przewróconymi stołami i załomem.
Saper: <wystrzeliwójąc w małego diablika z ZCMLR-1> Sierżancie! Mamy posiłki i amunicję! - kolejne diabliki padły na podłogę, kawałki ciał latały po sali sikając juchą po ścianach - Zabieramy rannych!
Starszy sierżant Marine: Dobrze, ile zostawiacie - unik przed lecącym garnkiem.
Saper: Dwóch marine, ale najpierw pomożemy z tymi tutaj!
Teraz w poczwary i inne koszmary strzelało 18 żołnierzy, nawała ognia położyła niemal wszystkich atakujących, teraz to oni cofali się za przewrócone stoły na drugim końcu sali.
St. Sierż. Marine: Trevor! Larson! Granaty! - dwaj szeregowi wystrzelili z granatników posyłając dwa granaty rozpryskowe kal. 40mm za prowizoryczne barykady na drugim końcu sali. W chwili uderzenia nie nastąpiła eksplozja, dwójka marine zdąrzyła schować się za swój stół, dwie sekundy później salą wstrząsneły dwa wybuchy, granaty eksplodowały z pięciosek. opóźnieniem, kawałki ciał diablików latały po całej sali, niektóre pozbawione kończyn skomlały coś przeraźliwie, plujać własnymi flakami i krwią.
Saper: Dobra, brać rannych i do wyjścia! Reszta robić co trzeba! - dwóch Marine zostało z jedynką w ramach uzupełnenia, następna dwójka zabrała rannych i ruszyła do wyjścia. Jedenastu marines ruszyło do grupy drugiej, gdzie walczyło tylko dwóch żołnierzy.
Tymczasem grupa pierwsza przeszukiwała pomieszczenie, dobijając niedobitki. Jeden z marines widząc sapiącego diablika bez nóg i żeber, podszedł i popatrzył w jego ciemne, bordowe oczy, na tle fioleowego ciała, zdawały się lśnić czystą krwią, a może naprawdę lśniły jego krwią? Marine nie zadawał sobie takich zbędnych pytań, przeładował podwieszszaną strzelbę kal. .12gg i wycelował w łeb potworka, nie strzelił od razu, napluł na niego i dopiero powli nacisnął spust, gdyby nie hełm, można by było zobaczyć uśmiechniętą twarz żołnierza, w chwili gdy mózg i czaszka diablika rozsmarowywały się na ścianie o którą był oparty.
Drugi marine nie chciał marnować amunicji, mimo iż dostali jej spory zapas, podszedł do potworka bez nogi i kawałka ręki, z nogą od stołu tkwiącą w prawym płucu, flaki wypływały mu na zewnątrz. Żołnierz zaczął kopać diablika, widząc grymas bólu... zbyt małego bólu, zaczął wiercić nogą od stołu w płucu potwora, krzyk jaki wydostał by się z krtani daiblika byłby przerażający, jednak nie mógł on krzyknąć ponieważ nie miał powietrza.
Drewno wierciło mu się w płucu, raz w prawo raz w lewo, czyniąc ogromny ból, pewnie chciałby zginąć...
Marine ponaglany przez dowódcę, skończył z nim bardzo humanitarnie, walnął go kolbą w płuca, tak, by flaki całkiem wyszły na wierzch, a potem zdeptał je uśmiercając wroga. Jedynka kontynuowała swą drogę z dwoma nowymi *psycholami* w składzie. [jakiż ja jestem brutalny
- Gola_s]
* * *
Trzech ciężko rannych marines opartych o ścianę, nasłuchiwało odgłosu biegnących metalowych zbroi.
Drużyna wybiegła zza rogu, widząc rannych towarzyszy broni, trzech saperów natychmiast zabrało ich do wyjścia, a reszta przebiegła do kolejnego zakrętu i zobaczyła widok niezbyt przyjemny, ciała robali rozsmarowane po wszystkim, na czym można by zawiesić jakieś organy wewnętrzne i pełno zielonkawej krwi w zagłębieniach nierównej podłogi.
Saper: Sierżancie Algeron! Melduje przybycie posiłków i ewakuację rannych!
Sierż. Algeron: Dziękuję! Teraz przydałaby nam się jakakolwiek pomoc! Te cholerstwa plują jakimś żrącym kwasem, przeżera on pancerz, tamci mają okropne poparzenia!
Saper: Rozumiem, mamy chyba coś co trochę rozluźni atmosferę!
Czterech Marine wspomogło ocalałych żołnierzy z 'dwójki'. Dwóch saperów poganianych przez dowódcę, konstruowało coś na prędce, klejąc taśmą izolacyjną kilka granatów i ładunek opóźniający.
Saper: WRZUCAĆ!!! - jeden z saperów wrzucił zrobiony przed chwilą 'specyfik' pod osłoną kanonady ognia sześciu marines. - CHODU!
Wszyscy którzy stali blisko niego zaczęli biec do tyłu, niezważając na robale, które powoli zbliżyły się do wyjścia na korytarz. Jednak po pięciou sekundach ładunek ekslodował. Wstrząs był tak slny, że ze stropów poleciały kurz i drobinki kamieni wraz z zaprawą.
Sierż Algeron: Co to kurwa było?
Saper: Kilka granatów i ład. kumulujący z opóźnieniem. Lepiej ruszajcie, zostawiam wam 3 ludzi i amunicję! Życzę szczęścia! - obaj żołnierze kiwnęli do siebie porozumiewawczo głowami, po chwili obie grupy ruszyły w przeciwnych kierunkach. 'Dwójka' kontynuowała marsz na wyższe piętra.
***
t+1h:40m:53s
Przed wyjściem leżało teraz 5 żołnierzy, ciężko ranni, w EBA, które sztucznie podtrzymywały życie.
Connor: *Kapitanie Maxymilian!* - zabrzmiało w słuchawkach Maxa - *Skontaktowałem się z kapitanem Kurkinsem!*
Max: *Doskonale Connor! Poinformowałeś go o sytuacji?*
Connor: *Tak jest! Transportowce będą tu za 10 minut razem z 1 eskadrą YF-22, druga zostane w odwodzie.*
Max: *Co z rannymi? Żyją jeszcze?*
Connor: *Jeszcze zipią, czujniki na zbrojach podają okropne dane na temat uszkodzeń, jednak EBA podtrzymują ich przy życiu, jak tylko przylecą transportowce, załadujemy go do transportera-MASH'u*
Max: *Zrozumiałem, niech 10 Marines z grupy transportowej sformuje kolejną grupę i ruszy trasą 'czwórki'
Macie utrzymać pozycje, niedługo dotrzemy do zejścia prowadzącego do magazynów w lochach. Powiadomię Miles'a* - Max przerwał połączenie audio-wideo. Wywołał konsolę komputera głosem i wybrał Miles'a
Max: *Majorze, kontakt z grupą transportową nawiązany, przejście wysadzone, zdobywamy lochy. Odbiór!*
Miles: *Więc jednak wysadziłeś - zaśmiał się lekko - Przyślił mi tu na górę grupę za czwórkę.*
Max: *Za 10 minut wylądują transportowce, oddeleguje 10 Marines na miejsce czwórki. Ranni są na skraju życia i śmierci. Gdyby nie EBA...*
Miles: *Wiem... Gdy zdobędzeicie lochy i magazyny, my powinniśmy dotrzeć do celu. Idziemy cały czas na górę, opór staje się coraz większy, ale te szkarady nie mają szans z tymi drewnianymi maczugami i toporami. Miles OUT!* - koniec rozmowy.
***
t+1h:51m:15s
Transportowce lądowały pod osłoną eskdry veritechów. Zaraz po wylądowaniu wysypały się z nich Marinesi i kupa ciężkiego sprzetu wraz z robotnikami, rannych wniesiono do transportowca pełniącego rolę MASH'u.
Kurkins: Sierżancie Connor! Co z resztą?
Connor: Żyją, cały czas posuwają się naprzód. Trzeba wysłać 10 marines na miejsce grupy czwartej, nie żyją.
Kurkins: Sszkoda ich, ale teraz musimy przygotować sprzęt, te transportery kołowe, mają udźwig 20ton, powinniśmy przewieść ładunek w kilkanaście minut.
Connor: Dobrze, Miles z Crowem poradzą sobie tam wewnątrz, co z tymi 10 marines?
Kurkins: Już idą - wskazał na 10 żołnierzy biegnących przez dziurę w murze i wpadających do Wieży Potępionych. - mam nadzieję, że jeszcze wrócą...
[Sorki dla wszystkich, którzy czytali wcześniejszy post, który usunąłem, treść tamtego, nie pokrywała się z wydarzeniami przedstawionymi. min. grupa czwarta... zanihilowana w poscie Ravena. Teraz wszystko się zgadza. - Gola_s]