[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4246: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4248: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4249: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4250: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
Multiworld • View topic - Okolice Laibay. Układ CA.

Multiworld

Nothing is impossible in the Multiworld
It is currently Sun Jun 16, 2024 9:29 am

All times are UTC + 1 hour




Post new topic Reply to topic  [ 8 posts ] 
Author Message
 Post subject: Okolice Laibay. Układ CA.
PostPosted: Thu Dec 08, 2005 9:22 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Mar 19, 2004 9:10 pm
Posts: 1103
Location: Pola Umysłu

_________________
Image
They call me Sami the Sick. And I'm spitting fire with might.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Dec 08, 2005 9:25 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Mar 19, 2004 9:10 pm
Posts: 1103
Location: Pola Umysłu
Głodny duch spogląda z góry na planetę szukając miejsca, w którym mógłby zaczepić oko.. Jego wzrok przenika przez warstwy zbrojonego betonu, stali, szkła i cegieł. Pożądanie przecież nie zna granic.

Zaczepiają go przypadkowe sceny w błyskach, które nam wydałyby się zbyt krótkie by je zarejestrować.

Są jak migawki podobne smagnięciom biczem, który właśnie trzyma w ręce ubrana w skórę dama w domu na przedmieściach jednego z kompleksów mieszkalnych.

Jedna z tych, które na wyjazdach zawsze wypytują przewodnika wycieczki o wszystkie pierdoły związane z tematem by po chwili się odwrócić i dumną opowiadać dokładnie słowo w słowo to samo swojej rodzinie stojącej za nią.
Jakże wygląd myli.
Jej spojrzenie lustrujące coraz to nowe pręgi powstające na posiniaczonych plecach jej przykutego do ściany dziecka ma w sobie trochę z tego subtelnego czaru, którego Kaprys szuka, lecz za mało.

Następne ujęcie. Robotnik? Robol bardziej, zatrudniony na stanowisku, przy którym jego zdolności decyzyjne mogłyby wyrządzić jemu więcej szkody niż pracy, którą się zajmuje. Niedoceniany, tak myśli. Zasługuje na więcej. Chciałby więcej. Pragnie.

W poplamionym uniformie snuje wielkie plany. Chleje w barze. Wraca do domu, wielką pięścią tłucze w drzwi,
Kaprys mruży oczy, gdy tamten popycha pasierbicę, która mu otworzyła.

Ona boleśnie uderza o deski podłogi. Widzi jej rozszerzone z przerażenia oczy, kiedy tamten nazywając ją kurwą bierze kabel. Bije, potem rzuca nią o rant stołu. Ona jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że tym razem udawanie omdlenia jej nie pomoże. Dociera to do niej dopiero, gdy cuchnące piwem i potem cielsko przygniata ją do podłogi. Wielka dłoń naciska jej na głowę, jego śmierdzący oddech wypełnia jej nozdrza podczas gdy tłuste cielsko przesuwa się po jej plecach..

Żółte oczy Kaprysa przeskakują dalej, brutalna dzikość ma swoje piękno, ale na prawdziwy plon trzeba będzie jeszcze poczekać. W końcu ona ma dopiero trzynaście lat.
Planeta się kręci po swojej orbicie, czas mija. Miliony istnień o większej lub mniejszej dawce perwersji przeskakuje mu przed oczami, bada każdą skrętnie zawiniętą w gazety tajemnicę, sekrety, wstyd, ból, tajone ciągoty, niespełnione, niedokończone przyjemności. Małżeńskie sypialnie, burdele, squaty.

Na mgnienie oka zawisa nad jedną z alejek Miasta Kłamstw. I chyba odnalazł ciekawy obiekt. Człowiek ten ma niepewny dość wzrok, bawi się nożem w otoczeniu swych szczurzych przyjaciół. Czyhają w mrokach czekając na słabą ofiarę, podporządkowani prostym instynktom- szybcy padlinożercy. Wszyscy prócz jednego. Potrzeba obiektu by to sprawdzić.

Kaprys daleko ponad planetą porusza jednym palcem i dziewczyna w białym futrze pragnie przejść się w tak piękny wieczór. Zrezygnowała z taksówki i kolejne zachcianki kierują jej kroki w coraz bardziej wyludnione zaułki. Arystokratka bez wiedzy o mieście, bezgranicznie naiwna w swojej pewności siebie. Ma dziewiętnaście lat i świat leży u stóp jej ojca. Ale nikt nie powiedział jej, że jego władza nie sięga do ciemnych uliczek.

Już krzyczy, gdy pierwsi wyskakują z zaułków. Dokładnie tak jak tego chcieli odwraca się i ucieka w kierunku opuszczonych hangarów. Jak prehistoryczni myśliwi osaczający zwierzynę albo sfora szakali kierują ją coraz dalej tam gdzie chcą. Biegnie skrajem światła, serce tłucze jej się w piersi, wydaje się, że cienie gęstnieją wokół niej.

Cóż innego może wydarzyć się w takiej chwili jak nie banalny upadek? Chropowate kamienie nigdy nie odnawianych uliczek zostawiają ślady na jej rękach. Nowe uczucie dla wychowanej pod kloszem. But jednego z napastników miażdży jej dłoń sięgającą do torebki po shockgun.

Ho, ho! Wygląda na to, że nowym wrażeniom nie będzie dziś końca. Kaprys obserwuje, nie musi już robić nic poza syceniem oczu spektaklem.

Na scenie pojawia się główny aktor. Król zaułków, blondyn, lewa połowa jego twarzy jest pokryta tatuażem. Tekst, w którym pojedynczą frazą wpleciono pomiędzy okultystyczne zaklęcia by tłumaczyć jakiekolwiek wątpliwości tym, którzy mieliby je, co do stanu umysłu jej właściciela.
„Soy loco y que pasa con eso”.

Nie zdążyła jednak dokładnie przyjrzeć się napisom, zwinęła się pod kopniakiem. Podnosi głowę. Blondyn ma nóż, wąski i lśniący. Jak zahipnotyzowana wpatruje się w niego, gdy przybliża go do jej twarzy. Uśmiecha się do niej, tak niewinnie, uspokajająco.. Dwa cięcia rozrzynają jej blade policzki. Pisk.

Po jego sługach rozchodzi się jęk zawodu- tym razem chcieli mieć nietkniętą. Przywódca sfory rzuca im ostrzegawcze spojrzenie, nikt nie ośmiela mu się przeciwstawić.
On zaś siłą odrywa jej ręce od broczącej twarzy i unieruchamia przy bokach. Najpierw grozi palcem, gdy się szamocze potem uderza pięścią w twarz.
Przytrzymując nóż na jej gardle wtula twarz w jej złociste włosy. Szeptem opowiada jej wszystko, co zrobią, nie pomijając niczego wraz ze szczegółami sposobu pozbycia się ciała. Umrzesz a nikt nie zapłacze, mówi.

Wbrew temu, czego można by się spodziewać po wychowanym na ulicy mordercy nie zrywa z niej gwałtownie ubrania i nie bierze jej na oczach swoich ludzi. Podnosi jej zmaltretowane ciało i przenosi do wnętrza jednego z opuszczonych budynków. Wewnątrz kładzie delikatnie na stercie gazet i szmat i zamyka drzwi.

Jego ludzie czekają w uliczce. Wyszarpując sobie nawzajem łupy z torebki od czasu do czasu uśmiechając się, gdy słyszą przeszywające krzyki dziewczyny.

Kaprys ma przyjemność oglądać to, czego im wzbroniono. Jak zawsze pełen admiracji dla ludzkiej pomysłowości obserwuje jak biała lilia pokrywa krwawymi smugami nacięć. Jak walczy pod nim, krótko. Potem już tylko wije się. Jęczy. W końcu może tylko dyszeć.. Łzy mieszają się z krwią. Te, których on nie zlizał spływają po jej twarzy. Krew wsiąka w gazety. Kaprys widzi wszystko i patrzy prosto w jej puste oczy utkwione w odrapanym suficie. Rozkosz.

Dużo później drzwi otwierają się a nagi Król Szczurów rzuca swoim poddanym ochłap do zabawy.

Wróciwszy do budynku patrzy jeszcze na odciśnięty w zakrwawionym kopcu kształt jej ciała.

Gdyby nie to, że jego organizm zajmuje teraz także inna świadomość miałby nikłe szanse by wyrecytować pasujący fragment wiersza. Bardzo prawdopodobne, że nie zdołałby przypomnieć sobie żadnego. Dlatego, podczas gdy jego własna tożsamość roztapia się a daimon jak rzeźnik wycina z niej co bardziej soczyste kawałki które odłoży na później, podczas gdy tatuaże na jego twarzy zmieniają miejsce jakby były okami tłuszczu na powierzchni zupy, jego ustami mówi Kaprys.

Gdym porą nocną
W to ustronie
Przyszła, mój miły już tam był
Tulił mnie mocno
Na swym łonie
Dotąd mam słodycz w głębi żył
Czy całował? Rozdział z chust?
Patrz na czerwień moich ust!
I poszedł łoże
Popod lasem
Z przeróżnych kwiatów usłać nam
Śmiałby się może
Ktoby czasem
Przechodził i przystanął tam
Zaraz by po różach zgadł
Mej leżącej głowy ślad...

_________________
Image
They call me Sami the Sick. And I'm spitting fire with might.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Apr 26, 2006 11:32 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Mar 19, 2004 9:10 pm
Posts: 1103
Location: Pola Umysłu
Granica zaułków, granica światła jest magicznym miejscem. Ci, którzy mieszkają w ciemności mogą przez nią nieskrępowanie spoglądać na świat bogactwa. Ta sama czynność jest niedostępna dla stojących w świetle. Ich oczy nie są przyzwyczajone do mroku i nie widzą, że pod jego osłoną kryje się o wiele więcej niż śmieci i nieczystości. Że zachodzące tam wypadki piętrzą się jak kry na rozmarzającej rzece i gotują by przelać do ich bezpiecznego wymiaru. Że rozwija się tam bujne życie, bo brud gwarantuje temu doskonałe warunki. W końcu wszyscy od niego pochodzimy.

Król szczurów narzucił na nagie ciało futro i spojrzał na swoje odbicie w kałuży. Miał piękne oczy. Koloru żółtego wina. Jego uszy jeszcze nie przystosowały się do nowego użytkownika ciała i słyszy bezustanny pisk. Ale to minie. Wysoko ponad nim neony Laibay pulsują swoim elektrycznym rytmem. Oplecione nimi jak winoroślą budynki zdają mu się poczerniałe. Jakby neony wysysały z nich energię do miarowego tętnienia. Pulsują wraz z krwią w jego żyłach rozsadzając mu serce. Czuł jak światła wielkiego miasta wlewają się w jego ciało i rozchodzą płynnym ogniem po wszystkich komórkach przyprawiając go o fizyczny ból.

Oddychał głęboko napawając się ruchem przepony i rozszerzaniem klatki piersiowej. Nie mógł powstrzymać drżenia rąk, więc zacisnął je w pięści. Odwrócił się i spojrzał na swoich kompanów. Zabawiali się jakimiś kretyńskimi rozrywkami, które kiedyś może były zabawne, ale teraz przyprawiały go o torsje. Byli słabi i tchórzliwi, brali tylko to, co nawinęło im się w ręce. Ta zgraja nigdy nie zapragnie więcej niż odpadki. Czekają jak szczury pod kratami rynsztoka by najeść się tym, co spłynie z góry. On pragnął wyzwania. Największego ze wszystkich wyzwań. Tylko takie było przecież zdolne spełnić jego oczekiwania. Ale tymczasem..
Uśmiechnął się. Garniturem zębów, który mógłby być reklamą dowolnego gabinetu dentystycznego dla wyższych sfer. Uśmiech trwał chwilę i nieprzyjemnie przypominał błysk noża.

Jeden z jego podwładnych zareagował na popchnięcie inaczej niż zwykle w tego typu zabawie. Krzyknął na potrącającego i złapał go za ubranie.

„Masz jakiś problem trepie?!” Wyczytał Kaprys z ruchu jego ust.
Zaczepiony zamiast okazać uległość silniejszemu wziął zamach i uderzył go czołem w nasadę nosa. Uderzony brodacz zachwiał się i puścił jego ubranie.

„Chcesz zatańczyć Luka?” –Pyta chudy rudzielec.

Luka otarł krew spływającą mu do oczu.

„Rozpruję cię Vermin i rozciągnę twoje flaki po ulicy”

Wyciągnęli noże i stanęli naprzeciw siebie. Po powierzchni sprężynowego ostrza Vermina prześlizgnął się fioletowy neonowy błysk. Luka rękojeścią do góry ujął wojskowy puginał.
Zadaje cios. Chłopak zbija. Uchyla się przed ciosem częściowo przyjmując na ostrze. Kolejny błysk. Brodacz tnie z dołu po skosie. Vermin uniknął o włos. Rudy ma utrudnione zadanie. Zasięg jego rąk jest mniejszy niż Luki. Poza tym jego przeciwnik ma tłuszcz okrywający brzuch i grube węzły mięśni na rękach. Wie, że ciosy tam nie przyniosą efektu innego niż uwięźnięcie ostrza. Ciął w kierunku palców. Zaledwie zahaczył o kłykcie.
Kolej na brodacza. Rudy unika wyginając ciało w najdziwniejsze pozy. Z kolei jego cięcia są z łatwością odpierane. Pojedynek nie znajduje rozstrzygnięcia. Czas mija.

Kilkadziesiąt ciosów później Luka zaczął chrapliwie oddychać. Masa nie zawsze przydaje się nożownikowi. Nadszedł czas na desperacki ruch. Przerzucił ostrze do lewej ręki i sztychem spróbował zakończyć życie Vermina. Reszta wydarzyła się jak w zwolnionym tempie. Sztylet ciął w brzuch Rudzielca. Vermin obrócił się bokiem i schylił. Ostrze przecięło mu ubranie i nakreśliło bolesną kreskę po żebrach. Chłopak przepuścił rozpędzone cielsko Luki lewą stroną obracając się do tyłu. Wbił nóż w zgięcie kolana przeciwnika i dobił otwartą dłonią. Brodacz wrzasnął z bólu. Vermin chwycił ostrze obiema rękami i wyrwał je z rany jednocześnie robiąc fikołka w tył. Najwyraźniej nie uśmiechało mu się przyjęcie na twarz noża Luki.

Brodacz wstał niepewnie na nogi z żądzą mordu w oczach. Po chwili, która wystarczyła Verminowi na rzucenie nożem, jego oczy wypełniało już tylko przerażenie. Zaszokowany wypuścił swoją broń i ręką dotknął rękojeści wystającej mu z szyi. Nie był na tyle głupi by ją wyciągnąć. Nie musiał być, bo żyłka prowadząca od jelca sprężynowca do dłoni Vermina spełniła swoje zadanie. Szarpnięta zwróciła nóż do ręki właściciela.
Krew trysnęła z rozciętej tętnicy. Luka zachwiał się i upadł.

Pisk w uszach ustępuje i Kaprys słyszy triumfalny skowyt Vermina. Wszystkie emocje, jakie czuje zwycięzca są także jego emocjami. Adrenalinowy koktajl strachu i agresji sprawia, że przepływa przez niego rozkoszny dreszcz.
-A może..?

Przez moment myśli o ostrym kształcie, odłamku szkła. Wizualizuje go sobie w swojej ręce. Nic się nie dzieje.

-TO jeszcze nie kochanie.- Stwierdza do siebie.

Łowi wzrokiem zardzewiały kawałek ramy okiennej. Podniósłszy go przykłada ostrą krawędź do dłoni. Rozrzyna skórę. Obraca dłoń wnętrzem do dołu trzymając ją na poziomie oczu. Krew wypływa powoli rozciągając się w długą kroplę. Kaprys wpatruje się w nią- lśniącą w świetle neonów. Kropla skraca się i wciąga z powrotem. Jak wessana znika wewnątrz. Nierówne brzegi rany zaplatają się i łączą. Po rozdarciu nie pozostaje nawet ślad.

-Ale TO już tak.

Daimon w ludzkiej skórze podszedł do trupa Luki. Chwycił stojącego nad nim Vermina. Rzucił nim o ścianę zaułka. Zwycięzca pojedynku uderzył o budynek. Rozległ się łomot świadczący o tym, że w skali twardości Vermin ustępował ścianie o przynajmniej kilka poziomów.

Kaprys schylił się i zerwał z trupa spodnie. Założył je i rozciął nogawki po bokach. Przeszedł przez szpaler swoich sparaliżowanych strachem ludzi i jednemu z nich zabrał podniszczony fioletowy kapelusz z szerokim rondem.

-Arrivederci amici. –Powiedział wiedząc, że i tak nie zrozumieją. Poradzą sobie. W każdym stadzie jest kolejny samiec alfa pretendujący do roli szefa, który obejmie przywództwo. Nie żeby go to obchodziło.

Przekrzywił rondo kapelusza i przekroczył granicę wychodząc w światła wielkiego miasta. Gdzieś tam jest jego wyzwanie.
-Ale najpierw.-Pomyślał.- Najpierw znajdziemy okręt..

_________________
Image
They call me Sami the Sick. And I'm spitting fire with might.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Sep 22, 2006 10:49 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Mar 19, 2004 9:10 pm
Posts: 1103
Location: Pola Umysłu
Jakiś czas później.

Tłoczny kosmodrom Miasta Kłamstw na Laibay. Godzina 12, południe obu słońc.

*************************************************************
Zza gigantycznego wachadłowca klasy Cruiser Exclave wyłonił się dziwnie ubrany mężczyzna. Przeszedł kilka kroków rozglądając sie na boki. jak ptak niezdolny do skoncentrowania na jednej rzeczy obrzucił spojrzeniem różne jednostki latające mniejsze i większe. Zarówno służace do transportu orbitalnego jak i skoczki rejsowe z napędem fałdowym. Przy jednym z nich zatrzymał się i zapatrzył na swoje odbicie w lustrzanej tafli poszycia.

Miał wielki fioletowy kapelusz z szerokim rondem zacieniającym mu połowę twarzy. Na gołe ciało zarzucił białe kobiece futro z norek gdzieniegdzie zbrązowiałe od zaschniętej krwii.

Niespięte poły co chwila łopotały w podmuchach wiatru odsłaniając tatuaże na piersi. Dżinsy które miał na sobie były tak ciasne, że nie nawet przy dobrych chęciach nie zdołałby wcisnąć drobnych do kieszeni.
Z tym, że oczywiście Kaprys nie potrzebował pieniędzy.

Za jego plecami przejechały z terkotem maszyny naprawcze, długa kawalkada zwalistych, obwieszonych kablami molochów prowadzonych przez smutnych szarych ludzi. Jakże go nudzili.

Odbicie słońca w jednej z szyb MCVka błysnęło w stronę statku koło którego stał.

Promień słońca zerknął pod rondo jego kapelusza, zsunął się po wytatuowanej połowie twarzy oświetlając wyraz "Loco" i utonął w jednym z jego żółtych oczu.
Daimon w ludzkiej skórze wystawił język tak dalece, że polizał się po brodzie.

-Mhmmm... Piękni jesteśmy. Ale gdzie jest nasz cel skarbie? Gdzie jest nasze wyzwanie?

Wtem nagle jakby wyszedł z kłębów falującego powietrza na płytcie kosmodromu w Sewor pojawił się ktoś jeszcze.

Łysy, ubrany w długą togę starszy mężczyzna o spieczonej skórze i krótkiej siwej brodzie. Bez chwili wahania dziarskim krokiem pokonał kilkadziesiąt metrów dzielących go od pierwszego przybysza.

-Sługa Zawiści. -stwierdził z dezaprobatą żylasty starzec kiedy pomiędzy nim a Kaprysem pozostały dwa jardy płyty lotniska.

-Olvegga?- zapytał sam siebie były szef ulicznego gangu.- My.. Pamiętamy cię! Powstrzymałeś nas od świetnej zabawy w trzecim roku Przyjścia! Powinniśmy wyrwać ci za to flaki. -żółte oczy Daimona zaczęły błyszczeć- Albo nie.. możemy sprawić byś zapragnął sam to zrobić... Damy ci wtedy rozbitą butelkę do ręki. Wiesz co stanie się potem. Widziałeś to wcześniej.

- Ona była jeszcze dzieckiem psie.- rzucił ze wstrętem Mag Kamienia.

- Ale była już całkiem całkiem.- Kaprys oblizał się obscenicznie.

Jan skrzywił się zacisnął rękę na symbolu zwieszającym się na jego szyji.

- Spełniły się słowa przepowiedni. Podoba ci się drugie życie? W ukryciu? Czy jest tak jak przypuszczałeś?

Kaprys cofnął sie o krok i wyciągnął ręce do nieba.

-Jesteśmy wolni! Czujemy ciepło na skórze, powietrze w kazdym oddechu. Znów mamy ogień w duszy.

Jan Olvegg tylko zaśmiał się.

-Duszy? Czyjej? Może jego? -wskazał na odbicie daimona na burcie statku.- Tej słabej, udręczonej istoty ściganej przez własne leki i nienawiść? Jesteś pasożytem Kej.. Zawsze byłeś.

Kaprys rozczapierzył palce prawej dłoni jakby były pazurami drapieżnego ptaka.

-Kusisz naszą cierpliwość głupcze. Tę której nie mamy wiele. Zejdź z naszej drogi. Nie zepsujesz znów naszej zabawy.

-Ależ nie, daleki jestem od tego. Wiem co teraz kotłuje się w twojej głowie. Pragniesz kogoś skrzywdzić. Masz moc ale nie masz celu na którym mógłbyś ją spożytkować. Wszystko jest banalnie proste, wszystko w zasięgu ręki. Aż rzygać się chce. Prawda?

Kaprys wyszczerzył zęby, jednocześnie tatuaże rozjechały się na boki. Słowo "soy" i dwie swastyki zniknęły w fałdzie skóry.

-Chesz się spróbować starcze? Zostało coś w tobie z dawnych lat?

-Więcej niż myślisz daimonie. Ale to nie byłoby godne ciebie zadanie. Dam ci okazję byś skrzywdził pewną osobę.

-A co jeżeli odmówię?

-Znalazłem cię przypadkiem ale teraz znajdę cię już zawsze. I powiem Jemu gdzie jesteś. A to będzie koniec twojej wolności.

-Co powstrzyma mnie przed zabiciem ciebie tu i teraz? Albo wysłaniem tysięcy ludzi twoim tropem? Zabiłbyś jednych przyszliby kolejni. Jak czułbyś się ze swiadomością że mordujesz czyichś braci, mężów, ojców? Ludzi których jedną zbrodnią była wszechogarniająca potrzeba ujrzenia jak wisisz? Oni ścigaliby cię dla czystej przyjemności dniem i nocą aż znaleźliby twoja kryjówkę i wywlekli z niej jak szczura czepiającego sie kurczowo ziemi. Twoje zwłoki powiesiliby na najwyższym maszcie w tym mieście. Dla czystej przyjemności...

Upiorny był sposób w jaki Kaprys wyszeptął to wszystko na jednym oddechu nie przestając się usmiechać.

-Nie zrobisz tego z dwóch powodów.-odparł spokojnie Olvegga.- Po pierwsze nie wiesz czy pomimo pościgu nie znam sposobu by przekazać Mu wiadomość. Po drugie -nudzisz się. A tam zabłyśniesz. I najprawdopodobniej zginiesz. Ale z klasą.

Ręce Kaprysa kilkakrotnie zacisnęły się i rozluźniły. W końcu uśmiechnął się nieco przyjaźniej.

-Oby było to warte moich powierzchni tnących.

-Uwierz mi na słowo, będzie. Tak wysoko wzlecisz, że zmysły stracisz.

Chwilę później zaprzysięgli wrogowie zaczęli omawiać szczegóły.

*************************************************************

Do godzinie 13 oba słońca rozminęły się na niebie, powietrze wciąż falowało ponad pomalowaną w żółto-zielone pasy płytą kosmodromu a mężczyzna w białym futrze sam wchodził na pokład ISSR Celcius.
Nucił coś pod nosem.

_________________
Image
They call me Sami the Sick. And I'm spitting fire with might.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Sep 22, 2006 11:04 pm 
Offline
User avatar

Joined: Wed Sep 10, 2003 8:51 am
Posts: 932
Location: Lublin

_________________
może to jej urok... może to photoshop? ^^


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Sep 24, 2006 3:55 am 
Offline
User avatar

Joined: Fri Mar 19, 2004 9:10 pm
Posts: 1103
Location: Pola Umysłu
************************************************************
Zan Ikkai po latach jakie minęły od tego wydarzenia określał tę podróż jako najdziwniejszą w swojej karierze.
-Już od samego poczatku było dziwnie.-zwykł mówić- Najpierw pojawił się dziwny, chudy typ który zostawił u mnie ładunek i nie chciał przyjąć pokwitowania. Powiedział - "Z drewnem nie mam nic wspólnego"- i wyszedł zostawiając mnie z kartką w ręce.
-Było jak w dobrych filmach. Jak w dobrych filmach, zaczyna się od trzęsienia ziemi a potem napięcie już tylko rośnie.
No a potem, potem pojawił się...

Zan zacinał sie w tym momencie juz tak wiele razy ze koledzy sami zdążyli sobie wyrobić zdanie na temat tajemniczego przybysza.

-Stromgaldzki najemnik i użył swoich czarów by wyprać ci mózg.- mówili jedni.

-Nie, to z pewnością illithidzki szpieg który próbując wydostać się z planety wymazał ci pamięć.

-Po prostu byłeś schlany, wpuściłeś jakiegoś menela. Walnął cię w łeb rurką i miałeś haluny.- kwitowali to niezmiennie z uśmieszkiem inni.

-Nie, uwierzcie mi, to bylo naprawde. Niczego sobie nie wyśnliłem ani nie wymyśliłem. Przyszedł do mnie ten.. facet i powiedział, że zabiorę go na jakieś kompletne odludzie.. Tyle jeszcze pamiętam. To i kolor jego oczu.

Wymyślił sobie skok w miejsce, o którym nigdy wcześniej nawet nie słyszałem. I on nie poprosił. On stwierdził. Jego oczy błyszczały jak dwa topazy. A ja zapragnąłem nagle zrobić to czego chciał. Chciałem polecieć w tamto miejsce. Nie wiem co mi odbiło.

-I co dalej? -Pytali ci którzy jeszcze nie słyszeli tej opowieści. Czasem odzywali się też inni, którzy byli po prostu zbyt znużeni. Nie mając sił odrywać się od stolika i dreptać w kat z którego nie słychać by było bajania starego pierdoły woleli żeby szybko się wygadał.

-Potem kiedy byliśmy juz w fałdzie wymiarowej wszedł do kokpitu i...

*************************************************************

-Twoja łódź porusza się bajecznie szybko, człowieku.- Akcent w ostatnim wyrazie wypowiedzianym przez podróżnego sugerował, że został on użyty jako obelga ale Zan puścił to mimo uszu.

Był zbyt podekscytowany drogą. Wciąż spekulował co tam zastaną. Kipiał podnieceniem jak dziecko przed pierwszym pójsciem na kościelny jarmark i nie widział w tym nic dziwnego.

-Co? A ..Tak, rozwijamy prędkość...-Tu zerknął na wskażniki ale chyba miał coś z oczami bo wszystkie strzałki i odczyty utrzymywały się na zerze. Potarł kąciki oczu. Wrażenie nie zniknęło. Silniki wydawały się stać w miejscu. Przeklęty rzęch, pomyślał.

- W kazdym razie będziemy na miejscu za około trzydzieści minut.-odpowiedział swojemu towarzyszowi podróży.

-Trzydzieści minut...- powtórzył dziwny nieznajomy o żółtych oczach jakby delektował się tym słowem- Słodki jest ten ludzki sposób dzielenia czasu.Taki typowy dla was.

Zan chciał już ironicznie zapytać do jakiego gatunku sie zalicza ale ugryzł sie w język. Wylatał juz dosyć godzin żeby wiedzieć, że niktórzy dziwacy są nieszkodliwi tylko do momentu w którym zakwestionuje się ich logikę. A ten dziwak jak na razie był nieszkodliwy.

Przybysz wpatrywał sie w ścienny zegar błyszczacy czerwonymi diodami led.

-Dzielicie czas na małe części żeby wiedzieć ile go wam jeszcze zostało. Żeby ze wszystkim zdazyć... A i tak nigdy wam się nie udaje skarbie. O nie..

Zan słuchał tylko jednym uchem usiłując poprawić parabolę lotu. Niestety raz poruszone stery jak zaczarowane wróciły sprężyście na poprzednie położenie.

-Wiesz- Kaprys nachylił się nad Zanem o wiele bliżej niż ten by sobie tego życzył.- Otchłań to interesujące miejsce.- Pogłaskał się po brodzie.- Powinieneś je kiedyś...odwiedzić.

-Co... co masz na myśli- odparł Zan nagle czując, że zaczyna się trząść ze strachu. Nie odwracał się ale wyczuł, że nieznajomy zbliżył się do jego fotela.

-Różni się troszkę od tego co pojmują wasze małpie mózgi. Oj tak skarbie. Byliśmy tam, znamy wszystkich, wszyscy znają nas. Ale tobie by sie nie spodobało wiesz? Zwłaszcza, że nie ma tam "waszego" czasu.

-A co tam jest?- odpowiedział Zan cały czas mocując się z wolantem. Drążek wymsknął mu się z potniejących rąk i uderzył boleśnie w przedramie. -Ach!

-Krzyczysz? To znaczy, że już prawie rozumiesz co.- Odparł Kaprys chwytając jego twarz w obie ręce i obracając głowę Zana by patrzeć mu dokładnie w oczy. Pilot złapał nadgarstki pasażera usiłując wyrwać się z uścisku. Puścił je z sykiem. Były tak gorące, że go oparzyły. Chciał wyrwać twarz z dłoni wytatuaowanego mężczyzny ale te były jak stalowe imadło.

-To jest krzyk skarbie. - zaczął szeptem Kaprys. -Niekończący się skowyt. Wycie w łańcuchach które trzymają cię tak mocno, że wchodzą ci pod skórę. Mijają eony a ty wciąż wrzeszczysz, zamknięty w ciemnosciach. Widzisz jak powoli twoje ciało zrasta się z metalem, jak twoje żyły zaczynają pompować rdzę odpadającą ze skorodowanego łańcucha. Prawie czujesz jak krew podchodzi ci do głowy by posztkować twój mózg na miliony kawałeczków. Jak to, czym kiedykolwiek byłeś obrasta stalową skorupą. Jak powoli obumierają twoje wspomnienia... I wiesz co wtedy się dzieje? -zapytał Kaprys uśmiechając się upiornie.

Zan nie był zdolny wydusić z siebie słowa.

-Wtedy przychodzi On. I pozwala ci przez chwilę być sobą a ty nienawidzisz tego momentu równie mocno jak go pragniesz. Wiesz, że będzie trwał może ułamek "ludzkiej" sekundy. A potem łańcuchy powrócą żeby wszystko zaczeło się od nowa!

Ostatnie zdanie Kaprys prawie wykrzyczał w twarz Zana. Pilot oddychał szybko i urywanie jak zwierze złapane w pułapkę. Przez głowę przechodziły mu tylko myśli o tym jak będzie wyglądał jego pogrzeb i czy Margaret da sobie rade z załatwieniem formalności. Uwierzył że ten potwór go zabije. Ale wszystko było lepsze niż to. Bo każde słowo które mówił Kaprys Zan widział w jego oczach. Co gorsza odczuwał to na własnej skórze. Czuł nieludzki ból przykuty do ściany w nienazwanym pokoju. Czuł nadzieję i strach, pożadanie i żal. I wył. Przez całą wieczność.

Nagle Kaprys puścił jego twarz i odkoczył tanecznie dwa kroki w tył..

-Ale jeżeli będziesz milutki to cię to nigdy nie spotka, o nie. Wystarczy, że przez cały czas będziesz się Go słuchać. Kazdej jednej pieprzonej rzeczy. Wszystkiego czego On zapragnie. -rozejrzął się po kabinie, jego wzrok znów padł na zegar.- A właściwie zapragnie zapragnąć.

Dysząc ciężko Zan spojrzał na zegar. Upłynęły 2 minuty i 16 sekund.

-Kim ty jesteś?

Kaprys przejrzał się w małym damskim lusterku które wyciągnął z wewnętrznej kieszeni futerka.

-Wspomnieniem wyciętym z umysłu które ma zamiar się odciąć. Sługą zawiści. Bratem wielkiej nienawiści. A teraz otwórz drzwi do tej krypy. Masz gości.-dodał daimon.

-Co?

-Otwórz luki małpiatko.

-Goście? Przy pełnej prędkości? Zwariowałeś...Co u licha?-odparł Zan, obserwując z niedowierzaniem jak wbrew jego woli suwaki uchylenia luków same przemieszczają się ku pozycji OPEN.

-Ja zwariowałem już dawno, ale czasem po prostu...- Kaprys wpatrzył się w drzwi do kokpitu.


-Wszystko jest kwestią wiary.- dokończył Golas wkraczający do sterowni w pełnym rynsztunku bojowym.

_________________
Image
They call me Sami the Sick. And I'm spitting fire with might.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Sep 24, 2006 9:56 am 
Offline
User avatar

Joined: Wed Sep 10, 2003 8:51 am
Posts: 932
Location: Lublin
Kaprys porozumiewawczo kiwnął głową w stronę nowego pasażera.

- Witaj... - Golas uśmiechnął się lekko - Mamy przed sobą ciekawą drogę...

Zan patrzył i nie mógł uwierzyć... Nie wierzył w nic. A tutaj zonk. Ktoś przy pełnej prędkości wchodzi do jego kokpitu i jest odziany w długi czerwony płaszcz, włosy stoją mu dęba i jeszcze się uśmiecha. Tylko ten błysk w jego neibieskich oczach mu się nie podobał. Taki hardy, zawzięty i... Szczery. Dziwne połączenie.

- Zan tak? - Golas odwrócił się do pilota.
- Emmm. tak...
- Golas miło mi - znów ten zabójczy szczery do bólu uśmiech. - Musimy udać się w miejsce, gdzie naprawdę rzadko kto się udaje. Pewnie nawet nie wiesz gdzie to się znajduje, ale mniejsza z tym. Poprowadzę Cię. Bezpieczne ku celowi.
- Ale gdzie się udajemy?
- Nie powiem Ci, będę dawał ci koordynaty gdzie masz wyjść...
- Ale muszę wiedzieć gdzie lecimy! - Zan upierał się dalej...

Golas przyskoczył do niego i spojrzał tymi zimnymi oczkami wprost do wnętrza jego czaszki. Nie patrzył w oczy... patrzył wewnątrz niego, strach sparaliżował momentalnie Zana.
- Nie musisz wiedzieć nic, nie jest to potrzebne do twego przeżycia. A przecież chcesz żyć prawda?
- T.. tt... ttak.
- Więc usiądź spokojnie i wal tutaj. - Golas podał mu ręcznie spisane kordy. - I zaprowadź nas tam bezpiecznie...

Kilkanaście minut później byli niemal u celu.

- Kaprys zaraz wyjdziemy... Mam nadzieję, że jesteś gotowy? - Golas zawadiacko rozczochrał włosy i założył rękawicę... - Wyjście za 5... 4... 3... 2... 1... ...

_________________
może to jej urok... może to photoshop? ^^


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Mon Sep 25, 2006 3:46 am 
Offline
User avatar

Joined: Fri Mar 19, 2004 9:10 pm
Posts: 1103
Location: Pola Umysłu
-Ćśśśśśś!- Kaprys błyskawicznie znalazł się przy Craftmasterze i przyłożył palec do jego warg.- Daj nam chwilę skarbie. Musimy dobrze się przygotować.

-Dobrze byle szybko. -odparł kowal- Nie wiem jak długo zajmie im wykrycie naszej obecności nad orbitą.- Dodał Golas poprawiając mocowania jakiegoś mało istotnego elementu ekwipunku.

-Och, będziemy się spieszyć. Obiecujemy. -Kaprys uśmiechnął się upiornie i przeszedł przez drzwi do hallu prowadzącego do innych części statku.

Jego taneczne kroki na schodach do ładowni odbijały się echem po korytarzu. Wydawałoby się, że jest aktorem niemogącym już się doczekać pierwszego wyjścia na scenę. Wszedł do magazynu. Rzędy półek zabezpieczonych kratownicami i pasami rozciągały się po obu stronach podłużnego pomieszczenia. Na środku w pewnym od nich odstępie do podłogi przymocowano wielkie paki z jakiegoś metalu i tworzywa sztucznego.

-Hm…Gdybym był zasuszonym, paplającym kretynem gdzie bym to schował? -Daimon zaczął przechadzać się pomiędzy pakami rozglądając się na prawo i lewo.

W końcu dostrzegł jedną, która odstawała od reszty. Zamiast metalicznego poblasku typowego dla pozostałych pakunków ta skrzynia wydawała się być wykonana z marmuru.

-Typowe dla ciebie Olvegg i żałośnie ograne.

Kaprys nachylił się nad skrzynią i przyłożył dłoń do jej wieka. Kamień nagle rozpadł się w proch odsłaniając swoją zawartość.
Kilkanaście fioletowych wąskich noży do rzucania, topór bojowy, ostre kawałki srebrzystego metalu, kilkadziesiąt kul z symbolicznym rysunkiem oka, skalpel, robak zwinięty w pomarańczowej zawiesinie pływający w słoiku.

-To zaboli tylko trochę...-Powiedział do siebie Kaprys biorąc do ręki skalpel. Oblizał jego ostrze i wbił sobie w przedramię.

*************************************************************

Tymczasem w sterowni.
Golas rozglądał się po kokpicie. Natychmiast zauważył, że ISSR Celcius to stary statek, prawdopodobnie dwudziestoletni, który po wyeksploatowaniu przez wojsko został przerobiony na transportowiec fałdowy. Technologia ta nie była najefektywniejsza, bo istniało pewne prawdopodobieństwo zniszczenia statku podczas przerywania błony czasoprzestrzennej przy wchodzeniu i wychodzeniu z fałdy. Nie była również najtańsza, bo akumulatory galwanicznej energii opróżniały się po dwóch skokach i wymagały natychmiastowego, drogiego doładowania.

-Ale jak na to, z czym musieli pracować, poradzili sobie całkiem nieźle- pomyślał kowal. -Nie mogę przykładać miary Norn do każdego miejsca. Właściwie do żadnego. -Uśmiechnął się. Z kuźnią bogów nie może się równać żadna inna. Myśl o domu od razu przywołała mu na twarz wyraz zatroskania. Nie był pewien jak sobie tam bez niego radzą. W końcu to pierwszy raz. Mogą czuć się zagubieni.

-Myślisz, że wypoczynek jest niebezpieczny? -Zapytał ni stąd ni zowąd, Zana.

-Ja.. Nie rozumiem?

-Ok. Postaram się to ująć prościej. Chodzi mi o to czy bardzo duże macie problemy z tym żeby się odnaleźć na urlopie?

-Urlop, jest raczej.. Dobrą rzeczą- odparł po chwili wahania Zan. Wolał wypowiadać się ostrożnie. Dwóch szaleńców to już nie przelewki.
-Bo widzisz, mam -w twoim świecie najbliższe temu będzie -"zakład pracy" i dałem moim ludziom trzy dni urlopu i teraz martwię się czy nie będą mieli kłopotów.

-Jak to kłopotów? Przecież urlop nie jest czasem zmartwień. -Odpowiedział zaskoczony Zan. - Ludzie udają się do domów żeby pobyć z rodziną i wypocząć.

-No tak, ale musisz wiedzieć, że oni od dawna nie mieli czegoś takiego. Nie bardzo wiedzą nawet, co ze sobą począć. Niektórzy prosili mnie żebym pozwolił im kontynuować, ale uznałem, że po trzech dniach pracy na najwyższych obrotach należy im się chwila przerwy. Swoją drogą to było ciekawe zlecenie. Jeszcze nie zdarzyło się żebyśmy pracowali w takim pośpiechu. Z ledwością dopięliśmy wszystkiego na ostatni guzik zanim ten, Olvegg pojawił się żeby odebrać zamówienie w imieniu Chaotów… -Golas przysiadł na oparciu jednego z foteli i wpatrzył się w tykający zegar.

-Zapomnieli jak się odpoczywa? To ile czasu nie mieli czasu wolnego? -Zagadał zdumiony Zan.

-Och nie jestem pewien. Jakieś dwa eony, albo trzy, nikt tam tego nie liczy. -Odpowiedział Craftmaster ze wzruszeniem ramion.

Wtem zza drzwi dobiegł straszliwy krzyk.

Pilot chciał zerwać się z fotela i wybiec, ale Golas gestem nakazał mu zostać na swoim miejscu.

-Dajmy mu dokończyć. Mówiłem mu, że można to zrobić inaczej, ale nie chciał słuchać.

*************************************************************
Po chwili.

Drzwi do kokpitu otworzyły się i słaniając się na nogach wszedł przez nie Kaprys. Lejąca się z rękawów jego futra cienka strużka krwi zaczęła tworzyć na podłodze kałużę.

-Tęskniłeś skarbie? -Powiedział daimon podnosząc wzrok dotychczas wbity w podłogę. Na obu policzkach miał świeże rozcięcia. Jego spodnie były w strzępach tak, że widoczne były również rany na nogach.
Cały jego tors był nimi poznaczony tak, jakby zaatakowało go jakieś drapieżne zwierze.

W prawej dłoni trzymał topór. W lewej pas z nożami, którym właśnie przepasywał sobie pierś.

-Co ci się stało? Kto ci to zrobił?- Zapytał pilot ze zgrozą.

-Co ci do tego? -Odparł Kaprys uśmiechając się upiornie- Cóż obchodzi Cię jak korzystam z szaleństwa w wąskich pasach bezpieczeństwa?

-Wszystko poszło zgodnie z planem? -Zapytał zaraz za nim Golas. Mimo, że wiedział, co jego nowy towarzysz broni miał zamiar zrobić to wygląd daimona jego również poruszył.

-Chłopcy idą na wojnę, wypada zabrać swoje zabawki. -Odparł Kaprys obracając topór do ziemi i pokazując wierzch dłoni. Wystawały z niego wbite na sztorc zakrzywione kawałki srebrzystego metalu. Kaprys odwrócił drugą dłoń -było w nią wbite takie same sztuczne szpony.

-To nie powinno być problemem. HALB dostosuje się automatycznie. Bardziej martwi mnie twoje zdrowie. Jesteś w stanie temu podołać?- Powiedział Craftmaster patrząc na rany na klatce piersiowej wytatuowanego człowieka.

-Rany? To zaledwie zadrapania skarbie. -Odpowiedział Kaprys a jego oczy rozbłysnęły żółtym światłem.
Krew dotychczas ściekająca na podłogę odwróciła swój bieg i zaczęła wbrew prawu grawitacji wpływać z powrotem do ran. Kiedy rozcięcia się nią wypełniły zniknęły jakby nigdy ich nie było.

-Ach, taaaaaak...-Twarz Daimona wykrzywiła się w grymasie przyjemności.

-Co się tu u diabła dzieje? -Spytał Zan, ale został całkowicie zignorowany.
-Nie boli cię to? -Dodał od siebie Golas.

-Jak zdrada i wniebowstąpienie. -Zaśmiał się Kaprys. -Chodźmy. Zajmij się tą małpką.

Golas wyciągnął z kieszeni mały pręt z czerwoną diodą i mignął nim przed oczami pilota. Zan stracił przytomność.

*************************************************************

Kaprys i Craftmaster wyszli ze sterowni i udali się do luku nr8. Po drodze daimon zahaczył o przebieralnię i wybrał sobie pierwszy z brzegu uniform. Po minucie, którą zabrał im spacer do doku uniform był już idealnie czarnym garniturem. Tuż przed wejściem do doku znajdowały się dwie metaliczne, czerwone kule, każda o średnicy przynajmniej półtora metra.
Golas nachylił się i przesunął dłonią po jakimś niewidocznym na pierwszy rzut detalu. Kula rozłożyła się i stanęła mozolnie na nogi jako ciężka zbroja-robot desantowy HALB. Golas chwycił kubeł farby stojący nieopodal i maznął lewy naramiennik żółtą mazią.

- Oznacz podobnie swój.

- Jest nas tylko dwóch.

- Właściwie trzech.-Odparł Golas z uśmiechem.- Wiesz, ta misja to wspaniała okazja żeby sprawdzić te cacka w naturalnych warunkach. Do tej pory jedyne, co robiliśmy to testy laboratoryjne.

-Czym są te "testy”, o których mówisz?- Zapytał Kaprys, gdy skupiając wzrok zmieniał kolor prawego naramiennika swojej zbroi na jaskrawą zieleń.

-Och typowe sprawy, oprzyrządowanie, układy mechaniczne, serwopołączenia, oporność wobec krystalicznej materii. No i napieprzalismy w nie wszystkim, od dział Gaussa do stacjonarnych miotaczy grawitonowych do dział orbitalnych.

-Słowa, słowa, słowa.- Prychnął lekceważąco, daimon i zaczął zakładać swoją zbroję. Drzwi obok nich otworzyły się i do pomieszczenia wmaszerował jeszcze jeden czerwony kolos.

*************************************************************

Chwilę później trzy postacie w zbrojach HALB wyszły w przestrzeń kosmiczną przez luk nr8. Jedna z nich poruszała się najpierw trochę niepewnie w pancerzu, ale po chwili nabrała animuszu i zaczęła wykonywać skomplikowane ewolucje dookoła statku.

Przez neurołącze w zbroi Golasa popłynęły słowa:

-Czuję moc jak z rytuału Varaucha. -Powiedział Kaprys.

-Jedyną różnicą jest mniejsza ilość trupów. -Dodał daimon po chwili namysłu- Popraw to.

Bezgłośnie poruszając wargami Craftmaster odpowiedział:

-Dzień jeszcze się nie skończył.

Zbliżyła się do nich trzecia postać ubrana w zbroję ze zwykłym karminowym naramiennikiem.

-Dzień, w którym powstaną barykady, ja po tej ty po tamtej stronie. Dzień, w którym rozlegną się strzały i staniemy się bardziej czerwoni...- Zanucił wtem Kaprys patrząc w dół na Khaj’litt, planetę opanowaną przez Zgromadzenie.

Golas uśmiechnął się. Znał skądś tę melodię i słowa. Poczuł jak krew szybciej zaczyna płynąć mu w żyłach. Adrenalina wywołała chwilowe drżenie mięśni.

-Lecz my…-podjął przypominając sobie słowa- Nie będziemy pokorni, nie będziemy bezsilni i bierni. Weźmiemy, co będzie pod ręką i staniemy po stronie rebelii.

-Zaczynajmy.

Wszystkie trzy zbroje złożyły się w kule całkowicie odcinając swoich pasażerów od świata zewnętrznego. Pierwsza z nich zaczęła się kręcić wokół własnej osi i ruszyła w górę zataczać wielki krąg. Ta z zieloną plamą zaczęła poruszać się pod kątem około 45 stopni do pierwszej. Trzecia całkowicie czerwona sfera ustawiła się pod takim samy kątem jednej z dwóch poprzednich. Przyspieszały coraz bardziej. Ich kontury zaczęły się rozlewać.

Gdyby ktoś był w stanie obserwować to zjawisko zamiast kul zobaczyłby już tylko trzy przenikające się dyski czerwieni. Niestety jedyną istotą żywą w promieni kilku kilometrów od trzech kul był Zan Ikkai. On zaś był nieco zbyt nieprzytomny by przyglądać się wydarzeniu.

Kule jak elektrony w atomie przyspieszyły tak bardzo, że zaczęły wyglądać jak jedność.

Energia zakipiała w centrum tej sfery i rozerwała swoje więzienie.

Wtedy, jedna ułamek sekundy po drugiej, lśniące kule z prędkością dwunastu tysięcy metrów na sekundę wystrzeliły w kierunku

_________________
Image
They call me Sami the Sick. And I'm spitting fire with might.


Top
 Profile  
 
Display posts from previous:  Sort by  
Post new topic Reply to topic  [ 8 posts ] 

All times are UTC + 1 hour


Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 5 guests


You cannot post new topics in this forum
You cannot reply to topics in this forum
You cannot edit your posts in this forum
You cannot delete your posts in this forum
You cannot post attachments in this forum

Search for:
Jump to:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group