- To po prostu nie mógł być dobry dzień...
Młody Awatar podrapał się po gęstej, zarośniętej szczęce i z stęknięciem wstał z ziemi. Piasek pustyni zawtórował mu chrzęstem pod solidnymi, okutymi buciorami. Skąpany w cieniu umierającego Drzewa Jezuego wyglądał jakby jego zakurzone ubranie pokryte było płatami zaschniętego atramentu. Noszone nisko na biodrach kabury, na wzór Rewolwerowców, otarły się o sprane dżinsy, gdy ten przeszukiwał swój skromny dobytek w poszukiwaniu zdatnego do użycia papierosa. Z cichym przekleństwem skonstatował, że ostatni złamał paręnaście godzin przed swoją drzemką. Zajazd "Zdrowy Cielak" albo coś takiego... "zdrowie" w każdym razie miało nazwę. Spojrzał się oskarżycielsko w stronę białego, migoczącego okręgu, który zawisł dwa metry przed nim.
Jeśli zdrowie "Cielaka" opierało się na czworoocznym mutancie krowy, pasącej się wtedy tuż przy wejściu i ośmiu zdesperowanych ludzkich wrakach, które go zaatakowały gdy skręcał fajkę, to chroń nas Jezusie-Człowieku. A teraz to, Drzwi w samym środku pustyni, akurat gdy skończył mu się tytoń i woda, a krążące na niebie słońce wraz z sępami już ostrzyło sobie na niego ząbki. Lepiej późno niż wcale- pojawiło się w głowie Helionisa, a zaraz potem "Ka". Jeżli są drzwi, to przez nie przechodzisz. Jeśli ma cię to uratowąć, przechodzisz. - Jak zwykle, psiakrew... - te słowa poprzedziły jego stopy, które pchnęły go w Drzwi.
_________________ Have no fear, shadow ass is here!
|