Bez większych problemów Crow dotarł do miejsca, gdzie stała zrujnowana wieża. Sądził (zupełnie podstawnie), iż uda mu się tutaj spotkać członków AntyWipu, z którymi przybył do miasta. Okazało się jednak, że przybył zbyt późno. Nie udało mu się co prawda spotkać z członkami AntyWipu, ale ujrzał dość niecodzienną scenę. Otóż na gruzowisku stał mężczyzna, którego część z bohaterów tej powieści zdążyła już poznać – Kurtis Kennel, a nieco z boku stał w towarzystwie kilku umięśnionych ochroniarzy postawny, łysiejący mężczyzna. Kurtis przemawiał z zapałem do zgromadzonych licznie ludzi.
Kurtis : ‘... nam również trudno w to uwierzyć. Wszyscy szanowaliśmy i ceniliśmy tych ludzi. Oni niestety jednak wbili nam nóż w plecy. Jeszcze raz powtórzę : mamy niezbite dowody na to, iż dzisiejsze wydarzenia były wynikiem spisku, zorganizowanego przez Washa Popłocha i wiedźmę Lilly Melinad. Nie bójcie się jednak. Porządek w mieście zostanie zachowany. Z dniem dzisiejszym obecny tutaj wice-burmistrz miasta mianuje nowego szeryfa. Oto Portos. ‘
Zza ruin wierzy wychodzi odziany w ciemnożółte, swobodne szaty wysoki mężczyzna. Skóra na jego twarzy ma lekko zielonkawy odcień, a przenikliwe oczy wydają się emanować żółtą poświatą. Jest ogolony na łyso. Portos staje obok szeryfa i unosi na wysokość twarzy jeden z przymocowanych do rąk katarów. <skoro były wątpliwości, to pozwolę sobie uściślić, że mamy godzinę jedenastą przed południem > Promienie przedpołudniowego słońca odbijały się od gładkiej powierzchni mierzącego trzy czwarte metra ostrza. Cały zebrany tłum umilkł nagle w nienaturalny wręcz sposób i na placu zapanowała złowroga cisza. Crowowi wydało się, iż zaczyna go przenikać dziwny chłód i odruchowo odwrócił wzrok od nowego szeryfa. Z trwającego kilkanaście sekund osłupienia pierwsi wyrwali się przegrupowani strażnicy, którzy zasalutowali nowemu przywódcy. Pomimo tego, iż zrobili to jednocześnie, bez żadnego ociągania się Crow zauważył, że część z nich zrobiła to z ukrywaną niechęcią. Portos, który najwyraźniej szukał czegoś w ruinach wierzy powrócił po tym krótkim powitaniu do przeczesywania gruzowiska. Kurtis rozpoczął ponownie swoje przemówienie :
Kurtis : ‘Wielu dzielnych mężów poległo dzisiaj pod gruzami koszar. Byli naszymi synami, braćmi, ojcami. Zapewniam was, że pamięć po nich nigdy nie zaginie. Teraz jednak nie czas tonąć w morzu łez. Nie czas pozwolić smutkowi powstrzymać nasz słuszny i prawy gniew. Musimy pokazać iż nie pozwolimy, by ktokolwiek lekceważył nasze prawo do życia. Pokażmy, iż ludność Vendingroth ceni swoją wolność i niezależność. Sprawmy...‘ – przerwał mu kupiec, którego dom został zdemolowany przez Caibra
Kupiec: ‘Zabić wiedźmę !!!’
Ospowaty typ: ‘Na stos z nią!’
Jakiś ubrany na czarno (tak, wiem, wszyscy tu są ubrani na czarno : ) ) człowiek nie krzyknął nic, tylko podniósł do góry rozpaloną pochodnię.
Kupiec: ‘Za mną! Do biblioteki!’
Ospowaty: ‘Zniszczyć siedlisko zła!!!’
Ludzie, którzy po tej tragedii musieli wyładować gdzieś swój gniew i swoją rozpacz ruszyli tłumnie w stronę przyświątynnej biblioteki. Crow wybił się wysoko w powietrze i z gracją wylądował na zdobionej latarni gazowej. O ile nie był zbytnio zorientowany w sytuacji politycznej, o tyle do palenia jakiegokolwiek księgozbioru dopuścić nie chciał.
Crow : *Biblioteka, przy świątyni... tłum porusza się dość wolno. Jeśli użyje podziemnego przejścia, na pewno dostanę się tam przed nimi*.
Zeskoczył na ziemię zauważając kontem oka obserwującego go Portosa. Przeklinając się w duchu przedostał się do jakiejś bocznej alejki. Na szczęście Portos nie miał powodów, żeby go gonić. Crow pewnym ruchem podniósł leżący w rogu alejki kamień i ... oczywiście ujrzał tylko zwiewające po ziemi robaki. Crow wpatruje się chwilę jakby zdziwiony w ziemię, a po jego głowie spływa charakterystyczna kropelka.
Crow: *No tak... chyba nie ma co liczyć, że ot tak po prostu znajdę wejście do podziemi. Zwłaszcza, że nie wiem nawet czy w tym mieście takowe w ogóle się znajdują. Pozostaje mi więc pobiec do świątyni.*
Wyjął jeszcze z kieszeni jedno jufu i szybko wyrzucił je w powietrze. Karteczka zafalowała w powietrzu, zgięła się w pół a następnie wydała z siebie ptasi skrzek. Biały ptak, o bliżej nieokreślonej rasy zaczął krążyć nad miastem, jak na razie bezskutecznie wypatrując w nim członków AntyWipu. Crow ruszył biegiem w stronę świątyni (wiedział, gdzie ta jest : wszyscy ją widzieli, gdy wchodzili do miasteczka). Tymczasem poruszający się wolno, ale bardzo stanowczo tłum wpadł na Korokowa wraz z Windukindem ich również porywając w stronę biblioteki.
Washu widząc drżące powoli ze zmęczenia dłonie Irian, a nie wiedząc, że Maczer już przybywa z odsieczą (przecież ruszył w stronę Irian niemal od razu za Caibrem) cicho (a potrafi to zrobić naprawdę bezszelestnie) wyciągnął broń. Gdyby doszło do starcia z pojedynczym przeciwnikiem miałby sporą szansę. Gdyby jednak Yuby wraz z Caibrem, nie wspominając już o pomocnikach w postaci elfek i eterycznych wilków, zaatakowali go równocześnie byłby w stanie stawiać opór jedynie przez dwie, może trzy minuty. Nie miał jednak wątpliwości, że gdyby do tego doszło, będzie osłaniać ukryte teraz wraz z nim kobiety, zmuszając je do ucieczki. W tej jednak chwili jednak wszyscy zgromadzeni w korytarzu odwrócili wzrok w jedną stronę, gdyż teraz już wyraźnie dało się słyszeć biegnącego Maczera.
PS. Kanały, podziemny przejście, tunele... Łatwo się w tym pogubić, nie mówiąc już o zachowaniu jakiejś logicznej całości. Umówmy się więc może, że znajdujemy się w plątaninie korytarzy będących ruinami starego Vendingroth. (Takie Old City z Wiz7 : D )
PS2. Yuby zapytał Caibra kim jest towarzyszący mu mężczyzna. Tymczasem przypominam, że Iranahl odłączył się od Caibra i znajduje się w tej chwili w innej części Starego Miasta.
|