Monotonny zaspiew inkantacji urwal sie nagle. W sali zapanowala nienaturalna cisza, chociaz kilka ulic dalej toczyla sie bitwa. Siedem kregow zablyslo zielonkawym blaskiem, a nastepnie w strone srodka wystrzelilo siedem blyskawic. W momencie ich zetkniecia najstarszy klasnal w dlonie...
Ostatni smok zwalil sie z rykiem z nieba. Ludzie na swych powietrznych okretach, spelnieniu ich odwiecznych marzen o lataniu, zdolali przetrwac najciezsza probe. Z wspanialej floty zostaly ledwie trzy, ciezko uszkodzone statki, zabierajace resztki obroncow miasta. Nie mogli jednak zabrac wszystkich. Szczesliwcy mogli dostrzec z pokladow jak ostatnie, odosobnione szance i barykady gina, zatopione przez bura mase. Nieliczni slyszeli ich krzyki, a jeszcze mniej dostrzegalo nadzieje gasnaca na ich oczach, gdy okrety wzbijaly sie coraz wyzej.
Nikt nic nie mowil. Wszyscy w ciszy przygladali sie upadkowi swojego miasta. Miasta swojego dzicinstwa i najleprzych lat zycia.
Sciany swiatyni pekly z trzaskiem i zwalily sie wzniecajac tuman kurzu. Z wnetrza dobyl sie ogluszajacy grzmot, a chwle potem olbrzymia ekslozja zrownala z ziemia okolice w promieniu kilkuset metrow.
Arisu stala na rufie okretu. Wokol latali skrzydlaci, nowe, sztuczne ogniwo ewolucji. Jednak nie to przykuwalo jej uwage. Daleko za oddalajacym sie statkiem w zastraszajcym tepie rosla kula czystej energii chaosu. Kula, ktora sprawiala, ze od samego patrzenia na nia mieszaly sie mysli, a jednoczesnie nie pozwalajaca oderwac od siebie wzroku.
Widziala jak po pierwszej ekslozji chaos sie zatrzymal i jak gdyby cofnal. Jednak po chwili nadzieji wybuchl z nowa sila, w ulamku sekundy pochlaniajac cala wyspe i wielki obszar morza. Widziala jak pochlania ostatni statek, ktory lecial zbyt wolno by uciec na bezpieczna odleglosc. SLyszala, pelne przerazenia krzyki zalogi, ktore urwaly sie nagle jak uciete nozem. Nie chciala tego obserwowac, ale nie mogla odwrocic glowy... tak jak kilkaset inych osob na pozostalych statkach.
Niewielka, niespelna dwumetrowej srednicy kra dryfowala po spokojej powierzchni wody. W oddali dogasala bitwa, jednak niewiele z jej odglosow tu docieralo.
Postac przybita do lodu, dlugim, zardzewialym ostrzem wpatrywala sie w przestrzen niewidzacymi oczyma. Po mieczu sciekala krew, farbujac lod na ciemnoczerwony kolor. Tylko cichy charkot dobywajacy sie z jego gardla swiadczyl o tym, ze nadal tli sie w nim iskra zycia.
Nagle, troche na lewo na choryzobcie pojawila sie nieokreslona plama. Zdolal odwrocic glowe w tamta strone, kiedy pochlonal go chaos.
Jakas niezwylka sila przetoczyla sie jak fala przez cale cialo rozrywajac kosci, miesnie, sciegna i skore, mrozac jednoczesnie krew i sciskajaca narzady wewnetrzne. Na powierzchni wykwitaly bable, ktore po chwili eksplodowaly zakrzepla krwia i ropa. Pod skora na glowie przemieszczaly sie jakgdyby wielkie zuki, probujace znalezc miejsce ktorym mogly by sie wydostac na zewnatrz. Nie mogac jednak znalesc takowego, pekaly zalewajac twarz ropa. Ludzka czesc jego swiadomosci zwijala sie w kunwulsjach w najciemniejszych zakamarkach umyslu dajac miejsce drugiej, silniejszej i ... wscieklej.
Miecz, na ktorym byl zawieszony, pekl z trzaskiem pozwalajac cialu osunac sie na lod.
Wraz z nowa swiadomoscia, w cialo wstapily nowe sily. Podpierajac sie na okaleczonych rekach dzwignal sie na kolana. Cale cialo zdawalo sie puchnac pokrywajac sie kolejnymi pecherzami i bablami. Oczy powoli zaszly mu czerwienia, tworzac purpurowe plamy w glebokich oczodolach.
Kolejny impuls bolu wygial cialo w luk. W tym momencie pecherze na plecach pekly, a z nich wylonily sie czarne, skorzaste skrzydla. Tak samo inne bable, pekajac ukazywaly pod soba ciemna, gruba skore i rzadkie, ale grubsze od ludzkiego owlosienie. Z niemal dwukrotnie wiekrzych od ludzkich dloni wyrastaly ciemne pazury. wielki leb pokryl sie w calosci siwym zarostem, a ze szczek wyrosly kly.
Z pod pecherzy na korpusie wylanialy sie grube kosci tworzac napiersnik. Rowniez na nogach i ramionach wyrastaly elementy koscianej zbroi, pokrywajac sie w niektorych miejscach kolcami.
Demon, nadal kleczac, powoli wyciagnal z piersi reszte peknietego ostrza, powodujac kolejna fale bolu. Wraz z rykiem z zebatego puska poplynela strozka krwi.
Pandemonium barw i dzwiekow we wszechogarniajacej pustce. Bezkrztaltna materia, laczaca sie z uczuciami, myslami i dzwiekami w niesamowite wzory, by po chwili rozpasc sie i tworzyc cos zupelnie innego. Obrazy, od ktorych mieszaly sie zmysly, a swiadomosc pograzala sie w obledzie. Jednoczesnie wszystko tak niesamowicie puste, proste i ciche, poruszajace sie w jakims wewnetrzym rytmie. Rytmie bez zadnego sensu, zadnego ladu. Cisza, uderzajaca kakofonia dzwiekow. Mysli i uczucia, w niesamowitych wymiarach, o niesamowitych barwach wbijaly sie pod czaszke, rozsadzajac ja od wewnatrz, pustoszac jednoczesnie umysl.
Nierealne sily wykrecajace cialo pod niemozliwymi katami, skrecajac je w najdziwniejsze formy, w koncu rozrywajace je i rzucajace w wir wszechrzeczy.
Gola swiadomosc, jedyna stala rzecz w wszechogarniajacym chaosie, a moze uosobienie chaosu wsrod idealnego ladu, wisiala naprzciw nieokreslonego wiru skupiajacego i mieszajacego w sobie wszystko. Materia, uczucia, mysli, nicosc. Wszystko to bedace rownym w tym miejscu. Niezglebione serce wszystkiego. Wzywajace do siebie. Lagodne, matczyne wezwanie. Wezwanie nie znajace sprzeciwu. Nieublaganie ciagnace w otchlan.
Sfera chaosu, nagle zatrzymala sie pulsujac przez chwile, po czym blyskawicznie cofnela sie i zniknela tak samo niespodziewanie jak sie pojawila,z ostawila za soba ogromny obszar spaczonego morza i wyspe z nielicznymi ruinami i rumowiskami.
Kolejny skurcz jak zelazne szczeki scisnal cale cialo. Kosci z trzaskiem pekaly i zrastaly sie na powrot o polowe mniejsze, miesnie skrecaly sie na powrot w ciasne wezly, rozciagnieta skora na powrot naciagala sie na mniejsze cialo. Postrzepione skrzydla takze sie skurczyly, a potem ciasno zlozyly na plecach. Zbroja, zatrzymana w polowie przeobrazenia, wrosla w cialo, stajac sie jego czescia. Pazury i kly zmniejszyly sie do ludzkich rozmiarow. Oczy przedtem calkowiecie biale, teraz przypominaly popekana porcelane, poprzecinana cienkimi, czarnymi nitkami.
Zwinieta w klebek postac, opadla w wode, gdy niewielka kra, na ktorej sie znajdowala, pekla z cichym trzaskiem. Odmet roznokolorowego morza cicho zamknal sie nad nia. Po chwili nie bylo sladu takze po krze.
Distant obserwowal spaczone morze z odleglosci przekaraczajacej mozliwosci wszystkich na tym statku. W trakcie swoich wedrowek wiedzial juz nie raz efekty niekontrolwanego wyplywu chaosu. Wiedzial, ze to miejsce bedzie niezdatne do zycia dla zadnych normalnych istot, ze pozostanie takim przez okres czasu, przekraczajacy ludzkie wyobrazenie. Wiedzial rowniez, ze natura nie znosi pustki, i nawet to miejsce, szybko stanie sie odizolowanym ekosystemem, obfitujacym w stworzenia jakich nie widzial ten swiat. Ale to wiedzial tylko on.
|