Tymczasem w Wieży Północnej na tarasie widokowym zebrała się już cała drużyna by... Ucztować. Należy zaznaczyć, że potraktowano ich jak najznamienitszych gości państwa. Co najmniej bezpośrednich reprezentantów królów odległych imperiów. Stół ciągnął się wzdłuż całej barierki, dzięki czemu wszyscy mogli podziwiać miasto w czasie jedzenia. W kącie stało dwóch młodych chłopców przygrywających na harfach. Mazoku spojrzał na harfy. Miał wrażenie, że już gdzieś widział podobny kształt i styl instrumentu. Szybko jednak zmienił obiekt obserwacji. Na taras weszła skąpo odziana obsługa. Wystarczyło wskazać danie by... Kelnerka nałożyła na talerz porcję. By wyrazić szacunek wobec gościny wszyscy przebrali się stosownie do okazji. Nie wszystkim to odpowiadało. Geralt wiercił się we fraku jakoś niespokojnie. Bardzo ostrożnie posługiwał się widelcem. Trzymał go tak jak trzyma się broń a nie narzędzie służące do jedzenia. Zapewne wolałby nie korzystać z widelca przy tej dość smakowitej nóżce kurczaka. Towarzyszył im Lord Simius. Wysoko-urodzony starszy człowiek odpowiedzialny za kontakty z oficjalnymi gośćmi państwa. Coś w rodzaju Ministra Spraw Zagranicznych można by powiedzieć. Chodź nie takim terminem się tu posługiwano. Lord Simius cierpliwie wyjaśniał wszelkie tajemnice, Verdrhyn, które przykuły ich oczy. W końcu Distant wspomniał o przesłuchaniu przed Konklawe. Rozmowa w pełni zeszła na ten temat i przykuła uwagę wszystkich zgromadzonych na tarasie. Nawet służba przysłuchiwała się uważnie.
- Proszę być szczerym, jaki interes może mieć Królestwo Wysp w kilku pozaświatowcach. Być może jesteśmy silni, być może nie. W każdym bądź razie nie stanowimy zagrożenia. Miasto nadal stoi. - Dis uśmiechnął się i sięgnął po jeszcze jeden tzw. rucerl. Rodzaj strucla wyciągniętego z karmelu i pokrytego pikantnymi przyprawami. Nietypowa kombinacja uchodząca za miejscowy przysmak.
- Nie rozumiecie w pełni sytuacji. Od wieków znajdujemy się w stanie wiecznego alarmu. Walczymy już z plagą od dwunastu wieków. Nigdy jednak plaga nie posunęła się tak daleko na południe. Dwa lata temu padły dwie najbardziej wysunięte na północ twierdze Tyroplis i Ysgren leżące na północnym kontynencie. To pozwoliło nieumarłym zejść z gór i odzyskać kontakt z tym czartem z wyspy... - Lord Simius na chwilę przystanął.
- Masz na myśli panie tajemniczego nekromantę, który terroryzował Brenhen? - Odezwał się Mazoku
- Tak... Stara historia. Szaleniec specjalizujący się w kontroli pogody opętany manią nieśmiertelności. Było kwestią czasu, gdy zwróci się ku zakazanej wiedzy. Jednak wróćmy do tematu. Było kwestią czasu, gdy upadnie Brenhen. Zdarzało się już to w przeszłości, lecz nie spodziewaliśmy się, że dojdzie aż do tego.... - Simius wskazał na ocean lodu.
- Teoretycznie daje to przewagę taktyczną wojskom nieumarłych. Lecz niewielką. Pozwoli im dojść do miasta od morza. Ale w końcu to jest otwarta przestrzeń, bez przeszkód terenowych służących za osłonę... - Geralt
- Nie w tym leży problem, naprawdę nie w tym... Rada wyjaśni... - Simius przycichł.
Dis wstał od stołu i podszedł do barierki. Spojrzał w dół. Byli na wysokości około 500 metrów. Tuż pod nimi widać było dach świątyni.
- Czy wyjaśnienie leży w tamtym budynku? - Dis wskazał ręką na świątynię. Simius szeroko otworzył oczy i westchnął. - Jesteś przenikliwy Panie. Cały problem obraca się wokół potęgi zawartej w Świątyni Światła.
- A co takiego tam się znajduje? - Wszyscy spojrzeli na milczącą dotąd Vanny. Zadała oczywiste pytanie w takiej sytuacji. Dotychczas zarówno Simius jak i Dis dawali sobie nawzajem odległe aluzje, co do aktualnej sytuacji.
Simius nie zdążył odpowiedzieć na pytanie. Do sali wbiegł posłaniec. Konklawe już się zebrało i czekało na pozaświatowców. Wszyscy wstali od stołów i ruszyli za posłańcem w stronę windy napędzanej zapewne tym samym sposobem, co i statki. Za pomocą magii...
***
Po pięciu minutach byli już na samym szczycie Północnej Wieży. Winda otworzyła się wprost na olbrzymią salę gdzie wokół solidnego stołu na kształt podkowy zasiadało czterdziestu ośmiu starców żywo wyciętych z taniej fantastyki. Posłaniec zaprowadził ich na sam środek sali gdzie czekały już krzesła.
- Oto pozaświatowcy, goście Zjednoczonego Królestwa! - Zaanonsował ich posłaniec i wrócił do windy.
- Usiądźcie. - Odezwał się starzec zasiadający w samym środku podkowy. - Wasze przybycie wzbudza w nas lęk, mimo to jesteśmy cywilizowanymi ludźmi i nie zabijamy tego, czego nie rozumiemy do końca. Staramy się poznać naturę tej rzeczy i rozwiązać problem pokojowo. -
- Mądry wybór, szacowny Najwyższy. - Distant wykonał miejscowy gest pozdrowienia i usiadł na jednym z krzeseł. Reszta lekko zdezorientowana również przysiadła.
- Rozumiem, że ty Panie będziesz głosem dla was wszystkich tak jak i ja jestem głosem dla Rady. –
Distant skinął głową.
- Wasze przybycie, stanowi jeden ze znaków danych w starożytnej przepowiedni. Przepowiedni, która odmieni oblicze naszego królestwa. Czy znacie naszą historię? -
- Tylko w zarysach pa..Emm Najwyższy - Wtrącił się Geralt.
- Czy słyszeliście o Wojnie Światła i Cienia? O wielkiej bitwie, w czasach, gdy Verdhdryn było jeszcze monarchią? - Widząc, dość zagadkowe wyrazy twarzy, Distanta i Mazoku oraz twarze świadczące o niewiedzy u reszty Najwyższy kontynuował - Ponad dwa tysiące czterysta lat temu na polach tuż za miastem rozegrała się ostatnia bitwa między siłami Światła naszego świata a tymi, którzy za Pana obrali Ciemność. Dzielny król Rodryk dzierżąc Święty Miecz Prawa pokonał Spaczonego przez złe moce zaklęte w miecz Lorda Nezgatha. Niestety odniósł śmiertelne rany. Jego potomek zamiast zniszczyć przyczynę zła za nowy symbol królestwa obrał dwa miecze. Stąd nasz aktualny symbol - Najwyższy wskazał na flagi powieszone dookoła sali. Nie wiadomo, co się stało potem, gdyż stare miasto zostało spalone, potomek zaginął, zaginął też jeden z mieczy. Na szczęście Święty Miecz Prawa ocalał. W późniejszych czasach, gdy pojawiła się Plaga artefakt zyskał na znaczeniu. Żaden nieumarły nie jest w stanie podejść do miasta na odległość horyzontu bez odniesienia ran od aury miecza. -
- Rozumiemy teraz, lecz jaki ma to związek z nami? -
- Wasze pojawienie ma związek z proroctwem na temat przyszłości mieczy. Czy widzieliście drugi miecz? - Najwyższy przenikliwie przyglądał się kolejnym osobom z drużyny, lecz znów nie dostrzegł nic prócz niewiedzy lub emocjonalnej pustki. Aż wzdrygnął się, gdy spoglądał na Mazoku. Nie był w stanie nic odczytać, szybko przesunął wzrok na Vanille.
- Najwyższy nie musisz uciekać się do wrodzonej empatii by poznać prawdę. Będę szczery i powiem, że doszły do mnie... Raporty o być może tym samym artefakcie. Osobnik go dzierżący napadł planetę w innej rzeczywistości, lecz został pokonany. - Dis uśmiechnął się i spoglądał na Najwyższego oczekując reakcji zaskoczenia. Nie zawiódł się. Najwyższy uniósł brwi.
- On nie został pokonany. Na pewno nie został! Proroctwo już zaczęło się spełniać. Ocean zmienił się w lód, Plaga powróciła z północy, z innego świata przybyli potężni... Bogowie..., Którzy -
Geralt zaniósł się śmiechem na ostatnie zdanie. Szybko jednak uspokoił się napotykając ostry wzrok Najwyższego.
- ...stoczą walkę w ogniu. W wyniku tej walki na śmierć i życie Miecz straci Moc i przestanie nas ochraniać. Nie muszę mówić, czym się to dla nas skończy w obliczu Plagi. Dlatego chciałbym was prosić... -
- Mamy nie ruszać artefaktu? - Dis spojrzał na Najwyższego.
- Tak, właśnie o to chciałem prosić. Nadchodzące wydarzenia są nieuchronne gdyż już zostały przewidziane. Możemy jednak próbować zmienić naszą przyszłość... -
- Osobiście nie wierzę w proroctwa, lecz jeśli jesteśmy pionkami w planach, kogoś lub czegoś i zdajemy sobie z tego sprawę możemy je pokrzyżować. - Dis odetchnął. - Czy są jakieś znaki, kiedy ma dojść do tej... bitwy? -
- Zaraz, gdy z nieba spadnie ogień.... - Najwyższy nie zdążył dokończyć zdania, gdy przez niebo przemknęło oślepiające światło prosto w stronę portu. Rozległ się wielki huk. Wszyscy wstali z miejsc i ruszyli w stronę szklanych ścian. Płonęły liczne zabudowania portowe.
- Płoną magazyny z fosforem! - Ktoś krzyknął.
- Niedobrze, zaraz ogień dojdzie do zabudowań Hanzy. Naraża to mnie na wielkie straty! – Odezwał się inny zrozpaczony głos.
W pomieszczeniu zapanował wielki zgiełk.
- Cisza! - Krzyknął Najwyższy. - Ogłaszam koniec Konklawe! Pozaświatowcy jesteście wolni, nadal na statusie gości Królestwa, póki nie wypełni się wasze przeznaczenie. -
Na chwilę zapanowała cisza. Członkowie drużyny wykonali miejscowy gest pożegnawszy i ruszyli w stronę windy. Distant nie ruszył jednak w stronę pokoi. Jechał windą na sam dół.
- Gdzie idziemy? - Odezwał się Geralt.
- Idziemy? Zatem też chcesz iść? Idziemy gasić pożar. - Uśmiechnął się Dis.
- Za nic nie przepuściłbym takiej okazji. -
- Pójdziemy tam wszyscy. To nasz obowiązek pomóc. - Z windy nie wyszła również Vanny.
- Ehhh... - Westchnął Mazoku. Chyba zbyt dużo pozytywnej energii było w powietrzu, bo przybrał wyraz twarzy kogoś, kto zetknął się z czymś wyjątkowo obrzydliwym. Nikt z nich nie wyszedł z windy. Wszyscy chcieli pomóc.
***
Dotarli nad nadbrzeże portu, przedzierając się przez gryzącą mgłę. W koło w panice biegała masa ludzi. Część starała się zorganizować jako taką akcję gaśniczą. Z pożogi wynoszono ciężko poparzonych, krzyczących, zwijających się z bólu, konających...
- Geralt, zorganizuj jakoś akcję gaśniczą niech nie biegają po wodę do studni w głębi miasta. Przecież tuż obok mają lód! Jest tak gorąco, że stopi się nim doniosą do centrum pożaru - Dis wskazał na morze. Distant, Ryuzoku i Vanille podbiegli do rannych. Jeden z przybyłych na miejsce lekarzy zaznaczał kredą na czole ciężej rannych, których niewielki personel nie był w stanie jego zdaniem już uratować.
- Zostaw to, uratujemy ich wszystkich! - Ryuzoku odepchnął lekarza - Oni bardzo cierpią, lecz na szczęście ich rany nie są groźne... -
- Jesteś idiotą! Oni już są martwi! Straże! - Nim przybyły straże Ryuzoku zdążył rzucić zaklęcie uzdrowienia na pierwszego poparzonego. Rany ustępowały momentalnie. Ranny nadal był nieprzytomny, lecz nie był już w stanie agonalnym i wszystko wskazywało, że śpi po wyczerpującej kuracji.
Oniemiali strażnicy przystanęli.
- Potężna magia lecznicza... - Lekarz westchnął z wrażenia.
-, Co w tym znajdujesz dziwnego. Przecież sami paracie się magią... - Ryu westchnął.
- Owszem, lecz nasi magowie nie rozumieją natury większości zgromadzonej wiedzy ocalałej po zniszczeniu miasta. Ku mojemu smutkowi w wyniku wojny z plagą rozwinęła się tylko magia wojenna... -
Vanille rzuciła odmienne zaklęcie. Zerwał się wiatr, który rozproszył gryzącą mgłę. Wszyscy poczuli się jakby żwawsi i bardziej rześcy. Rany poparzonych wystawione na działanie tego wiatru goiły się w oczach. Tymczasem Distant wystawił przed siebie otwartą dłoń i wskazał najbliższą ofiarę pożaru. Błękitne światło strzeliło z jego dłoni i objęło rannego. Rany zniknęły natychmiast i niedoszła ofiara pożaru otworzyła oczy zdziwiona, że jeszcze żyje.
- Tego nie jestem w stanie uratować. Nie znam zbyt dobrze zaklęcia wskrzeszenia... - Ryuzoku wskazał na młodego chłopca wyglądającego na marynarza.
- Nie martw się pomogę ci.. - Vanille stanęła przy Ryuzoku rzuciła odpowiednie zaklęcie.
Jeden z uzdrowionych otworzył oczy i zaczął krzyczeć - Tam jest demon. Mówię wam demon! Wyszedł wprost z zielonego kryształu i wraz z nim rozpętał się ogień! -
Tymczasem Geralt i Mazoku coraz sprawnie nadzorowali miejscowych. Udało im się ugasić magazyny leżące głębiej w mieście i przycisnąć ogień do brzegu. Mazoku nic nie robił sobie z płomieni i najzwyczajniej przechodził poprzez płonące pomieszczenia w poszukiwaniu jeszcze jakiś żywych osób. Nikogo jednak już nie znalazł.
- Pozostał jeszcze tamten magazyn z fosforem. Ludzie mówią, że od stamtąd się zaczęło. - Krzyknął, do Mazoku Geralt.
- Tam jest człowiek! - Ktoś krzyknął w tłumie gaszących.
Geralt zasłonił oczy ręką. Patrzał poprzez palce, by poprzez oślepiający blask płomieni dojrzeć cokolwiek. Pomiędzy płomieniami w ich kierunku kroczył nagi mężczyzna.
_________________ Nothing is impossible...
|