Siedzieli w karczmie, pod kominkiem rozsiadł sie bard i wygrywał ciche melodie na gitarze. Wokół unosił się gwar przyciszonych rozmów, docierających od uszu dróżyny Beta jako jednostajny, usypiający szum. Ciepło wnętrza promieniujące od paleniska w połączeniu ze śniegiem leżącym na ulicach za oknami oraz kufle miodu pitnego, dopiero co zamówionego przez Brujaha, zadowoliłyby niejednego wybrednego klienta. Atmosfera panująca w lokalu była jednym słowem sielankowa.
W przeciwieństwie do myśli niektórych z klientów. A właściwie czterech z nich: Maczera, Brujaha, Symuel i Mariki. Miód pitny rozgrzewał ich ciała, ale nie serca.
- Co teraz? - ciche pytanie rzucone z wyraźną rezygnacją
- Nie wiem, Bru, nie wiem. Przeszukaliśmy chyba wszystkie miejskie biblioteki. Nic.
- Pytałem ludzi. Też nic.
- I od Crowa też nie mamy wieści. Totalna klęska.
Nad stołem Psioligowców zaległa cisza. Wszyscy wpatrywali sie w swoje kufle, jakby to w złocistym płynie spodziewali się znaleźć odpowiedź.
Nagle zabrzmiał głośniejszy akord, popłynęła łagodna melodia, prawie smutna. Ogień trzaskał zachęcająco. Wszelki gwar w tawernie ucichł, a po chwili do melodii dołączył aksamitny głos muzyka.
Let me watch by the fire and remember your days
And it may be a trick of the firelight
But the flickering pages that trouble my sight
Is a book I'm afraid to write
It's the book of your days, it's the book of your life
And it's cut like a fruit on the blade of a knife
And it's all there to see as the section reveals
There's some sorrow in every life
If it reads like a puzzle, a wandering maze
Then I won't understand 'til the end of your days
I'm still forced to remember,
Remember the words of your life
- Ten język, słowa. Inne, a jednak wszystko rozumiem - półszept Mariki utonął w melodii, jej towarzysze tylko pokiwali głowami.
There are promises broken and promises kept
Angry words that were spoken, when you should have wept
There's a chapter of secrets, and words to confess
If you lose everything that you possess
There's a chapter on loss and a ghost who won't die
There's a chapter on love where the ink's never dry
There are sentences served in a prison you built out of lies.
Though the pages are numbered
I can't see where they lead
For the end is a mystery no-one can read
In the book of your life
There's a chapter on fathers a chapter on sons
There are pages of conflicts that nobody won
And the battles you lost and your bitter defeat,
There's a page where we fail to meet
There are tales of good fortune that couldn't be planned
There's a chapter on god that I don't understand
There's a promise of Heaven and Hell but I'm damned if you see
Though the pages are numbered
I can't see where they lead
For the end is a mystery no-one can read
In the book of your life
Jeszcze przez chwilę muzyka rozbrzmiewała w duszach słuchaczy, aż zaległa całkowita cisza. Maczer rozejrzał się wokół, spostrzegł zaskoczone spojrzenia, jakby wszyscy wokoło dopiero co obudzili się z głębokiego snu.
Nie było oklasków. Rozmowy rozbrzmiewały powoli, jakby niechętne przerwać ciszę. Ludzie zachowywali się, jakby nic się nie stało, jakby nie słyszeli słów śpiewaka. On sam siedział pod kominkiem, nie zmienił pozycji. Grał jakąś popularną melodię, jakby od niechcenia, i uśmiechał się pod nosem.
- Nikt poza nami nie słyszał tej melodii, prawda? - zapytał nieśmiało Brujah, który najwyraźniej również zauważył dziwne zachowanie ludzi.
- Tak, tak mi sie wydaje - potwierdził jego obawy anioł.
- Wiecie co się stało ostatnio, kiedy coś takiego miało miejsce...
Nagłe poruszenie przy jednym ze stołów mogło się wydać niezwykle podejrzane. Paru klientów puściło tylko zdziwione spojrzenie w stronę Psioligowców, po czym wrócili do swoich konwersacji i swoich spraw. Jednak Maczer, Brujah, Symuel i Marika rozglądali się pilnie, lustrując każdego klienta wzrokiem, reagując nerwowo na każdy ruch. Nawet Symuel, zazwyczaj swobodna i zajmująca się swoimi sprawami, wydawała się poważna i skoncentrowana. Z Wyrocznią nie było żartów.
- Tamten? - pułszept Maczera, skinienie głowy w stronę stołu nieopodal
- Nie, nie wydaje mi się - to Brujah, który z racji profesji miał pojęcie, jak zachowuje się assassyn, kiedy nie chce zostać zauważony.
Nagły ruch przy jednym ze stolików przy drzwiach. Cztery pary oczu w jednej chwili wpatrzone w ten sam punkt. Mięśnie napięte i gotowe do podjęcia obrony. Chwila napięcia.
Mężczyzna miał na sobie gruby płaszcz podróżny, jednak kaptur był opuszczony. Blada twarz okolona kruczoczarnymi włosami zwróciła się w stronę podróżnych. Błękitne oczy spojrzały ze zdziwieniem i niemym pytaniem.
To nie on, pomyślał Maczer i rozluźnił mięśnie. Dopiero teraz zauważył, że wstrzymywał oddech. Wypuścił powietrze z głośnym westchnieniem ulgi, po czym spróbował uśmiechnąć się przepraszająco do nieznajomego.
Nie wyszło mu.
Mężczyzna tylko pokręcił głową i nałożył kaptur. Czarny materiał zasnuł jego twarz nieprzeniknionym cieniem.
I wtedy Maczer dojrzał coś dziwnego. To mogło być przywidzenie, następnego dnia przysięgał sobie, że była to wina stresu oraz miodu pitnego. A
le wtedy, w tamtej chwili, był pewien.
Oczy nieznajomego rozjarzyły się niebieskawym blaskiem. I to nie tylko jego tęczówka, ale całe oczodoły wypełnił jednolita, błękitna poświata.
Upadły anioł już podnosił się z krzesła, kiedy drzwi tawerny zatrzasnęły się, a nieznajomy prawdopodobnie zniknął w tłumie.
- Co jest? - spytał zanipokojony zabójca
- Eee... nic, nic. Chyba mi się przywidziało. Przepraszam - Maczer usiadł, wpatrzył się w złocisty trunek, zachęcająco kołyszący się w kuflu, po czym zaczął się zastanawiać, co to może oznaczać.
I czy wogóle coś.
-------
Dlaczego?
Dlaczego ta melodia tak go poruszyła? Pytanie zupełnie bez sensu, gdzieś w głębi swojej duszy wiedział dobrze, dlaczego.
Księga jego życia. O tym właśnie śpiewał dziwny bard. Kim on, u diabła, był? I dlaczego śpiewał w Vallartien, jego oczystym języku? W jego świecie, gdzie on był panem i władcą absolutnym, nie było miejsca na kogoś takiego.
I dlaczego, cholera, nie podszedł i nie wypytał barda, kim jest i co tu robi? Tylko uciekł jak jakiś mięczak?
Złość znalazła ujście, pięść uderzyła z ogromną siłą w najbliższą ścianę. Cegły rozpadły się w proch, kilka najbliższych budynków runęło, grzebiąc pod gruzami zaskoczonych mieszkańców. Władca Dusz rozejrzał się dookoła.
Zniszczenia które spowodował jego gniew były straszliwe. I nie chodzi o te kilka domków wokół.
Ruchem ręki odbudował budynki, wskrzesił martwych i wymazał pamięć wszystkim, którzy widzieli zdarzenie.
Jego gniew zniszczył znacznie więcej. W innym miejscu, w innym czasie, jednak jego sumienie wciąż czuło ten ciężar.
Po co przybył do Advarku? Chciał pomóc osobiście Psioligowcom.
Ale najpierw musi to wszystko przemyśleć, zastanowić się.
Rzeczywistość skręciła się i stał już przy swoim tronie pod filarami. Usiadł ciężko i spuścił głowę. Musiał pozbierać myśli.
_________________ A dark knight is sworn to power.
His heart knows only hatred.
His blade destroys his foes.
His word speaks what he desires.
His wrath brings ethernal damnation.
|