[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4246: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4248: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4249: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4250: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
Multiworld • View topic - Osiem Pieczęci

Multiworld

Nothing is impossible in the Multiworld
It is currently Thu May 16, 2024 4:47 pm

All times are UTC + 1 hour




Post new topic This topic is locked, you cannot edit posts or make further replies.  [ 93 posts ]  Go to page Previous  1 ... 3, 4, 5, 6, 7  Next
Author Message
 Post subject:
PostPosted: Fri Jan 06, 2006 2:23 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Oct 03, 2003 9:40 pm
Posts: 921
Tarieth jeszcze przez moment gapił się w miejsce, z którego zniknął Roevean.
- Ciekawe…
Gdzieś po niebie przeszedł grzmot. I jak zwykle w chwili, kiedy się go najmniej oczekuje, zaczął padać deszcz. W Advarku doszło do ruchów olbrzymich mas energii. Natura właśnie reagowała na to.
- Może schowamy się w części dla gladiatorów? – zaproponował Crow.
- Jasne – Hequtai kiwnął głową- sprawdźcie czy zabraliście wszystko, Bestio weź Malaka, Crow jesteś od teraz odpowiedzialny za kamień, pilnuj go jak w oka w głowie.
- Nie zniszczymy go?
- Nie, wreszcie dostaliśmy karty, nie spieszmy się z zrzucaniem ich na stół.
- Ruszcie się, bo zaraz nie będzie na nas suchej nitki – przerwał samuraj.
- Spokojnie trochę deszczu.. i nie będziemy się musieli później kąpać..

Weszli przez to samo ten sam otwór, którym wyszedł strażnik. Szybko rozpalono pochodnie i związano dokładnie Malaka elfickimi linami. Tarieth zrzucił górną część stroju i obmacywał swoje żebra. Crow pomagał Bestii opatrzyć rany. Ajron zaś przysiadł i wypowiedział na głos pierwsze zdanie, które mu przyszło na myśl.
- I co teraz, przeczekamy burzę, a później ruszamy do Kiriadu?
- Tak, ale nie będziemy tu siedzieć bezczynnie, Bestia i Crow popilnują Malaka, ja z Hiroku przejdziemy się po tym budynku, może być tu coś ciekawego, skoro kiedyś tu walczono to jest szansa, że zostawali trochę sprzętu.
- A potem?
- Potem przesłuchamy Malaka, słyszeliście, jakimi bajkami już nas nakarmiono, czas posłuchać jeszcze jednej. Na razie pilnujcie go i nie pozwólcie, aby coś mu się stało.
- Dobrze.
- Chyba wszystko w porządku – Tarieth zarzucił z powrotem na siebie ubranie, wziął jedną z pochodni, podaną mu przez samuraja i ruszył w razem z nim w ciemny korytarz – podążaj dwa kroki za mną.

Za to w Marinie deszcz zamienił się w grad.. Dwie postacie w płaszczach czekały przed wejściem do karczmy. Wkrótce ze środka wyszła trzecia i dołączyła do towarzyszy.
- Od tamtego dnia już się tu nie pojawili. Wyruszyli gdzieś poza miasto, nikt nie wie gdzie.
Wszyscy razem weszli w jedną z bocznych uliczek.
- Trzeba będzie wysłać ludzi, aby poszukali w lesie śladów obozowisk.
Nagle do ich uszu doszło ciche dzyń dzyń.. Kilkanaście metrów przed sobą ujrzeli siedzącego. Na rozłożonym pod ścianą kocu siedział ktoś. Miał na sobie, coś co przypominało strój noszy przez uzdrowicieli, białe długie szaty z kapturem. Tylko, że teraz były podarte i brudne. W ręce trzymał kij z zawieszonymi na jednym z końców dzwoneczkami. Potrząsał nim, co jakiś czas. Przed ktosiem leżała miska żebracza.
- Kolejny żebrak – skomentował jeden z zabójców, cała grupka ruszyła dalej.
- Przepraszam panów. Słyszałem, że szukaliście kogoś – odezwał się cichy, zachrypiały głos.
- Dobry masz słuch dziadku – odpowiedział przywódca, dając znać dwóm pozostałym, aby stanęli– wiesz gdzie oni są?
Ktoś delikatnym ruchem popchnął miskę. Zachybotała się lekko. Pierwszy wyciągnął z sakiewki, trzy monety.
- Więcej nie dostaniesz, wiesz, kim jesteśmy.
- Wiem, że potrzebujecie informacji panie.
- Nie testuj mojej cierpliwości.
- Wyszli zachodnią bramą, z dwieście metrów drogą, ekchu.. a później około pięciuset na północ, gdzieś tam znajdziecie ich obozowisko – wypowiedź żebraka czasem przerywały napady kaszlu.
- Dwieście metrów drogą, pięćset na północ.
- Tak.
- Pójdziesz z nami, jeśli zełgałeś będziesz wąchał kwiatki od spodu.
- Nie władam już moimi nogami panie
- Ależ to nie problem, zabierzemy cię.
Ktoś potrząsnął kijem. Dzyń dzyń.
- Panie, nie wiesz, co te dzwonki znaczą?
- Szefie, to trędowaty, lepiej go nie dotykać – szepnął jeden z zabójców.
- Cholera, w takim razie chłopaki, sprawdźcie miejsce, o którym mówi, ja tu poczekam, żeby nam dziadzio nie uciekł – dowódca rzucił baczne spojrzenie ktosiowi.
Dwaj pozostali spojrzeli na siebie.
- No, na co czekacie, jazda i wracać mi zaraz.
Podwładni skłonili się lekko i szybko się oddalili.
Zapadła cisza.

Godzina i byli z powrotem. Jednakże to, co zastali, zupełnie ich zaskoczyło. Żebrak gdzieś zniknął, tymczasem ich dowódca leżał w kałuży krwi, tuż obok jego zakrwawiony, krótki miecz. Mrugnięcie oka i byli przy nim. Któryś zaklął.
- Szefie?
Dowódca otworzył oczy i wypluł krew z ust.
- Niech go … żyję – złapanie oddechu - gość nie tylko, że chodził – kolejne splunięcie – był morderczo szybki. Szlag, przecież musiał skądś wiedzieć, gdzie poszli.
- Znaleźliśmy ślady, byli tam przez pewien czas. Niestety trzeba będzie szukać dalej, grad zamazał resztę.
- Dajcie znać pozostałym. I zabierzcie mnie stąd szybko, potrzebuję uzdrowiciela, bo długo nie pociągnę. Kurw….
- Proszę oszczędzać siły. Co to? – zabójca spostrzegł biały kawałek materiału leżący obok rannego.
- Zostawił to, rzucił, że nie mamy z nimi szans.
Zabójca przyjrzał się dokładnie, na białym materiale, zieloną nicią wyszyto jakiś znaki i podpisano WAŻKI.
- CHOLERA, bo kipnę.
- Już.
Dwójka zabójców wzięła dowódcę pod ramiona, moment później w uliczce nikogo nie było.

_________________

Overcoming obstacles is my business. And business is good.



Avatar powstał dzięki uprzejmości tego .


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Mon Jan 09, 2006 6:46 am 
Offline
User avatar

Joined: Sat Nov 15, 2003 4:56 pm
Posts: 1141


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Mon Jan 09, 2006 4:06 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Oct 03, 2003 9:40 pm
Posts: 921
Vorroks stanął tuż obok Crowa.
- W dziurze? – rzucił przez zęby.
- Tak. Możemy mieć problem.
Usłyszeli szybkie kroki na schodach. Hiroku wpadł do pokoju.
- O?! Tu są! – krzyknął za siebie - Nic wam nie jest?
- Jak widać, choć nie było tu zbyt bezpiecznie.
Sekundę później wbiegł Tarieth. Miał na sobie mokry płaszcz.
- Woh, widzę, że jakoś się trzymacie.
- Nie ma czasu, zaraz może stamtąd wyleźć – student wskazał na dziurę – trzeba było mu zdjąć tą zbroję.
- Nie zapomnijcie, że nie jestem opiekunką do dzieci, wymagam również czegoś od was. Crow masz kryształ?
- Tak.
- On o tym wie?
- Tak.
- Świetnie.
- Poczekaj, po upadku pojawiła się rysa.
- Co? – Tarieth wziął od studenta kryształ i przyjrzał mu się dokładnie – co za szajs, nie potrafią już robić artefaktów. Ten gość musiał mieć z nim sporo stresu.
- Coś się rusza na dole – Hiroku lekko zbliżył się do dziury w podłodze. Tarieth tymczasem wycelował małym palcem od prawej ręki w boczną ścianę. Wyszeptał parę nie zrozumiałych słów i zaczął rysować jakieś znaki w powietrzu. Zerknął na nie. – Działa. – Owinął magiczną nitką dookoła kryształu nie przerywając inkantacji.
- Zaraz, przecież nie jesteś magiem.
- Jako organizacja posiadamy parę atutów. Każdy wyżej postawiony Psio Ligowiec zna lub je posiada. Między innymi jest też pieczęć Psiej Ligi. Tylko zwykle nakłada się ją w kilka osób – rzucił kryształ Hiroku – łap, wszyscy odsuńcie się od dziury i miejcie się na baczności.
Drużyna rozstawiła się po komnacie, gotowa do obrony. Hequetai podszedł do dziury, przy czym nie aż tak, aby było go z niej widać. Wyciągnął zza pasa jakiś stary zardzewiały nóż, po czym rzucił go w dół.
- Witam. Sprawa jest prosta, zrobisz coś moim ludziom lub mnie, to spotkasz się z Skrzydlatym szybciej niż zdążysz dojść do połowy zdania: „Zrobiłem ostatnim błąd w moim życiu”. Myślę jednak, że możemy sobie pomóc. Masz dziesięć sekund na odpowiedź, potem sobie idę.

_________________

Overcoming obstacles is my business. And business is good.



Avatar powstał dzięki uprzejmości tego .


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Feb 10, 2006 1:46 am 
Offline
User avatar

Joined: Sun Feb 01, 2004 8:49 pm
Posts: 1657
Location: Dark Side of The Man
Pęknięcie na kamieniu powoli rozszerzało się. Milimetr po milimetrze, obejmowało w swoje posiadanie błękitną powierzchnię. Zmiany na krysztale nie mogły nie wywołać zmian w osnowie świata.

Kopalnie łańcucha Monti Serpillini rozbrzmiały uderzeniami kilofów i skrzypami żelaznych kół toczących się po zardzewiałych torach. Kowale odkryli nagle w swoich piwnicach zapasy rud metali i niewiele myśląc, zabrali się do pracy. Burmistrzowie złożyli złotnikom zamówienia na korony i berła, ogłaszając się królami, mesjaszami bogów i władcami Advarku.

Nieumarli powstali na Przeklętych Pustkowiach i poczęli gromadzić się pod Cytadelą Czaszki. Już niedługo ich armie miały zalać świat żywych.

Maczer i jego drużyna siedzieli natomiast wciąż w tej samej karczmie, topiąc zmartwienia w miodzie zaprawianym przyprawami korzennymi. Przyjemne ciepło rozlewające się po ciele uspokajało, jednak umysły zejęte były roztrząsaniem powierzonej im misji. Misji, wydawałoby się, skazanej teraz na porażkę.

- Wasz Król i Władca, Wielki Gonoro, poszukuje odważych mężczyzn, potrafiących posługiwać się bronią!!! Czekają was Przygody oraz Niewyobrażalne Skarby!! Zapiszcie się już dziś - dobiegał nieustanny głos z zewnątrz.

Co chwila ktoś z bywalców wychodził, możliwe, aby przyłączyć się do nowo formowanej armii.

- Może inne podejście, drogi aniele? - rzucił nagle Brujah - może szukamy czegoś, co powinno znaleźć nas samo?
- Co masz na myśli?
- No bo tak: z tego, co mi opowiadałeś, wiemy, że Skrzydlaty zabrał tą waszą gitarę...
- Harfę!
- ... ziemniak, kartofel, jeden kit. W każdym razie, on chce się widać pobawić. Nudzi mu się.
- Do czego zmierzasz?
- No więc, skoro to mu zależy na zabawie, może to niech on nas znajdzie i powie nam, co my mamy do cholery robić? Siedzenie w tej zapadłej mieścinie zaczyna działać mi na nerwy.
- ZACIĄGNIJ SIĘ, PANIE!!! - wrzasnął Brujahowi nad uchem facet w liberii - NIE POŻAUJESZ!!!

Zabójca spojrzał na natręta, po czym bardzo powolnym ruchem przesunął wzrok na kawał mięsa leżący na stole przed nim.

- WIELKIE BOGACTWA... - wzrok Brujaha zwrócił błyskawicznie w stronę wrzeszczącego dziada, w ręku pojawił się nagle sztylet.
- Czekają cię p...panie? - dokończył już nie tak pewnym głosem rekrutujący.

Jeden błyskawiczyny ruch ręki, sztylet wbił się po rękojeść w kawał mięsa, rozchlapując sos na stół i czerwono-złoty strój przerażonego człowieka.

- spieprzaj - był to ledwo słyszalny szept, prawie syk, jednak człowiek Gonoro nie potrzebował nic więcej. Trzasnęły drzwi i do karczmy doszedł już tylko cichnący odgłos kroków na bruku.
- Ostatnio jesteś taki brutalny, Brujaszku. Może jeszcze się trochę napijesz? Smaczne! - zapewniła Symuel z szerokim uśmiechem, który nie mógł wróżyć nic dobrego. Przez chwile przemknęło zabójcy przez myśl, że dziewczyna mogła dolać czegoś do jego napoju. Po niej można było spodziewać się czegokolwiek. Wolał nie ryzykować.
- O, patrzcie, ptaszek!!! - nie sądził, że ktokolwiek może dać się zrobić na coś tak starego. Jednak, ku jego zdziwieniu, nie tylko Symuel odwróciła się, żeby spojrzeć. Maczer i Marika, razem z połową bywalców karczmy odwróciło głowy w stronę wyjścia.

Boże! Gdzie ja jestem, pomyślał Bru i szybkim ruchem podmienił swój kufel na kufel Mariki. Nie miał nic do biednej dziewczyny, jej trunek znajdował się po prostu najbliżej.

- Bru, jak mogłeś mnie tak okłamać, ty paskudniku jeden! Teraz pij ten miód. ALE JUŻ!!!

Zabójca nie za bardzo się przejął wyrzutem w głosie Symuel. Jak dziecko... Czym ja sobie na to zasłużyłem, ja się pytam? No czym?

- No więc, z twoim planem... Jak zamierzasz go wykonać?
- Co?
- Twój plan, Skrzydlaty, pytanie o droge, te bzdury.
- A, plan, no tak. A więc, wydaje mi się, że to nie powinno być skomplikowane. Trzeba by najpierw...

Jednak Maczer nie zdołał się dowiedzieć, co by trzeba najpierw, gdyż w tym momencie kufel Mariki wylądował na podłodze. Dziewczyna, cała blada, ścisęła oboma rękami krawędź stołu, że aż jej kłykcie zbielały. Bąknęła tylko "Przepraszam, zaraz wracam" i pomknęła szybkim krokiem, nie biegiem jednak, zachowując resztki godności, w stronę zaimprowizowanego wychodka z tyłu knajpy na podwórzu.

Symuel lekko zdziwionym wzrokiem, z niewinnym uśmieszkiem na twarzy, podziwiała sufit. Brujah musiał się powstrzymać, żeby nie trzasnąć dziewczyny przez łeb. Wiedział jednak, że to nic nie pomoże.

- Co jej się stało? - Maczer nie do końca wiedział, co się dzieje. Wydarzenia już dawno wyrwały mu się spod kontroli.
- Pewnie, bidulka, czymś się zatruła - rzucił zabójca przez zęby, wciąż patrząc z pod byka na Symuel
- W każdym razie, wracając do sprawy...

Jednak tym razem też nie udało im się wrócić do sprawy. Ciche dźwięki poczeły rozbrzmiewać w karczmie, muzyka powoli wkradała się do rozmów i urywała je w połowie. To mistrel znów poruszył struny swojego instrumentu. Pieśń sączyła się powoli, delikatnie. Wrażenie spokoju i odprężenia opadło na wszystkich niczym jedwabna płachta, oddzielając ich od świata.

W kominku płomienie poczęły skakać, przybierać najróżniejsze, fantastyczne kształty. Jednak tego już nikt nie widział. Wszyscy spali głębokim snem, z nosami w smakowitych gulaszach czy głowami opartymi o rozłożone na stołach ramiona. Piwo z przewróconych kufli rozlało się po stole, zaczęło kapać na podłogę.

I nagle pieśń skończyła się. Ludzie poczęli się budzić. Ktoś się zaśmiał z sosu na czyjejś brodzie, ktoś poślizgnął się na rozlanym piwie. Potem ktoś rzucił taboretem, ktoś komuś przywalił w nos. Rozpętała się regularna karczemna bójka, której nie widział Advark od zarania dziejów.

Marika, czując wielką ulgę, że obiad nie znajduje się już wewnątrz niej, otworzyła drzwi karczmy i stanęła oniemiała. Wszędzie panował chaos, jednak po chwili dostrzegła, że pod paleniskiem nie ma barda, który przygrywał im całą noc.

Maczera, Brujaha i Symuel też już nie było.

Ktoś klepnął ją delikatnie w ramię. Błyskawicznie odwróciła się, gotowa bronić się przed jakimś pijakiem, przywalić jeśli będzie trzea. Ujrzała jednak przystojnego mężczyznę w szarym płaszczu i równie szarym garniturze. Człowiek ów zdjął wytwornie kapelusz, ukłonił się, najwyraźniej nie przejmując się burdą za plecami dziewczyny, i się przedstawił.

- Gray, Dorian Gray. Pani pozwoli ze mną, mam wrażenie, że musimy porozmawiać.

* * *


Wązkie paski stali wystrzeliły z dziury, za nimi wynurzył się Malek i zawisł metr nad ziemią, podtrzymywany przez wstęgi, wystające z jego pancerza, niczym nogi gigantycznego pająka.

- Możemy sobie pomóc? Nie rozśmieszaj mnie, kurduplu. Przychodzisz tu, aby zmierzyć się z wielkim Malekiem i przegrywasz sromotnie. Myślisz, że obchodzi mnie jakaś błyskotka? Że Malek podda się z powodu jakiegoś głupiego kamyka? JA JESTEM NIEPOKONANY!!! Chcesz się przekonać? Wyjdziemy na zewnątrz! Cóż takiego możesz zaoferować komuś, kto jest twoim władcą?

Ze zbroi wystrzeliło kolejne odnóże i nim Tarieth zdążył zareagować, podcięło mu nogi i powaliło na łopatki. Malek pochylił się nad leżącym przeciwnikiem.

- Jestem twoim władcą, bo mieć władzę to znaczy móc coś zniszczyć. A ja mogę zniszyczyć cię w każdym momencie, robaku! Więc mów szybko o co ci chodzi, może twoje skomlenie uratuje życie choć jednego z twoich towarzyszy.

* * *


- Więc gdzie udamy się, panie Gray?
- Ah, mów mi Dorian, moja droga. Nie ma najmniejszej potrzeby, żeby tak piękna kobieta zwracała się do mnie w sposób tak oficjalny. I nigdzie nie pójdziemy. Zostaniemy tu.

Po tych słowach rozłożył ręce i uśmiechnął się. Marika rozejrzała się i stwierdziła, że nie znajduje się już w mieście, a za nią nie próbuje sobie dokopać banda pijanych, spoconych facetów. Znajdowali się na skraju lasu, księżyc jasno oświetlał ścieżkę, na której stali. Doszły ją odgłosy świerszczy i intensywny zapach roślin.

- Jak...
- Nie ważne jak - przerwał pan Gray - to naprawdę nie jest istotne. Właściwsze pytanie byłoby: gdzie. I dlaczego.
- Więc gdzie? I dlaczego?
- Znajdujemy się na skraju wielkiego lasu Evergreen. Mimo, iż wokół panuje jeszcze przedwiośnie, tam, w środku, jest zawsze tylko jedna pora roku. Zawsze taka sama. Magia lasu utrzymywała go zawsze w takim stanie. Jednak teraz coś złego stało się tam w środku.
- Coś złego? Skąd wiesz?
- To jest dom druidów. Stąd pochodzi każdy z nich. Ostanio... zaczęli zachowywać się dość dziwnie... - pan Gray zamyślił się na chwilę.
- Panie Gray...
- Dorianie! Proszę cię, Mariko, mów mi Dorian.
- Dobrze, Dorianie, więc... Dlaczego?
- A, to dobre pytanie. Sam bym na nie nie wpadł - uśmiechnął się figlarnie - no dobrze, powiem ci, ale w tajemnicy. Zbliż się tu. No chodź.

Marika ostrożnie zbliżyła się do dżentelmena i nachyliła ucho ku jego wargom. Przez chwile słyszała tylko lekki oddech pana Graya, jednak po chwili dołączył do niego jeszcze szept:

- ponieważ to twoje przeznaczenie.

Zszokowana, odsunęła się gwałtownie w tył.

- Nie ma przeznaczenia! Sami jesteśmy kowalami naszego losu!
- Doprawdy, moja droga? - Dorian Gray roześmiał się niczym ktoś, komu opowiedziano stary, dobrze mu znany dowcip, jednak ten zdawał się nadal go bawić - nie ma? To w takim razie jak wytłumaczysz to?

I jednym szybkim ruchem rozerwał guziki jej bluzki, częściowo odsłaniając prawą pierś kobiety. Marika, przerażona, odsunęła się. Chciała odwrócić się i uciec od tego zboczeńca. Może nawet gwałciciela. Jednak Gray nie wykonał więcej żadnego ruchu, tylko patrzył na nią z wyższością i szyderczym uśmieszkiem.

Jej spojrzenie powoli opadło na odsłonięta pierś i ku swemu niebotycznemu zdziwieniu ujrzała, błyszczący łagodnym błękitem, zawiły kształt. Niczym magiczna runa wytatułowana na piersi.

Podniosła oczy, aby spytać, co to wszystko oznacza, jednak Doriana już tam nie było.

Stała sama na skraju wiecznego lasu Evergreen, a w jej głowie rozbrzmiewało tylko jedno słowo:

Przeznaczenie.

* * *


- Witam, witam. Kogoż to w me progi wiatry przyniosły. A niech mnie, toż to przecież szanowni podróżnicy z Psiej Ligi! Jestem zaszczycony!

Maczer rozglądał się wokół, lekko zdziwiony. Jeszcze przed chwilą siedział w knajpie i rozkoszował się najpiękniejszą na świecie muzyką. Teraz stał w obszernej, pogrążonej w mroku sali. Miał niejasne wrażenie, że stoi przed nimi bardzo długi stół. Z jego drugiego końca mówił do nich ktoś, kogo w tym świetle po prostu nie mogli zobaczyć.

- Wybaczcie. Zazwyczaj nie miewam gości, a mnie samemu światło nie jest potrzebne.

Zaklaskał, a wokół rozległy się odgłosy bosych stóp, biegnących w najróżniejszych kierunkach. Po chwili płomyki lamp naftowych poczęły odganiać mrok, a oczom upadłego anioła poczęły ukazywać się kolejne szczegóły.

Brujah, tak samo zdziwiony, jednak zawsze czujny, stojący zaraz obok.
Symuel, jej twarz poważna jak nigdy dotąd, skupiona i gotowa na... no właśnie, na co?
Bard... co on tu u diabła robi? Przecież... a może...

I po chwili, gdy mrok rozjaśnił się już wystarczająco:

Przepiękne kobiety, skąpo ubrane, ludzkie, elfie, nimfy nieziemskiej urody. Wszystkie uśmiechnięte, z oczami wpatrujacymi się w nich z wyrazem: "Powiedz tylko, kiedy, ogierze". Przepiękne, zdobione złotem i szlachetnymi kamieniami meble, obrazy malowane przez mistrzów, stół pełen najróżniejszych, wykwintnych potraw.

Na końcu stołu siedział mężczyzna i uśmiechał się słodko.

- Witam - wstał, a wielkie, szare skrzydła, rozłożyły się - w mojej Twierdzy. Głodni?
- No to mamy przesrane - rzucił cicho Brujah
- To ty chciałeś z nim gadać, nie, Brujaszku? To teraz rusz dupę i nas stąd wyciągnij - syknęła przez zęby Symuel.
- Ona jest nad wyraz racjonalna, jak na swoje standardy - rzucił Maczer i wypchnął Brujaha do przód. Lekko, lecz zdecydowanie. - Ty z nim gadasz.
- Eeeeemmmm... Panie skrzdlaty... My właśnie chcialiśmy...

Jednak skrzydlaty nie dowiedział się, czego chcieli.

_________________
A dark knight is sworn to power.
His heart knows only hatred.
His blade destroys his foes.
His word speaks what he desires.
His wrath brings ethernal damnation.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Tue Feb 14, 2006 1:21 am 
Offline
User avatar

Joined: Fri Oct 03, 2003 9:40 pm
Posts: 921
Tarieth wziął głęboki oddech, znowu leży na ziemi. Prawą ręką wykonał lekki gest do reszty „czekać”. Po czym chłodno zwrócił się do Maleka:
- Może i jesteś moim władcą, ale raczej na pewno nie najpotężniejszym. Słyszałem, że strażnicy stanu i śmierci są znacznie silniejsi od ciebie, więc to ich uznaję za moich ostatecznych panów. Wiesz, Raven nas tu przeniósł. Ciekawe, czemu wybrał ciebie. Pewnie uważa cię za największą ciotę wśród tych strażników. Zresztą pewnie ma rację, bo jak niby mógłbyś pozostałych pokonać, pewnie nawet nie masz pojęcia, jak to zrobić?


Otworzył oczy. Niewiele widział w ciemności, ale to, co ujrzał w świetle wpadającego przez okno światła, w zupełności mu wystarczyło. Przymknął je z powrotem i wziął głęboki oddech.
- Koszmary? - usłyszał
Zerknął na łóżko obok, leżał na nim zabójca, w mroku widać było jego pokrwawione bandaże. Jego towarzysz był bardzo blady na twarzy.
Podniósł się i usiadł na skraju posłania. Zanurzył twarz w dłoniach. Co to do cholery było, czuł straszny niepokój, a najbardziej przeraża go myśl, że dawno się tak nie bał. Tyle lat w tym zawodzie i myślał, że tego już raczej nigdy nie dozna.
- Też to masz? – zapytał cicho.
- Tak. Odkąd go spotkałem.
Cisza.
- Czuję, że coś mrocznego gdzieś tam czeka i trzeba o tym poinformować resztę - dodał tamten.
- Podróż do twierdzy jeszcze nam trochę zajmie.
- Obyśmy tylko dojechali.
- Oby, przyniosę jakiś trunek, chcesz? – wstał ciężko.
- Tak.

_________________

Overcoming obstacles is my business. And business is good.



Avatar powstał dzięki uprzejmości tego .


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Mar 12, 2006 7:00 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Nov 15, 2003 4:56 pm
Posts: 1141
WWW- Nudzi mnie ta rozmowa – ryknął Malek i rzucił się całym ciałem na Tarietha.
WWWPrzewodnik nie miał szansy uskoczyć, gdyż szybko otoczyły go wiązki Cambrio. Dziwna substancja zdawała się stawać coraz mniej stabilna, ale nadal była śmiertelnie niebezpieczna.
WWW- Wiesz, co Ci powiem, pionku? – Osłonięta przez zbroje twarz przysunęła się do oddychającego z trudem Psioligowca. – Nie obchodzą mnie ani strażnik stanu, ani strażnik śmierci, ani nawet Raven. Co więcej – w pokoju rozległo się nieprzyjemne dla uszu chrupnięcie. Tarieth zakrztusił się krwią. – Tam gdzie się udajesz, też nie będzie to miało dla Ciebie znaczenia.
WWWPozostali Psioligowcy ruszyli swemu przewodnikowi na pomoc, jednak śmigające wiązki przeklętej zbroi, nie pozwalały im się przesunąć nawet o metr do przodu. Twarz Tarietha wykrzywił grymas bólu. Po policzku spływał strumyczek krwi. Crow, przy całym swoim braku doświadczenia medycznego, był pewien, iż leżący człowiek ma połamane żebra. Okute w pancerne rękawice palce Maleka zaciskały się na szyi obezwładnionego Hequetaia.
WWW- Ha ! – zaczął strażnik, ale nie było mu dane dokończyć.
WWWW pokoju rozległ się huk wystrzału. Odłamki kryształu, znajdującego się dotychczas w kieszeni Hiroku posypały się we wszystkich kierunkach. Nie było żadnych widowiskowych eksplozji, czy gier świateł. Cambrio znieruchomiało, po czym po prostu opadło na podłogę i zamieniło się w szary pył, który rozsypał się po kamiennej posadzce. Crow skierował rewolwer w kierunku bezbronnego już teraz Maleka. Przekrwione, przepełnione nienawiścią oczy zwróciły w stronę studenta. Świst, bach. Ich spojrzenia nie spotkały się. W oczach Maleka pojawiło się zdziwienie i ból. Z jego szyi wystawał grot bełtu.
WWW - Ukaż się ! – Hiroku nie przyszło nic innego do głowy.
WWWUniósł głowę do góry, jednak tonąca w ciemnościach galeria, znajdująca się dobre dwa metry nad psioligowcami, milczała. Rozjuszony samuraj wytrzepał z spodni resztki magicznego artefaktu
WWW- Ty idioto ! Mogłeś mi jaja odstrzelić !
WWW- Szybko! Na górę ! Ja zajmę się Tariethem - Crow zignorował wypowiedź swego towarzysza.
WWWGdy tylko student nachylił się nad przewodnikiem, ten jęknął cicho. Starał się chyba ruchem oczu coś wskazać. Świeżo upieczony Psioligowiec spojrzał na Maleka i cicho zaklął. Skóra leżącego strażnika przybrała błękitnawy odcień, a następnie zaczęła delikatnie błyszczeć. Najintensywniejszą barwę przybierał punkt nieco poniżej śmiertelnej rany. Po zaledwie kilku sekundach kolor zaczął wyciekać z ciała, formując niewielką grudkę o nieregularnym kształcie. Chwilę później z Maleka zostały jedynie pokryte resztkami tkanki mięśniowej kości. I błękitna grudka, wielkości piłki do tenisa.

WWWT tym samym czasie, gdzieś bardzo daleko, w ponurym ciemnym zamczysku, otoczonym podprzestrzennym labiryntem, rozległ się gromki śmiech, wprawiający ściany w wibracje.
WWW- Wyśmienicie – Wykrzyknął Skrzydlaty, po części do siebie, a po części do obserwującej go grupy Maczera – Panowie muszą mi wybaczyć, ale wzywają mnie sprawy nie cierpiące zwłoki. – Demon ruszył w stronę tarasowego okna. Gdy znalazł się na zewnątrz, zwrócił głowę w stronę swoich gości – Czujcie się jak u siebie w domu. Proponuję jednak zrezygnować z prób opuszczenia pałacu.
WWWPsioligowcy nie zdążyli jeszcze ochłonąć z zaskoczenia, gdy Skrzydlaty zniknął w ciemności nocy.


WWWTarietha wszystko bolało. Mimo to promienie słońca przyjemnie ogrzewały jego twarz, więc zdecydował się powoli otworzyć oczy. Na tle czystego nieba szybował jastrząb, albo jakiś inny duży ptak.
WWW- Widzę, że śpiąca księżna się już obudziła. – Dotarł do jego uszu nieco charkotliwy głos
WWW- Chyba królewna, nie księżna – poprawił odruchowo, chociaż przyznał sam przed sobą, że jest zaskoczony, iż Wrrghh’grgrh’rarhg nabierał ludzkiego poczucia humoru. – Co się działo po tym, jak straciłem przytomność ? Odnaleźliście tego kusznika ?
WWW- Ruszyliśmy w pościg niemal natychmiast, ale nie było nawet śladu po snajperze. – Tarieth przechylił głowę nieco na bok i ujrzał czyszczącego okulary Crowa - Rozumiesz? Absolutnie nic. Nieuszkodzone pajęczyny, nienaruszona warstwa kurzu...
WWW- A ten przedmiot? - Myśli wracały na swoje miejsca bardzo szybko w głowie Hequetaia.
WWW- Nie jesteśmy pewni, co to jest – student wsunął okulary na nos i po chwili przerwy kontynuował – Mam pewne podejrzenia, ale nie znam się na Alchemii Dusz w wystarczającym stopniu.
WWWTarieth zamyślił się. Na kolejne pytanie znał odpowiedź, ale wolał się upewnić
WWW- Czy później wydarzyło się coś szczególnego ? Pojawił się Raven, albo Skrzydlaty ?
WWW- Nie – odrzekł student – sądzimy, że wydarzenia potoczyły się nie do końca tak, jak się tego spodziewali. To coś, nie powinno się było zmaterializować. Jak to ładnie określił Hiroku: ‘Coś się spieprzyło’.
WWW- A właśnie, gdzie on jest ? – Tarieth spróbował podeprzeć się na łokciach, ale skrzywił się z bólu i opadł z powrotem na podłoże. Dopiero teraz spostrzegł, że znajduje się na zaimprowizowanych noszach.
WWW- Hiroku szykuje pokarm – odezwał się w końcu Vorroks. – Zaraz będzie gotowy.
WWW- Posilimy się i ruszamy w dalszą drogę – podczas gdy Tarieth leżał nieprzytomny, najwyraźniej Crow zaczął przewodzić grupie – jutro wieczorem powinniśmy dotrzeć do Kiriadu


WWWPodróż tego dnia minęła bez większych przeszkód. Nadszarpnięte wcześniej siły najszybciej odzyskał Wrrghh’grgrh’rarhg, więc transport Tarietha nie sprawiał problemów. Wiosna na dobre budziła się w Advarku, a noc była ciepła i przyjemna. Hequetai siedział w pewnej odległości od reszty grupy i grał jakąś smutną melodię na flecie, wpatrując się w nieznane mu gwiazdozbiory zawieszone wysoko na niebie.
WWW- Tęsknisz za Shiroue? – Crow podszedł do przewodnika i usiadł niedaleko.
WWW- Zastanawiam się nad tym, co powiedział Lord Roevean. – po chwili dopiero odpowiedział Tarieth – jeśli to, co mówił jest prawdą, to być może tam jesteśmy potrzebni.
WWWCrow przytaknął
WWW- portal miał być otwierany co dwie doby, o północy. Musimy wrócić również dla tego, że potrzebna Ci pomoc medyczna.
WWW- Początkowo portal na pewno był otwierany co czterdzieści osiem godzin – Tarieth zastanowił się chwilę nad dalszą częścią wypowiedzi – ale nasz pobyt tutaj znacznie się przedłużył. W naszej organizacji są pewne procedury.
Crow przysłuchiwał się w milczeniu, więc przewodnik kontynuował
WWW- Po upływie wyznaczonego czasu częstotliwość otwierania portalu stopniowo się zmniejsza. Raz na cztery dni, raz na tydzień, raz na dwa tygodni i tak dalej. – przerwał na chwilę wypowiedź, by do studenta dotarła jej treść – Psia Liga nigdy nie zapomina o swoich braciach i siostrach. Nawet, jeśli wielu uważa to za symboliczny rytuał takie portale były otwierane zawsze. Sam byłem świadkiem, gdy z przejścia otwieranego po raz pierwszy od pięciu lat powrócił pewien archajos. – człowiek uśmiechnął się do siebie, ale szybko wyraz jego twarzy posmutniał – tak przynajmniej było przed Wojną, gdy Psia Liga podróżowała dużo więcej.
WWWNastała chwila ciszy. Obaj rozmówcy pogrążyli się we własnych przemyśleniach. Pierwszy odezwał się ponownie Tarieth.
WWW- Powinniśmy wrócić także po to, by dokładniej zbadać ten przedmiot.
WWW- Jesteś pewien ? – Crow był wyraźnie zaskoczony – nie sądzisz, że to niebezpieczne przywozić coś takiego na Shiroue? Że nie wiadomo kto, lub co, przybędzie to odzyskać ?
WWW- Więcej wiary w swoją organizację – Tarieth się uśmiechnął – W końcu udało nam się zdobyć kartę przetargową. Ten przedmiot jest kluczowy dla dalszego powodzenia naszej misji, a tylko na Shiroue możemy dowiedzieć się, czym to naprawdę jest. Chyba, że wolisz poczekać, aż Skrzydlaty, bądź Raven nam to ‘wytłumaczą’
WWW- Uh – student też się uśmiechnął – masz racje.
WWW- Ktoś się zbliża – ton głosu Taretha zmienił się błyskawicznie.

WWWUcieczka z poturbowanym Tariethem nie wchodziła nawet w rachubę. Trójka Psioligowców spokojnie oczekiwała więc nadejścia przybyszów. Czwarty z nich, Vorroks Wrrghh’grgrh’rarhg, miał trzymać się w bezpiecznej odległości i nie rzucać się w oczy. Wkrótce, wśród narzekań na ‘cholerne krzaki’ pojawiła się grupa około dwudziestu mężczyzn. Ubrani byli w nowe, chociaż nieco zabłocone już pancerze. Jeden z nich, siwowłosy watażka z szarmanckim wąsem skierował w stronę Hiroku miecz.

WWW- W imieniu barona Marduka, wzywam was do poddania się! – Intencje wojskowych były łatwe do odgadnięcia, chociaż forma wypowiedzi nie sugerowała dużego doświadczenia w bojach.
WWWPomimo tego Psioligowcy obawiali się, że walka kosztowała by ich zbyt wiele. Poza tym mieli nadzieję, iż uda się całą sprawę rozwiązać bez rozlewu krwi. Niestety – dowódca wojska, niski, łysawy mężczyzna, który nawet nie raczył się przedstawić jeńcom, nie był specjalnie komunikatywny. Crowowi udało się, za pomocą goho, dowiedzieć, iż wzięto ich za szpiegów margrabiego Duraka i że podążają w kierunku Mariny. Oddział, liczący około dwustu osób, planował dołączyć do reszty wojsk barona Marduka, stacjonujących nieco na odskręt od miasta. Tam mieli by zostać przesłuchani.
WWW- Na razie poruszają się w tym samym kierunku, w którym planowaliśmy. – Podsumował sprawozdanie Crowa Tarieth. Trójka Psioligowców została związana i zamknięta w jednym z trzech wozów, które towarzyszyły oddziałowi – Przekaż Bestii, żeby pozostawała w ukryciu i podążała w pewnej odległości za nami. Mamy dużo czasu na pożegnanie się z tym nachalnym towarzystwem.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Mar 15, 2006 3:12 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Oct 25, 2003 10:15 pm
Posts: 488
Location: Gdynia
Cała trójka siadła ciężko na krzesłach przy stole. Chcąc, nie chcąc, było to jednak ulgą dla nich, że Skrzydlaty zniknął im z pola widzenia. Mogli spokojnie zastanowić się co czynić dalej. Piękne panienki zaczęły podawać smakołyki jednak Tylko Brujah wykazał jakieś zainteresowanie tym jedzeniem. A właściwie to zainteresowanie ograniczało się do dyskretnego sprawdzenia czy nie było ono przypadkiem zatrute. Tak więc zabójca bawił się kawałkiem kurczaka, Symuel latała tępo wzrokiem po niedoświetlonym suficie zdradzając, że myślami jest gdzieś indziej a Maczer położył głowę na swojej ręce zapartej łokciem na stole i drugą ręką bębnił po blacie. Wszyscy jednak wbrew pozorom myśleli i to bardzo intensywnie. Tylko, że robili to indywidualnie co bardzo nie pasowało do sposobu działania Psioligowców. Dla tego też upadły anioł jako pierwszy przerwał milczenie. Nurtowała go jedna sprawa. Tak samo jak skrzydlatemu tak Maczerowi nie było światło potrzebne aby widzieć, jednak nie mógł faktycznie dostrzec przed chwilą sylwetki tego pierwszego.
-Symuel - Zagadał.
-Hmmm? – Mruknęła nie wykonując żadnego najmniejszego gestu.
-Byliśmy przed chwilą w karczmie ale znajdujemy się teraz tutaj.
-aha- potwierdziła niedbale
-Czy są jakieś szanse aby to miejsce było tylko iluzją? – Na to pytanie Maczera panienki zachichotały lekko. Symuel dopiero teraz spojrzała na niego, zrobiła jedną z tych słodkich niewinnych minek i pokręciła przecząco głową. Po chwili dodała
-Najmniejszych Maczerku
Anioł wzdrygnął się na zdrobnienie swojego imienia a Brujach powstrzymał ledwo parsknięcie śmiechem. Psioligowiec jednak się nie zraził.
-Wyśmienicie- Odpowiedział nieco żywiej, poczym obrócił się w stronę skąpo odzianych panienek -Dajcie tu, dziewczyny, czegoś do picia, z łaski swojej!

Elfka o długich, ciemnych, opadających do ramion włosach i bardzo kształtnej posturze podeszła bezszelestnie i stawiając bogato zdobiony dzban z winem na stole zagadała z uśmiechem.

-Powiesilibyście, panowie, płaszcze na wieszaku
-Przykro mi ale będziemy się powoli zwijać. – Maczer wyszczerzył się przyjaźnie i wstając chwycił rękę która jeszcze trzymała dzban. Anioł obrócił dziewczyną dwa razy niczym partnerkę do tańca i wysunął za nią lekko lewą nogę ustawiając się bokiem do elfki. Uginając kolana wykonał szybki półobrót ze służącą i dziewczyna runęła na ziemię zatrzymując się dosłownie parę centymetrów od posadzki. Dzban natomiast nie zatrzymał się na rękach anioła więc roztrzaskał się efektownie rozbryzgując swoją zawartością koloru szkarłatnego na ładnie wypolerowanych kafelkach.

I ku zdumieniu wszystkich nastała zupełna cisza. Elfka była w małym szoku a Maczer co prawda otworzył usta aby zagrozić jej ale gdy tylko poczuł miękkość skóry uświadomił sobie, że trzyma w ramionach bardzo piękną kobietę a trzeba zaznaczyć, że nie była to sytuacja typowa dla Maczera. Przełknął ślinę ale przełyk dziwnie zacisnął się sprawiając, że anioł niemal się zachłysnął. Symuel dalej wpatrywała się w sufit a Brujah gapił się początkowo trochę zdziwiony ale to jednak on najszybciej oprzytomniał z wszystkich na sali.

-Prosimy wszystkich aby nie panikować. Wszystko jest pod kontrolą – powiedział spokojnie żonglując stołowymi nożami. Maczer tymczasem odzyskał mowę
-Gdzie skrzydlaty trzyma harfę?!
-N..nie wiem...
-Nie zdarzyło mi się nigdy skrzywdzić kobiety więc bądź tak dobra i nie bądź tą pierwszą
-Dużo jest komnat do których nie mamy wstępu- Odpowiedziała tonem który wciąż mógł poddawać wątpliwością treść słów.
-Idziemy – Wyprostował się podciągając dziewczynę do pionu.- Symuel. Pomożesz wujaszkowi Brujaszkowi, prawda?
-A koleżanki pościerają to – Brujah wskazał kałużę wina. – Nie chcecie chyba aby Skrzydlaty zastał tu taki burdel jak wróci-Wyszczerzył się szarmancko

***
Upadły anioł prowadził dziewczynę trzymając jedną ręką oba nadgarstki za jej plecami. Mimo, że elfka nie stawiała oporu przygotowany był jednak na obronę przed typowym dla podobnych sytuacji tak zwany kop między nogi. Zabójca kuśtykał oparty na ramieniu Symuel. Ta akurat bawiła się właśnie puszczając kolorowe płomyki na kamienną podłogę co lekka stresowało jej towarzyszy.

-Ale zdajecie sobie sprawę z tego, że praktycznie nie ma wyjścia z tego budynku? – Elfka przerwała swoją wypowiedzią rytmiczne obijanie usztywnienia nogi Bruhaha o podłogę.
-Jak to nie ma? – Zabójca się oburzył lekko. Symuel zachichotała pod nosem.
-Nie wszystko co ma wejście musi mieć wyjście- Ton młodej czarodziejki nie pozwalał jednak traktować jej wypowiedzi na poważnie
-To też nie tak – elfka była bardzo pewna siebie – Wejście też właściwie nie istnieje
-Jakiś absurd. Przecież skądś musicie brać żywność a patrząc na ilość i jakość tego co nam podałyście przed chwilą to zdobywacie ją na bieżąco w dużych ilościach
-W Psiej Lidze.... – Do dyskusji dołączył się Maczer- ...istnieją druidzi którzy potrafią tworzyć drogą magiczną bądź poprzez modlitwy ale to drugie tu raczej odpada
-Potrawy nie były zdecydowanie magiczne – Ekspertka w dziedzinie magii nie mogła nie wykazać się swoją wiedzą
-Więc..?
-Cóż... może zrozumiecie to wszystko jak dotrze do was, że mimo iż harfa znajduje się na końcu tego korytarza nigdy do niej nie dotrzecie.
-C...co? – Brujah i Maczer wydobyli z siebie niemal równocześnie.
-Wytężcie wzrok. Na końcu widać harfę, czyż nie? Jak oceniacie odległość? – Elfka spytała z uśmiechem na twarzy.

Coś błysnęło w ręce zabójcy i dziewczyna poczuła chłód ostrza na gardle.

-Widzę, że się bezwstydna panienka poczuła bardzo pewnie –Brujah syknął- Nie zapominaj, że nie jesteś nam tu do niczego potrzebna

Maczer się wzdrygnął lekko. Jego towarzysz nie zabiłby dziewczyny ze względu na Symuel ale wiedział też, ze mógł zrobić elfce dużą krzywdę pozostawiając ją przy tym przy życiu co byłoby jeszcze gorsze.

-Chodźmy Brujah. To faktycznie niedaleko. Góra dziesięć minut.


----------------------


-Choroba! Idziemy co najmniej dwadzieścia pięć minut i nic!
-Widzę... ale nie rozumiem...- Maczer rzadko przyznawał się do niewiedzy
-Zaraz. - Brujah kucnął na ile pozwalała mu noga i chęci Symuel do współpracy – O choroba...
-Co tym razem?
-Spójrz na podłogę

Maczer zwęził oczy i przeklął pod nosem. Na podłodze ciągnęły się w regularnych odstępach czarne przypalenia. Symuel cały czas znakowała drogę swoimi płomykami choć tajemnicą pozostanie czy robiła to celowo

-To trochę komplikuję sytuację- Upadły anioł westchnął
-Nie jest źle. Zaraz coś wykombinujemy -głos Brujaha zdradzał lekkie ożywienie- Najpierw trzeba rozgryźć jak to w ogóle działa. Ja z Symuel zostaniemy tu a Ty idź z tą nieprzyzwoicie skąpo ubraną dziewoją na przód
-Yhm. Sensowne.

_________________
Starczy tego skakania


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Mon Apr 10, 2006 1:44 am 
Offline
User avatar

Joined: Sun Feb 01, 2004 8:49 pm
Posts: 1657
Location: Dark Side of The Man
Upadły Anioł odwrócił się w stronę niekończącego się korytarza, westchnął lekko i pokręcił głową.

- Jak ja nie znosze takich miejsc - wymamrotał
- Co? - odezwała sie trochę tempym głosem nieprzyzwoicie ubrana dziewoja.
- Nic nic - Maczer machnął głową - ruszaj.

Wolnym krokiem ruszyli w stronę upragnionej Harfy. Dziewczyna wiedziała doskonale, że nic z tego planu przybyszom nie wyjdzie. Jednak to oni mieli asy w rękawie.

A właściwie to nie asy, ale noże.

Po dłuższym czasie Maczer musiał zadać pytanie, które musi zostać zadane w czasie dowolnej podróży przez jednego z podróżników:

- Daleko jeszcze? - po czym zreflektował sie - Ile już idziemy?

Przez cały czas nie spuszczał oczu z Harfy. Nie dlatego, że bał się, że ta zniknie. Bał się, że kiedy spojrzy do tyłu, może zobaczyć coś, co mu się nie spodoba.

- Z jakieś 15 minut, przystojniaku - blondynka uśmiechnęła się promieniście, jednocześnie zaczesując za ucho niesforny kosmyk włosów. Zupełnie nieświadomie wypięła przy tym klatkę piersiową.

Jestem aniołem, jestem aniołem, starała się powtarzać cały czas jakaś część umysłu Maczera. Jednak zupełnie inna część wrzeszczała z całe siły: tak, pacanie, ale upadłym! Szybko przeniósł wzrok z powrotem na Harfę.

- No dobra, ona wcale się nie przybliża.
- Przecież mówiłam, prawda?
- No tak, a co z Brujahem i Symuel?
- Jak to co z nami? Sterczymy tutaj już od 15 minut, a wy nawet jeszcze dupy nie ruszyliście! - warknął zirytowany zabójca.

Maczer szybkim ruchem odwrócił się i ujrzał towarzyszy o metr od siebie. Nieprzyzwoicie ubrana, za to z wielkim dekoltem, dziewoja już miała otworzyć usta, kiedy zirytowana Symuel chwyciła ją za naszyjnik i przez zęby wysyczała:

- Jeżeli choćby zaczniesz mówić: "A nie mówiłam" powiesze cię za te korale.

Dziewczyna momentalnie zamknęła usta.

- No to jak, jeszcze jakieś genialne pomysły? - spytał się i rozejrzał po twarzach zebranych, lekko ześlizgując wzrok na pewien dekolt, Znacznie Bardziej Niż Zwykle Upadły Anioł.


-------


Cytadela Skrzydlatego znajduje się w samym centrum Advarku. Lub zupełnie na zewnątrz. Gdyby całą sytuację przedstawić fizykom-teoretykom, mogliby o to kłócić się latami.

Całe szczęście czynić tego nie musimy. Ten świat działa znakomicie bez fizyków i niech tak już zostanie.

Faktem jest jednak, że cytadela jest otoczona labiryntem. Dziwny to twór. Działa na podobieństwo lustra weneckiego. Gdy patrzy sie w dół z jednego z tarasów Cytadeli, można dostrzec całą krainę. Widok jest przepiękny, o ile przypadkiem nie ma się lęku wysokości. Jeżeli jednak spojrzeć z Advarku w niebo, nikt nigdy nie dostrzerze Cytadeli. I nie dlatego, że jest ona ukryta przed wzrokiem zwykłych śmiertelników.

Jej tam po prostu nie ma.

Skrzydlaty znał labirtynt doskonale. Kiedyś, kiedy zamknięto go w tej krainie, centrum labiryntu było jego celą. Klatką, w której go zamknęli. Cztery ściany, podłoga, sufit. Nic więcej. Dumny był z tego, że udało mu sie przechytrzyć Stażnika. Pokonał więzienie, poznał i przeszedł labirynt. Z dawnego pokoiku powstała z jego mocy monumentalna budowla, w której lubił spędzać wolny czas.

Teraz miał sprawę do załatwienia. Pieczęć konfliktu musi zostać złamana. I to jak najszybciej. Wystarczy tylko skręcić za róg....

I nagle zorientował się, że zupełnie nie wie, gdzie jest. Droga, która kiedyś bezbłędnie zaprowadziłaby go do Advarku, zawiodła go głębiej pogmatwane korytarze.

Labirynt się zmienił.

Jeszcze przez chwilę próbował odnaleźć się, wrócić. Jednak wchodził tylko głębiej i głębiej. Nie pozwolił sobie jednak, aby gniew przyćmił jego myśli. Raz już znalazł drogę. Tym razem też znajdzie. To tylko kwestia czasu.


-------


- Patrz! - krzyknął nagle zabójca i pokazał palcem za plecy Maczera.

Anioł obejrzał się błyskawicznie. W jednej chwili w powietrzu pojawiły się linie, jakby pęknięcia. Po chwili rzeczywistość rozpadła się na drobne kawałki.

A przynajmniej tak się podróżnikom wydawało. Jednak po chwili dostrzegli, że była to tylko iluzja rzeczywistości. Korytarz wciąż tam był, na końcu jego harfa. Jednak tym razem wiedzieli już, że wystarczy pobiec i ją chwycić. Żadne sztuczki nie staną im na drodze.

- Co się stało? - spytała Symuel
- Czy to ważne? Biegiem! Bierzemy Harfę i znikamy stąd jak najszybciej!

W szalonym biegu do upragnionej Harfy nie zauważyli, że nieprzyzwoicie ubrana dziewoja też się znieniła. Przez chwilę drewniany manekin przyglądał im się ze zdziwieniem, po czym wzruszył ramionami i majestatycznie rozpadł się na szczapy.


-------


Wóz rzucał nimi na wszystkie strony, więzy nie pomagały im utrzymać wygodnej pozycji. Mieli już serdecznie dość tego całego zamieszania. Nie zasłużyli sobie na takie traktowanie i ta świadomość wciąż nie dawała im spokoju.

Trudno w takiej sytuacji myśleć racjonalnie.Duma podpowiada rozwiązania sytuacji zawierające w sobie Bbestię, nocną napaść na obozowisko i rzeź. I wszyscy mieli niezwykłą ochotę potraktować w ten sposób grubiańskich, czy wręcz nawet barbarzyńskich, watażków, którzy ich schwytali.

Na zewnątrz była pochmurna, bezksiężycowa noc. Wewnątrz panowała całkowita ciemność. Od czasu do czasu wpadali na siebie, boleśnie przypominając o obecności własnych towarzyszy.

Pierwszy nie wytrzymał Crow i postanowił przerwać ciszę.

- Jadą nocą. To oznacza, że musimy się zbliżać do miejsca spotkania. Łysol inaczej nie forsowałby tak swojej bandy - zazwyczaj grzeczny student nie potrafił jednak zmusić się, żeby nie kląć. Niewygody i zachowanie Bandy Łysego, jak ich nazywali między sobą, dały mu się we znaki.
- Do miejsca ich zagłady - usłyszeli słaby głos z drugiego końca wozu.
- Kto tam jest? - rzucił nagle czujny Tarieth - Odpowiadaj!
- Spokojnie. Jadę z wami od początku. Nie mów, że do tej pory mnie nie zauważyliście?

Przewodnik nie odezwał się, jednak Crow mógł niemal wyczuć w ciemności, jak zaciska zęby ze złości i upokorzenia.

- Złapali cię wcześniej niż nas? - pytanie było z gruntu głupie, jednak student starał sie za wszelką cenę rozładować sytuację.
- Tak. Wiecie, ten oddział liczył sześćdziesięciu ludzi. Teraz liczy dwudziestu. Mój oddział natknął się na nich na pustkowiach. Niestety, mieli przewagę liczebną.
- Przegraliście?
- Nie - głos był lodowaty - ja nie przegrywam. Moi ludzie wycofali się zabijając większość tych nędznych psów. Ja i ćwierć mojego oddziału zostaliśmy, zeby osłaniać tyły. Zranili mnie w rękę, inaczej nigdy by nie wzięli mnie żywcem. Moi kamraci mieli więcej szczęścia. Wszyscy czterej zginęli w boju.

Crow powoli przetrawił informacje, po czym niepewnie odzezwał się:

- Zaraz, to was było ilu w tym oddziale? Bo mi wychodzi że koło tuzina.
- Dobry jesteś. Widać, że jesteś liczenia nie od... gotowania.
- Dzięki - burknął student.

- Mówiłeś coś o zgubie...? - zagadnął Terieth
- Tak, moi ludzie wrócą z posiłkami. Wytną psów do nogi.

- Dobry moment na ucieczkę - szepnął Hiroku prosto do ucha Crowa.

W powozie zapadła cisza. Słychać było skrzypienie osi. Parę razy słyszeli, jak żołdacy przeklinają nocny marsz. Co jakiś czas jeden z nich się potykał i rzucał wiązanką, od której uszy więdły.

- Tak wogóle - zaczął niepewnie student - jestem Crow. Wybacz, że nie podam ci ręki. Tamten drugi, to Terieth. Obok mnie leży związany Hiroku.
- Witaj - rzucił samuraj
- A ty, jak masz na imię, jeżeli można wiedzieć?
- Można - nadbiegła odpowiedź z drugiego końca wozu - Mówi mi Quoth. Quoth Nevermore.

_________________
A dark knight is sworn to power.
His heart knows only hatred.
His blade destroys his foes.
His word speaks what he desires.
His wrath brings ethernal damnation.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Mon May 29, 2006 7:53 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Oct 03, 2003 9:40 pm
Posts: 921
- Tarieth, słyszysz mnie? – usłyszał gdzieś przed sobą głos Crowa.
Przewodnik wolno otworzył oczy.
- Nie wygląda, abyś czuł się dobrze– wzrok studenta podpowiadał, że mówi zupełnie poważnie.
Przez chwilę Psio Ligowcowi wydawało się, że przewodnik uśmiecha się do niego przyjaźnie.
- Przecież wyglądało, że wszystko w porządku – przyciszonym głosem odezwał się samurai.
- Przestało być, kiedy adrenalina skończyła działać, ale już z nie takich rzeczy wychodziłem. Jaką mamy porę dnia?.
- To już druga noc, musimy być blisko – samurai siedział najbliżej poły – ci goście na zewnątrz ledwo utrzymują się w siodłach, nie mówiąc nic o piechurach.
Tarieth kiwnął głową, po czym znowu zamknął oczy. Oddychał trochę szybciej, ale w miarę płynnie. Parę chwil później poruszył się niespokojnie. Student pochylił się lekko ku niemu. Zobaczył, że przewodnik wyciągnął zza pleców liny, którymi mu związano ręce.
- Uf, myślałem, że będzie ciężej – w jego głosie było słychać zadowolenie – Hiroku?
Ajron naprężał przez chwilę mięśnie, po czym udało mu się zerwać liny. Teraz obaj z Tariethem spojrzeli na Crowa. Ten wyraźnie skupił się na czymś. W końcu pokręcił głową.
- Czy ktoś może mi z tym pomóc?


Gdzieś w innej części advarku grupka skrajnie wyczerpanych zabójców powoli przemieszczała się po wąskiej, kamienistej ścieżce znajdującej się tuż nad granicą przepaści. Byli u granicy sił, od paru nocy nie spali, co łatwo można było zgadnąć po workach pod oczami. Kilku z nich miało trochę stłuczeń oraz obić, ale nie to było dla nich największą udręką. Od nie wiadomo już ilu dni żyli w ciągłym stresie i czujności, coraz częściej puszczały im nerwy. Na szczęście jeszcze tylko parędziesiąt metrów i staną u tajnego wejścia do twierdzy.
- Szefie? – odezwał się ktoś z grupki.
- Tak – odezwał się po chwili przywódca zabójców, rany jeszcze się do końca nie zagoiły, ale w jego ruchach widać było pełno desperacji.
- A jeśli to coś idzie za nami? Znaczy się, a jeśli przyprowadzimy to do cytadeli?
W tym momencie zerwał się mocniejszy wiatr. Wszyscy przylgnęli do ściany, aby nie stracić równowagi.
- Jeśli tam nie będziemy bezpieczni – główny zabójca przekrzykiwał wiatr – to nie wiem gdzie…

- I co teraz? – student spróbował dojrzeć w ciemności twarz Tarietha.
- Wyskakujecie i biegniecie w las, postarajcie się nie zgubić. Jeśli jednak, kierujcie się na ryk Bestii lub Crow zbierze nas duchami.
- Przecież wyskoczymy i nas naszpikują bełtami, albo dogonią na konno i rozwleką na mieczach – z ciemności doszedł głos Nigdywięcej, którego w końcu też uwolniono z lin.
- Są zmęczeni, jest noc – przewodnik mówił wolno i ze spokojem w głosie - a las jest na wyciągnięcie ręki. Prawie nie zdążą zareagować i nie wydaje mi się, żeby ktoś chciał specjalnie was gonić na koniach o tej porze po lesie. Czasem najprostsze rzeczy są najbardziej skuteczne.
- A ty? – Hiroku oderwał się na chwilę od obserwowania otoczenia.
- Jakoś sobie poradzę.
- Żadnego poświęcania się Tarieth…
Usłyszeli cichy śmiech.
- Ja mam się dla was poświęcać? No bez przesady – urwał i spoważniał – nie oglądajcie się za siebie i nie zatrzymujcie, dopóki nie przebiegniecie jakiś dwustu metrów, jak coś by się stało ja to załatwię.
- Jesteś pewny?
-Tylko tego, że kiedyś umrę.
- Straszny humor.
- No już, gotowi?
Przytaknęli.


Cytadela Czasu. Długi ciemny korytarz, oświetlony przez ustawione, co pewien czas pochodnie i ozdobiony z rzadka gobelinami. Mistrz Dran ledwo się powstrzymywał, aby nie biec. Był problem. Spory problem. Dotarł do kamiennej klatki schodowej. Z góry ktoś właśnie zbiegał.
- Oh – postać w równie czarnych szatach jak Mistrz, zatrzymała się tuż przed nim, ledwo na niego nie wpadając. Przed Dranem stał jeden z nowicjuszu – przepraszam mistrzu, że nie byłem na kolacji, musiałem zająć się rannymi, naprawdę proszę o wybaczenie!
- Chodź, będziesz mi potrzebny – obaj zabójcy zaczęli się wspinać po schodach.
- Coś się stało? – jeden z problemów związanych z nowicjuszami, polegał na tym, że za dużo gadali.
- Ktoś dorzucił czegoś do żarcia, połowa ludzi jest naćpana. Co gorsza, ktoś poszła plotka, że nadchodzą jakieś Ważki.
- Ważki? Nigdy nie słyszałem o niczym takim.
- Ja też nie, podobno to potężne istoty zjawiające się w nocy. Człowiek nie wie czy śni, czy to wszystko jawa – szli szybko, na drugim piętrze weszli następny korytarz, tym razem z czerwonym dywanem i obrazami przedstawiającymi różnych mistrzów – to tak mniej więcej wszystko, czego można było się dowiedzieć z ich bredni.
- Co takiego robią te Ważki? – nowicjusz chyba zaczął doceniać wagę sytuacji.
- Nie mam zielonego pojęcia, zresztą nieważne, ponad czterdziestka osób wywołuje mi teraz panikę wśród siebie i reszty. Trzeba pogadać z Morbiusem. Chcę wiedzieć, czemu informacje, które dają nam studnie, są tak skąpe.

Hiroku biegł ile tylko miał sił w nogach. Rękoma osłaniał twarz od wszelkich gałęzi. Powalone drzewo, spad, krzak, jakiś dół, znów powalone drzewo. Ciemno, widzi tylko zarysy kształtów. Gdzie jest? Gdzie jest reszta? Crow? Zerknął za siebie. Pogoń wciąż była blisko. Nagle cisze nocy przerwał, zamieniający nogi w gumę, ryk. Wszystko, co żywe w lesie się zatrzymało, aby dojrzeć niebezpieczeństwa. Samurai wziął oddech i zerknął na cofających się wolno żołnierzy. Jeden problem z głowy. Ruszył dalej w kierunku głosu. Wbiegł na jakąś leśną polankę. Cisza jak makiem zasiał. Biegnie dalej.
- Hiroku? – usłyszał za plecami głos studenta.
Dwa cienie wchodziły z innej części lasu.
- Czy tylko ja to słyszałem, czy tylko ja mam po kolei w głowie? – Nigdywięcej szedł dosyć niepewnie, rozglądając się na boki.
Zignorowali go.
- Słyszysz? – Ajron zerknął za siebie.
- Tak, ktoś jedzie konno – Crow rozejrzał się za kryjówka – wszyscy w trawę i poszukajcie czegoś do obrony.
Zdążyli, dokładnie chwilę przed tym, jak jeździec pojawił się na polanie.
- Spokojnie koniku, spokojnie, jeszcze trochę – jeździec ledwo trzymając się w siodle, klepał konia po szyi, szeptając słowa do ucha.
- Skubany, Tarieth udało ci się. – Ajron pierwszy zerwał się z trawy.
- Ha, jak się nie ma w nogach to się ma tu – Hequetai popukał się po czole.
Drugi ryk zmącił spokój nocy.
Koń zarżał i stanął dęba. Przewodnik zleciał z siodła, szczęśliwie przed upadkiem ochronił go refleks samuraja. Tarieth syknął.
- Hm.. to nie tłumaczy, jak tobie udało się zwiać. Łapcie konia! – Crow razem z Nigdywięcej pojawili się tuż obok.
Samurai pomógł stanąć przewodnikowi. Wierzchowiec pogalopował gdzieś w mrok.
- Zaraz wam powiem, ale wpierw ruszmy się stąd– Tarieth zachwiał się lekko – to chyba w tą stronę.
- Zgłupieliście!! Idioci! – ich towarzysz nie wytrzymał – tam w lesie siedzi coś, co sądząc po głosie ma z parę metrów i jest naprawdę głodne.
Psio Ligowcy odwrócili się w jego kierunku. Chwilę stali w ciszy, zastanawiając się, co powiedzieć.
- Dziesięć punktów dla tego, kto mu to jakoś dobrze wytłumaczy – Hequetai coraz bardziej ściszał głos.
- Nigdzie nie idziemy, słyszycie?!! Wrócimy tam – Nigdywięcej wskazał w kierunku konwoju– poczekamy na moich ludzi i wybijemy te psy do nogi.
- Nie. My idziemy dalej – Tarieth obudził się na chwilę – a ciebie nikt nie zmusza. I okaż więcej szacunku do ludzi.
- Zrobię, co zechcę. Powiem, co zechcę, kundlu.
Hequetai podszedł do niego wolno i uniósł głowę. Stali tak chwilę na przeciw siebie. Przewodnik i górujacy nad nim wzrostem wojownik.
- Tarieth spokojnie, nie wie, co mówi – Hiroku zaczął skubać źdźbło trawy.
- Racja, siłą go nie nauczymy rozsądku – złodziej potarł lewą ręką czoło.
- Ha, a ja myślałem, że się niczego podczas tej wyprawy nie nauczyłeś - Tarieth wyraźnie ochłonął.
- Nawet byś mnie nie … hej?! - gość z pustyni nagle rozejrzał się po zebranych.
Psio Ligowcy wyminęli Quotha. Nie zwracając uwagi na wojownika, skierowali się na drugą stronę polanki.
- Nawet byś mnie nie tknął, ty tchórzu!! Psia twoja mać!! – rzucił za nimi.
- Mam nadzieję, że się spotkamy… Nigdywięcej – Tarieth, nie odwracając się, pomachał towarzyszowi ręką.
Wojownik chciał coś jeszcze krzyknąć, ale urwał. Zanim znikli w między drzewami, zobaczył olbrzymi kształt, który wyszedł gdzieś z lasu i podążył za uciekinierami. To coś miało olbrzymie oczy i jeszcze większe kły, poruszało się bez pośpiechu i rzec można by, dostojnie. Przełknął ślinkę i szybko czmychnął.


- Nie znoszę, jak ludzi nazywa się psami - Tarieth pokręcił w mroku głową.

_________________

Overcoming obstacles is my business. And business is good.



Avatar powstał dzięki uprzejmości tego .


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Jun 18, 2006 10:16 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Feb 01, 2004 8:49 pm
Posts: 1657
Location: Dark Side of The Man
Słońce chyliło się ku zachodowi. Cienie wydłużyły się, a widoczność z minuty na minutę stawała się coraz gorsza. Pora wyraźnie sprzyjała Ważkom, które dokładnie wybrały czas na przeprowadzenie akcji.Postacie ubrane w czerń powoli zaczęły wynurzać się spośród cieni, opuszczać bezpieczne schronienie pomiędzy skałami. Droga kończyła się litą skałą. Zabójcy podchodzili do niej, dotykali skały ręką, aby się upewnić, czy na pewno jest to skała.

Była.

W szeregach można było usłyszeć niezadowolone pomruki, a w rozmawiających przyciszonym tonem głosach - wyczuć zmęczenie. Tyle trudu i wyrzeczeń, ciężka, parodniowa przeprawa przez najwyższe góry Advarku i nic. Wielu straciło życie.

A na końcu była lita skała.

***

Nie podobało mu się to wszystko. Aura powoli przestawała działać. Powoli zaczynał odczuwać skutki. A teraz oni jeszcze chcieli uciekać. Bez planu, bez broni. W środku nocy, w niezbadany las.

Jednak bez względu na to, jak głupi był to plan, Quoth miał tylko jedną szansę na to, aby stąd się wydostać. I to oni nią byli.

Miał ochotę złapać tego ich przewodnika, Tarietha, i walić jego głową o ściany wozu, aż razem z kretyńskimi pomysłami wypłynie mózg. To resztki Aury, wciąż jeszcze obecnej w jego ciele, próbowały przejąć kontrolę. Musiał się skupić, oczyścić umysł z jej wpływu. Jeżeli już został zmuszony do tego, by się dostosować, to musi wykorzystać każdą szansę daną przez los.

- I co teraz? - spytał jeden z nich.
- Wyskakujcie i biegnijcie w las, postarajcie się nie zgubić - w głosie przewodnika pobrzmiewała pewność - Jeśli jednak, kierujcie się na ryk Bestii, lub Crow zbierze nas duchami.
- Przecież jak wyskoczymy, to naszpikują nas bełtami. Albo dogonią konno i rozwleką na mieczach - Quoth rzucił zirytowany. Fakt, że obcy wojownik uwalniał go z więzów wcale nie poprawiał mu humoru.
- Są zmęczeni, jest noc. Las jest na wyciągnięcie ręki - Raczej na odległość strzału z kuszy, pomyślał, przestając słuchać. Gdzie takich szkolą?
- No już, gotowi? - pytanie zawisło w powietrzu.

Nikt nie był, ale wszyscy zgodnie przytaknęli.

Są czasem takie chwile w życiu.

***

Rozmowy powoli cichły, tłum rozstępował się. Wielki Mistrz, mimo swojego, dość już zaawansowanego wieku, szedł przez tłum dziarskim krokiem. Za nim podążali jego zaufani doradcy: Juan de Magnisque, jego prawa ręka i przyszły następca, oraz Aragor, tajemniczy osobnik, o którym nikt nic nie wiedział. Krążyły jednak przedziwne opowieści, zapierające dech w piersiach i tak niesamowite, jak nieprawdopodobne. Prawdą było natomiast, że nikt prócz Wielkiego Mistrza nigdy nie oglądał jego twarzy. Zawsze była przysłonięta kapturem szarego płaszcza.

Wielki Mistrz zatrzymał się kilkanaście kroków przed skałą i przyglądał się jej intensywnie. Po chwili, nie odrywając oczu od przeszkody, odezwał się:

- To na pewno tu, Aragorze? Jesteś pewien?
- Tak, panie. To tu. - głos był lekko zachrypnięty
- Wygląda jak zwykła skała.
- Pozory mylą. Czy mogę zacząć?
- Tak.

Aragor podniósł rękę. Rękaw jego płaszcza obsunął się, a wszyscy zobaczyli, że trzyma w ręku dziwną, fioletową kulę. Wokół kryształu owinięty był wąż, który wgryzał się we własny ogon. Ledwo dostrzegalny blask kołysał się w krysztale przy każdym poruszeniu.

Mag podniósł kryształ na wysokość twarzy, po czym wypowiedział magiczne słowo. Kryształ rozjarzył się fioletowym blaskiem, a Aragor zamachnął się z całej siły, i cisnął przedmiot o ścianę.

Zamiast oczekiwanego dźwięku uderzenia, rozległo się coś, co przypominało plusk. Kula nie rozbiła się, ale zniknęła w skale, której powierzchnia zafalowała niczym woda. Po chwili kryształ wynurzył się na powierzchnię, skała jednak nadal lekko falowała.
- Możemy ruszać, przejście do Cytadeli Czasu stoi przed nami otworem - głos wydobywający się spod kaptura wyraźnie był zadowolony.
- Tak, ruszajmy - powiedział Wielki Mistrz i razem ze swoją świtą wkroczyli w portal.

- Niezła sztuczka - szepnął jeden z zabójców do swojego kolegi - też bym chciał mieć taką fajną kulę.
- Taaak. Tylko co, u diabła, znaczy ten Mellon?

***

Noc zapadała również nad lasem Evergreen. Z każdym krokiem ścieżka wydawała się coraz gorzej widoczna. Marika obawiała się, że już niedługo będzie musiała przedzierać się przez gąszcz roślinności, i wcale jej się to nie podobało. Nie miała ze sobą żadnego wyposażenia, nic, co mogłoby ułatwić jej wędrówkę do serca puszczy druidów.

Na razie miała szczęście. Nic jej nie zaatakowało, nic jej nie zjadło. Co prawda, miała przy sobie krótki miecz skrytobójcy, którego zabiła w Marinie, jednak na dłuższą metę nie nadawał się on do karczowania ścieżki w puszczy.

Nie nadawał się też do polowań. Oddałaby wiele za maczetę i łuk. I coś do jedzenia, upomniał się brzuch. No tak, dawno nie jadła, była już bardzo głodna. Nie można w końcu najeść się jagodami. Nie tak naprawdę.
Jeżeli kiedykolwiek ktoś jej powie, że zwierzęta też mają uczucia i że powinna jeść tylko owoce i warzywa, to osobiście go zabije, pokroi i zje.

Nagle ścieżka skończyła się. Marika przedarła się przez krzaki. Nie było to miłe, czepiały się jej włosów i ubrania. Parę razy usłyszała nieprzyjemny dźwięk drącego się materiału. Po chwili wyszła na rozległą polanę.

Na jej środku paliło się ognisko. Obok siedział człowiek.

Najwyraźniej znał się na rzeczy i pozbierał jedynie suche drewno. Ognisko nie dymiło, a na rożnie piekł się smakowity królik. Marika spojrzała na swoje porwane ubranie. Pewnie w niektórych kręgach kobiety marzyłyby, żeby w taki egzotyczny sposób pokazywać swoje ciało, jednak na szczęście, ona do tych kręgów nie należała. Zrobiła parę ostrożnych kroków, wkraczając w promień światła. Nie chciała wykonywać nagłych ruchów, żeby mężczyzna nie poczuł się zagrożony. Na koniec dnia brakowałoby jej tylko tego, żeby zostać zabita przez pomyłkę.

Mężczyzna dostrzegł ją, przez chwilę się przyglądał, po czym zamachał do niej i gestem zaprosił, aby się do niego dosiadła. Głód zamroczył Marice wszelki rozsądek, więc nie zastanawiając się długo, podeszła i usiadła obok nieznajomego.

- Witaj. Jestem Marika - uśmiechnęła się przyjaźnie - kim jesteś?
- John Locke - blask ogniska odbił się w jego łysej głowie, a on również się uśmiechnął.

Chyba zobaczył głód w jej oczach, gdy patrzyła w stronę dziczyzny.

- Głodna? - pokiwała głową. John zdjął upieczonego już królika z rusztu i oderwał dla niej duży kawałek mięsa. Podsunął też menażkę z wodą. - Proszę. Zjedz coś.
- Ale dla ciebie nie zostanie.
- Nie martw się, już jadłem.- przez chwię przyglądał się, jak dziewczyna połyka wręcz kawałki mięsa. Po chwili, jakby sobie coś przypomniał, dodał - Nie ruszaj się stąd, idę po drzewo. Ogień powinien palić się przez całą noc.
- Dobrze, uważaj na siebie.

Locke wstał, otrzepał swoje zielone spodnie i ruszył w stronę lasu. Marika pochłonęła królika błyskawicznie, popiła wodą. Była zimna. Rozejrzała się po zaimprowizowanym obozowisku. O plecak jej nowego towarzysza był oparty łuk. Kołczan i maczeta były przytroczone przy plecaku. Pewnie gdzieś w środku znajduje się hubka i krzesiwo. I pomyśleć, że znalazła go właśnie w chwili, kiedy potrzebowała tych przedmiotów.

Spojrzała jeszcze raz w stronę, gdzie udał się Locke. Ku jej zaskoczeniu zobaczyła, jak mężczyzna cofa się powoli. Coś było nie tak. Podniosła się błyskawicznie, chwyciła łuk, szybkim ruchem oderwała kołczan od plecaka i pobiegła w stronę towarzysza.

- Co się stało? - krzyknęła po drodze.
- Nic! Nie ruszaj się! Nie podchodź!
- Co? - zatrzymała się i zaczęła intensywnie wpatrywać się w drzewa.
- Powiedziałem, nie podchodź.

I wtedy zauważyła. Spośród drzew wyglądała głowa wielkiego węża. Księżyc odbijał się w jego szmaragdowych oczach. Bezwiednie nałożyła strzałę na cięciwę i napięła łuk

- Nie, nie rób tego!
- On cię zabije, John - głowa węża kiwała się na boki dosłownie parę metrów od Locke'a.
- Nie, nie zabije mnie. To Las go tu przysłał. Marika, wiem, że ty polegasz głównie na swoim rozumie i rozsądku. Ale ja nie. Są na świecie rzeczy, które wymykają się rozumowi. Ja jestem człowiekiem Wiary. I wierzę, że on mi nic nie zro...

Wąż wykonał błyskawiczny atak i połknął Johna Locke'a w całości.

***

Bełty świstały wkoło, a oni biegli. Szaleńczy pęd, aby tylko dosięgnąć upragnionej ściany lasu, zanim kawał drewna z metalowym grotem nie przebije kogoś na wylot. Żołnierze jednak musieli być naprawdę bardzo zmęczeni. Pociski chybiały nie o centymetry, ale o całe metry. Może jednak plan nie był tak głupi, jak się wydawał.

Samurai i przewodnik gdzieś zniknęli. Widział przed sobą tylko tego człowieka, Crowa, czy jak mu tam. Biegł przed siebie, dając z siebie wszystko. Lekko kulał, najwyraźniej po tylu dniach w niewygodnej pozycji jego mięśnie nie były w formie. Jednak z całej siły parł do przodu. Quoth uświadomił sobie, że nabiera dla niego szacunku. Taka determinacja!

Nagle zza drzew wyłoniło się dwóch sługusów Łysego. Prawdopodobnie wybrali się na nocną przechadzkę po lesie. Ich motywy były teraz nieważne. Liczyło się to, że już wyciągali miecze, a Crow nie był w stanie zmienić teraz kierunku biegu.

Już po nim, pomyślał Quoth. Nic nie mogę na to poradzić.

Jednak nagle zdał sobie sprawę, że to nie prawda. Że jest sposób.

Aura.

Nienawidził tego, jednak teraz miał do wyboru: dać Crowowi zginąć, albo...

I wybrał albo.

Skupił się i w ułamku sekundy przywołał do siebie moc Aury. Poczuł, jak przepływa przez jego ciało, jak odbiera mu kontrolę. Mógł teraz tylko patrzeć i modlić się do bogów, w których nie wierzył, żeby Aura nie wyrządziła więcej złego niż dobrego.

Każdy powiedziałby, że to niemożliwe, ale Quoth w pełnym biegu odbił się od ziemi i wyskoczył do przodu. W ułamku sekundy znalazł się przez biegnącym studentem. Żołnierz rozszerzył oczy ze zdumienia i wtedy umarł. Jedną ręką Quoth rozerwał mu gardło, drugą oderwał przedramię z mieczem. Zrobił zwód, ominął upadające ciało, potem podskok i obrót. Miecz odciął głowę drugiemu przeciwnikowi. Głowa upadła w krzaki kilkanaście metrów dalej. Quoth wylądował w przysiadzie.

Nagle rozległ się huk, a drzewo obok Quotha przeorał pocisk. Mężczyzna spojrzał w stronę, z której strzelano. Dostrzegł, że dowódca ma jakiś dziwny typ broni. Jakby miniaturową kuszę, tylko bez cięciwy. Wkładał właśnie metalową kulkę do wylotu rury. Quoth przekalkulował szanse i stwierdził, że zabije go kiedy indziej.

Rzucił tylko okiem, czy Crowowi udało się uciec, po czym obrócił się i pobiegł za nim, znikając w lesie.

***

Tam, gdzie się znaleźli, nie było ani dnia, ani nocy. Wszechogarniający, wieczny półświt. Cytadela górowała ponad pobliskimi szczytami. Za plecami mieli skałę, a ścieżka wiodła tylko w jednym kierunku. Przez przełęcz, na szczyt i kamiennym mostem ponad przepaścią do wrót twierdzy.

Wielki Mistrz zatrzymał się przed mostem. Pozwolił sobie na chwilę podziwu dla tego cudu architektury. Czas nie był po ich stronie. Ale i tak wygrają. Na delektowanie się chwilą przyjdzie czas później.

- Veni, vidi, vici, Juan. Poprowadź moich ludzi do zwycięstwa.
- Zawsze wolałem Vea Victis, mój panie - Juan uśmiechnął się wrednie i ruszył z armią Ważki przez kamienny most. Po chwili na szczycie pozostał tylko Wielki Mistrz, Aragor i grupka osobistej straży Mistrza.

- Czas naszego triumfu nadszedł Aragorze. - mag nie odpowiedział. Ruszył tylko w stronę mostu - Gdzie idziesz? Nie poczekasz tu ze mną na głowę Moebiusa przyniesioną na złotej tacy?
- Wolę zdjąć tę głowę osobiście. Poza tym muszę dopilnować, żeby ten idiota, Juan, nic nie spieprzył.
- Nieufny jak zawsze...
- Zawsze.

***

Siedzieli w krzakach, czekając na resztę. Nawet nie wiedzieli, czy żyją. Student nie odzywał się. Quoth nie wiedział, czy był wykończony, czy może rozważał to, co się stało podczas ucieczki.

Aura powoli ustępowała, organizm zaczynał płacić swoją cenę. Quoth czuł, jak zimny pot zaczyna spływać mu po plecach. Myśli mu się plątały, czuł ogarniającą go irytację.

Nagle ciszę nocy przeszył zmieniający nogi w gumę ryk.
- Co u diab...
- Csiii - uciszył go Crow - ktoś idzie.

Chwilę potem z lasy wypadł zdyszany Heroku i przebiegł obok nich. Najwyraźniej ich nie zauważył.

- Hiroku?

- Czy tylko ja to słyszałem, czy tylko ja mam nie po kolei w głowie? - drążył Quoth. Jednak ponownie nie otrzymał odpowiedzi. Cała sytuacja zaczynała go powoli drażnić. Aura szeptała, że nie powinni go ignorować. Nikt nie ma prawa go ignorować!

Po chwili dołączył do nich Tarietha na skradzionym koniu. Nie daj się, jeżeli teraz stracisz szacunek, to po tobie, szeptała Aura.

- ...najpierw ruszmy się stąd.

- Zgłupieliście!! Idioci!! Tam w lesie siedzi coś co, sądząc po głosie, ma z parę metrów i jest naprawdę głodne.
- Dziesięć punktów dla tego, kto mu to jakoś dobrze wytłumaczy - głos przewodnika był wyraźnie znudzony. Quoth miał dość już tego dupka. Jego plany ucieczki były dupy. Gdyby nie Aura, już dawno on i Crow by nie żyli. Do tego wykorzystał swoich ludzi jako przynętę, kiedy sam kradł konia dla siebie. Nie nadaje się na przywódcę!

- Nigdzie nie idziemy!! - tracił panowanie, Aura przejmowała kontrolę i domagała się więcej krwi - Wrócimy tam, poczekamy na moich ludzi i wybijemy te psy do nogi!
- Nie, my idziemy dalej. A ciebie nikt nie zmusza. I okaż więcej szacunku do ludzi.

Tego było za wiele. I ten głupek mówi mu o szacunku do ludzi? Najpierw naraża swoich ludzi na prawie pewną śmierć, potem go zupełnie ignoruje. W dupę niech sobie wsadzi taki szacunek!

- Zrobię, co zechcę. Powiem, co zechcę, kundlu - najwyraźniej uderzył w jakiś wrażliwy punkt. Tarietha podszedł do niego z miną człowieka szukającego kłopotów. Quoth musiał użyć całej siły woli, żeby powstrzymać Aurę przed wyrwaniem gnojkowi języka.

- Tarietha, spokojnie, nie wie, co mówi - reszta grupy najwyraźniej próbowała załagodzić spór.

Zza mgły zasnuwającej umysł Quoth dojrzał Crowa, który przyglądał mu się badawczo. Ciekawe, co widzi, zastanawiał się. Czy dostrzega ten czerwony blask promieniujący od źrenicy, rozlewający się po całym oku? Czy widzi, jak tracę kontrolę i pozwalam, aby Aura mną zawładnęła? Na pewno nie zdaje sobie sprawy, że to przez niego zachowuję się teraz jak totalny kretyn. Ale taka jest cena jego życia. Cena, o której się nie dowie.

- Mam nadzieję, że się spotkamy... Nigdywięcej - rzucił Tarieth i odszedł z resztą swojej grupy w las.

Udało się, pomyślał Quoth, nie zabiłem go! Aura nie opanowała mnie ostatecznie, wciąż mogę się jej sprzeciwić.

Skoncentrował się na wypchnięciu jej ze swojego ciała. Nagle zrobiło mu się niedobrze. Zgiął się w pół i zwymiotował na trawę. Resztkami świadomości zmusił się, aby zejść z otwartego terenu i schować się w lesie. Padł pod drzewem wyczerpany.

Wtedy dopadły go drgawki.

***

- Nie znoszę, jak ludzi nazywa się psami - Tarieth pokręcił w mroku głową.

Crow obejrzał się w stronę polany, na której parę chwil wcześniej rozstali się z Quothem.

- Ja też nauczyłem się czegoś, w czasie naszej wyprawy - student nawiązał do poprzedniej wypowiedzi Tarietha
- Tak? - pomimo zmęczenia przewodnik uniósł brwi
- Nauczyłem się, jak łatwo przez zwykłe lenistwo werbalne narobić sobie wrogów - Crow nie był zadowolony ze sposobu, w jaki rozstali się z nieznajomym - czemu nie powiedziałeś mu o bestii ?
- Bardzo pochopne wyciągasz wnioski, archarjosie. Nie martw się, Twój trening się dopiero rozpoczął, wiele jeszcze się w Psiej Lidze nauczysz

Student nic nie odpowiedział, tylko zawiesił ponuro wzrok na hequetai.

- Naprawdę chciałeś kontynuować podróż w towarzystwie tego człowieka? - Tarierh wziął kilka płytkich, niespokojnych oddechów. - A może chciałeś go zabrać ze sobą na Shiroue?
- Nie powinieneś tyle mówić - przerwał rozmowę Hiroku.

Pomimo stosunkowo krótkiego marszu przewodnik miał zadyszkę. Samuraj odruchowo chciał zapytać o samopoczucie hequetai, ale po krótkiej pauzie dodał tylko
- Musimy oszczędzać siły.

Jednak Crow nie mógł zapomnieć. Miał wrażenie, że na Quotha ktoś rzucił jakiś urok. Pyzatym wojownik uratował mu życie. Był niebezpieczny, ale z pewnością nie był z natury zły. Dyskretnie, żeby Tarieth tego nie widział, wyciągnął pieczęć z kieszeni i stworzył shiki.

Odgłosu widmowych skrzydeł nikt nie usłyszał.

***

- Miałem rację, coś było nie tak! - powiedział nagle Crow. Wszyscy się zatrzymali - on teraz leży w lesie i ma drgawki. To może być jakieś zaklęcie albo choroba. Musimy mu pomóc.
- Nic nie musimy. To on nie chciał iść z nami
- Rób jak chcesz, Tarieth, ale ja musze po niego wrócić. Bestio, idziesz ze mną?

Wielki stwór nie powiedział nic, tylko stanął przy studencie.

- Dlaczego, Crow? Dlaczego ci na nim tak zależy?
- Uratował mi życie.
- Tylko tyle?

Crow spojrzał na Hequetai ze złością i ściągnął brwi. Już miał coś powiedzieć, kiedy przewoźnik roześmiał się.

- Żartowałem. Masz rację, chodźmy po niego.

_________________
A dark knight is sworn to power.
His heart knows only hatred.
His blade destroys his foes.
His word speaks what he desires.
His wrath brings ethernal damnation.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Tue Jun 20, 2006 2:30 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Oct 03, 2003 9:40 pm
Posts: 921
Chłopiec ostrożnie prowadził muła. Wprawdzie pierwszy raz wybrał się w góry i widoki chwytały za serce, ale z drugiej strony swą kolosalnością przypominały o czyhających za każdym wzniesieniem niebezpieczeństwach. Znaki pozostawione przez jego towarzysza wskazywały, że jeszcze tylko parę rzutów dyskiem i dojdzie do wejścia do cytadeli. Na razie jednak nie było potrzeby tam się udać, ustawił więc wieżę z dwóch kamieni, dodał patyk i skręcił ze ścieżki w kierunku skalnych wnęk jakie znajdywały się trochę dalej po prawej. Zwierzę potulnie ruszyło za nim. Chłopiec wprawdzie idąc starał się nie rozglądać zbyt ostentacyjnie na boki, ale czasem nie mógł pokonać strachu. Domyślał się, że Wyrocznia już dawno o nim wie, z drugiej strony tak, jak każdy w jego rodzinie nosił znaki jasnowidza. Takich osób się po prostu nie zabijało, wierzono, że na zabójców spadała klątwa. Mimo to wciąż się bał, chciał myśleć, że jest dorosły, ale gdzieś tam jeszcze dziecko kuliło się w nim. Wreszcie znalazł schronienie w głębokiej na kilka metrów wnęce, sądząc po pozostałościach, kiedyś musiało być tu gniazdo jakiegoś ogromnego ptaka. Trzeba będzie posprzątać. Przywiązał muła do głazu, zabrał skóry i niewielkie wiązki drewna i zabrał się za przygotowywanie obozowiska. Wybrał miejsce na ognisko, rozwiesił jedną ze skór przy wejściu, aby chroniła go od wiatru, pozostałe będą potrzebne na legowisko. W końcu przyniósł resztę pakunków. Szukając krzesiwa, natknął się na materiał z wyhaftowaną na nim ważką. Od razu zrobiło mu się trochę raźniej. Przypomniał sobie, że jego towarzysz jest gdzieś niedaleko. W ogóle to był zwariowany pomysł. Wybrali jakieś pradawne, nieistniejące stwory z wierzeń ludowych. Potem potrzebne było trochę wiedzy na temat sposobów wyrobu środków odurzających, ale co to za zadanie dla syna szamana. Jeszcze tylko rozpuścić plotki i jego towarzysz zajął się resztą. Wyciągnął zebrane po drodze zaschłe odchody górskich kóz, świetnie nadawały się na podpałkę. Wracając do wydarzeń, wielu ludzi uwierzyło w te historie. Spora część się bała, ale często też oprócz strachu wkradała się w ich dusze dziwna nadzieja. Na końcu znaleźli się demagodzy i oszuści, którzy postanowili wykorzystać wizerunek ważek dla własnych potrzeb, jednakże nie miało już to większego znaczenia. Reszta należy już tylko do jego kompana. Wprowadzić muła do środka czy nie? Jeśli chce tu zostać dłużej, może sobie pozwolić tylko na bardzo małe ognisko, a zwierze przecież też produkuje ciepło.



W mroku znaleźli Quotha leżącego na ziemi. Miał siną twarz. Crow z Hiroku podbiegli do niego, Bestia tymczasem pomógł zejść Tariethowi ze swego grzbietu. Przewodnik usiadł opierając się o pień pobliskiego drzewa.
- Nie oddycha – student otworzył usta wojownikowi – przegryzł sobie język, musiał się zadławić się krwią.
- Damn, skąd mieliśmy wiedzieć, że jest epileptykiem - Tarieth przetarł czoło.
- Może nie jest zapóźno, dopiero co go zostawiliśmy – Ajron zerknął na przewodnika.
- Myślę, że za jakąś minutę dojdzie do obrażeń mózgu, Bestio stań na straży. Wy ustawcie tak język aby nie blokował gardła– jako Hequetai wiele razy to ćwiczył, przy Achariosach często przydaje się pierwsza pomoc.
Zrobili. Potem idąc za wskazówkami, przewrócili na bok i samuraj uderzył wojownika cztery razy pięścią w plecy między łopatkami. Znów położyli go w pozycji horyzontalnej. Odchylili głowę do tyłu. Crow i Ajron zerknęli na siebie.
- To tobie uratował życie – samuraj się lekko odsunął. Student zatkał Quothowi nos i obejmując, jak tylko mógł dokładnie jego usta swoimi, zaczął sztuczne oddychanie.
- Pierwsze cztery wdechy szybko – Hequetai zaczął szukać czegoś w swym plecaku.
- Nic – Crow pokręcił głową.
- Cztery uderzania w brzuch i jeszcze raz wdechy.
- Wciąż!
- Jeszcze raz.
Nagle pierś Quotha poruszyła się. Wojownik zerwał się niczym obudzony ze złego snu.
- Eeee .. Łeeee – wyrwało mu się z gardła, przewrócił się na brzuch i podparł rękami.
- Odsuńcie się, dajcie mu złapać powietrze i… - Tarieth wyjął ampułkę z jasnoniebieskim płynem.
- Eeee…Eeee..
- …zwymiotować.
Ajron poklepał Quotha po plecach. Reszta się odwróciła.
Chwilę później. Nieznajomy oddychał wciąż szybko, ale w miarę równo. Obrócił się do Hiroku, w jego oczach wciąż widać było śmierć.
- Łeee ..ouu.
- To mięso co czujesz w buzi to twój do połowy odgryziony język, daj mu spokój. – samuraj potrząsnął w dwa razy Quothem – nie jestem pewien, ale chyba da się to zszyć.
- Ta – Tarieth pociągnął łyka z ampułki, po czym zakorkował i rzucił Hiroku – daj mu to. Nie pomoże w przypadku języka, ale poczuje się lepiej.
Ciszę nocy przerwał nagle huk. Zamarli.
- Głos od strony powozów – stwierdził Wrrghh’grgrh’rarhg.
- Może to jego kumple dają o sobie znać? – podniósł się z nad wojownika Ajron.
- Może, sprawdźmy.

Mimo ciemnej nocy dało się dojrzeć grupki walczących postaci. Większość wojska, skupiła się wokół łysego i sztandaru tworząc czworobok. Oto ci sami kusznicy, którzy mimo paru dni forsownego marszu bez snu, w nocy potrafili zareagować w ciągu sześciu sekund (bo mniej więcej tyle potrzeba było dorosłemu mężczyźnie, aby przebiec czterdzieści metrów i zniknąć w ciemnościach w lesie) przygotować i załadować kusze, a następnie wycelować dokładnie w biegnącą między drzewami postać i spudłować ledwie o centymetry nie trafiając przy tym kolegów, którzy ruszyli za uciekinierami, teraz pruli z tą samą szybkością. Razem dawało to dziesięć strzałów na minutę (czego niewątpliwe pozazdrościliby ich koledzy strzelający z broni palnej). Najeżali bełtami wszystko, co się ruszało. Druga grupka ustawiła trzy powozy w trójkąt i zza nich raziła wroga.

_________________

Overcoming obstacles is my business. And business is good.



Avatar powstał dzięki uprzejmości tego .


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Tue Aug 15, 2006 6:37 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Oct 25, 2003 10:15 pm
Posts: 488
Location: Gdynia

_________________
Starczy tego skakania


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sat Sep 02, 2006 5:09 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Oct 03, 2003 9:40 pm
Posts: 921

_________________

Overcoming obstacles is my business. And business is good.



Avatar powstał dzięki uprzejmości tego .


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Nov 16, 2006 3:54 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Feb 01, 2004 8:49 pm
Posts: 1657
Location: Dark Side of The Man

_________________
A dark knight is sworn to power.
His heart knows only hatred.
His blade destroys his foes.
His word speaks what he desires.
His wrath brings ethernal damnation.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Dec 13, 2006 1:21 am 
Offline
User avatar

Joined: Sat Nov 15, 2003 4:56 pm
Posts: 1141
WWWByła już późna noc a tarcza księżyca świeciła jasno nad głową Maczera. Upadły anioł odgarnął z czoła przydługą grzywkę i uniósł głowę. Ile to już czasu minęło, odkąd opuścili Shiroue? Co ważniejsze – ile czasu minęło na Shiroue od chwili wyruszenia ekspedycji ratunkowej?

WWWUpadły anioł, któremu od dłuższej chwili doskwierał chłód w lewej stopie skierował spojrzenie na swoje nogi. Ze zdziwienie zaobserwował, że zniknął jeden z jego ciężkich butów. Skarpeta dawno nasiąkła wilgocią, a gdy zrobił krok w przód dało się słyszeć chlupot. Z wielkim niezadowoleniem malującym się na jego anielskim obliczu Maczer rozpoczął poszukiwania zaginionej części garderoby. Nie zdążył jednak przejść nawet kilku metrów, gdy do uszu jego dobiegł odgłos zbliżających się kroków. Za pomocą prostego zaklęcia anioł wtopił się w cień jednego z potężnych drzew i oczekiwał nadejścia nieoczekiwanych przybyszów.

WWWKilkadziesiąt uderzeń serca później anioł mógł już spokojnie opuścić swoją kryjówkę. Nie wykonywał przy tym gwałtownych ruchów, by nie wystraszyć dwójki przyjaciół.

WWW- Maczer !! – wykrzyknęła Symuel – Nie zgubiłeś czegoś ??
WWWBrujah w ramach powitania rzucił w psioligowca jego butem.

WWWPo rozbiciu obozowiska członkowie grupy zreferowali sobie nawzajem wydarzenia ostatnich godzin. Okazało się, że Brujah i Symuel dotarli do sali z mapą w zamku Skrzydlatego dokładnie w chwili, w której Maczer niechcący uruchomił portal. Brujah z natury sceptycznie podchodzący do wszelakich magicznych wynalazków rzucił się na pomoc ‘wciąganemu przez piekielną mapę towarzyszowi.’. Niestety w iście komiczny sposób zdążył go jedynie chwycić za stopę. W chwili transportu magiczna siła musiała ściągnąć obuwie z Maczera (‘Całe szczęście, że nie urwało mi przy okazji stopy, panie zabójco’) a jednocześnie siłą rozpędu wciągnąć Brujaha do środka. W końcu nieco bardziej obeznana w obsłudze artefaktów Symuel ruszyła śladem towarzyszy.

WWWZe swojej strony Maczer opowiedział, jak wszedł w posiadanie harfy. Pokazał również zdobycz towarzyszom.

WWW- Ten Twój instrument ... jest taki mały – Z niewinną miną powiedziała dziewczynka.
WWW- Rzeczywiście, gdy mówiliście o harfie wyobrażałem sobie coś większych rozmiarów – podtekst wypowiedzi Symuel zignorował Brujah – nawet wtedy, gdy widzieliśmy ją w pałacu wydawała się dużo większa...

WWWNa całe szczęście dla podróżników artefakt nie był potężną harfą koncertową, a dużo mniejszym modelem – niespełna metrową Cláirseach, harfą Celtycką. Korpus instrumentu wykonany był najprawdopodobniej z dębu a dwadzieścia dziewięć strun połyskiwało srebrzyście w świetle jasnego księżyca. Dla postronnego obserwatora wyglądał zupełnie zwyczajnie. Maczer jednak nie miał wątpliwości – jeden z celów ich wyprawy został osiągnięty. Teraz pozostawało odnaleźć Windukinda i to szybko, zanim Skrzydlaty postanowi upomnieć się o rekompensatę za zniszczoną siedzibę.

-----------------------------------------------

WWWGrupa Łysego zaciekle odpierała ataki czarnowłosych napastników. Obie strony walczyły tak zaciekle, jakby jutro nie miało już nadejść, choć słońce nieśmiało zaczynało już wyglądać zza horyzontu. Tarieth manewrował swoją grupą pośród coraz rzadszego lasu tak, by ominąć walczących. W końcu jednak marsz został przerwany przez ciężko rannego żołnierza, który nagle wybiegł z pomiędzy drzew kilka metrów przed poruszającym się z coraz większym wysiłkiem Tariethem. Ranny przebiegł chwiejnie jeszcze kilka kroków, po czym upadł na ziemię. Grupa przerwała marsz i ukryła się w pobliskich krzewach, obawiając się pogoni za uciekinierem. W czasie oczekiwania Crow miał okazję przyjrzeć się konającemu żołnierzowi. Jego korpus był czarny od zakrzepłej krwi a prawa dłoń ucięta – wisiała tylko makabrycznie na resztkach mięśni i skóry. Z jego szyi sterczał grot strzały. Mężczyzna, jak ocenił student, powinien był dawno umrzeć, lub przynajmniej stracić przytomność z powodu utraty krwi.

WWWTymczasem agonia mężczyzny przedłużała się, a żadna pogoń nie zjawiła się w przeciągu kilku minut. Na polu bitwy krzyki rannego musiały niknąć w hukach wystrzału z broni palnej, szczęku zderzających się mieczy i ogólnym zgiełku bitewnym. Istniało jednak ryzyko, że prędzej czy później jacyś maruderzy zjawią się od strony lasu, zwabieni możliwością łatwego zaspokojenia żądzy mordu. Hequetai wydał cichy rozkaz. Student usłyszał tylko szelest liści gdzieś koło ucha i w tej samej niemal chwili potężna łapa bestii zmiażdżyła czaszkę żołnierza. By dopaść tak szybko ofiarę Vorroks musiał przeskoczyć kilka metrów. Crow ponownie przypomniał sobie, że nazwanie towarzysza ‘bestią’ nie było czysto literackim zabiegiem.

WWWPrzewodnik dał sygnał do dalszego marszu, jednak Wrrghh’grgrh’rarhg nie poruszył się. Wpatrywał się intensywnie w rozwidloną wysoko nad ziemią gałąź. Dopiero po chwili Tarieth, Quoth, Ajron i Crow spostrzegli siedzącego na niej kruka.

WWW- Ten ptak ... – Vorroks przerwał wypowiedź szukając odpowiednich słów – Ten ptak jest martwy.

WWWCzarne ptaszysko zakrakało gardłowo, bardzo dobitnie zaprzeczając rewelacjom bestii. Gdy jednak czarna główka przekrzywiła się na drugą stronę nie dało się ukryć, że ptak posiada odgryzioną połowę czaszki. Kruk wydał z siebie ponownie odgłos, dużo bardziej skrzekliwy i o wiele mniej przyjemny dla uszu niż poprzednio, po czym zerwał się do lotu.

WWW- A więc są już blisko – przerwał ciszę Quoth. – Dużo szybciej, niż się spodziewaliśmy.
WWW- Kto jest blisko? – odrobinę zirytował się wycieńczony Tarieth – odkąd Cię spotkaliśmy gadasz jak obłąkany.
WWW- Mówiłem już – Nevermore odezwał się wyjątkowo spokojnie – nieumarli.

WWWSpojrzenia przewodnika i studenta spotkały się. Pewne obawy pojawiły się w ich głowach już gdy natknęli się na nie mogącego dokonać swego żywota żołnierza. Pojawienie się nieumarłych nie pozostawiało jednak wiele wątpliwości – pieczęć śmierci musiała zostać złamana. Psioligowcy nie wiedzieli, czy jej moc dostała się w ręce Ravena czy Skrzydlatego, ale w tej chwili nie było to ich główne zmartwienie. Zachwianie równowagi energetycznej oraz zaburzenie równowagi konfliktu już spowodowało że Advark był wyjątkowo nieprzyjemnym miejscem. Jaki efekt na gasnącym świecie wywrze zniszczenie filaru śmierci trudno było przewidzieć.

WWW- Jeśli degradacja świata posunęła się tak daleko, że powstały całe armie nieumarłych – zaczął na głos myśleć Crow – to poprzez porównanie do tempa zmian po zniszczeniu pozostałych filarów można wywnioskować, iż zniszczenie filaru śmierci musiało nastąpić już jakiś czas temu. – zastanowił się chwilę – Być może nawet przed zniszczeniem filaru konfliktu
WWW- I przed naszą rozmową z Ravenem – słuszny wniosek wyciągnął Hiroku
WWW- Jeśli rzeczywiście tak było, to Raven albo nie wiedział o zniszczeniu filaru śmierci, co wydaje się bardzo nieprawdopodobne, albo z jakichś względów celowo przemilczał ten fakt – Do dyskusji włączył się Tarieth
WWW- Nie musimy zakładać najgorszego scenariusza panowie – student nie lubił nikomu zarzucać kłamstwa, jeśli nie posiadał niezaprzeczalnych dowodów – pieczęć mogła również zostać zniszczona później. Od czasu starcia z Malekiem minęły tygodnie...
WWW- Skoro już chcesz wierzyć Ravenowi, to mówił on też, że jedynie osoby nie pochodzące z tego świata mają możliwość pokonania strażnika – przypomniał przewodnik
WWW- Windukind! – Wykrzyknął Hiroku z nadzieją
WWW- A może lord Roevean? – szybko ostudził zapał młodzieńca Tarieth – albo ktoś zupełnie nam nieznany. – Psioligowcy nawet nie mogli się domyślać jaki związek ze zniszczeniem filaru śmierci miała wizyta Saovine w tym świecie.
WWW- Zgodziłem się odprowadzić Cię do portalu – powrócił do starego tematu Hiroku – ale tak szybko jak to będzie możliwe wracam tu szukać przyjaciela.
WWW - Z minuty na minutę Advark staje się bardziej niebezpiecznym miejscem – Tarieth postanowił zakończyć dyskusję. – Crow, skontaktuj się z Maczerem.
Rozmowie na temat Ravena i pieczęci Quoth przysłuchiwał się ze złowrogim milczeniem. Psioligowcy jednak byli tak podnieceni odkryciem, że nie zwracali na nowego kompana uwagi.


WWWCrow ostrym nożem wykonał podłużne cięcie po wewnętrznej stronie swojej dłoni. Chwilę piekło, po czym czerwona strużka zaczęła płynąć wzdłuż linii życia. Srudent przymknął oczy, po czym zacisnął dłoń na zwoju otrzymanym jeszcze na Shirue. Wyszeptał inkantację przyzywającą opiekuna wyraźnie akcentując wszystkie samogłoski. Po chwili dłoń studenta otoczona została jasnym płomieniem, z którego wynurzył się opiekun pod postacią dostojnego białego ptaka. Zgodnie z instrukcjami które student otrzymał przed wyruszeniem do Advarku opiekun miał służyć przez siedem godzin. Treść depeszy została już ustalona wcześniej – musiała być stosunkowo prosta, by magiczna istota ją zrozumiał oraz na tyle treściwa, by Maczer wiedział co się dzieje.


WWWFilary podtrzymują równowagę tego świata. Te odpowiedzialne za energię, konflikt i śmierć zostały zniszczone. Dysponujemy kartą przetargową w rozmowach z Ravenem i Skrzydlatym. Musimy ją przebadać. Tarieth został ciężko ranny, jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Wracamy z nim na Shirue. Kieruj się w stronę portalu.


WWWOdpowiedź przyszła niespodziewanie szybko. Jej treść spowodowała, że najpierw Crow, a następnie pozostali Psioligowcy otworzyli oczy ze zdziwienia tak szeroko, że sama Furnella Fuw – znana elficka piosenkarka z Shiroue zwana Falą na Oceanie od głębi swych dużych oczu – mogłaby im zazdrościć.


WWWByliśmy więzieni przez Skrzydlatego. Jego siedziba została zniszczona. Odzyskaliśmy Harfę. Jesteśmy w pobliżu Mariny, do portalu możemy dotrzeć w dwie godziny.


WWWKilka chwil później Maczer otrzymał kolejną wiadomość

WWWTarieth wyliczył, że do otwarcia portalu zostało trzy i pół godziny. Wyruszajcie bezzwłocznie. Uważajcie na toczące się w okolicy walki.



WWWTymczasem okazało się, że Tarieth wraz z towarzyszami znajdują się w niemałych opałach. Crow postanowił raz przyzwanego opiekuna wykorzystać do nawigacji w trudnym terenie oraz do oszacowania liczebności walczących stron. Okazało się, że do walczących oddziałów od strony Mariny zbliża się trzecia siła. Psioligowcy wraz z Quothem znaleźli się między młotem a kowadłem. Pierścień powoli się zaciskał i pozostawało coraz mniej miejsca na ucieczkę spomiędzy dwóch wrogich armii. Vorroks zaczął ponownie nieść Tarietha i grupa rozpoczęła forsowny marsz w stronę portalu.


Top
 Profile  
 
Display posts from previous:  Sort by  
Post new topic This topic is locked, you cannot edit posts or make further replies.  [ 93 posts ]  Go to page Previous  1 ... 3, 4, 5, 6, 7  Next

All times are UTC + 1 hour


Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 1 guest


You cannot post new topics in this forum
You cannot reply to topics in this forum
You cannot edit your posts in this forum
You cannot delete your posts in this forum
You cannot post attachments in this forum

Search for:
Jump to:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group