Chimeria otrzepała swój płaszcz i założyła to, co przyniósł jej Durand. Zaskoczona była, gdy zobaczyła ochraniacze na ramiona i piersi. Z zadowoleniem jednak włożyła żelastwo.
-Jesteś gotowa?- zapytał Durand stając w drzwiach. Obok niego, z owiniętą materiałem głową. Surowe spojrzenie było obojętne wobec dziewczyny.
-Idziemy szukać encyklopedii.- mruknął Durand .- Dziś prawdopodobnie spotkamy twoich znajomych. znajomych prawdopodobnie zginą.
Tymczasem porwany statek kierował się ku Spiralnej Wyspie. Podczas lotu, podróżnicy nie zauważyli niewielkiej wysepki, którą minęli. Jednak chwilowi mieszkańcy nie omieszkali nie zwrócić na nich uwagi.
Wysokie postacie z dziwnymi, maskami sprawiającymi wrażenie spękanych stanęły na wzgórzach i skierowały oblicza ku dryfującemu po niebie i zastygły bez ruchu.
Lekka bryza bawiła się połami ich płaszczy.
Korzystając z uchylonych drzwi Chimeria wyszła na korytarz i przyklejona do ściany przemierzała przestrzenie zamku, w którym się znajdowali. To musiała być ich zastępcza rezydencja.
Usłyszawszy głos Eclipse oparła się o ścianę i mocno do niej przycisnęła, zupełnie jakby chciała się w nią wbić. Napierała na nią coraz mocniej, aż nagle poczuła jak jej oparcie ustępuje. Gwałtownie poleciała na plecy i runęła w dół.
Padła plecami na ziemię i szybko zjechała w dół po równi pochyłej. Zatrzymała się i jęknęła lekko masując ramię. Rozejrzała się i wstrzymała oddech. Oczy rozszerzyły jej się do niesamowitych rozmiarów, a w źrenicach odbił się blask złota, na którym leżała, i po którym zjechała.
Niewielka komnata wypełniona była kosztownościami, biżuterią, sztabkami oraz monetami, a co dla wiedźmy najciekawsze, artefaktami.
Na każdej z ścian płonęły trzy pochodnie utrzymywane na złoconych rączkach.
Nie marnując ofiarowanego jej czasu, Chimeria natychmiast przystąpiła do selekcji artefaktów. W jednej chwili pogrupowała je na te 'do wzięcia' i 'do wrócenia po nie'.
Skorzystała z głębokich kieszeni płaszcza i bardzo praktycznej, chłonącej multum rzeczy sakwy.
- $_$
Jej twarz wyrażała wszystko. Pełnię szczęścia, a zarazem żal, iż nie może zabrać wszystkiego ze sobą. Szeroki uśmiech powiększał się z każdym chowanym lub zakładanym na siebie artefaktem.
Wiedźma szalenie cieszyła się, nie marnując czasu na zastanawianie się, do kogo to należy, skąd wziął owe, tak cenne przedmioty, ani co zrobi dalej.
Jedyna myśl, która tematycznie zahaczała w pewien sposób o właściciela była pewnością, iż to, co się tu znajdowało, nie należało do Eclipse.
-Who cares?- spytała samą siebie cichutko i uniosła odbijający blask pochodni diament, który rozszczepiał padające światło. -Miodzio.
Statek trójki podróżników powoli tracił wysepkę z zasięgu wzroku. Jak tylko pole widzenia zakryła jedna z białawych chmur, na wyspie rozległ się dziwny odgłos.
Jedna z masek noszonych przez nietypowe osobniki pękła i otworzyła się. W ślad za nią poszły inne.
Nie minęła chwila jak za latającą łajbą wyruszyła w pogoń chmara insektów. Ogromnych insektów. Wielkości wiedźmina.
Vhriz siedział na dziobie szukając wzrokiem Spiralnej Wyspy. Co chwila galeonowa rzeźba nuciła jakąś wolną piosenkę. Rudzielec westchnął wznosząc oczy do góry.
-Cri…
Drowowi drgnęło ucho.
-Cri, cri…
Ryuzoku podniósł łeb i spojrzał na Vhriza, który odwrócił się.
-Słyszałeś coś?- zapytał smok.
-Powiedzmy…
-Cri, cri, cri!
-Szlag…
Ryuzoku odwrócił głowę i spojrzał w tę samą stronę co drow.
-Co to do cholery?
-Bogowie… czerwone mrówki.- mruknął niezadowolony Vhriz.
-Mrówki?- wiedźmin wyjrzał i niepewnie spojrzał na ogromne, lecące potwory.- Jak ten świat się szybko zmienia.
Stoicki spokój znikł w momencie, gdy jeden z potworów wbił się w statek robiąc w nim ogromną dziurę.
-No cholera by cię wzięła.- zaklął rudzielec wyglądając za burtę.
-Mój stek…- warknął Ryuzoku patrząc na wypadający prowiant.
|