[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4246: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4248: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4249: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4250: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
Multiworld • View topic - Sleeping Sun

Multiworld

Nothing is impossible in the Multiworld
It is currently Thu May 16, 2024 6:41 pm

All times are UTC + 1 hour




Post new topic Reply to topic  [ 21 posts ]  Go to page 1, 2  Next
Author Message
 Post subject:
PostPosted: Mon Jan 31, 2005 6:22 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Mon Jan 31, 2005 11:46 pm 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jan 27, 2005 5:42 pm
Posts: 646
Location: Częstochowa
Po wyjściu z willi barona Lutrienna zaczął się zastanawiać czy opłacało się. Musiał obezwładnić dwóch strażników, nie było to trudnością ponieważ chłopcy byli pewni swojego bezpieczeństwa oraz trochę leniwi... Jednak nic w kontrakcie o nich nie pisało.
Ten biedy pies też nie był zaznaczony... Wejście oknem okazało się zbyt proste, zleceniodawca obiecał ze będzie otwarte i tak było... upozorowanie kradzieży oraz "przypadkowe" zabicie celu również nie wiązało się z żadnymi niebezpieczeństwami. Zakładam że jego żona będzie szczęśliwa, hehehe...
Koło 24:00 już kierował się w stronę domu przypomniał sobie o jeszcze jednej rzeczy. Ruszył w kierunku własności Plimata. Wiedział że to właśnie ten człowiek rządzi tutaj tymi którzy nie maja domu i są biedni.

- To musiało się tak skończyć - pomyślał Brujah - on jednak jest zbyt pomocny. To kiedyś musi się skończyć. Pogadam z szefem, powinien go trochę utemperować.

Wejście do krainy Plimata było trudno znaleźć, chyba ze się wiedziało czego szukać.

- Stój to jest mój zaułek, nikt nie ma prawa tędy chodzić!!! - wrzasnął na zabójcę tłusty opryszek z pałka w rękach.

- Chcę widzieć Plimata.

- Ale on nie chce ciebie widzieć! - opryszek był zbyt pewny siebie...

Brujah przeskoczył nad opryszkiem, przekręcił się w locie po czym przyłożył do jego szyi sztylet.

- Prowadź, chyba że ci życie niemiłe...

Wejście do piwnicy Plimata było bardzo dobrze zastawione, tak iż zabójca zastanawiał się czy sam by je odnalazł... Po tym jak tłuścioch zapukał otworzyła się klapka.

- Czego Kazit?? Znowu zgłodniałeś?! - zapytał dość skrzeczliwy głos zza drzwi.

- Nie Saleni... ten człowiek chce widzieć Plimata.

- Czekaj otworze...

Kiedy otwarły się drzwi zabójca wrzucił grubasa do środka po czym sam za nim skoczył łapiąc drugiego delikwenta.

- A teraz zaprowadzicie mnie do Plimata, nie lubię nikogo zostawiać za sobą więc ty staruszku zamknij drzwi i podąż z nami. Będę bardzo uszczęśliwiony jeśli tak postąpisz. Jeśli jednak coś ci chodzi po głowie to będzie mi bardzo przykro tej rozlanej krwi... - dokończył złowieszczo zabójca.

Przeszli przez korytarz po czym ukazali się w wielkiej sali pełnej łóżek. Każde z nich nosiło ślady właścicieli. Nora ta była zapadła, jednak ciepła i zapewne wystarczająca dla tych ludzi którzy tu mieszkali. Po drugiej stronie pokoju przed dość sporym kominkiem siedziała na foteli dość spora postać. zabójca spokojnie podszedł do niej, wykonał lekki drwiący ukłon po czym przemówił.

- Plimat, król żebraków. Miło cię poznać.

- A kim ty jesteś i czemu mi przeszkadzasz? W ogóle kurwa czemu go tu wpuściliście?! - zwrócił się do grubasa i staruszka.

Ci tylko skulili się w sobie.

- Nie mieli wyboru. Bardzo ładnie o to ich poprosiłem.

- Czego więc chcesz nieznajomy?? Tylko się streszczaj, przeszkadzasz mi!

- Widzisz Plimacie. Znam cię z opowieści i wszystkie mówią o tobie jako o osobie która może załatwić wszystko. Ja natomiast potrzebuje rzadkiej rzeczy.

- Co potrzebujesz? Wiesz ze to będzie drogo kosztować?

- Oczywiście. mam pieniądze - powiedział Brujah kładąc swój łup z willi na stół okob Plimata. - A potrzebuje rzadkiej trucizny którą nie można wykryć ani badaniami ani magią.

- Potrzebujesz Toederlicha. Niestety będziesz musiał dopłacić. To nie jest tania rzecz, ale mogę cię zapewnić jeszcze nikt się przed tym nie wyratował. Chcesz przygotowaną czy sam sobie poradzisz??

- Wole przygotowaną - powiedział spokojnie zabójca zapalając papierosa - a dopłacę jeszcze raz tyle co już tu leży. Oczywiście przy odbiorze.

- No ma się rozumieć. Dobra już wiem co potrzebujesz. Teraz spieprzaj stąd i do jutra się nie pokazuj.

- Do zobaczenia Królu Żebraków.

Zabójca spokojnie wyszedł. Wiedział ze jedne brzdąc goi okradł z tysiąca monet, jednakże nic nie powiedział. Jeden tysiąc to niedużo, a chłopak zapowiadał się obiecująco. W domu Brujah napełni swoją sakiewkę. A chłopca znajdzie kiedy już pozbędzie się maga. Wtedy to może weźmie go na ucznia albo poleci gildii...

_________________
"Czekałam na ciebie cały wieczór!! Spójrz, dobrze mi w tej sukni?? Czy nie moglibyśmy mieć domu? Lubisz dzieci?? Myśl o mnie, a nie ciągle gdzieś znikaj! A mnie to już pewnie nie kochasz!!"
SHREK górą!!


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Feb 03, 2005 9:42 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator
Wieczór minął szybko i zapadła ciemność, powoli, skradała się, czaiła niczym drapieżnik, tej nocy nie było widać żadnych gwiazd, wszystko przykrył mrok, chmury prawie stały w miejscu a każdy mało widoczny cień wydawał się poruszać. Niektóre zwierzęta spały już bezpiecznie w swoich legowiskach, inne dopiero się budziły, lecz większość z nich nie miało zamiaru opuszczać swoich jam i norek, świat się zmieniał, coś zmieniało to co niezmienne, cykl został zakłócony, powoli wszyscy to czuli, prawie nikt nie zdawał sobie sprawy z tego co miało się stać, ale tych kilka nielicznych osób, tych kilka istot których los stał się teraz niepewny, dążyły do przetrwania, ich życie miało się odmienić, tak czy inaczej.


Podróżowali przez świat, przez pustkowie, razem, obaj niczym cień i mrok. Wszystkie istoty instynktownie schodziły im z drogi, mimo że widziano już groźniejsze drapieżniki, a ludzie byli słabi w pojedynkę, tej dwójki nikt nie niepokoił, nikt się do nich nie zbliżał. Przemieszczali się szybko, bardzo szybko, lecz odległość była wielka.
- Zatrzymamy się tu na noc. – Oznajmił Bokler zatrzymując się u stóp wielkiego kamienia, wyrastającego niczym kamienna iglica pośród pustkowia.
- Ale dlaczego? – Kocur przystaną lekko zdziwiony, rzadko się zatrzymywali, siły zarówno jego jak i demona były ogromne, mogli tak podróżować setki dni.
- Wiesz, ktoś nas ściga. – To stwierdzenie lekko zdziwiło tygrysa, na tyle że usiadł koło swojego stojącego towarzysza spoglądając swymi bystrymi oczami prosto w jego.
- Lepiej mi powiedz co planujesz, lepiej wtedy na pójdzie. – Kocur zachowywał spokój, jednak szurający po ziemi ogon zdradzał lekką niepewność.
Demon spojrzał na niego lekko rozbawiony, lubił takie małe gierki, upajał się chwilami kiedy jego podopieczny nie był pewien czy plany jego pana nie będą wiązały się z ryzykiem jego dla jego życia. Bokler obszedł kilka razy głaz przyglądając mu się uważnie, poczym ponownie zaczął rysować znaki. Rysowane na ziemi glify sprawiały momentami wrażenie żywych, demon uśmiechną się do siebie, wiedział że tym razem wszystko udało mu się idealnie. Obszedł głaz jeszcze raz poczym wrócił do miejsca w którym siedział kot, ten spojrzał się na niego podejrzliwie, dalej niepewny tym co demon robił przez ostatnie kilka minut.
- Co ty kombinujesz, i skąd wiesz że ktoś idzie naszym śladem? – Kocur raczej wydawał się niepewny tego co planuje jego pan.
- Pamiętasz te znaki które nałożyłem na tamte trupy? – Demon usiadł sobie naprzeciwko kocura na ziemi, tygrys zaczął uważnie wpatrywać się w oczy swojego towarzysza.
- To nie była tylko iluzja? – Bokler uśmiechną się delikatnie, sprawiał wrażenie rozbawionego, jakby coś co wiedział sprawiało mu wielką przyjemność.
- Co zamierzasz? – Tygrys nie dawał za wygraną. – I czy stał się teraz ten głaz. – Demon wydawał się być coraz bardziej rozbawiony, widać było że coś sobie zaplanował.
- Spokojnie, ty jesteś zbyt cenny aby cię poświęcić, szczególnie teraz kiedy sprowadzenie cię zajęło by mi tyle czasu. –
Demon zamkną oczy i pogrążył się we własnych myślach, wiedząc że w takich sytuacjach lepiej mu nie przerywać, tygrys wstał, obszedł całe miejsce kilka razy dokładnie przyglądając się wijącym się na ziemi śladom, niektóre przypominały czarne węże, inne stanowiły raczej obrazy z innych czasów, walczących ludzi i wielkie nietoperze, jeden był jednak wyjątkowy, wyryty na samej skale, był to obraz człowieka, istoty ludzkiej, stała ona jednak pośrodku koła, trzymając miecz, niezdarnie, jakby broń była dla niej za ciężka, a istota wydawała się bezbronna, zbyt słaba aby unieść własny miecz, zbyt stara aby się liczyć.
Pierwszy raz się z czymś takim zetkną, pierwszy raz jego ogromna wiedza nie powiedziała mu czym jest ten znak, nie powiedziała mu do czego służy. Nagle sam zaczął z ciekawością patrzyć na najbliższe wydarzenia, bardzo chciał wiedzieć do czego Bokler stworzył taki symbol. Jedyne czego był pewien, że jest to najmroczniejsza ze sztuk nekromancji.




Słońce wstało zaledwie pół godziny temu a patrol już posuwał się miarowym rytmem, kapitan wysłał trzech ludzi do najbliższego posterunku w Relall, mieli dostarczyć wiadomość o Batezu, reszta oddziału pojechała śladami które udało im się znaleźć, wspomagani magią byli w stanie namierzyć swój cel. Pojazdy były dobrze przystosowane do jazdy terenowej, oba łaziki jechały przodem, jeden wysunięty o jakieś sto metrów przed innymi, trzy pozostałe wozy patrolowe jechały w zwartym szyku z tyłu, całość zamykał lekko opancerzony pojazd bojowy stanowiący jednocześnie pojazd transportowy dla maga i kilku innych ludzi, brakowało im zwiadu ale trzeba było zachować ostrożność, przy batezu zawsze trzeba było zachować ostrożność. Jazda przez pustkowia nie należała do najprzyjemniejszych, wertepy i liczne wzniesienia utrudniały jazdę, mimo to ciągle posuwali się naprzód, kapitan jadący w środkowym wozie często przysypiał, miał w zwyczaju nie przejmowanie się monotonnością otoczenia, jednak teraz był skupiony i gotowy.
- Kapitanie, zbliżamy się powoli do celu. – Przez krótkofalówkę odezwał się głos maga.
- Wszyscy stop, standardowe zbliżenie, nie chcę żebyśmy skończyli tak jak tamci. Kapitan odłożył krótkofalówkę, upewnił się że ma naładowany pistolet, a miecz spokojnie znajduje się u jego boku...
- Zobaczymy co s tego wyniknie...kurwa mać, co za tydzień. –
Wszystkie pojazdy zatrzymały się i uformowały krąg obronny tuż pod wzniesieniem za którym mag wyczuł cel ich podróży, stając na ukos jeden obok drugiego, co pozwalało im na szybką ucieczkę jeszcze w razie konieczności. Kapitan wyszedł z pojazdu, powoli wszyscy opuścili swoje miejsca i stanęli w dwuszeregu przed kapitanem, wszyscy w zielono-błękitnych mundurach, wszyscy weterani, wszyscy dobrze mu znani. Mag stał obok kapitana, i czekał na rozkazy. Broń przygotowana, ludzie gotowi, serca twarde.
- Trzech na zwiad, reszta pod szczyt wzniesienia, ale nie wychylać mi się. -Wszyscy pobiegli na stanowiska, kiedy kapitan przechodził obok maga ten złapał go za ramie, stało się to pierwszy raz, jedyną reakcją dowódcy było całkowite zdziwienie.
- Tu coś jest, nie wiem co ale tu coś jest. – Mag wydawał się przerażony, nie wiedział co stanowi esencję siły którą czuł, jednak wiedział że jest to sprawka demona.
- Czekać. – Kapitan mówiąc to do krótkofalówki przyglądał się dokładnie magowi, służył z nim od kilku miesięcy, jednak pierwszy raz widział go tak roztrzęsionego.
- Co czujesz, mamy się wycofać? – Chwila milczenia, szybkie reakcje, cisza, wiatr, pustkowie.
- Nie, to jakiś rodzaj nekromancji, jednak nigdy wcześniej się z takim nie spotkałem. Po prostu nie wiem do czego on został stworzony, a ten batezu... – Mag trochę się opanował, kapitan uśmiechną się szeroko, klepiąc go w ramie.
- Będzie dobrze, będzie dobrze. – Wydał rozkazy, mieli już zwiad, wiedzieli co chcą zrobić, wiedzieli jak walczyć, byli gotowi.




Tygrys przyczaił się pośród zarośli, nawet tak dobrze wyszkoleni ludzie nie byli w stanie go zobaczyć w takim świetle, przeszli kilka metrów obok niego, okrążali głaz, od razu widać było że nie są nowicjuszami jak ten poprzedni patrol. Ci mogą stanowić wyzwanie. Teraz tygrys czekał już z niecierpliwośćą na kolejny akt....


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Tue Feb 08, 2005 9:03 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Miecze i zbroje błyszczały w świetle słońca , biało purpurowe sztandary lekko powiewały na wietrze . W powietrzu unosił się zapach dumy i potęgi, strach nie istniał dla tej armii....
I co nam z tego,co zostało , rozbili nas jak psy , zmusili do rozpaczliwej obrony do wielkich poświęceń. Wszystko to w imię jakiegoś spisku ,walki o władze – Verin tylko zacisnął zęby i pięści.

Powoli zapadał zmrok ,a wiatr zelżał jakby kładł się spać wraz z dniem, do najbliższego miasta już było niedaleko. I w dość szybkim tempie elf znalazł się pod Budką wartowniczą
Otwierać !– krzyknął
Kto idzie, w jakiej sprawie identyfikator?z budki wyszedł straznik
Jestem tylko wędrowcem i szukam spokojnego spoczynku w jakimś hotel.
Strażnik przyjrzał się dokładnie wedrowcowi wział identyfikator.
Tu podpis ,na jak długo chcesz zostać posiadasz jakaś broń– posdunął elfowi papier i pióro .
Dzień może dwa – szybko dał podpis i poprawił płaszcz .
Pistolet i daw scimitar ale to na pokaz nic wiecej.Możecie iść , ale pamiętaj masz być grzeczny.
Verin szybko znalazł jakaś knajpe z noclegiem , wszedł powoli badając otoczenie , i udał się do oberżysty.
Witaj panie , pokój na dwa dni i posiłek – powiedział odsłaniając mała sakiewkę, przy pasie.

_________________
Image


Last edited by DARKSTAR on Wed Feb 09, 2005 3:43 pm, edited 1 time in total.

Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Feb 09, 2005 3:14 am 
Offline
User avatar

Joined: Sun Feb 01, 2004 8:49 pm
Posts: 1657
Location: Dark Side of The Man
Jaques nie lubił, kiedy sprawy nie szły po jego myśli. Czuł wtedy nieznośnie, że świat nie traktuje go tak, jak on sam na to zasługuje.

A ostatnio czuł się wyjątkowo źle traktowany przez świat.

Wszystko zaczęło się od śmierci de Julle'a. Jaques nie lubił tego starego i zarozumiałego dziada, jednak musiał przyznać, że starego, martwego dziada nie lubi znacznie bardziej. Całej sprawy nie ułatwiał nóż sterczący z pleców syna Wielkiego Astrologa oraz skradzione księgi.

Imperator naciskał, a Jaques zdecydowanie nie lubił być naciskany.

Imperator oczywiście wybrał nowego Wielkiego Astrologa i niedługo zupełnie zapomni o całej sprawie. Ale Jaques zapomnieć nie mógł. Jego zadaniem było pamiętać o sprawach, o których inni chcieliby zapomnieć.

W dodatku właśnie w tym momencie w jego biurze stał człowiek, którego słowa zdecydowanie nie przypadły Jaquesowi do gustu.

- Nasze źródła donoszą, że na granicy Innych Ziem pojawił się Baatezu. Informacja została potwierdzona przez naszych ludzi w Radzie. Magowie twierdzą, że ostatnio coś dziwnego się dzieje z magią, a przybyły Baatezu według nich jest potężny.

Magowie, pomyślał zdegustowany Jaques i westchnął w myślach. Oni zawsze mają problemy. Pewnie jeden z nich wezwał tego demona tutaj, a teraz on i jego Pretorianie będą musieli się z tym uporać. Cholera, jak on nie znosił tych zadufanych w sobie i wywyższających się parweniuszy.

- To na razie nie nasza sprawa, Cloud, niech się zajmie tym Straż Pogranicza. Rangersi powinni sobie poradzić z jednym Baatezu, prawda? - rzucił zgryźliwie - Zaczniemy się o to martwić, kiedy ten stworek wejdzie na teren Imperium. Jeżeli wejdzie. A ta druga wiadomość? Cloud?

- Ktoś coś planuje. Doszły nas informacje, że pewien osobnik próbuje... - Cloud zawahał się, ale dokończył - dostać się do pałacu.

Twarz Jaquesa stężała. Patrzył zimnymi oczami wprost na biednego zastępcę i najwyraźniej czekał na więcej szczegółów. Cloud przełknął ślinę i kontynuował.

- Pewien zabójca, indywidualista, można by rzec. W każdym razie jego powiązania z Gildią są bardzo luźne. Doniesiono mi również, że nie skąpi złota za usługi Gildii. Znaczyć to może...

- Wiem, co to może znaczyć - wysyczał Jaques - Byłbyś łaskaw nie myśleć za mnie?

- Przepraszam, szefie. Dodatkowo zawarł umowę z Królem Żebraków. Zlecił mu zdobycie Toederlicha.

- I nasz drogi Plimat nie raczył nas o tym powiadomić? - spytał jadowicie Jaques

- Nie szefie, zająć się tym?

- Tak Cloud. Zajmij się Plimatem. Zestarzał się, biedaczysko. Do tego wyślij ludzi do tego zabójcy. Niech z nim porozmawiają...

- Tak, szefie. Zrobi się.

No więc ktoś jest na tyle głupi, żeby przyjmować zlecenie na kogoś z pałacu zaraz po Sprawie Astrologa, pomyślał Jaques, kiedy drzwi jego biura zamknęły się za jego zastępcą. Albo ten zabójca jest kretynem, albo musiał dostać naprawdę niezłą cenę za swoją ofiarę.

Do kompetencji Jaquesa nie należało co prawda ochrona ludności cywilnej. Ani jakiejkolwiek ludności. Ale nie pozwoli przecież, żeby jakiś chłystek zepsuł mu dzień. Kolejne morderstwo w pałacu pod nosem Pretorian. To by był policzek wymierzony w dumę i profesjonalizm Organizacji.

------

Powoli zapadał zmierzch. Plimat siedział w swojej melinie i odpoczywał po męczącym dniu. Nikt by nie przypuszczał, że Król Żebraków może być tak zajętym człowiekiem.

A był.

Przez cały dzień Plimat rozsądzał spory pomiędzy swoimi podwładnymi. Poza tym trzeba było zająć się sprawą trzech żebraków z Zewnątrz, którzy w ostatnich dniach przybyli do miasta i nie zadali sobie trudu, żeby złożyć hołd swojemu nowemu władcy. Plimat musiał dopilnować, żeby posłużyli oni za przykład. A najlepszym przykładem są betonowe buty i spacer po dnie Vieroux.

A Król Żebraków miał przed sobą jeszcze pracowitą noc.

Niewielki ruch na granicy widoczności przykuł uwagę Plimata. Lata przynależności do półświatka nauczyły go rozpoznawać niebezpieczeństwo. Niestety, tym razem jego przeciwnicy byli znacznie lepsi.

Wiedział, że przegrał.
Wiedział, że zginie.
Nie wiedział tylko, za którą ze zbrodni.

- Pretorianie przesyłają pozdrowienia, Plimat. Czujemy się zawiedzeni twoją postawą. Myśleliśmy, że jednak można na tobie polegać - zabójca wyszedł z cienia i w mrocznym blasku pochodni Król Żebraków mógł dojrzeć twarz swojego egzekutora.

- Przecież płacę w terminie, Cloud. Błagam...

- Plimat... przeholowałeś. Czas zapłacić za głupotę. My cię tu posadziliśmy, ale okazało się, że się nie sprawdziłeś. Ale nie martw się. Jeszcze się przydasz. Posłużysz za przykład.

Odblask światła pochodni zatańczył na ostrzu. Świst przeszył powietrze, a sztylet wbił się gładko w oko przerażonego byłego Króla Żebraków aż po zdobioną rękojeść. Miniaturowa płaskorzeźba przedstawiała wielkiego węża, owiniętego wokół drzewa. Wąż pożerał właśnie orła, który siedział na jednej z gałęzi.

Emblemat Pretorian.

Znak ich nieograniczonej władzy.

-------

Noc była ciepła i jasna. Księżyc nisko zwieszał się na nieboskłonie, sprawiając upiorne wrażenie, że może w każdej chwili spaść na ziemię. W szkole magów panowała cisza. Tego dnia lekcje były wyjątkowo wyczerpujące, tak jakby dyrektorka uwzięła się na uczniów. To z jej rozporządzenia odbyły się dodatkowe zajęcia.

Obowiązkowe.

Teraz wszyscy spali twardym snem, świadomi, że kolejny dzień będzie równie wykańczający. Lady de Mattarino zadbała o to, żeby byli świadomi.

Jednak nie wszyscy wzięli sobie do serca jej groźby.

Kasandra przemykała właśnie przez ogromne i wiecznie zielone ogrody Tirlai'nit. Była niezwykle zdolną młodą maginią. Brakowało jej co prawda praktyki, jednak nawet przed samą sobą nie przyznałaby się, że jej Sztuka nie jest doskonała. W jej mniemaniu cała wina leżała po stronie nauczycieli, którzy wcale nie mieli ochoty nauczyć jej porządnych, przydatnych zaklęć.

Takich, których mogłaby użyć do zabicia Baatezu.

Jednak Kasandra nie była osobą, która łatwo się poddawała. Znała jedno, odpowiednie zaklęcie. Dawno temu podejrzała je w jednej z ksiąg matki, które jej "wuj" przechowywał w swojej bibliotece. Potrzebowała tylko miejsca, aby przeprowadzić Rytuał.

Jakiś niecały rok temu, kiedy zaczęto ich uczyć o Strażnikach, Kasandra z nudów zaczęła sondować Strażnika Szkoły Magiń. Jej niezwykłe zdolności okazały się zdumiewające, znalazła wyrwę w Strażniku. Wyrwę, której istnienia nikt najwyraźniej nie podejrzewał, gdyż w przeciwnym razie od razu zostałaby załatana. Prawdopodobnie efekt uboczny jakiegoś nieudanego zaklęcia zniszczył strukturę konstruktu magicznego.

Wydostała się więc niewykryta na wzgórze nieopodal szkoły. Gotowa zrobić wszystko, aby osiągnąć wymarzony cel.

Zemstę na Baatezu.

I na wszystkich innych, którzy przyczynili się do śmierci jej matki.

I była gotowa przywołać Niebian, aby jej w tym pomogli.

-------

Tego wieczoru jeszcze jedna osoba w Tirlai'nit nie spała. Hermiona leżała właśnie w swoim łóżku, kiedy usłyszała skrzypienie drzwi na korytarzu.

Cichaczem wymknęła się za Kasandrą, aby zobaczyć, gdzie ta się wybiera o tak późnej porze.

Nie przepadały za sobą. Hermiona była dziewczyną bardzo pracowitą, jednak magia przychodziła jej z trudem. Kasandra natomiast... Jej dar był tak wielki, że praktycznie nic nie sprawiało jej trudności. Tak więc w chwilach, kiedy Hermiona uczyła się i ćwiczyła magiczne zaklęcia, Kasandra spacerowała po ogrodach i generalnie zajmowała się marnowaniem czasu w bardzo przyjemny sposób.

A tym samym robienie sobie z Hermiony największego wroga.

Tak więc kiedy nadarzyła się okazja, żeby się zemścić, Hermiona nie mogła nie skorzystać.

Przekroczyła wyrwę w Strażniku za Kasandrą i z oddalonych o najwyżej dwadzieścia pusów krzaków przyglądała się, jak jej Znienawidzona Rywalka wykonuje Rytuał.

-------

Brujah dostał się do gabinetu szefa Gildii tą samą drogą co zwykle. Miał umówione spotkanie. W sprawie pałacu.

Wszedł do pomieszczenia i stanął za szafą, niewidoczny dla znajdujących się w środku osób.

Szef był zajęty. Najwyraźniej miał gościa.

- Mam nadzieję że to jasne - powiedział twardo kobiecy głos - sprawa nie podlega dyskusji.

- Tak, pani. Będzie, jak rozkażecie.

- A ty możesz wyjść zza tej szafy. Ja już skończyłam.

Brujah wychylił się zza mebla, żeby zobaczyć, jak kobieta wstaje z miejsca. Jej twarz była okolona czarnymi, sięgającymi do szyi włosami. Na ustach miała czarną maskę. Ciemne oczy zmierzyły zabójcę z pogardą, po czym jeszcze raz spojrzały na swojego poprzedniego rozmówcę.

Brujah już miał coś powiedzieć, jednak kobieta odwróciła się momentalnie i wyszła z gabinetu bez słowa. Zapadło kłopotliwe milczenie.

- Słucham cię? Czego chcesz? - rzucił zimno szef.

- Przyszedłem w sprawie...

- Wiem! Zamknij się i posłuchaj. Nie wiem, gdzie i w jaki sposób narobiłeś sobie takich wrogów, ale Gildia nie będzie ci więcej pomagać. Nie pokazuj się tu, bo wydałem rozkaz, żeby cię zastrzelić w chwili, kiedy przejdziesz przez drzwi wejściowe.

Zapanowała cisza. Ponownie, szef przerwał je, mówiąc ciężkim głosem.

- To większe ode mnie. Im nikt nie podskoczy, rozumiesz? Nawet Gildia. Masz pecha, a ja nie chcę mieć pecha razem z tobą. Teraz radzę, wyjdź, jak wszedłeś i nie pokazuj się tu więcej.

Brujah chciał coś powiedzieć, jednak doszedł do wniosku, że słowem tu nic nie zdziała. Odwrócił się i wyszedł tajnym przejściem.

Szef Gildii jeszcze raz westchnął, po czym wrócił do spraw, które tak brutalnie mu wcześniej przerwano.

-------

Gdy Brujah wrócił do domu, zastał otwarte drzwi. Dobył noża oraz niewielki pistolet i wszedł ostrożnie do środka.

Wydawało się, że nic nie zginęło. W domu zabójcy niewiele było cennych rzeczy. Preferował on gotówkę ponad świecidełka i błyskotki. A gotówka leżała bezpiecznie w banku.

Jedyne, co się zmieniło, to wielki orzeł przybity nożem do drzwi jego gabinetu. I kartka.

"Zostaw tą sprawę, bo nieszczęścia chodzą po ludziach"

Nóż miał wyraźnie wyrzeźbionego wielkiego węża, drzewo i orła.

_________________
A dark knight is sworn to power.
His heart knows only hatred.
His blade destroys his foes.
His word speaks what he desires.
His wrath brings ethernal damnation.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Feb 09, 2005 3:33 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Wczesnym rankiem Verin wyszedł z z hotelu zarzucił kaptur na głowę i okrył się szczelnie płaszczem i ruszył wąskimi uliczkami w głąb miasta.
Pora się przypomnieć kilku osobą , i zdobyć trochę informacji – myślał. Skręcił w zaułek za apteką , przecisnął przez mały płotek i wskoczył na drewniane schodki.
Zatrzymał się pod drzwiami ,uważnie nasłuchał czy nikt nie nadchodzi zza drzwi, spokojnie rozejrzał się dookoła i delikatnie uchylił drzwi. W środku wąskiego korytarza ujrzał siedzącego na ziemi starca w ciemnych okularach , powoli podszedł do niego .
To ty Marice – rzekł starzec i wyciągnął ręką przed siebie.
Nie to tylko ja, Thalinth- szepnął mu do ucha – przyszedłem po kilka informacji.
Psi synu! Jak dawno cię nie było. –na twarzy starca pojawił się szeroki uśmiech.
Nie mam za dużo czasu , Brujah jeszcze robi w tym mieście , i jak go można spotkać.
Brujah eh.. , robi mieszka nie daleko ,ale chodzą słuchy że wdepnął w porządne gówno,
Podobno jakaś poważna grupa mu grozi ,..Ale ja tam nic nie wiem jestem tylko starym głupim ślepcem
Ślepym tak ale ,za to najlepiej poinformowanym gdzie dorwać Brujaha –Verin oparł rękę na ramieniu starca.
Mieszka niedaleko stąd ,zresztą poczekaj Marice , Marice !!! – gdzie ta dziewczyna się podziewa Marice.

Po chwili z drzwiach stanęła młoda kobieta o czarnych długich włosach ,nieprzeciętnej urodzie i perłowym uśmiechu. Tak wuju? – zapytała jednak jej spojrzenie zatrzymało się na gościu.
Pani wybaczy. Verin ściągnął kaptur i ukłonił się .
Moje dziecko zaprowadzisz mojego przyjaciela do Brujaha ,tylko wróć szybko bo starzec musi trochę robić na utrzymanie.
Jestem Marice - powiedziała poprawiając spódnicę , Verinowi mowę odjęło.
A ty ,-zapadła niezręczna cisza --,chyba masz imię.
Thal... .Verin tak mnie zwą ,dodał prostując się jak struna .


Szli niedługo , kilka ulic Marice jeszcze pozdrowiła kilku znajomych.
Stanęli przed szarym budynkiem – to tu. Wejdź od tyłu ,tam jest drabina , na piętrze pierwsze okno po lewej. PA !
Verin słysząc te słowa odwrócił się lecz Marice już nie było, wzruszył ramionami i udał się za dom.
Drabina była przytwierdzona przy właściwe oknie ,Veri szybko wdrapał się na góre bez problemu otorzył okienko i wślizgnął się do środka.
No mógłbyś od czasu do czasu posprzątać-ze skwaszona mina rozejrzał się po pomieszczeniu ,dostrzegł na drzwiach nóż i kartkę nim przybitą.
Hmmm.. kłopoty powiadasz - sięgnął po papier i zaczął czytać - krótkie lecz treściwe , no to poczekam.
Znałazł sobie krzesło postawił je przy oknie, z biurka wziął papieros , zapalił i czekał na gospodarza.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Feb 09, 2005 5:27 pm 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jan 27, 2005 5:42 pm
Posts: 646
Location: Częstochowa

_________________
"Czekałam na ciebie cały wieczór!! Spójrz, dobrze mi w tej sukni?? Czy nie moglibyśmy mieć domu? Lubisz dzieci?? Myśl o mnie, a nie ciągle gdzieś znikaj! A mnie to już pewnie nie kochasz!!"
SHREK górą!!


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Feb 09, 2005 8:18 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Verin szczerząc zęby , wstał z fotela podszedł do Brujaha , zaciągnął się papierosem i rzekł
Ja jak zwykle się włóczę , myślałem że zostanę tu kilka dni ale podobno w coś wdepłeś.
Byłem odwiedzić starego , nieźle się trzyma i otacza się coraz młodszymi dziewczynami.
Mówisz o Marice! daj spokój to jego siostrzenica przyjechała uczyć się rzemiosła a stary już tylko żebra. - oburzył się Brujah
Masz jakaś większą robotę że ci grożą –Verin podszedł do okna i wyrzucił peta, odwrócił się na pięcie i rzekł - Jeśli.,,, to duża robota morze ktoś jest zazdrosny i cię wystawił ,lub sprzedał można by powęszyć niewiele osób mnie zna w tym mieście a tym bardziej pamięta .
A i musze złożyć wizytę królikowi żebraków był mi coś winien, a po za tym ten szczur może coś wiedzieć.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Feb 09, 2005 11:03 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator
Wszyscy zbliżali się do niego, czuł ich, bardzo wyraźnie, pierwsze glify zaczęły jarzyć się lekko, dawały już przedsmak tego co się stanie, moc narastała, ale powoli, w tajemnicy, bies uśmiechną się do siebie szyderczo.
- ...Za chwilkę zaczniemy zabawę, zobaczymy jak dobrze potraficie tańczyć w rytm muzyki biesów... – Jego cichy chichot przeszył pustynie.


Patrol okrążył obelisk, zbliżali się ze wszystkich stron, dwudziestu ludzi wyłoniło się prawie jednocześnie dokoła, szli w szyku, parami blisko siebie, bacznie obserwowali otoczenie. Ich ruchy były szybkie acz pewne, oddechy spokojne. Słońce nie wzeszło jeszcze wysoko, miało jeszcze długą drogę przed sobą. Kapitan szedł z magiem, krąg zacieśniał się coraz bardziej, jednak, ku zdziwieniu ludzi, w całej okolicy nie było nikogo kto przypominał by istotę ludzką. Koło obelisku, w kręgu z kamieni płoną ogień, na powierzchni ziemi, dokoła całej skały widniały znaki magiczne, dziwne znaki, niektóre były zwyczajnymi glifami strażniczymi, jednak część z nich była inna, z każdym spojrzeniem, inna.
- Czym są te znaki przyjacielu. – Odezwał się kapitan jednocześnie podnosząc prawą rękę w powietrze, oddział zatrzymał się momentalnie, wszyscy badali otoczenie.
- Nie widzę z tej odległości, mam podejść czy spróbować stąd? – Magowi nie widziała się specjalnie samotna wycieczka pod głazy, ale jeżeli kapitan wydał by taki rozkaz, poszedł by bez mrugnięcia okiem.
Już wiele lat temu, kiedy opuszczał swoje rodzime strony, jego ojciec wbił mu do głowy kilka zasad. Zasada pierwsza – Zawsze słuchaj tych co stoją nad tobą. Zasada druga – wykonuj ich polecenia jak najlepiej umiesz i nigdy ich nie zawiedź. Zasada trzecia – zawsze szanuj tych co są w hierarchii niże od ciebie, pamiętaj że sam kiedyś tam byłeś. I ostatnia – masz być żołnierzem, nie mordercą, i bądź dumny z tego kim jesteś. I teraz te zasady mu przyświecały, zawsze o nich pamiętał. To on służył na pustkowiach, w imperialnych oddziałach zewnętrznych. Tych co w czasie wielkiego powstania walczyły dzielnie i nigdy nie splamiły swoich rąk krwią niewinnych. Lecz mimo wszystko, bał się, coś mówiło mu, że znajdzie tu śmierć.
- Nie, spróbuj ustalać z taj odległości. – Usłyszał pewny głos kapitana który wyrwał go z chwilowej zadumy.
- Rozkaz. –
Mag skupił się na mocy, zaśpiew brzmiał miarowo i równo, kiedy uwolnił zaklęcie przepłynęła przez niego moc poznania, którą jednym ruchem ręki mógł skierować w dowolną stronę, w każdego ze swoich kolegów, poznał by jego najgłębsze sekrety, jego pasje, jego pragnienia, słabości....Stał tak rozważając wszystkie te opcje, w pewnej jednak chwili zdał sobie sprawę że to nie on, on tak nie postępuje, nie tego go uczono, spojrzał na swoją rękę, moc delikatnie przepływała przez jego palce, drażnił się z nią, bawił kiedy drobne iskierki mocy przeskakiwały mu po paznokciach...jednak nie, przemógł się, skierował moc w glify, wiedział, znał je, wiedział czym są, jednak nie...już nie pamiętał, nie wiedział...
- Co to jest. – Kapitan spytał szybko dobrze znając moc tego zaklęcia. Mag wahał się.
- Nie pamiętam. – Wykrztusił, tylko to mógł powiedzieć, nie pamiętał, wiedział że przed chwilą miał to przed oczami, jednak już zapomniał.
- Co ty pleciesz, jak to zapomniałeś. – Kapitan wydawał się zdezorientowany, jednak szybko się opanował.
- Zaklęcie nie podziałało? –
- Nie, nie, podziałało, ale wydaje mi się że coś, ktoś...porostu nie pamiętam. – Pierwszy raz zdarzyło mu się coś takiego, zerwał się delikatny wiatr, kilka chmur przewinęło się leniwie po niebie zawadzając skrawkami o złotą tarcze słońca.
- Jakaś istota, to ten batezu? – Kapitan zawsze szukający logicznego wyjaśnienia dalej wypytywał maga. Ludzie dalej stali na umówionych pozycjach, dalej rozglądali się po okolicy szukając zagrożenia. Mag wpatrzył się jeszcze raz w te znaki i spróbował powtórzyć zaklęcie. Tym razem efekt był inny, potężniejszy, do jego głowy doszył setki myśli, o potędze którą może zdobyć, o sile, o władzy...Wszystko na raz sprawiło że tym razem nawet nie opanował zaklęcia, rozpierzchło się ono nie będąc wykorzystane a moc wróciła między plany.
- Kapitanie, nie sądzę żeby magia stała po naszej stronie. – Wyszeptał mag, usta miał suche a głos łamał mu się a gardle, nie wiedział co myśleć, nie myślał. Co go wzywało?
- Cholera, dobra. – Kapitan machną kilka sygnałów ręką, ludzie powoli ruszyli do przodu, co druga dwójka, reszta stała i osłaniała, zbliżali się powoli acz miarowo, Karabiny przygotowane, zmysły wyostrzone, to ich żywioł.



Nie wszystko bywa widoczne, niektóre rzeczy bywają ukryte, głęboko, w nas, w drzewach, skałach, na nasze skorupie i głęboko w naszej duszy. To co sięga głęboko jest groźne, jednak to co jest materialne, wypacza ducha i więzi dusze, jest gorsze, bo zabiera nas całych, i nigdy nie odda, nie wypuści. Glif ukryty głęboko między skałami zażył się już krwistoczerwono, za postać była inna, większa, silniejsza, już nie ciążył jej miecz, teraz była łowcą na polowaniu, drapieżnikiem duszy...


Tygrys przesuną się kilka metrów bliżej, mimo to dalej nie został zauważony, ludzie szli prosto do jego pana, prosto w objęcia śmierci. Mag stał z tyłu, nie spodziewał się niczego, wielki kocur nie rozumiał dlaczego jego pan kazał mu zostawić go w spokoju, przecież to on był teraz jego jedynym przeciwnikiem, ale rozkaz to rozkaz, będzie się trzymał planu.
Ludzie powoli podchodzili do obelisku, pięć metrów, cztery, nerwowe ruchy, trzy metry, ich oczy latały w każdym kierunku, szukały niebezpieczeństwa, ludzi, bestii, czegokolwiek, ale nie było niczego porucz, skał, błyszczących rysunków i ogniska. Podeszli bliżej, już zaledwie metr dzielił ich od ciepłego płomienia, który w chłodnym powietrzu pustkowi oferował ciepło i bezpieczeństwo. Teraz dopiero jeden z żołnierzy zauważył pewną straszną różnicę w ogniu który dawał im teraz tak wielką przyjemność.
- W tym ognisku nie ma drewna. – Jękną cicho.
- Coś powiedział Hump? – Spytał się jeden z żołnierzy, lecz już było za późno, ci trzej co stali najbliżej zostali momentalnie objęci przez wirujące płomienie, krzyki palonych żywcem ludzi wzniosły się w niebo. Zew śmierci, nie pierwszy, i z pewnością nie ostatni. Przerażeni ludzie cofnęli się na bezpieczną, jak im się wydawało odległość, ci którzy ich ubezpieczali jęknęli tylko cicho. Wtem z prawej strony dał się słyszeć kolejny krzyk, ciemna istota, niczym błyskawica pojawiła się pomiędzy jedną z ubezpieczających par, błysnęły kły, świstały pazury, padło kilka strzałów, jednak cień już zatopił się w wysoką trawę okolicy, pustkowie znów wiało ciszą.
- Wycofać się! Wycofać, odejść od obelisku, od kręgu! – Kapitan darł się do swoich ludzi, ci trzej już nie mogli go słyszeć, ich ciała, zwęglone na popiół leżały już dalej trawione przez płomienia, reszta zaczęła się wycofywać, ku ich przerażeniu płomień ruszył za nimi, pozostawiając tylko resztki ciał po ich towarzyszach.
- Strzelać! – Wystrzelili, kule przeszły przez ogień uderzając o skały, piskliwy śmiech zaświdrował im w uszach.
- Cholera. – Kapitan odwrócił się w stronę maga, nie znalazł jednak pocieszenia, ten klęczał na ziemi trzymając się za uszy, Wrzeszczał, tak jak inni.
Kapitan szybko rozejrzał się dokoła, cień kolejny raz zakatował, tym razem nie krył się już tak, teraz go widział, wielkiego czarnego tygrysa, nie widział nigdy takich, nie było takich. Diabelna bestia wyszczerzyła kły, miał wrażenie że nim uniknęła jeszcze posłała mu uśmiech, znaczył on tylko tyle – „Dziś wieczór, będę ucztował...”
Tymczasem ludzie koło obelisku stanęli w kręgu, zerwali z szyi swoje amulety, były przeznaczone właśnie do takich sytuacji, wokół nich momentalnie pojawiła się tarcze energii, blokująca zabójcze płomienie, po kilku próbach zrezygnowały one z chęci strawienia tarczy, cofnęły się do obelisku, czekały.
- Glify! – Wszyscy usłyszeli wrzask maga. – Zniszczcie glify! To one utrzymują postać biesa! –
Mag miotał się już na ziemi, toczył z czymś walkę, walkę o swój umysł, walkę o swoje życie.
Ludzie w kręgu zrozumieli to, powoli zaczęli przesuwać się z tarczą w stronę glifów otaczających obelisk, jeden po drugim był niszczony, zasypywany, rozbijany. Zdawało się to przynosić skutek ogień wydawał nieludzkie piski, tygrys rykną. Nawet mag już się uspokoił, był opanowany, dokładny i jak zwykle pewny siebie. Rzucał kolejny czar, kolejny saśpiew, kolejne frazy, kapitan wiedział że cokolwiek to było, jego przyjaciel wygrał i teraz miał nadzieję, jego ludzie niszczyli glify, demon cierpiał, bestia też. Mag wypuścił zaklęcie, potężny strumień energii wystrzelił z jego palców. Trafił, nie mogło być inaczej, nie spodziewający się niczego żołnierze nawet nie zdążyli zareagować. Kiedy ich tarcz przestała istnieć, płomienie, niczym głodne stado wilków rzuciło się na ich biedne ciała. Kapitan z przerażeniem obserwował ich agonię, ich cierpienie, teraz usłyszał jeszcze coś krzyk kolejnych ofiar demonicznego kota, i śmiech, za sobą, to jego przyjaciel, mag, Relizan śmiał się głośno z klęski swoich przyjaciół, towarzyszy broni. Kapitan odwrócił się i wystrzelił, kula z jego pistoletu przeszyła pierś maga, ten uśmiechnął się tylko.
- Myślisz że to coś zmieni? – Padły kolejne strzały, trzy, cztery.
- To i tak nic nie da. – Pięć, sześć, i koniec, szczęk pistoletu w którym nie było już naboi...W oczach strach, agonia w krzykach.
Ogień strawił już wszystkich którzy stali kiedykolwiek przy obelisku, Bokler przybrał materialną postać. Wielki kocur wyłonił się teraz z traw, cały skąpany w krwi...
- Wszyscy jak tu jesteśmy wiemy co się teraz stanie. – Burknął Relizan.
- Ale możesz uniknąć śmierci. – Bokler podszedł, w całej swej demoniej okazałości do człowieka.
- Możesz do mnie przestać, tak jak twój przyjaciel. – Bies uśmiechną się, kapitan dobył miecza błyskawicznie atakując demona, lecz jego ostrze nigdy nie dotarło do celu, padł martwy jeszcze za nim pokonał połowę odległości. Relizan uśmiechną się chwaląc się swoim refleksem, potrafił rzucać czary naprawdę szybko.
- Głupiec. – Wymamrotał.
- Nie mój nowy przyjacielu, jako jedyny wyszedł z mojej pułapki. –
Demon uśmiechną się do człowieka poczym odwrócił się w stronę skał. Wyciągnął prawą łapę w ich kierunku. Zerwał się silny wiatr, wycie dusz żołnierzy uwięzionych w tajemniczym glifie dało się słyszeć przez pustkowia, teraz część z nich zmierzała do Boklera, a część do Relizana. Kiedy obaj już je wchłonęli bies uśmiechną się do siebie i rzekł.
- Zgodnie z umową cieniu, połowa dla ciebie w zamian za twoją służbę do czasu póki nie załatwię swoich spraw na tym świecie. _
- Tak. Mrukną Relizan. – Demona zaczął przybierać ludzką postać, szło mu to tym razem dużo szybciej, tygrys tym razem ucztował na ciele jednej ze swych ofiar, krew i śmierć zawitała tego ranka na ziemię peche.
- To będzie bardzo ciekawa współpraca, trzeba ukryć ciała... – Relizan uśmiechną się do Boklera, ich losy były teraz powiązane, a dzień dopiero wstawał...


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Feb 11, 2005 10:56 pm 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jan 27, 2005 5:42 pm
Posts: 646
Location: Częstochowa
- Do Plimata możemy iść razem. Też muszę z nim pogadać. Tylko wiesz co, ty idź normalnie, a ja cię dogonię. Tylko postaraj się żeby cię nikt nie zobaczył jak wychodzisz z mojego przytulnego gniazdka. A tak w ogóle gdzie wynająłeś pokój?? Może inaczej gdzie cię szukać?? – zapytał zabójca powoli wchodząc na schody prowadzące na strych.
- Dobrze, dobrze. Postaram się. A! Pytasz gdzie się zameldowałem?? W sumie mimo bałagany niezłą masz haupkę – mówił miecznik z tym swoim zawadiackim uśmieszkiem.
- No cóż. Jeśli już tak prosisz... A i przestań się tak uśmiechać... wiesz że mnie to denerwuję. Idź już. Ja cię dogonię.

Verin skierował się ponownie do okna którym wcześniej wszedł. Powoli wystawił głowę, rozejrzał się po uliczce. Pusto. Wyszedł spokojnie na drabinę i zjechał trzymając się jej krańców. Otrzepał swoją tunikę i skierował się w stronę ulicy głównej. Przed wyjściem w tłum zapalił jeszcze papierosa.
- Zapowiada się ciekawy dzień – pomyślał zaciągając się papierosem, spojrzał w niebo - a co najmniej gorący...
Przemieszczał się powoli. Wiedział, ze Brujah ma go ciągle na oku, no chyba że... Ta. Ten zabójca był zawsze ciekawy. Aczkolwiek często się zdarzało, że ich spotkania kończyły się dość ciekawymi przygodami, bądź sporymi problemami. Tym razem wydawała się to ta druga opcja. Zresztą, przynamniej się nie będzie nudził.

Dawno tędy nie wychodził więc dyktę było ciężko podnieść.
- Dobrze, że zostawiłem to wejście na dach... cholera... przynajmniej będę mógł wyjść z własnego domu niepostrzeżenie. Ciekawe kto się na mnie uwziął... – myślał sobie zabójca podnosząc płytę przykrywającą wyjście ze strychu na dach.
W tym samym momencie płyta wyleciała w powietrze, a zabójcę ktoś chwycił za kaptur od płaszcza i wyrzucił na dach. Brujah z trudem wstał. Szybko omiótł spojrzeniem dach.
Zauważył dość solidnego faceta, którego mina nie zapowiadała żadnej miłej zabawy, no chyba że ktoś lubi zabawy dla osób niepewnych politycznie...
Zabójca szybko wyciągnął No – dachi. Osiłek tylko się zaśmiał. Na jego pięści pojawił się kastet, a w drugiej dłoni trzymał amulet tarczy ochronnej.
- No chodź tu chudzielcu, ciekawe co mi zrobisz ta wykałaczką – śmiał się, machając amuletem w powietrzu przed sobą.
- Tiaaa, możemy potańczyć – odpowiedział spokojnie zabójca.
Zabójca wiedział jedną małą rzecz, o której nie miał pojęcia osiłek. Szybko wykonał półobrót po czym gładko odciął osiłkowi dłoń, na której znajdował się kastet. Rzezimieszek nie wiedział do końca co się działo. Zdarzył tylko zobaczyć jak, ostra broń zabójcy, świsnęła jeszcze raz w powietrzu. Po chwili po dachu potoczyła się głowa osiłka, jej mina świadczyła o pełnym zdziwieniu.
- Widzę, ze twój szef nie uświadomił cię biedaku do końca... – mówił cicho zabójca – Ta tarcza chroni i jest bardzo dobra – kontynuował przeszukując ciało – jednakże chroni tylko przed brońmi i pociskami z normalnych metali. Ja nie używam takowych broni... Ale to już nie twój problem. Przynajmniej nie teraz – brak jakichkolwiek znaczków przynależności tylko rozdrażniło zabójcę... Przynajmniej by wiedział kogo się uczepić, a tu ogólna lipa...

Mistrz Mieczy spokojnie szedł ulicami.
- Mam nadzieje, że jeszcze pamiętam ten zaułek – kontemplował – dawno tu nie byłem...
Po chwili coś go chwyciło za rękaw i wciągnęło w boczna uliczkę. Verin momentalnie wyciągnął jeden ze swoich sejmitarów i przyłożył przeciwnikowi do gardła. Usłyszał tylko brzdęk stali. Spojrzał w kierunki napastnika. Twarz zabójcy wyrażała całkowitą dezaprobatę.
- Ile razy ci powtarzałem żebyś patrzał w kogo celujesz tymi swoimi powyginanymi sztylecikami – mówił zabójca odsuwając sejmitar od swojej szyi kataną, którą cudem zablokował cios Verina.
- A ja, cholera, ile razy ci powtarzałem żebyś nie wykręcał mi takich numerów??!! – zapytał wkurzony mistrz mieczy.
- Wielokrotnie Verin, ale minąłbyś uliczkę do której mieliśmy trafić, a ja nie mogłem się powstrzymać – dodał z rozbrajającym uśmiechem Brujah.
- Dobra, dobra, nieważne. Mówisz ze to ta uliczka??
- Oczywiście – powiedział zabójca odwracając się i idąc w stronę końca alejki.
Verin spokojnie podążył za nim, dokładnie przyglądał się ścianom, jednak nie zauważył żadnych okien. Trochę to dziwne było, ale są różne kraje i ich obyczaje... Normalnie powinno być tu co najmniej pięć okien, i w każdym jakiś strażnik bądź snajper... a tu nic...
- Stójcie, przejścia nie ma!! Dla nikogo!! – powiedział do obydwu panów sporej wielkości osiłek.
- Zaczyna się – powiedział cicho zabójca do mistrza mieczy – ja czy ty??
- Wiesz co?? Dawno nie miałem okazji poćwiczyć... – odpowiedział mistrz – mogę ja??
- Ależ oczywiście przyjacielu... tylko go nie zabij... może się przydać...
Osiłek przyglądał się rozmowie, a nad jego głowa pojawił się ledwo widoczny znak zapytania. Po chwili, mistrz mieczy, podszedł do osiłka.
- Czy mógłbyś na przepuścić, cholera mamy ważną sprawę do Plimata – zaczął bardzo spokojnie i miarowo Verin.
- Mówiłem wam już!! Przejścia nie ma!! I lepiej się wynoś, póki ci mordy nie obiłem.
- Jednak, proszę ponownie, przepuść nas – to zdanie było już wypowiedziane przez mistrza mieczy z większym naciskiem, a jego oczy poczęły już lekko lśnić.
- Nie ma mowy obdartusie!! – odpowiedział pewny siebie osiłek.
- To musiało się tak skończyć – pomyślał zabójca – tego tłuściocha nie da się nauczyć niczego porządnego...
W momencie gdy Verin postawił krok do przodu mistrz mieczy wyskoczył gwałtownie do w górę. Jego kolano gwałtownie wbiło się w nos osiłka, po czym odskoczył równie szybko do tyłu. Grubas zachwiał się jednak widać było ze to na nim zbytniego wrażenia nie zrobiło.
- Może ci pomóc Verin?? – zapytał spokojnie Brujah.
- Chyba żartujesz szanowny Brujahu – mówił Verin wbijając od niechcenia swój łokieć w żołądek osiłka po czym poprawiając mu z pięści wygląd szczęki – on jest zbyt powolny – dokończył podcinając mężczyznę i przykładając mu do gardła swój sejmitar – To jak, możemy przejść??
- Idź, idź panie – wyjąkał ciut niedokładnie osiłek.
- Dziękujemy ci – powiedział zabójca przechodząc obok, na odchodnego ogłuszając grubasa kopniakiem w twarz – Wydaje mi się Verin że ten pan będzie przez dłuższy czas seplenił...
- Jak nie do końca życia Brujah, nie musiałeś go kopać...
Powoli dotarli do drzwi, prowadzących do piwnic króla żebraków.
- Wiesz co Verin, tym razem ja to załatwię – mówił pukając do drzwi – Saleni!! Otwórz, bo sam wejdę!! – krzyknął po chwili w stronę drzwi.
- Dobrze, dobrze. Już wiem kto idzie... – powiedzia struszek otwierając drzwi...
Verin i Brujah spokojnie weszli do środka. Mistrz mieczy rozejrzał się po korytarzu.
- Ładna, obskurna nora. Ty to zawsze potrafiłeś się prowadzić Brujah – skomentował po chwili.
- A zamknij się Verin, już nie bądź taki kulturny – bąknął zabójca – Gdzie Plimat??!! Tylko mów, ku***, szybko bo się spieszymy!!
- Plimat?? Ale one jest ... – zaczął mówić staruszek.
- Nie mów nam, debilu, jaki on jest – warknął mistrz mieczy – To wiemy. Mów gdzie jest!!
- W swoim pokoju. W swoim pokoju panowie!! – odpowiedział szybko Saleni.
- Dziękujemy – odpowiedzieli równocześnie Brujah i Verin, p[o czym z wielkimi uśmiechami powędrowali do sali żebraków.
Pomiędzy wszystkimi zebranymi zapanowała niezwykła cisza, kiedy tylko dwie postacie weszły do środka. Skierowały się centralnym przejściem prosto do pokoju Plimata, którego drzwi znajdowały się od razu obok kominka na końcu pokoju. Niektórzy próbowali zatrzymać pochód, jednak wystarczało jedno spojrzenie na twarze tych dwóch ludzi i od razu rezygnowali. Dojście do końca pokoju zajęło im zgoła cztery minuty. Cztery minuty grobowej ciszy i ciekawskich spojrzeń. Zabójca wyszedł trochę do przodu, otworzył drzwi do pokoju króla żebraków i wykonując parodię pokłonu przepuścił pierwszego mistrza mieczy.
- Proszę panie, idź przodem – powiedział z szyderczym uśmiechem.
- Dziękuje pokorny sługa – odpowiedział z identycznym uśmiechem Verin, po czym równocześnie wskoczyli w drzwi.
- O ku***!!!!! – dychnłą zabójca.
- Ja pier***!!!!!! – od razu po nim powiedział mistrz mieczy.
- Teraz już rozumiem czemu nie mogłem go wcześniej znaleźć, mógł chociaż się pochwalić – mówił zabójca podchodząc do ciała króla żebraków.
- Nigdy nie mówiłeś, że nie żyje!! – powiedział Verin z trochę dziwną nutą w głosie, tak jakby z żalem – A ja go miałem zabić... Już dwa razy mi gnój zwiał... Cholera...
- Ty nie mów, ze ten oto trup ci w czymś zawinął... – on wiedział gdzie szukać przeciwników, a których się wystrzegać...
- Widocznie się raz pomylił... a ja go wcześniej się nie mogłem dostać do niego... – mówił z coraz większym żalem Verin.
- Nie martw się, już gorzej z nim nie będzie, mogli chociaż zrobić to w jakiś porządny sposób... Chociaż czekaj!! – zatrzymał się na chwile zabójca – Skądś znam ten znaczek!! Przyjrzyj się dokładnie temu sztyletowi!!
- A no racja kolego – powiedział spokojnie Verin – Ten sam znaczek widniał na liściku miłosnym zostawionym w twoim domu. Oj, ci twoi nowi koledzy maja długie rączki.
- Za długie cholera, za długie... – odparł zrezygnowany zabójca – już w sumie nie wiem co robić. Był mi potrzebny...
Po dokładnym przejrzeniu pomieszczenia zabójca znalazł parę śladów, i coś tam jeszcze... W sumie nic ciekawego, a na pewno nic przydatnego.
- Idziemy stąd Verin, nic tu ciekawego nie ma...

_________________
"Czekałam na ciebie cały wieczór!! Spójrz, dobrze mi w tej sukni?? Czy nie moglibyśmy mieć domu? Lubisz dzieci?? Myśl o mnie, a nie ciągle gdzieś znikaj! A mnie to już pewnie nie kochasz!!"
SHREK górą!!


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Tue Feb 22, 2005 10:55 am 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.
Rozżalona Kasandra dopadła miejsca nieopodal strumienia i wyciągnęła sakiewkę z kieszeni. Drżącymi z emocji rękoma utworzyła na ziemi krąg. Milczenie, które towarzyszyło robieniu przez nią znaków było, co chwila przerywane cichym i urywanym szlochem. Rozstawiła wkoło kilka świec i szybko je zapaliła. Słabe płomienie błysnęły na czubkach woskowych walców. Po chwili wyjęła sztylet i ze strachem spojrzała na ostrze, od którego odbijało się światło rzucane przez świece. Myśl o zamordowanej matce dodała jej sił. Nie minęła chwila jak sztylet rozpruł skórę dziewczyny, a po dłoni pociekła krwista ciecz. Młoda studentka padła na kolana i zaczęła wypowiadać słowa inkantacji. Krew powoli kapała. Była dziewicą, więc powinno to przywołać demona. Siedząca w pobliżu Chimeria usłyszała słowa przywołania. Słyszała jaki powód podaje młoda dziewczyna, prosząc o przybycie demona. Chimeria stwierdziła, że żal byłoby nie wykorzystać takiej okazji. Szczególnie, że Kasandra nie wypowiedziała imienia konkretnego demona. Wilkołak wyciągnął przed siebie dłonie,kierując palce wprost na Kasandrę. Słowa wypłynęły z jej ust, a wokół młodej dziewczyny zaczęły krążyć ciemno czerwone obłoki. Kasandra poderwała głowę do góry widząc zmianę otoczenia. Gdy obłoki przemieniły się w gęstą mgłę Chimeria ruszyła do przodu.
-Witaj.-powiedziała patrząc z góry na dziewczynę. Surowy wyraz twarzy spowodował lęk u dziewczyny.-Jak prosiłaś…jestem. –powiedziała chłodno.
-Ja…ja…-Kasandra ściągnęła brwi i wstała. Spojrzała pewnie na Chimerię. –Chcę odnaleźć Batezu i pomścić matkę.
-Tak…słyszałam.-powiedziała cicho, po czym przeszła kilka kroków w kierunku dziewczyny. Wyciągnęła rękę zbliżając dłoń do rany Kasandry. Dziewczyna w pierwszym momencie chciała się odsunąć, lecz nawet nie drgnęła. Pozwoliła by palce Chimerni przejechały po ranie i ubrudziły się krwią. Kasandra ze zdziwieniem patrzyła jak przyzwany demon zlizuje krew.
-W porządku.-rzekła –Jednakże Batezu nie jest przeciwnikiem dla ciebie.
Kasandra oburzyła się, ale Chimeria nie dała jej dojść do słowa.
-Na razie. –spojrzała surowo- Brak ci pewnych umiejętności, które są niezbędne w starciu z nim. No i oczywiście…-uśmiechnęła się pod nosem-…mocy. Masz ją w sobie lecz potrzeba kogoś kto by ją wykrzesał. Pozwól, a ja się tobą zajmę.- jeszcze bardziej zbliżyła się do młodej adeptki.-Podczas całej edukacji w tej szkole nie otrzymasz tego rodzaju wiedzy jaki ja ci oferuję. Tam nie nauczą cię okrutnych klątw.- Chimeria mówiła z narastającą w głosie pasją- Nie nauczą cię zaklęć, na które zasługują mordercy. Nie nauczysz się władać magią tak, by w odpowiedni sposób pomścić matkę.- Chimeria zrobiła znaczącą pauzę. – Ja nauczę. Moje sztuczki…-między uniesionymi lekko rękoma błysnął efektowny ogień, a kilka iskier spadło na ziemię -…i twój… niezwykły potencjał…mogą zdziałać cuda.-uśmiechnęła się szelmowsko.- Mogę cię przygotować do spotkania z Batezu.
Kasandra poczuła się pewniej, a w duszy zagościło uczucie samozadowolenia i wiary w spełnienie zamierzonych celów.
-Jednak lekcje u mnie…droga Kasandro nie są tanie.
Kasandra uśmiechnęła się.
-Mam czym zapłacić. Niedługo wyruszam do stolicy. Mój wuj jest Wielkim Astrologiem.
Chimeria uśmiechnęła się leciutko.
-Zgodzisz się więc na mały pakt?- w dłoni pojawił się papirus. – Oczekuję, że udostępnisz mi dojście dostrzeżonych miejsc w stolicy. Prócz tego, ofiaruj mi swoją duszę.
Słysząc ostatnie słowa Kasandra zawahała się.
-To jeden z elementów, który musisz poświęcić by osiągnąć większą moc. Masz ogromne możliwości, tylko trzeba je odkryć. Podpisz tylko krwią…a znajdziemy Batezu.
Przez czerwoną mgłę można było dostrzec jak smukła ręka Kasandry sięga ku papierusowi.

-Ty również jesteś zainteresowana paktem?
Hermiona, która przysłuchiwała się stłumionym dźwiękom dobiegającym zza gęstej mgły drgnęła, słysząc głos za plecami. Odwróciła się i ujrzała za sobą niską, białowłosą dziewczynkę o chłodnym spojrzeniu.
-Co tu robisz?- Hermiona pomyślała, iż ta mała to młodsza uczennica szkoły.
-Jestem by wysłuchać prośby.-uśmiechnęła się.-Kasandra przywołała demona?
Hermiona zacisnęła usta i spojrzała z nienawiścią w stronę mgły.
-Dobra jest.-szepnęła dziewczynka. Hermiona potraktowała ją lodowatym spojrzeniem. Lecz teraz nie było małej dziewczynki. W powietrzu unosił się niewielkich rozmiarów demon.
-Chciałabyś być tak dobra jak ona?
Hermiona zawahała się.
-Albo nawet lepsza.- demon zbliżył się do dziewczyny- O wiele lepsza. Tylko się zgódź.- wyciągnęła rękę ku Hermionie. – Otrzymasz moc, o jakiej śniłaś.

Krew pociekła po trawie.

-Doskonale.- Chimeria uśmiechnęła się i schowała pokrwawiony pakt. –Będziemy ćwiczyć. Pojadę z tobą do stolicy i ukończymy szkolenie.
-Jak znajdziesz Batezu?
-Są sposoby.-z kieszeni wypłynęła kryształowa kula i zaczęła lawirować wokół dłoni Chimerni.-To jednak na potem.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Mar 06, 2005 9:47 pm 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jan 27, 2005 5:42 pm
Posts: 646
Location: Częstochowa
- Nie chce nic mówić Brujah, ale chyba twój cel zorientował się, że na niego masz zamiar polowanie urządzić...
- Nie sądzę Verin. Nic wielkiego jeszcze nie zrobiłem. Szef mnie raczej nie wydał. Prędzej spodziewałbym się po Plimacie... aczkolwiek może być, że ktoś inny...
Rozmowa przyjaciół była coraz bardziej zawikłana. Za dużo osób w tym mieście mogło się przez „przypadek” dowiedzieć o planowanym zabójstwie. Zresztą sam zleceniodawca nie należał do najnormalniejszych osób... a tak w ogóle to kto do nich należał...
- Alem przez ciebie wdepnął... a myślałem że spotkam się ze starymi kumplami, no i mam... – mówił już lekko podenerwowany miecznik.
- Ja cię tu nie zapraszałem więc nie pierdziel. Zresztą możemy uznać to za zabawę, a dawno we dwóch nie byliśmy w tej samej drużynie.
- No tak... nie licząc tej wojny gangów 5 lat temu...
- Chodzi ci o tą, co ja byłem w jednym gangu, ty w drugim i obydwaj wyrzynaliśmy swoich „braci” – mówił z lekkim rozbawieniem zabójca.
- Tak właśnie o tą... do samego końca nie wiedzieli jakim cudem ginęli tak szybko... ale to była zabawa.
- Nom...
- Więc jak??
- Co jak, kurwa, nie przerywaj mi jak myślę!!!
- Oj, Brujah, ty.... myślisz!!!!! Dobra, dobra, schowaj to cacko!!! Ejjjjjj!!!!!!! – w tym właśnie momencie Metalowy pręt wylądował na głowie miecznika – Cholera!! To boli!!
- Hahaha!!! Tego się nie spodziewałem... trzeba będzie jeszcze skoczyć do sklepu wieczorem, nie masz amuletu... Każdy debil cię trafi. No. A teraz chwila powagi... Głównie mi chodziło o to iż nasz cel... jeśli wie, że go szukam... będzie miał lepsza obstawę... kurde. Teraz to dopiero zacznie się zabawa...
- Nie no zgodzę się z tobą, na pewno będzie miał lepsza obstawę – odparł Verin masując guza na głowie – W sumie możesz zrezygnować... przecież nie umrzesz... co nie??
- NO CHYBA CIĘ POGIEŁO!!! Chcesz jeszcze raz zarobić po głowie – zaczął drzeć się zabójca – Czy ja mam zrezygnować z mojego zlece....
W tym momencie mistrz miecza zatkał usta Brujaha.
- Dobrze, już dobrze. Ale nie drzyj się, że masz zlecenie na zabicie kogoś w środku tłumu – zaczął mówić przyciszonym głosem Verin.
- Wracając do tematu – mówił dalej lekko podniesionym głosem zabójca – muszę to zrobić, zresztą powinieneś to zrozumieć lepiej. To byłby dla mnie dyshonor... Zresztą nie ważne. Zlecenie wykonam więc nie truj dupy. Ale mam pomysł. Chodź!!
Szybko wskoczyli do zaułka. Zabójca szybko rozejrzał się czy nikogo nie ma i zaczął mówić.
- Ty będziesz mi teraz bardziej potrzebny Verinie niż sadzisz. Nikt cię nie pamięta w tym mieście więc masz wolna rękę. Dlatego musisz dowiedzieć się kto mnie wsypał... Musisz być tego pewien i to szybko. Jak już się dowiesz to będzie łatwiej się pozbyć tych co nam przeszkadzają. Ja w tym czasie rozejrzę się za amuletem tarczy dla ciebie. Nie powinno to być trudne szczególnie, ze nie zauważyłem żeby po ostatnim razie jak okradłem sklep Abrosmana nie zauważyłem żadnego nowego alarmu – uśmiechnął się zabójca – Co ty na to??
- No problemo bracie!!! Chociaż mogę mieć problem... wiesz przecież że zawsze wolałem najpierw walczyć, z później pytać, hehehe, no ale spróbuje. Powinno się udać. Dobra to jak się umawiamy??
- Nie wiem... na pewno nie u mnie. Kapnęli by się od razu. U starego!! U niego powinno być bezpiecznie. Przecież nawet staż się z nim koleguje – błysnął zębami Brujah – A co do naszego celu... Noc nam pomoże, zawsze to robiła. Dobra do zobaczenia.

_________________
"Czekałam na ciebie cały wieczór!! Spójrz, dobrze mi w tej sukni?? Czy nie moglibyśmy mieć domu? Lubisz dzieci?? Myśl o mnie, a nie ciągle gdzieś znikaj! A mnie to już pewnie nie kochasz!!"
SHREK górą!!


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Mar 16, 2005 8:19 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator
Piaskowy żuk pełzł powoli po ziemi, nie drażniło go palące słońce, mimo iż wiele innych zwierząt już dawno skryło się w cieniu, nic nie mogło przeszkodzić małemu, chitynowemu wojownikowi w jego poszukiwaniu zdobyczy. Żuk zatrzymał się na chwilę, osłuchując swoimi odnóżami wibracji gruntowych, szukając zdobyczy. Jego potężne szczęko czułki były by w stanie przegryźć nawet ludzki palec. Żuk obrócił się kilka razy w miejscu, jakby chciał odszukać coś, co przed chwilą usłyszał. Jego maleńkie oczy świdrowały tysiącami kolorów, badały otoczenie. Szukały, szukały przeciwnika. Żuk ruszył ponownie, w swoją podróż, nie mogąc zorientować w prawdziwy, niebezpieczeństwie, szedł dalej, wielki wojownik świata owadów, niepokonany...szybki skok, piasek wyskoczył prawie na metr nad ziemię, żuk szamotał się jeszcze przez chwilę, kiedy silne szczęki piaskowego węża miażdżyły jego skorupę, powoli wyciskając życie z tej jeszcze przed chwilą niepokonanej istotki.
Bokler przyglądał się temu niezwykłemu spektaklowi jeszcze przez chwilę, podziwiał w jaki sposób wąż spokojnie i metodycznie odnajduje najsłabsze punkty na pancerzu, poczym układa szczęką tak by właśnie w tym miejscu nacisk był największy.
Trzask....kolejne punkty pancerza żuka puszczały, odliczały niczym zegar nastawiony przez samą śmierć...po chwili żuk znieruchomiał, utulony w objęciach węża niczym w objęciach prawdziwej miłości...z pocałunkiem śmierci na dobranoc....
- Cóż cię tak w tym zainteresowało przyjacielu? - Relizan nachylił się nad kompanem spoglądając na końcówkę spektaklu natury.
- Piękno tego świata...nie to świat gdzie nie tylko silni i potężni wygrywają, ale też sprytni... - Bies oderwał wzrok od węża, który kierował się już w stronę pobliskich kamieni, by samemu przypadkiem nie stać się czyimś łupem.
- Co masz na myśli konkretnie? - Cień zdawał się mocno zaintrygowany postawą wspólnika, lecz nie na tyle by zacząć powątpiewać w jego zamiary.
- Chcę znaleźć sojuszników, na pewno się tacy znajdą, cokolwiek tu się dzieje, jest to coś większego niż się dotychczas spodziewałem , coś większego niż to co zapisują księgi i pamiętają mędrcy. -
Bies wyprostował się i rozejrzał dokoła, nic tylko pustynia, wroga i nieprzychylna, niegościnna i zabójcza. Kiedy tak rozglądał się spostrzegł szybką ciemną postać biegnącą w ich stronę, zaledwie po kilku sekundach Tygrys był już przy nich.
- Czego się dowiedziałeś? - Cień nie tracąc czasu zadał błyskawiczne pytanie.
- Najbliższa osada jest około trzech godzin drogi stąd, na południowy wschód. - Powiedział Bokler wsiadając do jednego ze strażniczych łazików które zabrali od poległego patrolu. Relizan nie był zaskoczony faktem że Bies wie to wszystko, umożliwiało mu to jego mentalne połączenie z kocurem, drażniła go jednak całkowita ignorancja jaką prezentował wobec niego piekielny kot.
- Czy mógł byś chociaż czasem odpowiedzieć na moje pytanie. -
Mag zagrodził drogę kocurowi zanim ten zdążył wskoczyć na tyły pojazdu. Kocur przez chwile przyglądał się magowi, mimo iż był teraz wewnątrz ludzkiej powłoki, nie był w stanie ukryć się przed jego wzrokiem, wzrokiem ostrzejszym niż jakiejkolwiek innej istoty na tej planecie.
- Nie lubię cię cieniu, nie muszę odpowiadać na twoje pytania, jedyne co muszę to znosić twoje towarzystwo. Nic więcej. - Kocur wyskoczył w powietrze przeskakując nad pojazdem i zaskoczonym magiem i usadowił się na swoim miejscu w pojeździe wchodząc do niego z drugiej strony.
- Przeklęty..... - Relizan nie był zadowolony z tej sprawy, oznaczało to dla niego potencjalne kłopoty.
- Szybciej, nie mamy czasu. -Poganiał maga Bokler, po chwili pojazd ruszył dalszą drogą.
Jechali przez pustkowia, przez zapomniane dla wszystkich tereny, tereny których prawie wszyscy się wyrzekli.
Rytmiczny terkot silnika i szum wiatru były jedynymi oznakami ich podróży, siedząc w kabinie nie można było znaleźć jakiegokolwiek punktu odniesienia, jedynie piach, jedynie przepalona ziemia. I ten ciągle taki sam horyzont....



Kolejny transporter przejechał przez bramę, potężna stalowe wrota powoli zaczęły się zatrzaskiwać, to wszystkie pojazdy z tej kolumny, później będą kolejne, jeżeli dotrą bezpiecznie. Wielkie ciężarówki o masie kilkudziesięciu ton podjeżdżały już teraz powoli na swoje stanowiska załadunkowe, taśmy transmisyjne powoli rozpoczynały swoją niekończącą się podróż.
Uran - jedyne bogactwo jakie mogło zmusić ludzi do osiedlania się na pustkowiu, jedyne bogactwo które miało tak wielką wartość, by na tym niegościnnym terenie, gdzie kropla deszczu spada raz na trzy lata, powstawały osiedla i kopalnie. Pojazdy transportowe przypominały wielkie sarkofagi, ich napęd stanowiły dwa silniki umiejscowione pod potężna przednią pokrywą, na której niczym tron umiejscowiona była kabina do której kierowca dostawał się po bocznej drabince, te wielkie kołowo ? gąsienicowe molochy posiadały niezwykłe zawieszenie, zrobione z najtwardszych stopów i wzmocnione magicznie, wszystko by były one zdolne wozić te dziesiątki ton uranu, przez najgorsze tereny, a ich ładunek zawsze spoczywał bezpiecznie w ołowiano - stalowych kontenerach. Teraz pojazdy stały przy taśmach, przygotowane do załadunku, rozłożyły swoje pokrywy, niczym ptaki rozkładające swe skrzydła by powitać pierwszy poranny powiew wiatru.
Opancerzone transportery kołowe, szybkie łaziki z karabinami i dwa czołgi stanowiły wyraźny znak jaką wartość miały te ładunki. Nad obozem przeleciał powoli helikopter, ostatni z podróżników, również szykował się do spoczynku, powoli lądował na wyznaczonym polowym lądowisku.
Setki ludzi krzątało się dokoła transportu w odzieży ochronnej, lecz nikt tak naprawdę nie wierzył w jej skuteczność. Wszyscy wiedzieli że po dziesięciu latach pracy w tej kopalni nie będą już normalnymi ludźmi, promieniowanie nie oszczędza nikogo, lecz robotnicy nie zważają już na to, te pieniądze jakie dostają a tą robotę pozwolą im utrzymać rodziny przez wiele, wiele lat w godnych warunkach.
- Pilson! Masz jeszcze te wczorajsze wyniki analiz w biurze? - Wachmistrz, człowiek potężnie zbudowany, mierzący prawie dwa metry, ubrany w szaro zielony kombinezon roboczy zbliżał się powoli do Doktora. Jego czarne włosy i wąsy całe były pokryte w rdzawym piasku pustyni zmieszanym z drobinkami uranu, który teraz unosił się praktycznie wszędzie.
- Tak panie Bifkins, mam. Przyniosę je panu do biura jeszcze zanim wyjadę. -
Lekarz uśmiechną się do siebie, marzył o tej chwili od dawna, wreszcie minął jego trzy letni kontrakt, wreszcie może wrócić do żony i dzieci. Był człowiekiem raczej szczupłym, lecz i przy tym dość wysokim, miał długie kasztanowe włosy i wyjątkowo długi nos, przez co już pierwszego dnia jego pobytu przypięto my metkę Drewnianego Trola. Jednak swoją uprzejmością wyjątkowo szybko zjednał sobie prawie wszystkich pracowników.
- To fajnie. - Bifkins podrapał się po głowie, poczym wzruszył ramionami.
- Szkoda wielka że pan od nas odjeżdża, jest pan świetnym lekarzem, a Girton zawdzięcza panu sprawną rękę. ? Na te słowa Pilson lekko się zarumienił.
- Dziękuję bardzo, ale jestem pewny że lekarz który przyjdzie na moje miejsce będzie równie dobry co ja. - Bifkins roześmiał się serdecznie.
- Jasne, będzie miał wiele dyplomów i wyróżnień by nasi zwierzchnicy mogli chociaż tak pokazać ludziom na zewnątrz jak to oni nie troszczą się o nasze zdrowie. - Obaj roześmiali się jeszcze bardziej serdecznie.
- Tak...Dobrze, to wpadnij pan do mnie do biura za jakieś dwie godziny. - Wachmistrz szybko odszedł szukać kolejnego zajęcia, Pilson natomiast ruszył szykować resztę swoich rzeczy do odjazdu.
Kiedy wszedł do swojego baraku rozejrzał się uważnie, czy przypadkiem nie zostawia czegoś ważnego, kiedy przeglądał szafki natrafił na skręcony usilnie drutem zawias, który naprawił w ten sposób drugiego dnia jak tu przyjechał." To na chwilę, potem zrobię to porządnie...", i ja zawsze się okazuje że prowizorka trzyma się najdłużej. Natrafił jeszcze na wiele takich miejsc z którymi wiązały wspomnienia tego miejsca, czasem dobre, czasem złe. Nigdy jednak nie zmieniał się jeden obraz, tego wszechobecnego pyłu, który zabijał tych ludzi, którzy harowali by dać chleb swoim rodzinom, uran dla przemysłu i władzę dla wyzyskiwaczy. Ciągle targały nim sprzeczne uczucia, czy powinien opuszczać tych ludzi, bo gdy tu jest może coś zmienić, lecz kiedy jego spojrzenie padło na zdjęcie jego żony, zdjęcie z pierwszymi krokami jego syna, krokami przy których nie był obecny, wszystko to odeszło od niego, nic nie zmusi go by ominęło go dorastanie jego syna. Nic. Jak już przejrzał wszystko, spakował ostatnie paczki i szczoteczki, zawinął wszystkie ręczniki i zebrał swoją fajkę, ruszył na umówione spotkanie z Bifkinsem. Gdy wszedł do biura ten stał i gapił się przez okno na kończący się proces załadunkowy. Spojrzał na doktora, jago twarz wydawał się pusta i smutna.
- Nic do niech nie dociera prawda? Niezależnie od tego ile raportów medycznych będziemy słać, i jak często będą umierać ludzie, oni i tak wszystko to olewają i wysyłają nas tu na śmierć prawda? - Pilson przez chwilę wpatrywał się w oczy wachmistrza, nigdy go nie okłamał, jak więc mógł to zrobić teraz.
- Tak, nic się nie zmieni, dopóki jest tu uran. - Położył swój kilkustronicowy raport na biurku, skłonił się jeszcze i wyszedł.
- Panie Pilson... - Wachmistrz zawołał za nim i dopadł go zanim ten zdołał wyjść za biura.
- Był bym zapomniał, proszę, złożyliśmy się z chłopakami i kupiliśmy panu ten niewielki upominek. - Doktor wziął niewielką paczuszkę, i otworzył ja z ciekawością, w środku znajdował się niewielki metalowy naszyjnik.
- To amulet, trochę na szczęście, trochę z praktyki. Dzięki niemu zawsze znajdzie pan drogę, gdziekolwiek pan będzie. - Bifkins podał doktorowi rękę, doktor uścisną ją i wyszedł, pół godziny później kolumna wyruszyła, doktor jechał w ciężkim wozie transportowym, oprócz niego jechało nim jeszcze kilka osób, i wiele, wiele ksiąg z raportami, i tak ciąg maszyn, wielkich i małych, ruszył przez pustkowia w zapadającą noc.




Poranne słońce wschodziło powoli, leniwie, jakby nawet ono niezbyt chciało się pokazywać ponad pustkowiami.
Bokler, Relizan i Kocur posuwali się powoli, podróżowali teraz pieszo, łazik niestety uległ pewnemu uszkodzeniu, i nie był w stanie dalej nieść towarzyszy. Jednak tego ranka nie był to dla nich problem, ich uwagę przykuł słup dymu, widoczny z odległości paru kilometrów, unoszący się ponad pustkowiem, ponad piachem i żarem.
- Jak sądzisz, co to jest. - Bokler spytał maga, lecz jedyne co otrzymał to pytające spojrzenie.
- Może to być wszystko na tym terenie, trujące źródła, pożar nielicznej trawy, lub jakaś osada, wszystko możliwe. - Tygrys wyskoczył przed pozostałą dwójkę.
- Nie. - Rzekł Bokler stanowczo.
- Teraz musimy trzymać się razem, jak będziemy bliżej to pójdziesz na zwiad, ale jeszcze nie teraz.
Tygrys był na tyle rozsądny żeby nie wdawać się w dyskusje z biesem, cień też nie wyglądał na skorego do kłótni, ruszyli więc dalej, zbaczając tylko nieznacznie ze swojej poprzedniej trasy by przekonać się czym jest ten słup dymu.

Podróż przez tan odcinek zajęła im blisko cztery godziny, lecz nie był to wystarczająco długi okres by ogień całkiem się wypalił a dym uleciał. Widzieli co jest źródłem tego wszystkiego już z prawie kilometra. Podeszli więc bez obaw o cokolwiek.

Zniszczony konwój, trupy, maszyny, wszystko leżało dokoła. Ciała ludzkie porozrywane na strzępy, cześć spalona, a część wyglądała jeszcze gorzej. Na przędzie kolumny stał wrak czołgu, oberwał z potężnej broni przeciwpancernej, gdyż wieżyczka prawie odleciała od korpusu. Reszta pojazdów nie wyglądała lepiej, te największe, wyglądające na transportowe miały porozrywane gąsienice i poszatkowane, prawdopodobnie karabinami kabiny, pozostałe pojazdy również były zniszczone, było tam kilka innych, wyraźnie różniących się od tych z kolumny, były to pojazdy kołowe, na kilku były prawdopodobnie kiedyś karabiny maszynowe lub coś innego, lecz zostało to sprytnie zdemontowane, tak samo jak z wszystkich innych pojazdów.
- Wiesz kto to mógł zrobić? - Bokler badał szczątki jednego z pojazdów, lecz nie znalazł nic wartościowego.
- Wpadli w pułapkę, więc ktoś doskonale wiedział że będą tędy jechać, więc albo było to któreś z konkurencyjnych mocarstw, albo mutanty. - Bokler wyprostował się na te słowa.
- Mutanty? - Tygrys zbliżył się chcąc uzyskać więcej informacji.
- Ty nie musisz mówić mnie a ja tobie. - Relizan uśmiechnął się złośliwie do tygrysa, tan położył po sobie uszy o obnażył kły.
- DOŚĆ! - Warkną Bokler.
- Jakie mutanty. -
- Ludzie z koloni karnych, zesłani tutaj na śmiertelne więzienie, czasem uciekają i łączą się w grupy, lecz tutejsze obszary zostawiają na nich swój wpływ z upływem lat. - Ralizan rozejrzał się dokoła.
- Są dobrze zorganizowani, wyjątkowo niebezpieczni. -
- No, to dla odmiany mamy kogoś niebezpiecznego na tym odludziu. Fajnie - Ta odrobina sarkazmu demona rozbawiła jego towarzyszy, przeszukawszy pojazdy, nie znaleźli wiele, tylko trochę zapasów wody i suchego prowiantu który mógł się przydać cieniowi aby podtrzymać jego ludzką powlokę. Zaledwie godzinę później ruszyli dalej w stronę osady.



Szedł, ale nie wiedział na ile jeszcze mu starczy sił, nie wiedział już nic, nie wiedział kto ich napadł, dlaczego, wiedział tylko że była to najstraszliwsza noc w jego życiu, strzały, krzyki, ogień, nie był pewien kiedy zaczął uciekać, wiedział tylko że gdyby został, nic by nie zmienił, ale prawdopodobnie by już nie żył. Szedł w kierunku osady, lecz wiedział że ma nikłe szanse.....


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Apr 07, 2005 9:14 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Fechmistrz powoli poruszał się bocznymi uliczkami, robiło się coraz ciemniej a gwar ulicy stawał się coraz mniejszy, jedynie w karczmach nie ustawały dźwięki zabawy i kłótni pijaczków.

Tak to dobry pomysł, można by się czegoś napić, od 2 dni jestem w tym mieście o suchym pysku – gdy otworzył drzwi tawerny , uderzył go hipnotyzujący zapach piwa i rozrywki.
Z radością w oczach Verin powoli wszedł do środka, zamówił kufel najlepszego piwa i siadł do stołu, rozwalając się na całej długości ławy.

- Można się dosiąść? - Stanął przed nim młody człowiek o rudych włosach i małych okrągłych okularach. Mistrz miecza skinął głową i wyciągnął paczkę papierosów.
- Nie dziękuje nie pale- protestował młodzieniec.
- Przecież ja cię nie częstuje - Zapalił papierosa i sięgnął po kufel z piwem. Młodzieniec wyjął karty, i położył na stole, układając je staranie.
- Nie mam ochoty grać, po ostatniej porażce - młodzieniec ignorował jego słowa, dalej układając karty. Gdy skończył upewnił się i pstryknął palcem, świat wokół zamarł w bezruchu. Fechmistrz spojrzał na osobę siedzącą przed sobą, i już miał coś mówić,
gdy tajemniczy głos odezwał się w jego głowie .
- „Nie bój się, dzięki temu zaklęciu nikt się nie dowie, że rozmawialiśmy, więc słuchaj, za kilka dni do miasta ma przyjechać pewna osoba blisko związana z naszym najdostojniejszym arcymagiem. Trzeba ją przejąć w mieście i bezpiecznie dostarczyć pod wyznaczony adres. – Młodzieniec położy małą kartkę na stole i mówił dalej.
- Można sporo zarobić ale to jest dopiero połowa roboty jaką wam przeznaczono, druga część już znacie lecz widzę że potrzeba wam pomocy, niedługo ktoś wam podrzuci niespodziankę - Młodzieniec uśmiechnął się wstał otrzepał ubranie i omijając zastygłych w bezruchu ludzi wyszedł z karczmy.
Po kilku chwilach wszystko wróciło do normy, tylko fechmistrz siedział osłupiały a z jego
ust wypadło krótkie i pełne podziwu.
- O kur..... . –



Verin gdy się otrząsnął, jednym haustem opróżnił litrowy kufel, i zebrał się by jak najszybciej wyjść z knajpy.
Na dworze było już ciemno a księżyc i gwiazdy świeciły słabym blaskiem, wojownik leciał jak błyskawica przez wąskie alejki, skręcił przy aptece i dostał się do domku starego przyjaciela.
Powoli wszedł do mieszkania i podążył do kuchni, na gazie w garnku coś się gotowało, lecz zapach był niebiański. Uniósł lekko pokrywkę i zajrzał do środka. Ból przeszył jego czaszkę
- Aaaa, za co to.. – Odwracając się krzyknął i ujrzał przed sobą Marice, trzymającą w ręku dużą drewnianą łyżkę.
- Ładnie dziś wyglądasz. – Rzekł.
- Wara od gara to nie dla ciebie! – Dziewczyna krzyknęła i wskazała łyżką, w stronę drzwi od kuchni.
- Ale dlaczego tak się unosisz, dziś się sporo napracowałem i mam dużo informacji – Bronił się jak mógł, cofając się powoli po za zasięg łychy.



Tego dnia słońce nie chciało wyjść zza chmur, lało jak cholera a wiatr nie przestawał szaleć, ludzie pod parasolami, smętnie przemieszczali się po ulicach. Szarość tego dnia była dobijająca, fechmistrz siedział w kuchni oparty czołem o okno i gapił się w jakiś punkt.
Brujah oparty o szafkę, zaczynał papierosa, a w radiu leciał ta sama nudna melodia.
Po kuchni w puchowych kapciach i niebieskiej piżamie smędziła się Marice z kubkiem kawy w ręku.
- Was powaliło, porostu siadło wam na mózgu, chcecie załatwić jedną z najbardziej szanowanych osób w mieście, porwać jego kuzynkę i nie zarobić od pretorian.
Potrzebujecie tyle sprzętu informacji i pomocy, że się w pale nie mieści. – Mówiła Marice gstykulując.
- Poradzimy sobie. – Verin oderwał się od okna i wyszczerzył zęby.
- Chory optymista tak to jest to co nam najbardziej potrzeba - Narzekała dziewczyna.
- Zamiast gdybać, byśmy się za sprzętem i wszelkimi możliwościami rozejrzeli.
- Ale w taką paskudną pogodę na dwór? – Zdegustował się fechmistrz.


Okryty dobrze płaszczem Verin powoli poruszał się po uliczkach, spojrzał na zegarek, i skręcił w boczną uliczkę by skrócić sobie drogę.
Gdy znalazł się kilka metrów od głównej alejki, zatrzymał go chudy osobnik bez płaszcza.
- Czy można na słowo? - Rzekł chudzielec i uniósł głowę wyżej.
- Nie mam czasu – Odburknął fechmistrz.
- Nalegam- głos teraz był stanowczy a za nim pojawiło się kilka osób.
- Czego chcesz – Verin wyprostował się, pod płaszczem odbezpieczył broń.
- Nie mamy złych zamiarów, ale nie lubimy najemników, a zwłaszcza takich których nie znamy. – Chudzielec dumnie wyprostowany wykonał jakiś gest ręką.
- Ale możemy to załatwić bez problemu. Płacisz dwa patole i masz wolną rękę przez dwa tygodnie, to uczciwa propozycja. Co nie? – Osobnik spojrzał na swych towarzysz a jego słowa wywołały szydercze uśmiechy. Fechmistrz wybuchnął śmiechem.
- Chyba was pojebało! Nie będę wam nic płacił – śmiejąc się szybko odkrył płaszcz, a w jego ręce znalazło się pięknie zdobione zakrzywione ostrze.

Osobnicy rzucili się do ataku, Verin sparował uderzenie mieczem z góry, ściągnął broń przeciwnika na bok odsłaniając jego bok, by wyprowadzić mocne kopnięcie w brzuch.
Przeciwnik padł na ziemię, trzymając się za brzuch. Dwóch pozostałych uzbrojonych w rury hydrauliczne otoczyli fechmistrza i starali się go trzymać na dystans.
Verin balansował ciałem, jakby hipnotyzując udał atak w lewo i w ostatniej chwili zmienił kierunek ciosu, obcinając łotrowi prawą dłoń. Krew popłynęła gęstym strumieniem, zbir zaczął się miotać i krzyczeć pozostali rzucili się do ucieczki.
- Niezły ubaw, tylko szkoda że ta pogoda do dupy..- Myślał.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Jun 23, 2005 8:35 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator


Top
 Profile  
 
Display posts from previous:  Sort by  
Post new topic Reply to topic  [ 21 posts ]  Go to page 1, 2  Next

All times are UTC + 1 hour


Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 1 guest


You cannot post new topics in this forum
You cannot reply to topics in this forum
You cannot edit your posts in this forum
You cannot delete your posts in this forum
You cannot post attachments in this forum

Search for:
Jump to:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group