Wszyscy zbliżali się do niego, czuł ich, bardzo wyraźnie, pierwsze glify zaczęły jarzyć się lekko, dawały już przedsmak tego co się stanie, moc narastała, ale powoli, w tajemnicy, bies uśmiechną się do siebie szyderczo.
- ...Za chwilkę zaczniemy zabawę, zobaczymy jak dobrze potraficie tańczyć w rytm muzyki biesów... – Jego cichy chichot przeszył pustynie.
Patrol okrążył obelisk, zbliżali się ze wszystkich stron, dwudziestu ludzi wyłoniło się prawie jednocześnie dokoła, szli w szyku, parami blisko siebie, bacznie obserwowali otoczenie. Ich ruchy były szybkie acz pewne, oddechy spokojne. Słońce nie wzeszło jeszcze wysoko, miało jeszcze długą drogę przed sobą. Kapitan szedł z magiem, krąg zacieśniał się coraz bardziej, jednak, ku zdziwieniu ludzi, w całej okolicy nie było nikogo kto przypominał by istotę ludzką. Koło obelisku, w kręgu z kamieni płoną ogień, na powierzchni ziemi, dokoła całej skały widniały znaki magiczne, dziwne znaki, niektóre były zwyczajnymi glifami strażniczymi, jednak część z nich była inna, z każdym spojrzeniem, inna.
- Czym są te znaki przyjacielu. – Odezwał się kapitan jednocześnie podnosząc prawą rękę w powietrze, oddział zatrzymał się momentalnie, wszyscy badali otoczenie.
- Nie widzę z tej odległości, mam podejść czy spróbować stąd? – Magowi nie widziała się specjalnie samotna wycieczka pod głazy, ale jeżeli kapitan wydał by taki rozkaz, poszedł by bez mrugnięcia okiem.
Już wiele lat temu, kiedy opuszczał swoje rodzime strony, jego ojciec wbił mu do głowy kilka zasad. Zasada pierwsza – Zawsze słuchaj tych co stoją nad tobą. Zasada druga – wykonuj ich polecenia jak najlepiej umiesz i nigdy ich nie zawiedź. Zasada trzecia – zawsze szanuj tych co są w hierarchii niże od ciebie, pamiętaj że sam kiedyś tam byłeś. I ostatnia – masz być żołnierzem, nie mordercą, i bądź dumny z tego kim jesteś. I teraz te zasady mu przyświecały, zawsze o nich pamiętał. To on służył na pustkowiach, w imperialnych oddziałach zewnętrznych. Tych co w czasie wielkiego powstania walczyły dzielnie i nigdy nie splamiły swoich rąk krwią niewinnych. Lecz mimo wszystko, bał się, coś mówiło mu, że znajdzie tu śmierć.
- Nie, spróbuj ustalać z taj odległości. – Usłyszał pewny głos kapitana który wyrwał go z chwilowej zadumy.
- Rozkaz. –
Mag skupił się na mocy, zaśpiew brzmiał miarowo i równo, kiedy uwolnił zaklęcie przepłynęła przez niego moc poznania, którą jednym ruchem ręki mógł skierować w dowolną stronę, w każdego ze swoich kolegów, poznał by jego najgłębsze sekrety, jego pasje, jego pragnienia, słabości....Stał tak rozważając wszystkie te opcje, w pewnej jednak chwili zdał sobie sprawę że to nie on, on tak nie postępuje, nie tego go uczono, spojrzał na swoją rękę, moc delikatnie przepływała przez jego palce, drażnił się z nią, bawił kiedy drobne iskierki mocy przeskakiwały mu po paznokciach...jednak nie, przemógł się, skierował moc w glify, wiedział, znał je, wiedział czym są, jednak nie...już nie pamiętał, nie wiedział...
- Co to jest. – Kapitan spytał szybko dobrze znając moc tego zaklęcia. Mag wahał się.
- Nie pamiętam. – Wykrztusił, tylko to mógł powiedzieć, nie pamiętał, wiedział że przed chwilą miał to przed oczami, jednak już zapomniał.
- Co ty pleciesz, jak to zapomniałeś. – Kapitan wydawał się zdezorientowany, jednak szybko się opanował.
- Zaklęcie nie podziałało? –
- Nie, nie, podziałało, ale wydaje mi się że coś, ktoś...porostu nie pamiętam. – Pierwszy raz zdarzyło mu się coś takiego, zerwał się delikatny wiatr, kilka chmur przewinęło się leniwie po niebie zawadzając skrawkami o złotą tarcze słońca.
- Jakaś istota, to ten batezu? – Kapitan zawsze szukający logicznego wyjaśnienia dalej wypytywał maga. Ludzie dalej stali na umówionych pozycjach, dalej rozglądali się po okolicy szukając zagrożenia. Mag wpatrzył się jeszcze raz w te znaki i spróbował powtórzyć zaklęcie. Tym razem efekt był inny, potężniejszy, do jego głowy doszył setki myśli, o potędze którą może zdobyć, o sile, o władzy...Wszystko na raz sprawiło że tym razem nawet nie opanował zaklęcia, rozpierzchło się ono nie będąc wykorzystane a moc wróciła między plany.
- Kapitanie, nie sądzę żeby magia stała po naszej stronie. – Wyszeptał mag, usta miał suche a głos łamał mu się a gardle, nie wiedział co myśleć, nie myślał. Co go wzywało?
- Cholera, dobra. – Kapitan machną kilka sygnałów ręką, ludzie powoli ruszyli do przodu, co druga dwójka, reszta stała i osłaniała, zbliżali się powoli acz miarowo, Karabiny przygotowane, zmysły wyostrzone, to ich żywioł.
Nie wszystko bywa widoczne, niektóre rzeczy bywają ukryte, głęboko, w nas, w drzewach, skałach, na nasze skorupie i głęboko w naszej duszy. To co sięga głęboko jest groźne, jednak to co jest materialne, wypacza ducha i więzi dusze, jest gorsze, bo zabiera nas całych, i nigdy nie odda, nie wypuści. Glif ukryty głęboko między skałami zażył się już krwistoczerwono, za postać była inna, większa, silniejsza, już nie ciążył jej miecz, teraz była łowcą na polowaniu, drapieżnikiem duszy...
Tygrys przesuną się kilka metrów bliżej, mimo to dalej nie został zauważony, ludzie szli prosto do jego pana, prosto w objęcia śmierci. Mag stał z tyłu, nie spodziewał się niczego, wielki kocur nie rozumiał dlaczego jego pan kazał mu zostawić go w spokoju, przecież to on był teraz jego jedynym przeciwnikiem, ale rozkaz to rozkaz, będzie się trzymał planu.
Ludzie powoli podchodzili do obelisku, pięć metrów, cztery, nerwowe ruchy, trzy metry, ich oczy latały w każdym kierunku, szukały niebezpieczeństwa, ludzi, bestii, czegokolwiek, ale nie było niczego porucz, skał, błyszczących rysunków i ogniska. Podeszli bliżej, już zaledwie metr dzielił ich od ciepłego płomienia, który w chłodnym powietrzu pustkowi oferował ciepło i bezpieczeństwo. Teraz dopiero jeden z żołnierzy zauważył pewną straszną różnicę w ogniu który dawał im teraz tak wielką przyjemność.
- W tym ognisku nie ma drewna. – Jękną cicho.
- Coś powiedział Hump? – Spytał się jeden z żołnierzy, lecz już było za późno, ci trzej co stali najbliżej zostali momentalnie objęci przez wirujące płomienie, krzyki palonych żywcem ludzi wzniosły się w niebo. Zew śmierci, nie pierwszy, i z pewnością nie ostatni. Przerażeni ludzie cofnęli się na bezpieczną, jak im się wydawało odległość, ci którzy ich ubezpieczali jęknęli tylko cicho. Wtem z prawej strony dał się słyszeć kolejny krzyk, ciemna istota, niczym błyskawica pojawiła się pomiędzy jedną z ubezpieczających par, błysnęły kły, świstały pazury, padło kilka strzałów, jednak cień już zatopił się w wysoką trawę okolicy, pustkowie znów wiało ciszą.
- Wycofać się! Wycofać, odejść od obelisku, od kręgu! – Kapitan darł się do swoich ludzi, ci trzej już nie mogli go słyszeć, ich ciała, zwęglone na popiół leżały już dalej trawione przez płomienia, reszta zaczęła się wycofywać, ku ich przerażeniu płomień ruszył za nimi, pozostawiając tylko resztki ciał po ich towarzyszach.
- Strzelać! – Wystrzelili, kule przeszły przez ogień uderzając o skały, piskliwy śmiech zaświdrował im w uszach.
- Cholera. – Kapitan odwrócił się w stronę maga, nie znalazł jednak pocieszenia, ten klęczał na ziemi trzymając się za uszy, Wrzeszczał, tak jak inni.
Kapitan szybko rozejrzał się dokoła, cień kolejny raz zakatował, tym razem nie krył się już tak, teraz go widział, wielkiego czarnego tygrysa, nie widział nigdy takich, nie było takich. Diabelna bestia wyszczerzyła kły, miał wrażenie że nim uniknęła jeszcze posłała mu uśmiech, znaczył on tylko tyle – „Dziś wieczór, będę ucztował...”
Tymczasem ludzie koło obelisku stanęli w kręgu, zerwali z szyi swoje amulety, były przeznaczone właśnie do takich sytuacji, wokół nich momentalnie pojawiła się tarcze energii, blokująca zabójcze płomienie, po kilku próbach zrezygnowały one z chęci strawienia tarczy, cofnęły się do obelisku, czekały.
- Glify! – Wszyscy usłyszeli wrzask maga. – Zniszczcie glify! To one utrzymują postać biesa! –
Mag miotał się już na ziemi, toczył z czymś walkę, walkę o swój umysł, walkę o swoje życie.
Ludzie w kręgu zrozumieli to, powoli zaczęli przesuwać się z tarczą w stronę glifów otaczających obelisk, jeden po drugim był niszczony, zasypywany, rozbijany. Zdawało się to przynosić skutek ogień wydawał nieludzkie piski, tygrys rykną. Nawet mag już się uspokoił, był opanowany, dokładny i jak zwykle pewny siebie. Rzucał kolejny czar, kolejny saśpiew, kolejne frazy, kapitan wiedział że cokolwiek to było, jego przyjaciel wygrał i teraz miał nadzieję, jego ludzie niszczyli glify, demon cierpiał, bestia też. Mag wypuścił zaklęcie, potężny strumień energii wystrzelił z jego palców. Trafił, nie mogło być inaczej, nie spodziewający się niczego żołnierze nawet nie zdążyli zareagować. Kiedy ich tarcz przestała istnieć, płomienie, niczym głodne stado wilków rzuciło się na ich biedne ciała. Kapitan z przerażeniem obserwował ich agonię, ich cierpienie, teraz usłyszał jeszcze coś krzyk kolejnych ofiar demonicznego kota, i śmiech, za sobą, to jego przyjaciel, mag, Relizan śmiał się głośno z klęski swoich przyjaciół, towarzyszy broni. Kapitan odwrócił się i wystrzelił, kula z jego pistoletu przeszyła pierś maga, ten uśmiechnął się tylko.
- Myślisz że to coś zmieni? – Padły kolejne strzały, trzy, cztery.
- To i tak nic nie da. – Pięć, sześć, i koniec, szczęk pistoletu w którym nie było już naboi...W oczach strach, agonia w krzykach.
Ogień strawił już wszystkich którzy stali kiedykolwiek przy obelisku, Bokler przybrał materialną postać. Wielki kocur wyłonił się teraz z traw, cały skąpany w krwi...
- Wszyscy jak tu jesteśmy wiemy co się teraz stanie. – Burknął Relizan.
- Ale możesz uniknąć śmierci. – Bokler podszedł, w całej swej demoniej okazałości do człowieka.
- Możesz do mnie przestać, tak jak twój przyjaciel. – Bies uśmiechną się, kapitan dobył miecza błyskawicznie atakując demona, lecz jego ostrze nigdy nie dotarło do celu, padł martwy jeszcze za nim pokonał połowę odległości. Relizan uśmiechną się chwaląc się swoim refleksem, potrafił rzucać czary naprawdę szybko.
- Głupiec. – Wymamrotał.
- Nie mój nowy przyjacielu, jako jedyny wyszedł z mojej pułapki. –
Demon uśmiechną się do człowieka poczym odwrócił się w stronę skał. Wyciągnął prawą łapę w ich kierunku. Zerwał się silny wiatr, wycie dusz żołnierzy uwięzionych w tajemniczym glifie dało się słyszeć przez pustkowia, teraz część z nich zmierzała do Boklera, a część do Relizana. Kiedy obaj już je wchłonęli bies uśmiechną się do siebie i rzekł.
- Zgodnie z umową cieniu, połowa dla ciebie w zamian za twoją służbę do czasu póki nie załatwię swoich spraw na tym świecie. _
- Tak. Mrukną Relizan. – Demona zaczął przybierać ludzką postać, szło mu to tym razem dużo szybciej, tygrys tym razem ucztował na ciele jednej ze swych ofiar, krew i śmierć zawitała tego ranka na ziemię peche.
- To będzie bardzo ciekawa współpraca, trzeba ukryć ciała... – Relizan uśmiechną się do Boklera, ich losy były teraz powiązane, a dzień dopiero wstawał...
|