Wahadłowiec powoli zbliżał się do platformy, oświetlonej przez pomarańczową łunę zachodzącego słońca, tak dobrze widocznego z tego miejsca, platformy mieszczącej się na najwyższym budynku w Nowej Barcelonie, głównej siedzibie Infstel.Co. Dwa myśliwce śmignęły tuz obok niego, obszar powietrzny w promieniu dwóch mil był zamknięty. Na dachu czekał już mężczyzna w garniturze z pięcioma umundurowanymi osobami. Pykając spokojnie fajeczkę przyglądał się lądującej maszynie. Wahadłowiec usiadł powoli na miejscu wydając przeciągły syk. Właz otworzył się szeroko wysuwając schody. Myśliwce zatoczyły kolejne koło i zawisły na chwilę po bokach budynku. Whinterbarn zgasił fajkę, i wszedł spokojnie na pokład razem ze swoją ochroną. Kiedy pojazd uniósł się znowu w powietrze oba myśliwce zajęły pozycje po jego bokach, a dwa kolejne wyleciały natychmiast z za budynku i wyprzedziły wahadłowiec. Konwój leciał tak spokojnie przez pewien czas, kiedy dolatywali do głównego lotniska wszystkie pojazdy zatrzymały przechodząc w zwis. A platform na lotnisku wystartowały kolejne cztery wahadłowce w osłonie kilku innych myśliwców. Liczący teraz około 20 maszyn konwój leciał szybko, nisko nad budynkami, ignorując wszystkie przepisy bezpieczeństwa ruchu powietrznego. Kierowali się w stronę północnej części miasta, największego bagna...
Mimo dźwiękoszczelnych osłon, w kabinie dało się słyszeć trochę szumu silników, Whinterbarnowi jednak to nie przeszkadzało, mimo surowego wyglądu, i ogólnej niewygody, wolał wojskowe transporter, dużo bezpieczniejsze.
- Panie Whinterbarn, mamy łączność z grupą drugą. – Usłyszał od pilota wychylającego się na chwilkę z kabiny.
- Doskonale, przełączcie na słuchawki. – Nałożył leżące obok niego słuchawki, po chwili usłyszał w nich lekki pisk a potem męski głos.
- Wszystko opracowane i poustawiane. –
- Doskonale, będziemy na miejscu za pięć minut. –
- Będę czekał. – Na tym łączność się skończyła, Whinterbarn zdjął słuchawki i odłożył je na fotel obok.
Nikt nie będzie go okradał, ani jego, ani ludzi którzy dla niego pracują. Zwinięto mu transport części elektronicznych, ale oprócz tych części było tam coś ważniejszego, coś co chciał Le Stryge, i coś co miało znaczną wartość. Pal już diabli elektronikę, transport warty najwyżej kilka milionów, ale nikt go jeszcze w Barcelonie nie okradł, a on chciał się upewnić że będzie to pierwszy i ostatni raz. Pojazdy zbliżały się już do celu, schodziły na niższe poziomy miasta. Powoli zacieśniając szyk, włączyły oświetlenie, szperacze rozdzierały ciemności niższych poziomów. Ludzie widząc je chowali się do domów i barów. Dotarli w końcu do dużej platformy wyładunkowej, stało tam już kilka transporterów lądowych, krzątało się sporo ludzi w jakichś dziwnych armorach, było tez kilka mechów bojowych, zazwyczaj przeznaczonych tylko na użytek armii. Wahadłowce wylądowały spokojnie, a myśliwce przeszły w zwis kilkanaście metrów wyżej. Z transporterów wyszło więcej uzbrojonych ludzi, po chwili wyszedł też Whinterbarn. Przykuł wzrok szczególnie jednej osoby, ubrany w szary płaszcz, ciemny bojowy skafander i kapelusz mężczyzna podszedł do niego szybkim krokiem.
- Witam pana panie Whinterbarn. Jak widać wszystko gotowe. –
- Zadbałeś o wszystko Le Stryge? – Whinterbarn rozglądał się dokoła studiując wszystko co się działo dokoła, widywał już takie operacja, nie była to bowiem pierwsza akcja korporacyjna.
- Tak. –
- Możemy więc zaczynać? –
- Proszę na stanowisko dowodzenia, stamtąd będzie pan widział wszystko dokładnie. – Le Stryge wskazał obstawiony wóz opancerzony z kilkoma antenami. Obaj udali się w jego kierunku.
W magazynie też nie próżnowano, rozładunek trwał na całego, prawie sześćdziesięciu ludzi przenosiło kradziony towar ze skrzyń do mniejszych paczek, elektronika najwyższej jakości, od zwykłych części do matryc obtronicznych. Dla gangu był to jeden z największych łupów jaki im się trafił. Oprócz tego mieli jeszcze dwa pakunki o nieznanym im przeznaczeniu. Przenieśli je do piwnicy, gdzie kilka osób starało się coś z nich wydobyć.
- Masz jakiś pomysł na ich otworzenie Rox? –
- Żadnego, szyfrator komputerowy jest nie do shackowania tym co tu mam, a nawet przepięcie nie zadziałało. -
- To może po prostu siłą się do tego....-
- Nie! Skoro to jest tak zapakowane, to w środku są jakieś cenne przedmioty. Tak możemy je tylko uszkodzić. –
- Twierdzisz? –
Lekkie kołysanie lampy, i mignięcia światła przerwały im rozmowę, ze starych ścian zaczął się sypać tynk, wszyscy czterej mężczyźni poczuli rytmiczne wibracje.
- Co do kurwy? –
- Nie mam pojęcia. –
- To sprawdź! –
Wszyscy wyszli na górę, nic się nie działo, hałas prawie zagłuszał wszystkie odgłosy, słyszeli je tylko dlatego że wiedzieli czego szukają.
Eksplozja rozerwała na strzępy jedną ze ścian budynku, stała tam teraz wilka dziura, kilku ludzi było poważnie rannych, poszarpani odłamkami i opaleni.
- Broń! – Wszyscy rzucili się po broń.
Do pomieszczenia władował się powoli potężny mech, rozwalając kolejne partie ściany, nie czekając na cokolwiek odpalił oba miotacze ognia i miniguny. Tnąc wszystko co stało mu na drodze. Z drugiej strony przez ścianę przebiły się dwa transportery opancerzone. Potężny betonowy magazyn wyglądał teraz jak sito.
- Na górę, te gówna nie mogą strzelać pod ostrym kątem! –
Rox próbował zebrać ludzi w jakąś formę obrony. Część jego ludzi została uwięziona na dole, lecz reszta dostała się na schody i platformę wyższą, widzieli stamtąd cześć dolnego magazynu. Żołnierze powoli weszli do środka, wspierani ogniem z transporterów i mecha, drugi robot i kolejny transporter przebił się zaraz pod nimi, wpadając od tyłu na jego ludzi chowających się pomiędzy skrzyniami i samochodami. Kolejna eksplozja wstrząsnęła magazynem. Gang zaczął używać ciężkiej broni, jeden z mechów oberwał rakietą przeciw pancerną i leżał obecnie na ziemi. Karabiny z transporterów objęły ogniem górną platformę.
- Co to jest do cholery, policja? –
- Nie ma wała, gliny nie mają takiego sprzętu! –
Kolejna rakieta poszła w leżącego mecha, tym razem trafiając prosto w główny korpus. Rox szybko ocenił ich szanse, jeśli przetrzymają jeszcze jakiś czas, to będą mogli spróbować przedrzeć się do podziemi, a stamtąd już krótka droga do bezpiecznej dzielnicy.
- Szefie, to gówno się podnosi! –
- Co?! – Rox podążył wzrokiem za kolejną rakietą lecącą w dół. Ta uderzyła blisko uszkodzonego robota, nie przeszkodziło mu to jednak podnosić się do pionu.
- Z czego to jest zrobione?! –
- Ma pancerz z Khortozium, to wojskowy mech. –
Whinterbarn siedział sobie wygodnie w centrum dowodzenia, obserwując na monitorach wszystko co rejestrowały kamery zamontowane w mechach i transporterach. Wszystko szło jak zaplanowano.
- Drużyna pierwsza bez strat. –
- Drużyna druga, bez strat w ludziach, stan Raptora osiemdziesiąt procent. –
- Drużyna trzecia bez strat. –
Słuchał prawie bezuczuciowych komunikatów podawanych mu przez oficera. Wszystko szło precyzyjnie.
- Drużyna czwarta gotowa do akcji. –
- Drużyna piąta w obwodzie. –
- Wprowadzamy czwórkę. –
Kolejne eksplozja w magazynie, na górną platformę spadła spora część dachu, Rox leżał martwy, przygnieciony prawie tonowym fragmentem stalowego szkieletu. Spora część ludzi którzy przeżyli padała teraz ofiarą zabójczego ognia ciężkich karabinów z zawieszonych nad nimi dwóch myśliwców. Reszta pokryła się gdzieś pomiędzy belami. Z dachu zaczęli skakać ludzie w armorach bojowych.
- Postępy akcji dziewięćdziesiąt dwa procent. –
- Dobrze. - Whinterbarn wstał i skierował się do wyjścia.
- Wchodzę do środka. –
- Wszystkie jednostki spacyfikować teren, pan Whinterbarn wchodzi do środka. -
Kiedy Whinterbarn doszedł już do magazynu strzału ucichły, gdzieniegdzie palił się jeszcze ogień z miotaczy. Wszędzie było pełno trupów, jednak nie zauważył żądnego martwego ze swoich. Kiedy tak rozglądał się dokoła podszedł do niego Le Stryge, poznał go tylko dzięki kapeluszowi który miał na głowie.
- Gdzie są nasze cele? –
- Zabezpieczone w piwnicy. Było tam jeszcze dwóch opornych. –
- Doskonale. Chodzimy. –
Zeszli na dół, wszędzie byli już ich ludzie. Kiedy weszli Whinterbarnowi trochę zakręciło się w głowie, smród krwi w tym ciasnym, nie wentylowanym pomieszczeniu przyprawił go o mdłości. Jednak mógł się jeszcze skoncentrować na tyle, aby ujrzeć leżące na stole dwie czarne skrzynki.
- Ta po prawej jest twoje Stryge. Drugą zabiorę sam. –
- Jakie rozkazy? –
- Wynieść się z tą, zebrać wszystko co mogło by bezapelacyjnie wskazać na nas, nie chcę znowu wydawać pieniędzy na tuszowanie sprawy, w końcu nikt nie przeżył. –
- A co z tymi rannymi? –
- Nikt nie przeżył....-
- Rozumiem. – Stryge wyszedł biorąc ze sobą dwóch ludzi, Whinterbarn wziął drugą skrzynkę, pogłaskał ją delikatnie.
- Teraz już jestem blisko. –
Kiedy wychodził z magazynu nie zwrócił uwagi na pojedyncze strzały dochodzące gdzieś z okolicy. Wsiadł tylko z ochroną do wahadłowca. On i cztery myśliwce osłony odleciał już kiedy Stryge skończył ze „rannymi”. Zebrali się w kilka minut. Policja przybyła na miejsce dopiero godzinę później. Nikogo to nie zdziwiło w tej części miasta. Tak trudno tu dojechać....
Whinterbarn siedział już przed komputerem w swoim gabinecie na pięćset trzecim piętrze, skrzynka stała otwarta na stole, a on przeglądał dane jakie były zapisane na nośnikach w niej transportowanych. Wszystko się zgadzało, legendy pokrywają się z prawdą. Oparł się na fotelu, odetchnął głęboko. Czego chcesz, i po co ci to, i tak masz już tak wiele.
Był już środek nocy, mimo to nie kładł się spać, przesiedział całą noc przed komputerem.
Wiedźma znowu usłyszała ten głos, ciągle ten sam, taki zimny, przenikał ją do szpiku kości, nienawidziła go z całego serca, wiedziała jednak że nienawidzi w ten sposób też części siebie.
Głos stał się wyraźniejszy, słyszała już słowa, ciągle te same....
- Chodzi za mną schodami, w czerń i mrok, dosiądź ognia, włóż koronę!
Głos się spotęgował.
- Twa dusza może i jest silna, lecz twe ciało już nie! Chacha. Te wszystkie królestwa, patrz jak są cienkie! –
Wiedźma zobaczyła siebie, jednak była smutna, stała po środku całkowitej czerni, jeszcze piękniejsza, jednak smutna.
- Dam ci władzę, dam ci moc, lecz za jaką cenę, to już..... –
Głos powoli odpływa, rozejrzała się dokoła, jednak wszystko było w porządku, nikogo w pobliżu, jak zawsze kiedy słyszy ten głos. Ruszyła dalej, musiała.
|