Whinterbarm wpadł lekko zdyszany do gabinetu, rzucając teczkę i płaszcz na jeden ze stojących przy ścianie foteli, siedzący w pomieszczeniu ludzie wstali pośpiesznie ze swoich miejsc przy stole konferencyjnym.
- Siadać, jaka jest sytuacja, ile straciliśmy, gdzie są nasze siły, kto, co i dlaczego. – Prawie wykrzyczał całe to zdanie podchodząc nerwowo do swojego miejsca. Wszyscy popatrzeli się kolejno na siedzących obok ludzi. Jeden z zebranych podniósł się w końcu z miejsca.
- Hericson, wydział infrastruktury… -
- Wydziałami. – Przerwał my Whinterbarm siadając na miejsce.
- Wydział infrastruktury, straciliśmy dwa laboratoria na orbicie marsa i kilka mniejszych fabryk, znaczenie drugorzędne. –
- Wydział Badań, dane w laboratoriach nie były znaczące, wszystko zapisane. –
- Dział kadr, możemy liczyć że straciliśmy około trzystu piętnastu osób personelu kosmicznego, i ponad siedem tysięcy personelu naziemnego. Danych z okrętów handlowych dalej nie mamy. –
- Dział finansowy, straty idą w miliardy, jednak dalej jesteśmy powyżej progu rentowności. –
- Dział Informacyjny, nie znamy przyczyn, nasze skanery wykrywają sporo anomalii, jednak nawet przy zastosowaniu specjalnych technologii, nie znamy dokładnych przyczyn. –
- Dział ochrony, postawiliśmy wszystkie siły w stan najwyższej gotowości, mamy obecnie ponad pięćdziesiąt tysięcy personelu pod bronią na obrzeże naszych wpływów. Flota w mobilizacji. –
Przez chwilę Whinerbarm patrzył po kolei na zebranych członków gabinetu zarządzania, z głową opartą na skrzyżowanych palcach.
- Panowie, chcę aby wszystkie bieżące projekty zostały natychmiast wycofane z testów. Zabezpieczyć nasze pole manewru, chcę mieć gwarancje od rządów z powiązanych z nami krajów, o ich pomocy. Uciszyć rodziny utraconych jakąś akcja pomocową, nadawać to w mediach. –
Wszyscy podnieśli się natychmiast ze swoich miejsc, skłonili się lekko, po czym wyszli z gabinetu, aby jak najszybciej zrealizować polecenia. Whinterbarm wziął do ręki pulpit kontrolny i zaczął przeglądać najważniejsze dane, jakie miał już zebrane w komputerze.
- Co się do cholery dzieje. – Westchnął, wszedł na listę tajnych projektów, trzy w realizacji, dwa w testach, osiem w fazie teorii. Wszystko się tak ładnie układało. Pokręcił głową. Nie tak miało być. Wstał i podszedł do okiennic, miasto oświetlone tyloma światłami w nocy, wcale nie wyglądało na śpiące. Szczególnie, kiedy na niebie panował taki ruch. Nie widać było jeszcze żadnych śladów tej katastrofy, ale już niedługo. Nagle w gabinecie zrobiło się ciemno, Winterbarm odrzucił się rozglądając dokoła, jedyne światło dawały okiennice, nie paliły się nawet lampki kontrolne na panelu.
- Jeszcze awaria, tak. – Ruszył w kierunku biurka, spokojnie, uważając żeby nie wpaść na nic po drodze. Okiennice nie były przysłonięte, ale nie oświetlały całego pomieszczenia. Kiedy dotarł do swojego miejsca, bardziej wyczuł niż zobaczył czyjąś obecność w pomieszczeniu.
- Kot tam jest? – Spytał siadając z powrotem na swoim fotelu.
- Ktoś, kto ma do ciebie pewną sprawę. – Odpowiedział męski głos, dobiegający gdzieś z zaciemnionej części pomieszczenia. Po chwili z całkowitej ciemności wyszedł mężczyzna, na oko mający metr osiemdziesiąt, ubrany w coś przypominającego garnitur, ale miał jeszcze spory płaszcz, co się raczej do garnituru nie komponowało. Trudno było dojrzeć jakieś konkrety w tej ciemności. Nagle uwagę Whinterbarma przykuło jakieś zwierzę, kot, który teraz bezczelnie siedział na środku stołu i przyglądał mu się zielonymi ślepiami.
- Jak rozumiem, może pan wyjaśnić to najście, i to, kim pan jest, prawda? – Obecność tej osoby z jakichś względów grała mu na nerwach, nie wiedział, dla czego, ale czuł jakiś dyskomfort.
- Ależ oczywiście, nie pragnąłbym zawracać panu głowy bez powodu. Rozmawialiśmy kiedyś przez telefon w pewnej sprawie. – Whinterbarm zmrużył lekko oczy.
- Nie bardzo wiem, o co panu chodzi, w jakiej sprawie. - Mężczyzna wyraźnie się uśmiechnął, widać to było nawet po mimo tej ciemności.
- Chodziło o pańską rodzinę… - W tym momencie coś go zmroziło, bał się tego człowieka, nie wiedział, dlaczego, ale się go bał. Mężczyzna podszedł bliżej, teraz mógł zobaczyć, co to był za płaszcz, kiedy oświetlało go lekkie światło z za okien. Nie wiedział czy prawdziwe, czy sztuczne, za to splecione pod szyją skrzydła, wielkie skórzaste skrzydła zwisały z jego pleców jak płaszcz. Kim pył ten człowiek?
- Kim…czym pan jest? – Zdołał powiedzieć dość spokojnie, chociaż wiedział, że daje poznać po sobie więcej niż by chciał.
- To, kim jestem nie jest teraz ważne, liczy się to, co mogę panu dać, a co pan może, i da mnie.
- A co ma pan konkretnie na myśli? –
- Czyżby nie pamiętał pan, serce mi się kraja… - Wyraźna drwina tylko bardziej podkopała pewności Whinterbarma. Nagle zobaczył, że kocur nie siedzi już na środku stołu, nie wiadomo, kiedy znalazł się zaledwie kilkanaście centymetrów od niego. I spoglądał mu w oczy, oczy, które robiły się coraz ciemniejsze…głębsze…
Spadał, spadał z wysoka, krzyczał, zdawało się, że lot trwa bez końca. Nagle obudził się, leżał na śniegu, gdzieś na śniegu, nad sobą widział chmury, padający śnieg. Dobiegały go odgłosy trzasków, wybuchów, łamanego metalu, świstów i krzyku. Wstał spoglądając w stronę, z której dobiegały odgłosy. Zobaczył wrak maszyny, chyba samolotu, ogarnięty płomieniami i powykręcany w niezwykłe kształty. Ludzie dokoła czołgali się, niektórzy bez kończyn, niektórzy leżeli, przecięci czy palący się. Inni starali się bezskutecznie wydostać z resztek konstrukcji maszyny. Nagle zobaczył ją…swoją żonę, która ściskała drugą droga mu osobę, chłopak już nie żył, ale ona…ściskała go jeszcze, płakała, była tylko lekko ranna. Nagle kolejna eksplozja wstrząsnęła wrakiem, zmrużył oczy, zasłaniając się jednocześnie ręka przed wybuchem. Po chwili spojrzał tam jeszcze raz, już ich tam nie było, teraz znajdował się tam wielki odłam wciąż dymiącego silnika. Zaczął krzyczeć, chciał do nich biec, nie mógł…znów spadał, nie chciał, mógł coś zrobić wtedy…nie…NIE!
- NIE! – Krzyknął, nagle zdał sobie sprawę że siedzi dalej w swoim gabinecie, rozejrzał się dysząc ciężko, ten dziwny mężczyzna dalej tam stał, uśmiechając się szeroko, a kocur siedział znów na środku stołu, wpatrując się gdzieś w okno.
- Czym….czym ty jesteś na boga… co to .. – Mężczyzna podniósł lekko lewą rękę, Whinterbarm już nic nie mówił. Nagle zadzwonił telefon, dopiero po trzecim dzwonku Whinterbarm odważył się na niego spojrzeć. Dzwonił dalej, a on patrzył na ten telefon jak zahipnotyzowany.
- Odbierz, ktoś chce z tobą porozmawiać. – Wtrącił mężczyzna, przełkną ślinę, a mimo wszystko miał sucho w gardle, był spocony, sapał, ledwo mógł się opanować. Sięgnął w końcu po słuchawkę i powoli przyłożył ją do ucha.
- Tato? – Słuchawka wypadła mu z ręki i zawisła na kablu dyndając między biurkiem a podłogą.
- Tato, tato…mówił, że nam pomożesz…pomożesz nam prawda? – Było tak cicho, że wszystko było słychać doskonale. Słuchał patrząc w słuchawkę jak zahipnotyzowany.
- Tu jest tak zimno, już nie chcę… - Nagle szum, głos chłopca się urwał, słychać było jakieś szmery, trzaski. Nagle jakiś głos z za nich, jakby przebijający się z oddali.
- Merr, jesteś tam kochanie…mówił że możesz wyciągnąć małego, zrób co on chce, tu jest… - Znowu trzask, pisk, potem szum i po chwili tylko ciągły sygnał zakończonego połączenia. Whinterbarm wpatrywał się jak głupi w telefon, nie mógł oderwać wzroku od tej słuchawki.
Nagle jakaś dłoń chwyciła słuchawkę, i odłożyła ja na miejsce. Zanim oprzytomniał na tyle by popatrzeć jak wygląda ten mężczyzna, wrócił już on w miejsce bezpiecznego cienia.
- Co mam zrobić… - Wyszeptał.
- Niewiele, naprawdę. – Mężczyzna przeszedł kilka kroków w stronę ściany, później wydawało się, jakby się lekko zmieniał, jednak po chwili znów wrócił na poprzednie miejsce.
- Chcę informacji, i dwóch rzeczy. W zamian oferuję spokój tym, na którym tak ci zależy. –
- Skąd… skąd mogę wiedzieć że coś zrobisz…kim jesteś… - Mężczyzna uśmiechną się szyderczo, co a Whinterbarm zobaczył w końcu jego czerwone oczy.
- KIM JESTEŚ! – Wrzasnął próbując wstać, jednak nie mógł, ile by sił nie wkładał w podniesienie się z fotela, nie mógł tego zrobić. Zaczął miotać się spanikowany, mężczyzna podszedł do niego. I nagle opanowała go fala spokoju, może to wszystko jest snem? Może nie dzieje się naprawdę?
- Ty, nie istniejesz… - Wytłumaczył sobie.
- Tak, ja nie istnieję. –
- I nie ma już… -
- Nie, już ich nie ma. – Mężczyzna odparł spokojnie.
- Więc odejdź. – Machnął ręką jakby odpędzał nieznośna muchę.
- Nie mogę, trzymasz mnie tu. – Mężczyzna podszedł do niego jeszcze bliżej.
- Trzymasz mnie tu mażąc o powrocie swojej rodziny. –
- To, co mam zrobić żeby się ciebie pozbyć? Nie mogę po prostu się obudzić, to w końcu mój sen. – Odrzekł stanowczo.
- Możesz, owszem, ale będziesz się zadręczał, że może to była prawda. Może to nie był sen…i nic dla nich nie zrobiłeś. – Przez chwilę patrzył na cień mężczyzny, w końcu roześmiał się szczerze.
- Ludzki umysł jest niebywały, mów, więc czego chcesz senna zjawo. – Jedna z rąk wskazała na monitor, który nagle powrócił do życia, razem a panelem kontrolnym. Wyświetliły się na nim dane projektów testowanych.
- Chcę ich. – Zjawa powoli przesunęła się w cieniu, teraz stojąc zaledwie pół metra od niego.
Po raz kolejny się roześmiał, ileż to czytał książek na takie tematy, jako dziecko sam chciał zobaczyć ducha. Niech, więc będzie to jego przygoda we śnie!
- Dobrze, za spokój mojej rodziny, dam ci wszystko dobry duchu. – Zaczął spokojnie wprowadzać komendy, i podsuwał kolejne kryształy pamięci do czytników. W końcu sześć kryształków złożonych w ochronnym pudełku powędrowało do wysuniętej ręki zmory. Ta wzięła je ochoczo w ciemność.
- Artefakt sam sobie zabiorę, jak przyjdzie na to pora. – Zjawa poczęła się cofać, niknąć powoli w ciemności.
- Trzymaj się senna zjawo. – Krzyknął Whinterbarm na odchodnym i machną ręką, niczym dziecko w filmach na pożegnanie odlatującego ducha z bajki.
Nagle zasilanie wróciło, siedział lekko zdrętwiały na fotelu, monitor pokazywał, że już prawie ranek. Musiał przespać całą noc. Powyłączał wszystko, zebrał swój płaszcz i torbę. Po czym wyszedł z gabinetu marząc o ciepłej kąpieli i końcu tych kłopotów a Marsem.
W okolicach pewnego szpitala, w jednym z sąsiadujących z nim zaułków stał jakiś facet, ubrany w dżinsy i sztruksową kurtkę. W ręku podrzucał sobie monetę. O jego nogi ocierał się czarny kot, starając się usilnie zwrócić na siebie uwagę.
- Już niedługo wynosimy się z tego zadupia przyjacielu, jeszcze tylko jedna sprawa. -
|