[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4246: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4248: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4249: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4250: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
Multiworld • View topic - Zmierzch

Multiworld

Nothing is impossible in the Multiworld
It is currently Fri May 17, 2024 12:00 am

All times are UTC + 1 hour




Post new topic Reply to topic  [ 44 posts ]  Go to page 1, 2, 3  Next
Author Message
 Post subject: Zmierzch
PostPosted: Thu Feb 23, 2006 9:12 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Mimo że minął już styczeń śniegi były jeszcze wielkie, wiosna zbliżała się wielkimi krokami, była to już kwestia kilku tygodni.
Z świerkowego gęstego lasu na otwartą polanę wjechało czterech jeźdźców szczelnie okrytych w skóry. Konie ciężko dyszały, buchając z pyska kłębiastą parą. Powoli przebijały się przez śnieg gniotąc kopytami świeże i nieliczne obła trawy zwiastujące powoli nadchodzącą wiosnę.
Mężczyzna zajmujący pozycję na przedzie zatrzymał konia, aż ten parsknął gwałtownie.
Poprawił duża czapę na głowie i sięgnął do niewielkiej, skórzanej torby na plecach z której wyjął podręczną lunetę.
Jadący za nim jeździec Słońce wisiało wysoko na niebie, niewielkie chmury sunęły na zachód niesione wiatrem,.
zatrzymał się obok. Konie trąciły się łbami.
-Cóż się stało, wasza miłość?
-Nic Soroka. Wedle mapy nasz cel jest przed nami. Wszystko się zgadza. – złożył i schował lunetę. Wyciągnął zaś bukłak i pociągnął tęgiego łyka.
-Przedniej jakości wino, naprawdę dobry rocznik.- uśmiechnął się pod nosem wycierając dłonią kilka kropel karminowego płynu, który uciekł z bukłaka na jego brodę.
-Sprawdź czy chłopcy mają wszystko, czego potrzeba. Dziś wieczorem dotrzemy do celu.
-Tak panie.




Wieczorem wyjechali z lasu okalającego samotną górę. Na zboczu znaleźli półkę skalną odpowiadającą ich wymaganiom. Po pewnym czasie rozpalili ogień, przyszykowali posiłek i sprzęt do dalszej wędrówki. Skończywszy posiłek szykowali sprzęt.
- Virgilusz, ty jesteś najmniej nam obecnie potrzebny, więc zostaniesz przy koniach do naszego powrotu. Reszta bierze, co najważniejsze i idzie za mną.- Verin rozkazał i odwrócił się.
- Panie Verin, czy na pewno pan wie, co robi? – wtrącił się mężczyzna odziany w zbroję wzbogaconą o skóry i różne pasy.
- Panie Drig, od siedmiu lat poszukuje kilku rzeczy. Tu znajduję się jedna z nich. Co więcej, nie mam pojęcia, co może nas spotkać w środku, a tym bardziej jak wygląda poszukiwany przedmiot. Po prostu wiem, że on tam jest. A pan zamiast zadawać głupie pytania powinien martwić się o własny rynsztunek. Płacę każdemu po równo i wymagam od niego w czym jest najlepszy.
- Proszę się nie unosić, chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że tylko pan zna cel tej wyprawy.- powiedział szybko, lekko spłoszony rycerz.
- Pan pułkownik, płaci i on wydaje rozkazy. Za te pieniądze, jakie otrzymujesz nie powinieneś nawet myśleć o jakichkolwiek wątpliwościach, tylko iść gdzie ci każe.
Mężczyzna odziany w długie szaty i kaptur na głowie, podał rycerzowi mały worek z ziołami. - Weź. Może ci się przydać. My gotowi.
- No to w drogę.




Po kilku godzinach wspinaczki i wędrówki dotarli do małej jaskini. Szybko schowali się do środka chowając się przed dokuczliwym śniegiem. Rycerz wydobył z torby dwie pochodnie i szybko je odpalił. Pułkownik poszedł przodem wyciągając jakiś naszyjnik.
Sklepienie jaskini było dość niskie i musieli uważać na groźnie zwisające stalaktyty. Mimo trudności szli szybko.
Po kilku chwilach znaleźli się przed dużymi kamiennymi drzwiami, sprawiającymi wrażenie wykutych w skale.
- To tutaj?
- Nie jestem pewien. W zapiskach nic o tym nie było. –mruknął niepewnie Verin.
- Pieprzyć to. Otworzymy jak trzeba. – rycerz ryknął basem napierając ramieniem na drzwi. Siłował się chwilę z wrotami, lecz to nic nie dało.
- Nie dam rady sam. Albo to nie są drzwi…
- Albo to innego rodzaju drzwi. – wtrącił się mężczyzna w długiej szacie. Wyciągnął ręce spod długich rękawów i wewnętrzną stroną dłoni przejechał po powierzchni drzwi, po czym zaczął coś szeptać pod nosem.
Drzwi się lekko uchyliły. Po środku powstała mała szczelina. Naparli na nią mocno i wrota ustąpiły z cichym jękiem.
Nieświeże powietrze uderzyło o nozdrza, chwytało za gardło i dusiło. Zasłonili się rękawami i poczekali aż korytarz trochę wywietrzeje. Po upływie paru chwil weszli do środka.
Prowadził rycerz, uważnie rozglądając się za pułapkami, które mogły znajdować się wszędzie. Kroki stawiali ostrożnie i powoli. Nie śpieszyli się, wszak mieli mnóstwo czasu.


Po kilku minutach marszu doszli do sporej jaskini oświetlonej po środku światłem wpadającym przez szczeliny w sklepieniu i odbijające się od lodowej pokrywy ścian.
Promienie słoneczne, które tworzyły dość ciekawy efekt wizualny zbiegały się na środku. Rozejrzeli się dookoła.
Nic. Pustka i światło.
Verin zrobił kilka kroków do przodu, wchodząc w strumień światła, który oblał jego szatę.
Niespodziewanie tuż przed nim zmaterializowała się postać długowłosej kobiety. Widmo było trochę odrapane i sprawiało wrażenie zmęczonego bytem.
Swym suchym i grobowym głosem wypowiedziało kilka słów.
- Stój przyjezdny. Stój tyś co przynosisz złe wieści. Posłańcu śmierci.- Verin przyjrzał się zjawie uważnie, po czym rzucił okiem na przestrzeń za nią. Bezceremonialnie odwrócił się i dał znak kapłanowi.
- Stój ty, który poszukujesz władzy, ponieważ tylko czyści mogą przejść.
- Strażniku, przychodzę tam gdzie chcę i gdzie mnie zaproszono. I nikt, ale to nikt nie jest w stanie stanąć mi na drodze. – kilka słów rzuconych przez Verina ociekało arogancją i agresją. Nie był przyjaźnie nastawiony, ale nie to było ważne. Zwyczajnie zignorował ostrzeżenia zjawy. Oczy widma stały się czarne z niebieskimi ognikami tańczącymi w źrenicach. Z ramion wyrosły wielkie zrogowaciałe skrzydła, mięśnie rozrosły się, a paszcza wydłużyła. Potężny gargulec rozpostarł skrzydła i ryknął przeraźliwym jazgotem, aż cała sala zatrzęsła się.
- Ty nie przejdziesz, nie masz prawa!
- A ty nie powinieneś tyle gadać tylko brać się do roboty magiczny pomiocie. – Potwór wyrwał stalaktyty ze sklepienia. Zamachnął się i uderzył skałami w miejsce gdzie przed chwilą stał Verin.
Kapłan stojący w korytarzu rzucił swoje zaklęcie. Mała niebieska kula uderzyła w potwora, sprawiając mu wielki ból. Sala wypełniła się potwornymi dźwiękami dobiegającymi z wnętrza paszczy bestii. Jednak potwór szybko się otrząsnął, wyszczerzył zęby, i ruszył do ataku.
Wojownik w zbroi rzucił się mu naprzeciw, machając korbaczem i głośno krzycząc.
Verin powoli i delikatnie wyciągnął swój miecz szykując się do konfrontacji z potworem. Przemknął mu pod łapą i rozpoczął cięcie. Ostrze trafiło na twarde ścięgna potwora. Trysnęła krew. Broń rozcięła ciało monstrum pod pachą i skończyła swoje dzieło niszczenia na żebrach. Potwór zawył wyrzucając łeb w tył i rozkładając szeroko skrzydła, starając się przy tym zadeptać intruza.
Kapłan Soroka, zaczynał drugą inkantacje. Zwinne palce zakreślały w powietrzu zawiłe znaki i symbole, a po szybkich ruchach dłoni pozostawały przez chwilę białe smugi. Mówione słowa coraz bardziej nabierały mocy, a ich echo odbijało się od ścian.
Verin odskoczył w bok. Zgrabnymi ruchami omijał ostre pazury przeciwnika i ponownie ciął pod brzuchem. Kolejna beczka krwi splamiła podłogę zahaczając również o szaty walczącego.
Potwór się lekko zachwiał, po czym na jego głowie wylądował wielki korbacz, rozłupując skroń i prawe oko. Zmieszane płyny wytrysnęły fontanną agonii.
Kapłan puścił czar. Gruba zielona linia uderzyła w odkryte żebra stwora. Ten stawał się coraz słabszy i coraz mniej chętny do walki.
Umierał. Coraz ciszej oddychał aż w końcu przewalił się na bok konając z wywieszonym ozorem.



Verin wyczyścił ostrze szmatami i schował je do pochwy. Pozostali rozstawili się po pomieszczeniu według rozkazów Verina.
- Dobra, gdzie to może być? Nie ma tu żadnych skrytek, piedestału bądź czegokolwiek innego.- Verin nerwowo krążył po Sali.
- Możliwe, że ma to strażnik. – Soroka podwinął rękawy do łokci i dobył noża. Sprawnie rozciął klatkę piersiową, zręcznie operując ostrzem, a skórą bawiąc się jak krawiec płachtami dobrego materiału. Dostał się do serca i wyszarpnął mały medalion zdobiony na górze złotym kamieniem, a na dole czarnym szafirem. Błyskotka opływała w gęstej krwi.
- To pewnie to czuję tą moc.
- Pokaż to. – dowódca przyjrzał się uważnie, bawił się i obracał w palcach medalion. – Wreszcie, po tylu latach poszukiwań mam klucz. Tak, teraz brakuje nam naprawdę niewiele.



Zbierali się, powoli opuszczali jaskinie zadowoleni ze zdobyczy, mimo, że nie byli do końca świadomi jej właściwości. Verin jeszcze obejrzał się dookoła. Nic się nie zmieniło po za truchłem gargulca, którego wcześniej tu nie było. Po chwili został sam. Jego sylwetka zdawała się być mała i krucha w wielkiej Sali. Już miał wchodzić w korytarz, gdy usłyszał znajomy sobie szelest ubrania, kołatanie łańcuchów i gardłowe sapanie.
Powoli się odwrócił, nic nie zauważył.
- Xangirix, pokaż się. – zabrzmiało jak żądanie.
- Po co te nerwy, śmiertelniku? – gardłowy nieprzyjemny głos narastał w głowie najemnika. Oczy błądziły po ciemnych ścianach.
- Czego znów chcesz? – Verin zacisnął pieść na rękojeści, czekał.
- Ilu jeszcze z nas zabijesz, by wyleczyć swój chorą ambicje? A może żądze zemsty? Tylko, za co? – w jednym momencie, przed najemnikiem pojawiła się humanoidalna postać owinięta starą poszarpana szatą, skuta rdzewiejącymi łańcuchami, o wąskich, czarno czerwonych oczach.
- Pragniesz naszej krwi.- stwierdzenie, a może zarzut?
- Dobrze, im więcej nas zabijesz tym gorsza będzie twoja sytuacja. Pamiętaj, że tylko ja mogę dać ci to, czego pragniesz. – Postać mówiła szybko, nerwowo.
- Nawet nie jesteś w stanie się od nas odpędzić. Wiem, że kombinowałaś z drugą stroną. Myślisz, że nawet w świątyni jesteśmy głusi, ślepi.
-Gdzie teraz? – Verin rozluźnił trochę dłoń na rękojeści. Rzucił konkretne pytanie by jak najszybciej wydostać się stąd. Miał dość.
-Masz się udać dalej na północ. W odpowiednim czasie dostaniesz dalsze instrukcje i pamiętaj, ostatni raz kombinowałeś coś przeciwko nam. Zależy nam na twojej osobie i nie chcemy by stała ci się krzywda. – w zdaniu była słabo ukryta ironia.
- Nie groź mi, sam mi nie dorównasz. A i tak cię kiedyś zabije. – uśmiechnął się pewnie namiestnik.
- Nie, ponieważ jesteś tylko śmiertelnikiem. – Gardłowy śmiech rozległ się w jaskini, a postać znikła z oczu wojownika.




Verin wyszedł z jaskini, podszedł do konia i otworzył duża torbę podróżną. Wyciągnął z niej mapę i rozłożył niedbale.
Po chwili podszedł z nią do ogniska. Wszyscy spojrzeli na niego, lecz nikt nie chciał nic mówić. Przejrzał mapę, drogę, która już przebył i jaka została przed nim.
-Soroka, musimy dotrzeć to tego miasta handlowego. Tam zrobimy zapasy na dalszą podróż, po czym wyruszymy dalej na północ.
- Trak jest wasza miłość. – mężczyzna spokojnie wrócił do swojego posiłku.
Verin schował mapę i usiadł kawałek dalej od pozostałych. Wyciągnął spod płaszcza mały, skórzany woreczek. W środku znajdowała się fajka i przedniej jakości tytoń.
Zapalił i powoli delektując się smakiem oglądał dokładnie medalion. Ten odbijał światło ogniska, zabarwiając się na delikatny odcień niebieskiego. Promienie załamywały się na drobnych zdobieniach i wgłębieniach.
Zapadał już zmrok. Ciężkie chmury gnały po wieczornym niebie zasłaniając jasne gwiazdy. Verin owinął się szorstką skórą i zasnął.
Był to dziwny przywódca. Zawsze chłodny, wyniosły i szorstki wobec podwładnych. Wszyscy w pewien sposób obawiali się go i byli pewni, że skrywa w sobie jakąś wielką tajemnicę z przeszłości. Ba, nawet nie podejrzewali. Wiedzieli to, bo jaki normalny namiestnik podróżuje całe życie w poszukiwaniu bliżej nieokreślonych przedmiotów. Na dodatek nie chciał zdradzić, do czego są mu potrzebne. Jednak z nim byli. Byli i co raz atakowali Sorokę zmasowanymi pytaniami na temat życia Verina, z racji faktu, iż właśnie owy kapłan najlepiej się dogadywał z ich przywódcą. Lecz ten nigdy nic nie mówił, nie zdradzał. Nie ze względu na lojalność jaką żywił wobec Verina, lecz z o wiele prostszego powodu – sam nie wiedział. Starał się jednak w pewien sposób zrozumieć go, ale im dłużej go znał tym bardziej się przekonywał, że jest to niemożliwe.



Dzień był bardzo słoneczny i radosny. Gdzieniegdzie ptaki śpiewały wypełniając las dźwięczną melodią, to dzięcioł dłubał w korze drzew z charakterystycznym odgłosem.
Spokoju nie mącił najlżejszy wicherek. Mróz zelżał ustępując gorącym promieniom słońca. Po obfitym śniadaniu wojownicy spakowali sprzęt i wsiedli na konie.
Szybko wyruszyli w podróż i pokonali spory odcinek lasu dojeżdżając do kotliny. Tu było znacznie ciaśniej, więc jechali już pojedynczo, jeden za drugim, w ciszy i zamyśleniu.
Tylko Drig, co jakiś czas starał się zagadać; to narzekał, to zaczynał opowieści, które jak szybko się zaczynały tak się kończyły z braku zainteresowania słuchaczy.
Po południu zrobili postój, by odpocząć i posilić się. Verin i Soroka ustalili, swoją dotychczasową pozycję, stwierdzając, że do miasta było już niedaleko.
Pod wieczór mijali małe gospodarstwa rozsiane na wzgórzach i ich podnóży, małe chatki kryte słomą i sporej wielkości gospodarstwa nastawione na większą hodowlę bydła.
Kilku chłopów rąbało drwa, inni karmili zwierzęta i oglądali dobytek przed zapadająca nocą. Jeźdźcy zatrzymali się obok jednego z wieśniaków i Soroka odezwał się do niego.
- Powiedz mi poczciwy człowieku, daleko jeszcze do Throdhal?
- Z kilka godzin drogi panie, ale w nocy bramy są zamknięte i nikogo nie wpuszczają.
- A jakieś miejsce na nocleg tu w okolicy się znajdzie dla strudzonych podróżnych?
- Panie tam na lewo.- wskazał palcem na jakąś chatę. – Jest mała karczma, tam możecie się zatrzymać ze swoją świta. Jest to dość dobre miejsce, co prawda gości tam sporo, ale to dobra karczma z noclegiem.
- Dzięki i powodzenia.
- Nawzajem Panie.
Ruszyli do wskazanej karczmy i po kilku dłuższych chwilach dojechali do piętrowego, dość sporego budynku wyposażonego w stajnię. Była to solidna konstrukcja wykonana z porządnych materiałów.
Widać, że właściciel o nią dbał i konserwował, co roku.
Przez małe okna na dole biło światło, zaś te na piętrze tylko nieliczne się świeciły. Oznaczało to ostatnie wolne miejsca.
Drig zajął się końmi, a pozostali weszli do środka zajmując stół w rogu.
Po kilku chwilach przy stoliku znalazła się młoda urodziwa dziewka w białym fartuchu.
- Witam w domu Wilhelma. Cóż sobie życzycie?- uraczyła ich uroczym uśmiechem.
- Sporo mięsa, chleba, jakieś wino do picia i kwaterunek na noc dla czterech osób. – dziewka uśmiechnęła się szerzej i szybko poszła do karczmarza zwinnie omijając stoły, gości i ręce starające się podszczypywać, bądź ją klepnąć.
Duża misa z mięsem trafiła na stół. Pachniało świetnie, a smakowało wybornie. Nie tłuste i soczyste mięsko rozpływało się w ustach. Wino też było przednie.
Widać karczmarzowi się naprawdę dobrze powodziło w tej dziurze.
Zapłacili kilka srebrnych monet, a dziewka dostała jedną za obsługę po czym znikli w pokojach.



Rankiem Verin ze świtą opuścili gospodę. Pogoda znów im dopisała. Słońce lekko grzało, wiatr zdawał się zapaść w sen, a małe niebieskie chmurki podążały na zachód w towarzystwie śpiewu ptaków leśnych. Czysta sielanka, ale droga nagli. Ruszyli w dobrych humorach, wypoczęci i wyspani.
Po kilku godzinach jazdy dotarli do traktu prowadzącego do Throdhal- największego miasta handlowego w górach i granicy cywilizowanego świata. Dalej na północ ciągnęły się tylko dzikie góry. Mało, kto się tam zapuszczał, mało, kto stamtąd wrócił, a jeśli nawet to nie żył zbyt długo z powodu wychłodzenia organizmu. Pogłoski mówią, że za górami jest morze, ciągnące się po horyzont, zimne zlodowaciałe połacie lodu sunące z prądem.
Kilka godzin później znaleźli się kilka mil od miasta. Powoli, przed ich oczami, zaczęła się rozciągać panorama miasta.
Do głównej bramy prowadził wąski trakt szeroki na jakieś dziesięć metrów, po którego bokach zaczynało się urwisko spadające coraz niżej. Na końcu traktu leżał opuszczony most zwodzony. Brama wysoka na około dziesięć metrów górowała nad wejściem budząc strach w sercach najeźdźców. Mury wysokie na pięć metrów, zbudowane z czystego granitu, co kilka metrów małe wieżyczki strażnicze wielkie baszty na rogach. Przed murami wystawało mały ustęp skalny i bezdenna jak powiadają przepaść. Miasto zostało częściowo wykute w skale, na początku przez nieznany dziś klan krasnoludów, który przepadł bez śladu. Jak powiadają pogłoski Ruiny zajęli ludzie i obwarowali. Zbudowali miasto, wieże wystawały z koniuszka góry, wyrastały z niej schowane za ogromnymi murami. Podjechali do bramy, zatrzymali się na trakcie przed małym oddziałem strażników. Niewysoki mężczyzna dość barczysty o gładko ogolonej i pociętej zarazem twarzy podszedł do jeźdźców. Przyjrzał się, po, czym zwrócił się do dowódcy.
-Kto jedzie i w jakim celu?- rzucił szorstko.
-Nazywam się Verin, przybywam w celach handlowych. – Verin poprawił grube futro na barku.
-Nie wyglądacie na kupców. –spojrzał na nich podejrzliwie.
-Nie wyglądamy, bo nie jesteśmy. Ale nasz przyjaciel. – wskazał na Sorokę.
-Na jak długo macie zamiar się zatrzymać? – mężczyzna przyjrzał się kapłanowi.
-Na kilka dni, by załatwić swe sprawy i wyruszyć w dalszą drogę. Nie będziemy sprawiać problemów.- Wtrącił Soroka, podając gwardziście monetę do ręki.
-Witajcie w Throdhal, niech wasz pobyt będzie szczęśliwy. – lekko się wyszczerzył, jeźdźcy wjechali do środka.





Pod wieczór Soroka z Verinem, przemieszczali się małymi uliczkami wyrzeźbionymi w skale. Mijali domy, obce gospody i miejsca przemysłowe. Po pewnym czasie zatrzymali się przy dość solidnym i bogatym budynku, w środku paliło się światło.
Rozejrzeli się dookoła, zapukali do, mała żelazna zasuwa się odsunęła, na zewnątrz wyjrzała para oczu.
-Kto tam, i w jakim celu?
-To ja, Soroka z przyjacielem, wpuść nas.
-A Soroka, miałeś być wczoraj.
Drzwi się lekko otworzyły i światło zalało kawałek ulicy. Prędko weszli do środka. Starszy człowiek, lekko zgarbiony, zaprowadził ich do małego pokoju zawalonego księgami, stertami zapisów, papirusów i map.
W środku panował bałagan; półki były przeładowane księgami i różnymi innymi przedmiotami zapewne o magicznym charakterze.
Na środku stało biurko, a na nim kilka świec. Jakaś czaszka podsycała atmosferę wraz z leżącym obok medalionem i zawiniętą w jakiś materiał rzeczą.
Mężczyzna siadł za biurkiem.
-Siadajcie. – zaprosił gestem ręki.
-Nie dziękujemy, przejdźmy od razu do interesu. – Soroka wyjął mały woreczek spod płaszcza.
-Zaraz do interesów, widać że się śpieszycie, niech będzie. – odebrał mały woreczek i otworzył. Wyciągnął z niego mały medalionik, po czym obejrzał dokładnie.
Po chwili obserwacji pogładził się po brodzie.
-Tak to jest to, co chciałem.
-Miecz jest wasz, leży na stole. – Soroka odwinął materiał.
-Tak, a księga? Umowa obejmowała księgę również.
-Ale mieliście być wczoraj, sprzedam ją wam za dodatkowe tysiąc sztuk złota.
-Nie zdzieraj z nas, odwaliliśmy kawał trudnej roboty, a wspominając o pieniądzach nas tylko obrażasz. – Soroka stawał się coraz bardziej podenerwowany.
-Spokojnie przyjacielu, doszły mnie słuchy, że ktoś jeszcze poszukuje tej księgi. I jest w stanie zapłacić każdą cenę, tylko księga nie powinna trafić w jego ręce.
-O kim mówisz? – Kapłan oparł się o stół.
-Mówią, że ten człowiek jest na usługach demonów, bądź sił nieczystych. Zwą go chyba Verin… czy jakoś tak, stary jestem i mam słabą pamięć, więc jak płacisz i bierzesz, czy mam ją trzymać dla kogo innego?- zniecierpliwił się w końcu.
-Płacę, nie mam wyjścia. – położył na stole pieniądze i schował księgę z mieczem do torby.
-Lubię robić z tobą interesy.- sprzedawca uśmiechnął się z zadowoleniem, po czym przeniósł wzrok na przyjaciela Soroki.- Ten twój przyjaciel jakiś strasznie cichy. – starzec podniósł się powoli z miejsca.
-To niemowa lepiej jak siedzi cicho, niż próbuje gwizdać.- Kapłan się zaśmiał.
-Żegnaj.- starzec nie roześmiał się.
-Niech was szczęście nie opuszcza i do zobaczenia.





Rankiem konie stały już gotowe, a ostatnie przygotowanie do długiej i dość męczącej drogi na północ dobiegały końca.
Vigilusz i Drig karmili jeszcze konie, a Verin pogrążony w lekturze czekał w karczmie. Po chwili wszedł do niej Soroka, przysiadł się do stołu i czekał, aż pułkownik oderwie się od lektury. Ten przewrócił kartkę i spokojnie położył książkę przed nim.
-Widzisz, tu jest zaznaczony trakt, którym mamy się udać. Będziemy osłonięci i mało widoczni dla kogokolwiek. Pogoda też nam nie powinna przeszkadzać. Jednak te tunele są stare, więc weź kilka pochodni więcej i jakieś liny.
-Wasza miłość, dziś chyba nie ma sensu wyruszać. Tutejsi zapowiadają na noc wichurę śnieżną. Po ciemku w taką pogodę możemy się zgubić i niepotrzebnie stracimy sporo sił.
-Masz racje, wyruszymy jutro rano, jeśli pogoda nam pozwoli. Każ wypakować sprzęt i odsiodłać konie, dziś będziemy ucztować, w sumie dawno się nie bawiłem.



Siedzieli w tej samej karczmie, dziś było dość tłoczno, sporo ludzi się zebrało. Verin ze świtą zajęli miejsca na uboczu, w rogu sali koło schodów. Gospodyni i dziewki służebne biegały wokół stolików roznosząc spore kufle piwa, wszelkie trunki i jedzenie, mnóstwo przeróżnego jadła. Verin pochłonięty lekturą dogryzał, co jakiś czas kawałek mięsa wołowego i świeżego chleba. Reszta zanurzyła się w wesołej rozmowie przy piwie, pochłaniając ogromne ilości jadła.
-I co, wasza miłość wyczytał bądź znalazł coś ciekawego? – Virgiliusz przesunął się bliżej porucznika.
-Jeszcze nie, choć jest tu sporo informacji na temat tej i owej broni, jej twórców i takie tam. – Verin odpowiedział dość lekceważąco machając przy tym ręką z pajdą chleba.
-A jeśli można, po co tak jedziemy do tych wrót? – Drig oczyścił swą brodę i ręce o obrus.
-My nie jedziemy. Po znalezieniu ostatniego elementu, zapłacę wam i się rozstaniemy na jakiś czas. – Porucznik zamknął książkę i odłożył ją na bok z ciężkim westchnięciem. Wiedział, że za chwilę zacznie się dysputa na temat dalszej podróży, wiedział, że te żądne pieniędzy dranie pójdą dopóki się im płaci, ale już nie miał pieniędzy na dalsze ich opłacanie. Przynajmniej nie swoich.
-Ależ to, dlaczego, przecież pójdziemy za tobą gdzie chcesz i jak chcesz, wasza miłość!- zakrzyknął jeden pełen werwy.
-To moja sprawa, nie muszę was w to mieszać. Po załatwieniu jej spotkamy się znowu, w stolicy, tam podejmiemy nowe przygody i podróże. – powiedział uspokajająco.
-Ale. – Drig nie skończył uciszony przez Sorokę.
-Skoro takie jest twoje życzenie nie będziemy mieć nic przeciw. Jednak pamiętaj, że razem wiele przeszliśmy i możemy ci być przydatni.
-Wiem i doceniam to, ale nie tym razem przyjaciele. Po za tym nie czas o tym mówić, musimy odnaleźć jeszcze jeden element układanki i zdobyć kilka informacji.


Jakaś grupa muzyków- bardów rozsiadła się w kącie i zaczęli grać. Skrzypki. gdzieś w tle gitara, akordeon, flet i tamburyn. Zaczęli żywą piosenkę, kilka par gości zaczęło tańczyć, inni słuchali, jeszcze inni nie zwrócili na nią uwagi zaprzątnięci swoimi sprawami, bądź byli tak pijani, że nie mieli prawa jej słyszeć. Drig wstał, przeczesał grzywkę, przygładził brodę, wciągnął brzuch i ruszył w kierunku jednej z dziewek.
-Ten znów zaczyna. - rzucił z rozbawieniem Soroka.
-Ma szczęście, znowu mu się uda lub najwyżej dostanie w mordę.
-Co ty, przecież ona nawet nie sięgnie ręką.
Drig podszedł do jednej z dziewczyn, skłonił się w pół i ruszył do tańca. Melodia była szybka spora część sali ją znała, śpiewali, bawili się w najlepsze.
-A wy się nie bawicie? – Verin rozejrzał się po pozostałych. W takich właśnie momentach objawiała się jedna z niewielu pozytywnych cech Verina, troskliwość wobec towarzyszy, bądź po prostu chciał się ich pozbyć by powrócić do lektury..
-Ja nie mogę. – skrzywił się Soroka, natomiast Virgilusz poprawił koszulę, wstał i ruszył między stoły.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Feb 24, 2006 1:15 pm 
Offline
User avatar

Joined: Wed Sep 10, 2003 8:51 am
Posts: 932
Location: Lublin

_________________
może to jej urok... może to photoshop? ^^


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Feb 24, 2006 5:23 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.
Słońce dawno już zaszło za horyzont i mrok rozlał się po polach uprawnych.
Mieścina opustoszała, a ciemne ulica napawały strachem. Jednak to właśnie przez nie brnęła niska postać szczelnie opatulona jasnym płaszczem.
Zbliżyła się do drzwi karczmy i po wzięci głębszego oddechu wstąpiła.
Duszne powietrze przez chwilę dusiło ją i szczypało w oczy, a światło świec oślepiało. Otrząsnąwszy się jednak z pierwszego wrażenia przebrnęła ciasnymi przejściami dla kelnerek do lady i zamówiła pieczone mięso i ciepły miód.
Wcisnęła się w róg wąskiego stoliczka i ściągnęła płaszcz wieszając go na oparciu krzesła.
Jedna z dziewek przyniosła jej parującą potrawę i miedziany kubek.
Jedzenie wyglądało lepiej niż zachęcająco, a miód kusił zapachem.
Była dziko głodna, więc czym prędzej zabrała sie do jedzenia.
Pochłaniając treściwe mięso przyglądała się gościom. Tu jakiś szlachcic, kilka panienek, pare ludzi je podrywających, mężczyzna zaczytany w lekturze, kupa miejscowych chłopów, którzy wyrwali się na noc z domu i jakaś grupa zakutych w zbroje rycerzy.
Dopijając ostatnie krople miodu kobieta zapłaciła kuso ubranej dziewczynie z tacą i przeciągnęła się na krześle.
Już miała iść zapytać karczmarza o wolny pokój, lecz ku jej zaskoczeniu podszedł do niej jakiś mężczyzna.
Odwinął z szyi płaszcz i spojrzał na nią.
-Słucham?- spytała niepewnie ściągając brwi.
-Ty jesteś Białą Wiedźmą, zgadza się?- zapytał szeptem.
Dziewczyna odstawiła kubek i spojrzała groźnie. Nie odpowiedziała.
-Mam sprawę do ciebie. Dobrze zapłacę.
-Czego chcesz?- spytała odsuwając talerz.
-Wiem, że masz zdolność odnajdywania poszukiwanych rzeczy. Muszę znaleźć mój kufer. Jest ukryty gdzieś w mieście, ale nie mam czasu go szukać.
-Skąd wiedziałeś, że tu będę?
-Nie wiedziałem. Po prostu jak ciebie zobaczyłem... słyszałem różne opowieści...
-Dobra. Ale zapłata z góry.- nie chciała tego ciagnąć. Widać, że łgał.
Na stoliku wylądowała pokaźna sakwa monet. Dziewczyna otworzyła ją i przeliczyła. Dość... sowita zapłata jak za zwykły kufer.
-Co jest w tym kufrze?
-To już moja sprawa. Nie możesz go znaleźć bez tej wiedzy?
-Dotykałeś go wcześniej?
-Tak. Należał do mnie.
Wiedźma położyła na stole niewielkich rozmiarów kulę i kazała położyć mężczyźnie dłoń na jej wierzch.
Sama zaś wykonała kilka skomplikowanych ruchów rękoma wokół niej.
-Masz go?
-Mniej więcej...- dziewczyna mruczała słowa z przymkniętymi oczami, aż kula zabłysła na niebiesko.- Kufer jest na cmentarzu...
-Tyle wiem.
-To czemu cholera nie mówisz?- warknęła.
-Powiedz mi, który nagrobek?
-Najblizej kościoła, pod murem...
-Eily...- mężczyzna się zerwał i bez słowa wybiegł z karczmy nie zamykając za sobą drzwi.
-Y...- Dziewczyna spojrzała z zaskoczeniem i niepewnym ruchem ręki schowała do kieszeni jarzącą się jeszcze kulę.

W tym momencie gwar karczmy został przerwany donośnym, męskim krzykiem.
-Wiedźma!!!- jeden z zrycerzy podniusł się z siedzenia i złapał za miecz, po czym zaczął nim wymachiwać.
Pięciu pozostałych zerwało się i rzuciło przez stoły w stronę dziewczyny.
-Aghr! Nie ma spokoju!- warknęła do siebie i złapała za sakiewkę. Wskoczyła na stół i dała susa na ladę.
Goniący ją rycerze przewracali klijentów, łamali stoły i krzesła. Zgasło kilka swiec, zbiło się kilka zestawów talerzy.
Lada się skończyła, a do wyjścia zostało parę długich metrów.
Wiedźma zaskoczyła z nodośnym trzaskiem na podłogę i dała susa pod stoły i powstałych do łapanki ludzi. Szybkim ślizgiem przejechała pod blatami mijając chłopskie buty i zatrzymała się obok krzesła Verina.
Gwałtownie wstała przewracając stół i dopadła drzwi.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Feb 24, 2006 11:17 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Oct 26, 2003 1:27 am
Posts: 2039
Location: neverwhere
Wędrował tak od tygodnia. Ostatnie zlecenie zapewniło mu mile ciążącą sakiewkę i niemiłe słowa na pożegnanie. Jak zwykle.

Lecz teraz, po tygodniu krążenia po bezdrożach, miał ochotę po prostu wyspać się w łóżku, zjeść coś ciepłego. Karczma stanowiła obietnicę tego, a może nawet i gorącej kąpieli. Stać go było.

Zackary poprawił opadające rondo kapelusza. W nocy niewiele widział, a zacinający śnieg nie poprawiał sytuacji, niemniej znalezienie karczmy nie było trudne - przypominała płonący bur...przybytek rozkoszy. Chyba właściciel kiedyś usłyszał coś tam o reklamie.
Wzdychając ciężko, szarpął wodze. Osioł, obciążony dobytkiem najemnika, posłusznie poszedł za nim do stajni.
Chłopiec stajenny zajął się nim za parę miedziaków, podobnie jak dobytkiem Zacka - za srebrnika.

Zackary podszedł do drzwi wejściowych. Nie otworzył ich jednak. Tumult z wnętrza sugerował awanturę.
Już miał odejść, gdy drzwi z rozmachem otworzyła młoda kobieta i...

_________________
A little overkill won't hurt anyone
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sat Feb 25, 2006 10:21 am 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Feb 26, 2006 8:13 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Oct 26, 2003 1:27 am
Posts: 2039
Location: neverwhere
Ocknął się, czując bół w skrępowanych ramionach. Jeden z rycerz kończył wiązanie - nogi Zacka były już unieruchomione.
-Posiedzisz sobie w lochu, draniu- wiązący go mężczyzna miał na twarzy ślady upadku - pomoc w ucieczce wiedźmie. Zgnijesz w lochu!

Drugi konserwowy zorganizał tłum na coś w rodzaju grupy pościgowej. Tłuszcza była gotowa rozszarpać wiedźmę na strzępy. Na dany sygnał grupki trzy-cztero osobowe rozbiegły się, oświetlając drogę pochodniami. Zackarego zaś wrzucono do stajni, potraktowano kilkoma kopniakami i obiecano zająć się nim w późniejszym terminie. O dziwo, nie zakneblowano go.

Pozwoliwszy sobie na westchienie Zack usiadł wygodnie i zaczął uważnie przeglądać ciemne zakamarki stajni. Paliła się tylko jedna osłonięta lampka. Ale może..

_________________
A little overkill won't hurt anyone
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Feb 26, 2006 9:16 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Verin wstał od stołu zbierając wszystko co miał. Zlokalizował swoich druchów przebijających się między ludźmi.
- Virgilusz zajmij się końmi. Reszta ze mna. – Krzyknął.
Wyszli przed karczmę, kilku uzbrojonych ludzi krzyczało coś do tłumu, kilka pochodni uniesionych wysoko w górę dawały blade światło.
Verin wyciągnął miecz uderzając mężczyznę przy drzwiach, ten zemdlał, pułkownik szedł dalej ku zbrojnym, za nim podążali Soroka i Drig, chętnie klepiąc korbaczem o tarcze.
- Stać wszyscy! – Zbrojni i tłum spojrzał na mężczyznę.
- Kto śmie! – mężczyzna odziany w zbroję płytową ruszył w kierunku Verina.
- Ja. Przeszkodziłeś mi w kolacji i zepsułeś dobrą zabawę.
- Kimżeś, że sobie tak pozwalasz. Szlachecki obdartus, najemnik czy inny śmieć.
- Nie pozwalaj sobie psi synu. – zacisnął rękę na mieczu, drugi mężczyzna zrobił to równocześnie, szczerząc złowieszczo zeby.
- Grozisz mi, przy moich ludziach.
- Grozić ci, to by była zniewaga dla mnie, ja cię ostrzegam przed śmiercią.
- Ty!
Mężczyzna zamachnął się mieczem i wyskoczył w kierunku Verina, ten spokojnie się odsunął na bok blokując klingę i głownią swojego miecza uderzył mężczyznę w twarz. Rycerz zatrzymał się kilka metrów dalej, ocierając nos z krwii. Spojrzał się na przeciwnika, zataczając koło wokół niego. Pozostali zbrojni patrzyli na sytuacje, nie chcąc się mieszać, bądź nie wiedzieli co robić, jedyne co to dumnie trzymali broń.
Rycerz znów zakatował, Verin był szybszy wbił mu głownię w brzuch i podciął kostkę, tak że ten uderzył całym ciężarem w podłoże. Schował miecz do pochwy, rycerz powoli się zbierał z ulicy.
- Wszyscy rozejść się, ale to już nie ma na co patrzeć. – Soroka zaczął rozganiać tłum.
Rycerz wstał, patrzył tępo jednak nie tracił ochoty do walki. Kilku jego ludzi miało mu pomóc, jednak Drig zamachnął się korbaczem uderzając w podłożę, szybko zrezygnowali z jakiejkolwiek pomocy.
Rycerz ruszył w kieruku przeciwnika, machając nieudolnie mieczem. Verin jeszcze raz uderzył go w twarz, ten padł nieprzytomny.
- Zbierzcie to ścierwo i wynosic sie.



Virgilusz wpadł do stajni, zarzucił sprzęt na konie, brał się za następnego gdy usłyszał szamotającego się Zackarego. Podszedł do niego i rozciął więzy.
- W porzadku, nic ci nie jest?.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Tue Feb 28, 2006 8:27 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Oct 26, 2003 1:27 am
Posts: 2039
Location: neverwhere

_________________
A little overkill won't hurt anyone
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Tue Feb 28, 2006 8:58 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Mar 02, 2006 7:52 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Góry były dość strzeliste podziurawione różnego rodzaju grotami, jaskiniami czy występami skalnymi, było gdzie się osłonić od wiatru, śniegu i mrozu. Dookoła u podnóży gór rozpościerał się las iglasty, duże wiecznie zielone drzewa, przykryte sporą warstwą śniegu dumnie stały tu od tysiącleci. Kilka razy upewniali się w swej dotychczasowej pozycji, humory dopisywały pomimo skradzionego konia i zajść zeszłej nocy. Drig jak zwykle opowiadał stworzone historie, może i prawdziwe, ale tak bardzo ubarwione, że graniczyły z bajkami. W zasadzie i tak mówił do siebie, tylko Soroka co jakiś czas dodawał do opowieści.
Mężczyzna pochodził z ubogiej rodziny szlacheckiej, która swego czasu bywała na niejednych dworach, otoczona szacunkiem. Mężczyzna zawsze się chwalił, ie jego pradziad walczył w wojnach krzyżowych na ziemiach dzikich plemion nomadów i goblinów. Krucjaty w końcu się skończyły, rodzina popadła w ubóstwo, cześć zajęła się rolą inni wyruszyli w świat tułając się po świecie by znaleźć szczęście. Chroniąc się przed biedą Soroka wstąpił do zakonu poranka, tam został kapłanem. Od kilku lat służy pułkownikowi z tylko sobie znanych przyczyn. Zawsze, kochał pieniądze, a jeszcze bardziej kochał je wydawać na przeróżne rzeczy.

Zbliżał się wieczór, znaleźli odpowiednia grotę gdzie mogli schować się przed chłodem z końmi. Drig obejrzał ja dokładnie upewniając się czy nie zamieszkuje jej jakiś zwierz. Szybko się rozpakowali, Virgiliusz zajął się karmieniem zwierząt, Soroka rozpalił małe ognisko a Verin wrócił do lektury. Drig jak zwykle nerwowo chodził to w jedna to w drugą stronę.
- Drig, niecierpliwisz się. – Virgilusz szykował posiłek.
- Tak to prawda, mamy przejść przez te góry, a mało kto tego dokonał.
- Zobaczymy czy nam się uda. – mężczyzna krzywo się uśmiechnął.
- Po co ten pesymizm. Mamy mapy, szlak. – oczy wojownika błyszczały zapałem.
- A tam. – Machnął ręka i wrócił do przyrządzenia posiłku.
- Jak myślisz co stało się z twoim koniem.
Verin oderwał się od książki.
- Nie mam pojęcia, może go jeszcze ujrzę.
- Wiedźma ukradła ci konia. To dziwny znak.
- Virgilusz, ty znów z tymi znakami. – Drig przewracał oczyma.
- Jaka tam wiedźma, zwykła dziewka tylko ktoś na nią dybie. – Verin wyciągnął fajkę ziołową i poczęstował towarzyszy.
- Nie, dzięki. Miała kulę przyjrzałem się jej.
- A ja tam zapale. – Drig poprawił się na miejscu.
- Czekaj mam trochę gorzałki.
Do ognia przysiadł się Soroka, wystawił ręce ku ogniu i zaczął się grzać.
- Tak jesteśmy na dobrej drodze, za dwa trzy dni dojdziemy do wejścia do grot, a tam już prosta droga.
- Tak o ile nasz cel istnieje.
- Do tej pory trafialiśmy bez problemu. – Obruszył się Verin.
- Wiesz jaki optymista z Virgiego. – Drig klepnął mężczyznę w plecy, głośno się śmiejąc.
- Co zrobisz z tą tarczą jak ja zdobędziesz.
- Tarcze i miecz oddam Tarwinowi III, generałowi wojsk sygijskich stepów. Przynajmniej taki rozkaz miałem. – Lekko się zadumał zaciągając fajką.
- To dobry człowiek, powinien zaprowadzić porządek w ojczyźnie.
- Tak to dobry człowiek, nie tak jak my. – Zaśmiał się Soroka.
- Ględzicie jak stare kwoki. – Drig się obruszył popijając gorzałkę.
- Drig ma racje zmieńmy temat.
- A pamiętacie tę dziewkę w Aldorfie....
Rozmowa trwała dość długo, po pewnym czasie przysnęli, ogień dogasał aż w końcu całkowicie zgasł. Ranek był pogodny szybko się posilili spakowali i wyruszyli w drogę.


Najemnicy mieli za sobą kilka dni podróży, w końcu koło południa rysował się krajobraz wejścia do grot i jaskiń dość głęboka szczelina wrastała w górę prowadząc kilkaset metrów, do bramy grot. Zatrzymali się przed wejściem spoglądali w ciemność pieczary.
- No panowie być może to nasze ostatnie spojrzenie na słońce zapamiętajcie je i kochajcie jak ostatnie.
- Czas na nas. Bogowie nam sprzyjają.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Mar 02, 2006 10:14 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.
Podróżnicy nie zdawali sobie sprawy z tego, iż podążają drogą wiedźmy, którą poniósł koń. Po jakimś czasie nie była zdolna do jazdy. Dość będzie, gdy nadmienię, że jazda na oklep źle wpływa na siedzenia.
-Szlag jasny by trafił tego konia...- jęczała niemal kulejąc i ciągnąc za sobą uparte zwierzę. Dopiero późnym popołudniem na horyzoncie zamajaczyły słomiane strzechy chałup.

W ciagu kilku dni napotkała tylko jedną wioskę, gdzie zakupiła zapasy na drogę i siodło. Przydały się pieniądze zarobione przez tamtego faceta, lecz bardzo szybko opuściły kieszenie kobiety. Przespała jedną noc w miękkim łóżku i rano zjadła porządny posiłek. Pozostało przeprawić się jej przez góry. Z racji tego iż była jednostką, poszło jej to szybciej niż grupie.
Była naprawdę zdziwiona, gdy porównywała plotki o strasznych przejściach i niebezpieczeństwach dybające na życie podróżników.
Widoki zaś, były nieziemskie. Rozpadliny i przepaście bez dna pochłaniały światło słoneczne, a stoki gór odbijały je grając odbiciami. Szczyty tonęły zaś w niebiańskich falach złota.
Piękne krajobrazy jednak nie zmieniały faktu, że było piekielnie zimno i spanie na dworze było czystym samobójstwem.
Owszem, wiedźma zaopatrzyła się w ciepłe płaszcze i koce, ale i to na zimnej ziemi nie starczało. Zazwyczaj wstawała niewyspana, gdyż trzeba było pilnować gasnącego ognia, a i znalezienie chrustu na podpałkę było nie lada zadaniem.

Robiło się późno, noc spływała powoli na szczyty pogrążając je w mroku. Podróżowanie o tej porze nie było bezpieczne, toteż wiedźma skręciła do pierwszej porządniejszej pieczary.
Sala była przestronna, i o wiele cieplejsza. Kobieta zostawiła konia przy wejściu. Porwany wierzchowiec dość dziwnie się zachowywał. Rżał i ciągnął na zewnątrz.
-Głupie zwierzę.- warknęła do siebie Meriel i uwiązała go do jednej ze skał.
Mimo zmęczenia całą noc przebłądziła po korytarzach, co jakiś czas wracając do punktu wyjścia. Wyraźnie czuła fale jakiejś nieznanej jej magii. Magii sporo silniejszej od jej umiejętności.

Poranne promienie słońca usilnie wpadały przez szczeliny do wnętrza rzucając jasne plamy na lite skały.
Wiedźma przykleiła się do jednej ze ścian, gdy usłyszała męskie głosy.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Mar 03, 2006 1:03 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Weszli do środka ostrożnie, wnętrze było lekko oświetlone, widoczność może nie była za dobra, ale można było oszczędzić pochodnie. Szli ostrożnie prowadząc konie, ich uwagę zwrócił jakiś dźwięk. Spojrzeli po sobie, Drig wyciągnął topór i po cichu ruszył się rozejrzeć.
Wyjrzał za róg korytarza, ujrzał konia, jego zdziwienie było wielkie.
- Panie pułkowniku można prosić?
- Tak, co jest?
- Pański koń się znalazł. – Drig z zadowoloną miną ruszył w stronę zwierzęcia. To samo uczynił Verin, wyciągnął z kieszeni trochę cukru i podał do pyska konia.
- Witaj przyjacielu. – pogłaskał go po grzywie.
- Skoro jest końw dodatku przywiązany to i jest właścicielka.
- Racja. Rozbijemy tu obóz na wieczór i poczekamy sobie.
- Musi wrócić po konia w jaskiniach nie przeżyje się dłużej niż kilka dni bez jedzenia, a bez mapy łatwo się zgubić.
Rozbili obóz rozpalili małe ognisko na tyle duże by ogrzało zmarznięte ręce i dało ciepłą strawę.
- Wedle książki i mapy musimy zejść w głąb kilka set metrów, tam będzie już o wiele cieplej.
- To dobrze mam już dosyć tych mrozów i skór na sobie.
- Widać, ze człowiek z południa. – Verin zaczepnie spojrzał na Driga.
- Jak głęboko ciągną się korytarze.
- No to są krasnoludzkie notatki tu pisze że głęboko nie znam miary krasnoludzkiej.
- A mapa. – Virgilusz rozpoczął dzielić strawą.
- Mapa prowadzi tylko do tego miejsca.
- Czemu krasnoludy opuściły te tereny?
- Oj ile ty masz pytań Virgil. Nie wiem, to wszystko było dawno temu.
Soroka siedział skupiając się na misce i pożywieniu, nie interesowała go rozmowa. Szybko skończył jeść i popadł w medytację.
- Jedni mówią, że klan po prostu wymarł, inni mówią o jakiejś chorobie, a jeszcze inni o wojnie. Sam wiesz nikt nic nie wie i wymyśla co mu ślina na język przyniesie.
- Takie bajki.
- Ciekawe ile nam czasu zleci w tych jaskiniach.
- Na pewno, tyle ile mamy jedzenia. – Drig poklepał się po brzuchu.
- Czas spać ja stanę pierwszy na warcie.


Spali spokojnie wiedźma nie ruszyła się ze swego miejsca, nie miała pojęcia jak mogą na nią zareagować. Co jakiś czas zmieniali się na warcie, pilnując ognia i pozostałych. Verin pilnował ostatni, co jakiś czas dokładając do ognia i czytając swoją książkę.
Odłożył lekturę wyciągając zakupiony miecz obejrzał go dokładnie, klinga była dość prosto wykonana bez ozdób, rządnych znaków goła stal, ale rękojeść pozłacana i pleciona drobną siatka idealnie była dopasowana do ręki. Na końcu miała wykończenie w kształcie korony i miejsce na jakiś kamień szlachetny bądź jakąś inna zagubioną część.
Po chwili konsternacji, rozejrzał się po jaskini.
- Możesz pani wyjść. Nic ci nie grozi.
Cisza.
- Jak chcesz to marznij.
- I tak wiem, że tam jesteś Soroka cię wyczuł.


Dziewczyna wyjrzała ze swej kryjówki po cichu, mężczyzna siedział kilkanaście metrów dalej tyłem do niej. Nie mógł jej widzieć, a skoro wiedzieli, że tu jest już dawno mogli zagrozić jej życiu, widać nie mieli wrogich zamiarów, bądź dobrze się maskowali.
Powoli wstała i wyszła z ukrycia. Verin się odwrócił zawinął miecz w materiał płótna i położył na bok.
- Witaj waćpanna.
Nadal niepewna, stała i czekała na dalszy rozwój sytuacji.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Mar 09, 2006 9:10 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.
Kobieta wahała się. Dawno nie znalazła się w takiej sytuacji. Ciężko będzie zabrać konia. Pewnie rzucą się za nią, a podróżą była już porządnie zmęczona. Z drugiej strony zostać...
Nie ufała temu mężczyźnie. Wcale nie wierzyła, że wcześniej ją widzieli.
Jednak... było jej również zimno i chciało się jeść, a tu obok płonął ogień, a ludzie mieli własne zaopatrzenie, z którego można było skorzystać nie marnując swojego.
Westchnęła opierając dłonie o biodra.
-No dobrze. Wybacz panie, że ukradłam wam konia, ale musiałam umykać z karczmy. Nie jestem mile widzianą osobą w miejscach, gdzie się mnie zna.
-Przez jakie czyny okryłaś się pani tak złą sławą, która zresztą do mnie nie dotarła.
Zapadła krótka cisza. Wiedźma mierzyła chłodnym spojrzeniem Verina próbując wybadać jego zamiary.
-Mogę?- skinęła głową na ognisko.
-Proszę.- Verin przesunął się trochę odkrywając płonące ognisko.
Dziewczyna podeszła i usiadła przy ognisku ogrzewając zmarźnięte dłonie, które długi czas przylegały do litej skały.
-Jestem Meriel d'Arc. Możliwe, że doszły do ciebie słuchy o spaleniu na stosie mojej siostry, skoro nic o mnie nie wiesz. Powiedz mi panie, co was sprowadza w te.. w zasadzie niedostępne tereny? Za czym gonisz z towarzyszami?
Spojrzeniem szukała punktu, w który spogląda mężczyzna. Cierpliwie czekała na odpowiedź.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Mar 10, 2006 6:28 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Mar 17, 2006 7:07 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Oct 26, 2003 1:27 am
Posts: 2039
Location: neverwhere
Jazda konno nocą nie jest rozsądnym pomysłem. Zwłaszcza nocą po górach. Zimą.

Lecz bycie wiedźmą ułatwia wiele spraw.

Meriel jechała już od dwóch godzin. Zmęczenie dawało o sobie znać, lecz wolałą oddalić się od jaskini. Coś mówiło jej, iż lepiej nie być w pobliżu.

Wokół panowała cisza i spokój. Nie ta niepokojąca cisza, która zwiastuje kłopoty, zbliżające się zagrożenie. Las w nocy pozostawał spokojny.


Zack wyłonił się z ciemności bezszelestnie. Stał na skarpie, wyznaczającej trakt.
Wiedźma zatrzymała konia. Coś było nie tak.

Czarna przestrzeń za mężczyzną. Wyglądało jak drzwi do jądra ciemności - w świetle gwiazd i znikającego księżyca widać było zarys ...czegoś.

Zack zeskoczył ze skarpy. Stęknął z wysiłku, amortyzując lądowanie. Złapawszy równowagę ruszył w kierunku wiedźmy.

Meriel uderzyła konia piętami i ściągnęła lejce. Zwierzę posłusznie stanęło dęba, iście herbowo, i zaczęło uderzać kopytami przed siebie.

Zack zatrzymał się i. ..

Meriel westchnęła z wrażenia. Mężczyzna zamachnął się czarnym mieczem - największym jaki kiedykolwiek widziała. Był za duży, by go używać. Za ciężki i nieporęczny. Lecz napastnik wydawałoby się, bez wysiłku, uderza zza głowy, jedną ręką.

kopyta zadźwięczały o płaz klingi, krzesając iskry. Wiedźma ścisnęła mocniej siodło udami, gdy koń stracił równowagę. Ciężko wylądował na czterech nogach, ponownie omal nie zrzucając jeźdzca.

Chwilę później stracił więcej, gdy czarny miecz opadł w wydawałoby się powolnym łuku. Meriel z przerażeniem widziała, jak miecz wbija się w czaszkę konia, szyję, korpus, tuż obok jej ciała. Drugie uderzenie nadeszło z boku, trafiając martwe już zwierzę w szyję. Rozrąbany łeb, tryskając krwią, przeleciał, koziołkując, spory kawałek i upadł poza traktem.


Ciało konia upadło na ubitą ziemię, wstrząsane niekontrolowanymi drgawkami. Meriel w ostatniej chwili zdołała się odtoczyć od wierzgających kopyt. Próbowała wstać, lecz zatrzymała się gwałtownie.

Zack spoglądał na dziewczynę klęczącą przed nim. Miecz oparł na ramieniu, pozwalając krwi skapywać swobodnie z klingi.

Kap kap.

- Pójdziesz ze mną lub zginiesz.

Meriel jak zahipnotyzowana wpatrywała się w rosnącą kałużę krwi. [/img]

_________________
A little overkill won't hurt anyone
Image


Top
 Profile  
 
Display posts from previous:  Sort by  
Post new topic Reply to topic  [ 44 posts ]  Go to page 1, 2, 3  Next

All times are UTC + 1 hour


Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 1 guest


You cannot post new topics in this forum
You cannot reply to topics in this forum
You cannot edit your posts in this forum
You cannot delete your posts in this forum
You cannot post attachments in this forum

Search for:
Jump to:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group