[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4246: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4248: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4249: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4250: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
Multiworld • View topic - Zmierzch

Multiworld

Nothing is impossible in the Multiworld
It is currently Thu May 16, 2024 8:13 am

All times are UTC + 1 hour




Post new topic Reply to topic  [ 44 posts ]  Go to page Previous  1, 2, 3
Author Message
 Post subject:
PostPosted: Tue May 02, 2006 9:25 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Oct 26, 2003 1:27 am
Posts: 2039
Location: neverwhere

_________________
A little overkill won't hurt anyone
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed May 03, 2006 3:55 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Aliah z Bell weszli na gruzowisko, które starali się uprzątnąć strażnicy, zebrani tam ludzie magowie kapłani ratowali pozostałe księgi spod gruzów. Oglądali pozostałości wschodniej ściany biblioteki królewskiej.
- Byli tu tylko dwa dni i zobacz czego dokonali. – Bell była pełna podziwu.
- Tak bardzo ciekawe. Przynajmniej cześć tych ksiąg uległa zniszczeniu i nie trafi już w ludzkie ręce.
- I tak nie było w nich nic ciekawego, a i tak niektórych rzeczy by nie zrozumieli.
- Nasze gołąbki uciekły z miasta, połowa strażników ich poszukuje. Jak myślisz gdzie mogą się udać? – Aliah przykucnął nad gruzami.
- Nie mam pojęcia, mogą udać się wszędzie. Dziwi mnie to, że nie wysłano pościgu.
- Bo zajmie się tym inkwizycja. – mężczyzna zaczął grzebać w gruzach, po czym wyciągnął mały medalion. Uśmiechnął się szeroko.
- Bell, wydaje mi się że już niedługo tu wrócą. Po to muszą się wrócić.
- Pięknie, zawsze miałeś więcej szczęścia niż rozumu. – Bell podała rękę mężczyźnie, po czym ruszyli w sobie tylko znanym kierunku.



Szli już kilka godzin, wracając do Uscher, droga się dłużyła, a postanowili obejść miasto i wejść od przeciwnej strony. Przedzierali się przez spore krzaki, co chwila przeciskając się przez gałęzie drzew, w końcu wyszli na jakąś leśna ścieżkę szli nią kilka godzin spokojnie bez słowa, gdy przed nimi stał jakiś mężczyzna. Wysoki barczysty, ręce miał skrzyżowane na piersi, stał szeroko się uśmiechając i czekając. Wiedźma spojrzała na Verina, ten nie dał po sobie poznać rządnych emocji, skinął tylko głowa by szła do przodu.
- Stać! – krzyknął mężczyzna.
- Jak miło widzieć w tych stronach jakiś podróżnych. – Wiedźma się szeroko uśmiechnęła.
- Starczy tych uprzejmości opróżniać kieszenie jeśli wam życie miłe. – Kobieta się zaśmiała.
- A co nam możesz zrobić przyjacielu – przerwała na chwile, namyślając się. – Sam.
- Uwierz pani nie jestem sam a kilka kusz wycelowanych w was nie da wam dojść do słowa, tym bardziej jakiegoś czynu.
- Ale my nie mamy pieniędzy ani kosztowności, nic. – wiedźma rozłożyła niewinnie dłonie.
- Dość. – wtrącił się Verin, kobieta zgromiła go wzrokiem za to że jej przerwał.
- Philip, gdzież twój ojciec, jak dobrze pamiętam nie pozwolił by ci na zbójeckie życie. – mężczyzna stał wryty, nie wiedział co powiedzieć.
- A gdzie twój brat, nie wierze że potraficie coś zrobić osobno. – z krzaków wyłonił się drugi mężczyzna byli identyczni.
- Ładnie, urwisy. Gdzie wasz stary.
- A kto pyta. – odezwali się razem.
- Pułkownik Thalinth. – mężczyźni opuścili broń.
- Wasza miłość wybaczy nie poznaliśmy, nigdy byśmy nie pomyśleli, że pan może bez konia podróżować i tak ubogo. Pańska towarzyszka też wybaczy.
- Cisza! Gdzie stary?
- Ojciec, pojmały przez inkwizycję już od roku w Uscher w więźniu gnije.
- A wy rabujecie. – wtrąciła się wiedźma oburzona.
- Toć z czegoś trza żyć. – bliźniaki spojrzeli po sobie niewinnie.
- Prowadźcie do waszej chaty, chcemy zjeść i odpocząć.
- Tak jest, tędy to trochę minut drogi z stąd.


Verin wygodnie usadowił się na jakimś stołku oparł się o ścianę na której wisiał spory dywan i jakieś stare skóry, chata była dość uboga ale wyglądała na przytulną. Philip wszedł do niedużej izby i na koślawym stole postawił gliniany dzbanek świeżego koziego mleka, chleb i trochę smalcu. Wiedźma usadowiła się na małym łóżku, oglądając pomieszczenie. A drugi z braci stał w drzwiach patrząc na pozostałych.
- Wasza miłość wybaczy ale gorzałka się skończyła, bo ten tu wszystko wypił.
- Nie jo, ino ty baranie.- wyskoczył.
- Sam żeś chał.
- Spokój, za co wzięli starego.
- Toć ojca, no za czary. - Verin się zdziwił.
- Przecież on nigdy nie czarował.
- My wiemy, ale oni tak powiedzieli. Pieprzona inkwizycja. – Philip splunął za drzwi.
- Inkwizycja powstała trzydzieści lat temu, miesza się we wszystko i gdzie się da.
- Co więcej ich pozycja stale rośnie – wtrąciła się wiedźma. – podobno już maja swoich ludzi koło korony i to oni już rządzą w Aldorfie.
- To prawda, a szlachta jest zbyt skłócona między sobą by się przeciwstawić inkwizycji.
- Tak jest będziemy mieć piękne państwo kościelne, gdzie każdy będzie podawany z byle powodu za heretyka.
- Ale wy jesteście krótko wzroczni – znów wtrąciła wiedźma.
- Inkwizycja zbiera wszystkie zapisy magii, każdego rodzaju wszystko co jest magiczne. Cześć jest niszczona, ale niektóre są zachowywane tylko dla wielkiej rady, i tak zwanego Torkamady, ponoć to nie jedna osoba. Większość ksiąg, zapisków, artefaktów i rzeczy magicznych dostają za marne pieniądze, od takich najemników jak wy. A jak się nie podoba to skazują ich za nieposłuszeństwo wobec kościoła i świętej inkwizycji. – w pułkowniku się zagotowało.
- Wracając do szlachty połowa, przecież głosowała za wejściem inkwizycji w sprawy państwa.
- To byli sprzedawczyki... – mężczyzna nie zdążył dokończyć, gdy wcięła mu się Meriel.
- Reszta była zastraszona zbyt pijana czy zbyt głupia.
- Tak wiem!
Zapadłą długa cisza, wypełniona jedzeniem, głupimi uśmiechami i spojrzeniami.
- A po co im taka ilość artefaktów, i wiedzy o magii.
- Chcą ja zniszczyć, jak już powiedziałam ci ostatnio, mało zostanie z tej wiedzy w przyszłości.
- Ale jaki maja w tym cel, przecież sami z tych mocy korzystają.
- Gdybym tylko znała ich intencje.
- Zmieńmy temat. – Verin był wyraźnie podenerwowany.
- A o czym chcesz gadać.
- W sumie dziś już o niczym. Jutro się zastanowimy.
- Tak, jutro musimy wejść do miasta. Mój medalion na mnie czeka.
- Ale nie tak, trzeba się przebrać i upodobnić tu do tych dwóch. – spojrzał szyderczo się uśmiechając na wiedźmę.
- Wy dwaj idziecie z nami.
- Do stolicy. – spojrzeli się po sobie. - Ale tylko poza bramę, dalej nie idziemy.
- Dlaczego?
- Bo nie... powinniśmy się tam pokazywać.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed May 03, 2006 7:54 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu May 11, 2006 7:04 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
- Co więc planujesz robić? – Verin podrapał się po głowie.
- Nie wiem. Porozmawiamy gdzie indziej, tu sporo osób na nas patrzy.
- Dobra.- zgodził się i wolnym krokiem odeszli od ruin.
Szybko znikli w bocznej uliczce, a po kilku minutach drogi znaleźli się w ubogiej dzielnicy. Minęły ich dwa patrole straży nie zwracając na nich żadnej uwagi, pochłonięte własnymi sprawami.
Jakaś karczemka, jak zwykle nie sprawiająca dobrego wrażenia, podniszczona, zaniedbana i doskonale świadcząca o jej bywalcach. Verin wszedł pierwszy do środka. Jak na popołudnie nie było jeszcze tłoku, ale i tak sporo osób w stanie poważnie wskazującym na spożycie przeróżnego rodzaju trunków, wymachiwało rękami opowiadając niestworzone historie, które najczęściej były jedynie owocem płodnej wyobraźni.
W rogu, na małym podeście stroiło swoje instrumenty dwóch bardów. Pochłonięci swym rzemiosłem nie zwracali uwagi na nikogo wokół. Ciche dźwięki co chwila wydobywały się z trącanych wrażliwymi palcami strun.
Meriel i Verin podeszli do lady, za którą znajdowała się znudzona średniego wieku dobrze ubrana kobieta, która gdy dojrzała nawo przybyłych szeroko się uśmiechnęła.
- Witam podróżnych w naszych skromnych progach. Czegóż to sobie życzycie?
- Pokój, jak na razie.
- Na ile? – spytała kobieta.
- Na razie na noc.
- Płatne z góry pół srebrnika.
- Jasne. – Meriel położyła pieniążek na stole.
- Ja bym zapłacił.- powiedział niemal z wyrzutem.
- Dobra, dobra. – podsumowała niedbale wiedźma i ruszyli w kierunku pokoju.
Nie wyglądał na luksusowy, ale był utrzymany i schludny. Verin szybko zasłonił okno przed wścibskimi oczami i położył część rynsztunku na ziemi, miecz opierając o ścianę.
- Czy ta twoja torba musi tyle ważyć?
- I tak jest lżejsza niż ostatnio. – skwitowała z grymasem.-Ale tak. Musi być. Mężczyzna się skrzywił, uniósł oczy do nieba i zamilkł. Nie chciał już drążyć tego tematu.
- To, co robimy?
- Nie wiem musze pomyśleć.- dziewczyna usiadła i przymknęła oczy.
- Bardzo ci zależy na tym wisiorku.- powiedział mężczyzna.
- Bardzo, jest mi potrzebny do kilku rzeczy. Dość istotnych.- westchnęła niepocieszona.
- Jakich?
- Nie bądź wścibski. – wiedźma uśmiechnęła się nieznacznie i pogroziła mu palcem.
- Nie możesz go zlokalizować?
- Ależ oczywiście, że mogę. – obruszyła się.- Tylko ciężko jest używać magii niezauważenie.
- Grozi nam coś?
- Nie wiem.- rozłożyła ręce.
- Poza tym, tu jest tyle magicznych przedmiotów, że trudno będzie zlokalizować te jedną rzecz na sto procent.
- Trzeba spróbować.
- Tak, ale nie teraz i nie w tym miejscu, bo to by było zbyt podejrzane, że ktoś z plebsu, w slumsach potężniejszych zaklęć używa i to jeszcze przez spory okres czasu. Na razie czekamy do wieczora.
- Dobrze. – mężczyzna wyciągnął swoją książkę i zaczął ja czytać dalej.


Wiedźma się nudziła, przeglądała co miała przy sobie, nawet zrobiła porządek w torbie podróżnej.
- Nie udawaj, że umiesz czytać. – rzuciła, a Verin spojrzał się znad książki. Złośliwie sapnął i wrócił do lektury.
- A co tam czytasz w ogóle?- zainteresowała się i zgrabnym ruchem przeturlała przez łóżko.
- Nic ciekawego. – burknął.
- No, co? – kobieta stanęła nad mężczyzna, trzymając ręce na biodrach.
- Jakieś tam pamiętniki, pisane przed trzystu laty… chyba, bo tu się pojawia tylko jedna data.
- Czyje?
- Nie wiem, nie mam pojęcia, nie są podpisane.
- Aha. – kobieta się zamyśliła. – A co opisuje ta osoba?
- Podróż, przez światy różne istoty i takie tam. Ciekawe czy ten ktoś to przeżył czy napisał dobrą bajkę. W ogóle, co to są plany astralne? – kobietę zdziwiło to pytanie.
- No, inne światy, podobne do naszych światy równoległe, plany wyższe stamtąd pochodzą aniołowie, niebo zwierząt, plany niższe krainy mroku i zła, chociaż nie koniecznie. Bardzo dużo tego jest, a tłumaczenie zajmie sporo czasu, zresztą nie posiadam tak wielkiej wiedzy.
- Tak jak Valhala, Baator czy Styks?
- Tak, tylko, że Styks to rzeka w Hadesie. Śmieszysz mnie. Taki ciekawski jesteś, a takich rzeczy nie wiesz, zdawałoby się podstawowych. – rozłożyła się ponownie na łóżku i bawiła puklem włosów.
- Nie zajmuje się tym od dawna, tylko od jakiś dwóch lat.- wyjaśnił.
- A po co ci to? Nie możesz sobie życia ułożyć?
- Odkąd skończyły się wyprawy wojenne, nie mam stałego zajęcia. Więc poszukuje wiedzy. Zaczęło się od opowiadań bardów, bajarzy i mędrców. Później sam zacząłem się tym interesować. A potem trafił mi w ręce ten pamiętnik.- przymknął go zastawiając strony palcem.
- Nie łatwiej znaleźć sobie żonę i ustatkować na królewskim dworze?- uśmiechnęła się.
Verin nie odpowiedział, lecz uśmiechnął się pod nosem.
- Hmm, powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.- przerwała milczenie kobieta.
- Ponoć, ale mnie się tam nie spieszy.
- Nie masz złych intencji. – zaśmiała się wiedźma. - Bardzo trudno spotkać w życiu kogoś, kto świadomie jest zły, najczęściej zło wynika z ignorancji i nieumiejętności przewidywania, czy przymusu innych. Nie można winić osła za to, że jest osłem.
- Chcesz mi coś udowodnić. – spojrzał się spod byka.
- Nie, nie miałam nic złego na myśli.- szybko zaprzeczyła przyjmując poważną minę.- Mogę?
- Jasne. Czemu nie.- Verin podał jej książkę, a wiedźma dotknęła oprawionej w szorstką skórę okładkę.- Ładne wykonanie. Jak na trzysta lat wstecz.- stwierdziła i szybko przekartkowała dziennik.- Bardzo ciekawe. Autor musiał wiele widzieć.
- Albo zmyśleć.- mruknął Verin.
- Z tego co wiem… to opisane tutaj postacie i zdarzenia mają całkowite prawo istnieć.
- Ta…- w głosie Verina brakło przekonania.
- Nie wierzysz.- stwierdziła niemal z zaskoczeniem.
- Trudno wierzyć, gdy nie odpowiadają na wołania.
- Może źle wołasz?
Zapadła chwila milczenia.
- Verinie, czego ty naprawdę szukasz?
- Odpowiedzi na pytania.
- Jakiej natury?
- Nie bądź taka wścibska.- uśmiechnął się kącikiem ust.
Nie odpowiedziała na uwagę.
- No pięknie! Okazuje się, że jednak nie zniszczyłam ostatniego dokumentu zawierającego informacje o harfie. – uważnie spojrzała po ciężkich do odczytania literach. Właściciel albo się śpieszył zapisując stronice, albo miał paskudny charakter pisma. Po chwili zatrzasnęła książkę i z uśmiechem spojrzała na mężczyznę.- Słuchaj, nie powiedziałam ci wszystkiego o celach mojej podróży. Prawda jest taka, że chcę również odnaleźć harfę.
- Po, co ci ona?
- Jest drugim elementem artefaktu. Pierwszym zaś…
- …medalion.- odpowiedział za nią.
- Tak jest. Co więcej wiem, że możemy znaleźć coś co cię zainteresuje.
- To znaczy?
- Istnieje kilka sposobów byś uzyskał odpowiedzi na swoje pytania, jak i uwierzył, że opisane historie niekoniecznie są wymysłem. Za pomocą harfy mogę pokazać ci coś więcej niż anioły. Lecz zastrzegam, że nie będą to kalesony dziewki z naprzeciwka.
Verin zdębiał obrzucony takim oskarżeniem.
- Poważnie. Musimy się dostać do najbliższego dużego portu gdzie zabiorą nas statkiem na archipelag Makondo.
- Jak znajdę tam odpowiedzi?
- Jak ci teraz powiem zostawisz mnie i nie zabierzesz ze sobą. Samotna podróż dla młodej wiedźmy nie jest dobrym pomysłem. Zwłaszcza na Makondo.




Słońce powoli już zachodziło za horyzont , ostatnimi promyczkami głaskając dach i mury miasta, stolica taka piękna o wschodzie i zachodzie mieniła się przeróżnymi kolorami, a złote zboża na jej obrzeżach poprawiały ten piękny widok, jak odpowiednia antyrama w obrazie.
Ludzie zbierali się do domów, sklepikarze zamykali swe sklepy, powoli budziło się nocne życie miasta. Na dachu jednej z wierz stała kobieta, oglądała zachód słońca a delikatny wiatr targał jej włosy. Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy, jakby tą chwilę chciała zatrzymać na wieki, ciepło ostatnich promyczków głaskało jej policzki. Stała tak chwilę, dopuki coś jej nie rozproszyło, odwróciła głowę, w jej kierunku zbliżał się Aliah. Po chwili wylądował na dachu, i zatrzymał się przed kobietą.
- Witaj Bell.
- Witaj i ty. Piękny zachód słońca. – stwierdziła.
- Prawda, zdobyłem troszkę informacji. Nie myliłaś się to jest ten medalion, a oni planują podróż do Makondo.
- Szukają transportu. Myślisz że posiadają taką wiedzę?
- Nie wiem, mężczyzna jest wojownikiem, nie wygląda na pasjonata magii. Lecz kobieta, swoje wie. Pozostaje tylko pytanie ile i jak wykorzysta ta wiedze.- zapadła chwila ciszy.
- A i ktoś jeszcze ich pilnuje, nie wiem kto to dobrze maskuje swe ślady.
- Musimy być ostrożni. I sprawdzić kto to i jakie ma zamiary.
- Racja. Ekhem – mężczyzna wyprostował się by wyglądać poważnie, i podał rękę Bell.
- Zapraszam na kolację.
- Z chęcią...

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri May 12, 2006 12:35 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed May 17, 2006 4:58 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Oct 26, 2003 1:27 am
Posts: 2039
Location: neverwhere
Zack był w naprawdę złym humorze. Bardzo, bardzo kiepskim.
Zmierzchało, gdy ponownie przekraczał miejską bramę, tym razem Do, nie Z. Spędził cały dzień, nie żałując koni, by dogonić wiedźmę i jej upierdliwego towarzysza na szlaku. Wskazówki wyroczni były precyzyjne i tak jakoś późnym popołudniem trafił na ślad.

I tak, o zmierzchu, przeklinając w duchu pecha, wrócił. Przy bramie okazał glejt strażnikom i nie niepokojony poczłapał do świątyni. Uboższy o połowę zawartości sakiewki a bogatszy o kilka informacji ruszył w miasto. Nim słońce całkiem zaszło, pozbył się obu koni i zapasów, co z niewielką nawiązką zrefundowało koszta.

Trzech niefortunnych kieszonkowców później Zackary ulokował się wygodnie pod okapem dachu, naprzeciwko zapuszczonej oberży, w której wiedźma i jej towarzysz wynajęli pokój. Z kuszą na kolanach Zack wpatrywał się małe okno, prymitywnie wykonane i nieprzejrzyste. Nie widział sylwetek, lecz ruch cieni był wystarczająco wymowny.

Nocny chłód nie przerwał rozmyślań najemnika.

Robota przestawała być opłacalna. Mała wiedźma była, delikatnie mówiąc, upierdliwa. I była wiedźmą. Jakkolwiek Zack nie obawiał się czarów, ilość magii związanej z tą sprawą zaczynała Go niepokoić. A to przeważnie nie kończyło się dobrze, dla nikogo.

Nuda. Z pewnym zainteresowaniem Zack ujrzał przeskakującą po dachach parę, kobietę i mężczyznę. Ukryty w cieniu najemnik w bezruchu obserwował jak zatrzymują się na dachu piekarni i konwersują. Zwrócił uwagę na zainteresowanie pary oberżą.

Konkurencja. Niedobrze.

Do świtu kilka godzin. Pora działać.


To zadziwiające, lecz o tak nieludzkiej godzinie kilku kupców trzymało swoje sklepiki, ukryte w fasadach wąskich kamieniczek na rynku, otwarte. Było to opłacalne - nocny klient był skłonny płacić więcej za, powiedzmy, butelkę przedniego wina. A nieproszonych gości zniechęcała skutecznie kusza pod ladą i deska przy wejściu, przyozdobiona kilkoma skalpami tych, którzy próbowali się wzbogacić na Euzebiaszu.

Euzebiasz był interesującym człowiekiem. Wysoki, szczupły, przystojny, o wiecznie uśmiechniętej fizjonomii, nie wyglądał na miejskiego kupca - raczej na szlachcica, jak by wziąć pod rozwagę jego zamiłowanie do jedwabiów w ubiorze.

Ale dosyć o nim. Dość powiedzieć iż Zack wielce uszczęśliwił kupca, nabywając u niego kilka glinianych dzbanów i małą beczułkę prochu. Z kolei kupiec uszczęśliwił najemnika - słynął z absolutnej dyskrecji. Ale o tym innym razem...


Dość powiedzieć iż nad ranem lokal hotelarsko-gastronomiczny był gotowy do godnego rozświetlenia okolicy swym blaskiem.

Pozostało czekać.

_________________
A little overkill won't hurt anyone
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Jun 29, 2006 6:43 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Verin chwycił wiedźmę za rękę i szybko przyciągnął do siebie, w momencie wyjął miecz. Alleida błysła metalicznym blaskiem i zawirowała w powietrzu zatrzymując się pod gardłem wiedźmy.
Mężczyzna oparł się o ścianę by mieć pewność że żaden bełt nie trafi miedzy łopatki, a zaskoczona wiedźma starała się wyrwać.
- Uspokój się a będziesz żyć! – warknął. Zaskoczeni nagłym zachowaniem się Verina strażnicy zdębieli.
- Z drogi, skurwysyny. Albo ta dzierlatka będzie miała Piękny uśmiech! – Na szczęście ten patrol miejski składał się z młodzików, pułkownik nie dojrzał tam nikogo wyższego stopniem. Widać napatoczyli się słysząc huk wybuchu, żaden ze starszych miejskich nie przybył by tu z takim entuzjazmem.
- Puść ją, ale to już!
- Nie to ty lepiej puść nas, bo jak nie moi ludzi podziurawią cię bełtami jak sito.
Verin wskazał na przyglądającego się całej sytuacji Zacka. Strażnik spojrzał w tym kierunku i w przerażeniu rzucił broń na ziemię. Verin z wiedźmą przeszli kawałek dalej, Już byli za rogiem budynku. Zack wystrzelił w kierunku wiedźmy, pułkownik zerwał się do biegu i szarpnął wiedźma. Bełt uniknął ją, ale utkwił pod obojczykiem mężczyzny. Rzucili się pędem wąska uliczka między domami, strażnicy podnieśli swą broń i ruszyli w pościg. Jedynie Zackary zbierał swój sprzęt klnąc i przeklinając. Wybiegli na większą ulice, rozejrzeli się.
- Tam w kierunku bazarów!
- Szybko pomknęli w tym kierunku, niknąc miedzy ludźmi, staż była uparta mało kto robi z tych dumnych ludzi takich idiotów, przynajmniej w ich mniemaniu. Verin coraz bardziej krwawił, i był coraz bardziej zmęczony. Nie mieli żadnego pomysłu nic tylko biec gdzieś przed siebie. Znaleźli się w kolejnym zaułku, chyba zgubili pościg, lecz niema czasu by odpocząć, biegli między wąskimi uliczkami to skręcając to biegnąc jak głupcy. Kilka minut później zatrzymali się pod jakąś karczma.
- Chyba udało się nam ich zgubić. – stwierdziła zadowolona Meriel. Twarz Verina była blada a jego wzrok był już dość tępy z braku krwi, chciał coś powiedzieć lecz szybko zapadła ciemność, opadł bezwładnie na ziemię.








Rozdział II


Przebudzenie.


„As I walk through the blackened forest
Thoughts of hate and anger fill my soul”




Sny są dość przyjemne to znaczy te dobre, a gdy się powoli kończą czuć to przejście miedzy snem a rzeczywistością w pewnym momencie nie wiadomo gdzie się jest, dziwne uczucie jakbyśmy się unosili w powietrzu i nagle stawali się strasznie cięższy lądując wygonie na łóżku. To samo czuł Verin, oczy nie chciały się otworzyć, bojąc się światła, które starało się wedrzeć pod powieki. Po chwili siedział już na łóżku patrząc na to co go otacza, zdziwiony i nie wiedział gdzie dokładnie jest. Przez okno dość ubogiej, lecz schludnej kajuty wpadało światło słoneczne. Śpiew mew dał się słyszeć w oddali, mężczyzna przeciągnął się, nagły ból przeszedł przez bark i część karku, paraliżując na chwile prawą rękę.
Verin przytrzymał rękę trochę ją rozmasowując, ból powoli ustępował. Zerknął pod koszule by obejrzeć ranę, nie była duża zwykły postrzał po bełcie, już dobrze podgojony widać musiał leżeć tu kilka dni. Jego wzrok przykuły czarne plamy na skórze. Zdjął koszule przyglądając się swojemu ciału, ręce nogi , część klatki piersiowej i brzucha, niestety nie widział swych plecy.
Przeróżne wzory długie linie ciągnące się po rękach i nogach , zakręcające by ponownie wrócić w tym samym kierunku, klatka piersiowa była pokryta jakby symbolami, jakby ktoś strasznie się spiesząc nie mógł znaleźć papieru i napisał wszystko na skórze śpiącego Verina,czy jakiś niewydarzony artysta wpadł na szalony pomysł stworzenia swego nowego dzieła. Usiadł na brzegu łóżka próbując wstać, lecz jedyne co mógł zrobić to podeprzeć cię na mieczu by nie spaść z łóżka.
Starał się zetrzeć malunki ze skóry bezskutecznie. Zaklął głośno.
- Co za debil sobie żarty stroi. – zaklął, wyraźnie zdegustowany, dobiegł go dźwięk kroków, po chwili ktoś zatrzymał się pod drzwiami nacisnął klamkę i delikatnie otworzył drzwi. Do pomieszczenia weszła Meriel.
- Witaj dobrze że już nie spisz. – Verin uśmiechnął się szczerze.
- Chcesz czegoś? – zapytała, mężczyzna jeszcze głupiej się uśmiechnął.
- Zjadłbym coś. Gdzie jesteśmy.
- W stolicy, nadal. Leżałeś tu ponad tydzień. – w jej głosie było słychać wyraźną nutę niezadowolenia być może żalu. - Jak na razie nikt nas nie szukał.
- Leżałem ponad tydzień.
- Sporo krwi strąciłeś, ale Soroka mówi że najgorsze już za tobą.
- Soroka tu jest?
- On i cała reszta, jak strąciłeś przytomność, oni właśnie wychodzili z tej karczmy, masz strasznie dużo szczęścia.
- Powiedzmy.
- Zaraz coś przyniosę i powiadomię Soroke i resztę żeś już wstał.
- To ja czekam.


Minęło kilka minut i śniadanie stało już na biurku, Soroka oparł się o ścianę, a Meriel wygodnie usiadła na krześle. Verin zaczął jeść i od razu grymasić na fasolę, czerstwy chleb i brak piwa bądź miodu.
- Jak nas znaleźliście?
- Po prostu szczęście, i to w takim momencie.
- To znaczy.
- No tak sporo strąciłeś ostatnio, a wieści nie są optymistyczne.
- Jak to?
- Ostatnio dokonano piętnastu egzekucji, ważniejszych dostojników państwowych, oskarżanych o zdradę i szpiegostwo. Oczywiście nikomu nic nie udowodniono a egzekucje wykonano bardzo szybko.
- Ale co to byli za ludzie, Kilku z głównej rady sejmowej, hetman koronny i kilku generałów.
- Zabili hetmana?
- Tak obecnie panuje straszny chaos w szeregach wojskowych. Ponoć to stanowisko ma objąć Hektor II rodu Jelenia.
- Przecież to człowiek inkwizycji, każdy to wie.
- Tak wiemy, ale to nie jest najlepsze od kilku dni król zniknął, powiadają że jest chory, ale wydaje mi się że sprawa śmierdzi o wiele bardziej.
- Ale co nam do tego, my nie jesteśmy w stanie nic zrobić.
- To prawda, szlachta na sejmie się buntuje, magnateria jak zwykle czeka kto zapłaci więcej za ich głosy, a kościół, zaczyna dysponować większością kart. Tak ostatnio jest coraz więcej mowy o nawracaniu pogan i tępieniu herezji.
- Szlachta jest oddana królowi, a skoro nie wiadomo co się z nim dzieje, będą się buntować przeciw jakiejkolwiek nowej władzy. Ale nie mów mi ze wszystko to wydarzyło się w przeciągu tygodnia.
- Nie ależ skąd, niektóre działania trwają już od kilku lat, to znaczy teraz to widać. Ale zapomnijmy o tym teraz, jak się czujesz przyjacielu.
- Dość dobrze tylko ramię boli, jak je wyżej chcę unieść.
- Ból szybko minie, na razie musisz odpoczywać, bo już niedługo wyruszamy w drogę.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Jun 29, 2006 6:44 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Verin chwycił wiedźmę za rękę i szybko przyciągnął do siebie, w momencie wyjął miecz. Alleida błysła metalicznym blaskiem i zawirowała w powietrzu zatrzymując się pod gardłem wiedźmy.
Mężczyzna oparł się o ścianę by mieć pewność że żaden bełt nie trafi miedzy łopatki, a zaskoczona wiedźma starała się wyrwać.
- Uspokój się a będziesz żyć! – warknął. Zaskoczeni nagłym zachowaniem się Verina strażnicy zdębieli.
- Z drogi, skurwysyny. Albo ta dzierlatka będzie miała Piękny uśmiech! – Na szczęście ten patrol miejski składał się z młodzików, pułkownik nie dojrzał tam nikogo wyższego stopniem. Widać napatoczyli się słysząc huk wybuchu, żaden ze starszych miejskich nie przybył by tu z takim entuzjazmem.
- Puść ją, ale to już!
- Nie to ty lepiej puść nas, bo jak nie moi ludzi podziurawią cię bełtami jak sito.
Verin wskazał na przyglądającego się całej sytuacji Zacka. Strażnik spojrzał w tym kierunku i w przerażeniu rzucił broń na ziemię. Verin z wiedźmą przeszli kawałek dalej, Już byli za rogiem budynku. Zack wystrzelił w kierunku wiedźmy, pułkownik zerwał się do biegu i szarpnął wiedźma. Bełt uniknął ją, ale utkwił pod obojczykiem mężczyzny. Rzucili się pędem wąska uliczka między domami, strażnicy podnieśli swą broń i ruszyli w pościg. Jedynie Zackary zbierał swój sprzęt klnąc i przeklinając. Wybiegli na większą ulice, rozejrzeli się.
- Tam w kierunku bazarów!
- Szybko pomknęli w tym kierunku, niknąc miedzy ludźmi, staż była uparta mało kto robi z tych dumnych ludzi takich idiotów, przynajmniej w ich mniemaniu. Verin coraz bardziej krwawił, i był coraz bardziej zmęczony. Nie mieli żadnego pomysłu nic tylko biec gdzieś przed siebie. Znaleźli się w kolejnym zaułku, chyba zgubili pościg, lecz niema czasu by odpocząć, biegli między wąskimi uliczkami to skręcając to biegnąc jak głupcy. Kilka minut później zatrzymali się pod jakąś karczma.
- Chyba udało się nam ich zgubić. – stwierdziła zadowolona Meriel. Twarz Verina była blada a jego wzrok był już dość tępy z braku krwi, chciał coś powiedzieć lecz szybko zapadła ciemność, opadł bezwładnie na ziemię.








Rozdział II


Przebudzenie.


„As I walk through the blackened forest
Thoughts of hate and anger fill my soul”




Sny są dość przyjemne to znaczy te dobre, a gdy się powoli kończą czuć to przejście miedzy snem a rzeczywistością w pewnym momencie nie wiadomo gdzie się jest, dziwne uczucie jakbyśmy się unosili w powietrzu i nagle stawali się strasznie cięższy lądując wygonie na łóżku. To samo czuł Verin, oczy nie chciały się otworzyć, bojąc się światła, które starało się wedrzeć pod powieki. Po chwili siedział już na łóżku patrząc na to co go otacza, zdziwiony i nie wiedział gdzie dokładnie jest. Przez okno dość ubogiej, lecz schludnej kajuty wpadało światło słoneczne. Śpiew mew dał się słyszeć w oddali, mężczyzna przeciągnął się, nagły ból przeszedł przez bark i część karku, paraliżując na chwile prawą rękę.
Verin przytrzymał rękę trochę ją rozmasowując, ból powoli ustępował. Zerknął pod koszule by obejrzeć ranę, nie była duża zwykły postrzał po bełcie, już dobrze podgojony widać musiał leżeć tu kilka dni. Jego wzrok przykuły czarne plamy na skórze. Zdjął koszule przyglądając się swojemu ciału, ręce nogi , część klatki piersiowej i brzucha, niestety nie widział swych plecy.
Przeróżne wzory długie linie ciągnące się po rękach i nogach , zakręcające by ponownie wrócić w tym samym kierunku, klatka piersiowa była pokryta jakby symbolami, jakby ktoś strasznie się spiesząc nie mógł znaleźć papieru i napisał wszystko na skórze śpiącego Verina,czy jakiś niewydarzony artysta wpadł na szalony pomysł stworzenia swego nowego dzieła. Usiadł na brzegu łóżka próbując wstać, lecz jedyne co mógł zrobić to podeprzeć cię na mieczu by nie spaść z łóżka.
Starał się zetrzeć malunki ze skóry bezskutecznie. Zaklął głośno.
- Co za debil sobie żarty stroi. – zaklął, wyraźnie zdegustowany, dobiegł go dźwięk kroków, po chwili ktoś zatrzymał się pod drzwiami nacisnął klamkę i delikatnie otworzył drzwi. Do pomieszczenia weszła Meriel.
- Witaj dobrze że już nie spisz. – Verin uśmiechnął się szczerze.
- Chcesz czegoś? – zapytała, mężczyzna jeszcze głupiej się uśmiechnął.
- Zjadłbym coś. Gdzie jesteśmy.
- W stolicy, nadal. Leżałeś tu ponad tydzień. – w jej głosie było słychać wyraźną nutę niezadowolenia być może żalu. - Jak na razie nikt nas nie szukał.
- Leżałem ponad tydzień.
- Sporo krwi strąciłeś, ale Soroka mówi że najgorsze już za tobą.
- Soroka tu jest?
- On i cała reszta, jak strąciłeś przytomność, oni właśnie wychodzili z tej karczmy, masz strasznie dużo szczęścia.
- Powiedzmy.
- Zaraz coś przyniosę i powiadomię Soroke i resztę żeś już wstał.
- To ja czekam.


Minęło kilka minut i śniadanie stało już na biurku, Soroka oparł się o ścianę, a Meriel wygodnie usiadła na krześle. Verin zaczął jeść i od razu grymasić na fasolę, czerstwy chleb i brak piwa bądź miodu.
- Jak nas znaleźliście?
- Po prostu szczęście, i to w takim momencie.
- To znaczy.
- No tak sporo strąciłeś ostatnio, a wieści nie są optymistyczne.
- Jak to?
- Ostatnio dokonano piętnastu egzekucji, ważniejszych dostojników państwowych, oskarżanych o zdradę i szpiegostwo. Oczywiście nikomu nic nie udowodniono a egzekucje wykonano bardzo szybko.
- Ale co to byli za ludzie, Kilku z głównej rady sejmowej, hetman koronny i kilku generałów.
- Zabili hetmana?
- Tak obecnie panuje straszny chaos w szeregach wojskowych. Ponoć to stanowisko ma objąć Hektor II rodu Jelenia.
- Przecież to człowiek inkwizycji, każdy to wie.
- Tak wiemy, ale to nie jest najlepsze od kilku dni król zniknął, powiadają że jest chory, ale wydaje mi się że sprawa śmierdzi o wiele bardziej.
- Ale co nam do tego, my nie jesteśmy w stanie nic zrobić.
- To prawda, szlachta na sejmie się buntuje, magnateria jak zwykle czeka kto zapłaci więcej za ich głosy, a kościół, zaczyna dysponować większością kart. Tak ostatnio jest coraz więcej mowy o nawracaniu pogan i tępieniu herezji.
- Szlachta jest oddana królowi, a skoro nie wiadomo co się z nim dzieje, będą się buntować przeciw jakiejkolwiek nowej władzy. Ale nie mów mi ze wszystko to wydarzyło się w przeciągu tygodnia.
- Nie ależ skąd, niektóre działania trwają już od kilku lat, to znaczy teraz to widać. Ale zapomnijmy o tym teraz, jak się czujesz przyjacielu.
- Dość dobrze tylko ramię boli, jak je wyżej chcę unieść.
Ból szybko minie, na razie musisz odpoczywać, bo już niedługo wyruszamy w drogę.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Jun 29, 2006 9:32 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Oct 26, 2003 1:27 am
Posts: 2039
Location: neverwhere
Zackary oparł się o stragan z owocami.Jego sprzedawca, przekrzykując liczną konkurencję, starał się wcisnąć przechodniom a to gruszkę, a to niedojrzałego melona. By uciszyć protesty staruszka, kupił kilka jabłek, płacąć z coraz chudszej kiesy.

Od tygodnia był bezrobotny. Kościół, dostrzegając chaos w wyższych sferach, skupił swe wysiłki na uszczknięciu kawałka dla siebie. Takoż starożytne przepowiednie, wiedźmy i inne bzdury przestały być dochodowym interesem. Wobec nowej polityki łowcy tacy jak Zack stali się zbędni. Został więc po prostu zaproszony na zebranie, na którym zmyto mu głowę za brak efektów, wysokie koszta, przekroczenie funduszu reprezentacyjnego. Ostatecznie zapłacono mu parę groszy i grzecznie (średnio) pożegnano.

Chaos w mieście bardzo mu odpowiadał. Nikt nie upominał się o niego, straż miejska miast pilnować spokoju na ulicach, sterczała wokół rezydencji bogatych i potężnych. Gildia była zadowolona, i przez ostatni tydzień więcej polityków zginęło lub zmieniło opcję polityczną niż opuściło miasto w bardziej tradycyjny sposób.

Po ulicach chodziły uzbrojone grupy. Milicje wszelkiego autoramentu, gangi, prywatne drużyny, poszukiwacze przygód, pełen asortyment. Karczmy były przepełnione. Znalezienie teraz choćby kawałka podłogi we wspólnej izbie graniczyło z cudem. Zackary w duchu podziękował losowi za kontakty z Gildią. Gdyby nie to, nocować musiałby chyba po stajniach.

Dziadek od owoców zakasłał i zaczął zachwalać odzianej w suknię balową, najwyraźniej skądś wyszabrowaną, mieszce zalety dyni, którą trzymał w trzęsących się rękach. Zack westchnął i wypluł ogonek jabłka. Koniec lenistwa.


Wchodząc do tego przybytku od razu zorientował się w błędzie - bogaty wystrój, dziewki ubrane lepiej niż większość mieszkanek miasta, mężczyźni w szlacheckich strojach.. Zack ze swoim ubraniem bardziej pasującym na szlak niż na salony, wyraźnie się wyróżniał.
W ciszy, jaka zapadła, wyraźnie było słychać kroki niskiego jegomościa, który z niejakim pośpiechem przydreptał truchtem do wejścia.
-Zechce pan opuścić lokal? "Płaszcz i Szpada" otwarta jest jedynie dla członków - szeroki uśmiech miał przyklejony do twarzy, lecz oczy patrzyły zimno na najemnika jak na coś niskiej jakości. Zacka korciło, bardzo, by złapać facecika za kark i wyfroterować nim lśniącą posadzkę. Zamiast tego nadludzkim wysiłkiem uśmiechnął się, uśmiechem dla nadzianych klientów i odparł.
-Przesyłka dla Pani Meriel - skinął ku trzymanej w rękach papierowej torby- do rąk własnych.
-To wbrew zasadom. Będzie pan jednak musiał przekazać mi..
-To niemożliwe - Zack, wciąż uśmiechając się uroczo, przełożył torbę do lewej ręki, prawą sięgnąwszy do kieszeni, wyciągnął niewielki srebrny krucyfiks. Takie zwykli nosić kapłani, i to nie najwyższego stanu.

Facecik tylko zerknął na błyszczący przedmiot.zmienił się jego wyraz twarzy, rozlazły uśmiech zastąpił kamienny monolit. Poważnie skinął głową na potwierdzenie i zasugerował pokoje na piętrze, trzecie drzwi po prawej.Zackary podziękował z zachowaniem grzecznościowych formułek i szybko wspiął się po schodach na piętro, odprowadzany zaciekawionymi spojrzeniami. Gdy tylko stracił z oczu przedstawicieli wyższych sfer, ostrożnie rozejrzał się po ciemnym korytarzu, po czym wbił pięść w ścianę.

Uspokoiwszy się, znalazł drzwi wskazane i zapukał. Gdy otworzyły się, z rozbrajającym uśmiechem wioskowego idioty podał torbę z jabłkami osłupiałemu mężczyźnie.
- Przesyłka do Pani Meriel.
- Hę? O czym ty, człowieku, mówisz?
Uśmiech nie zszedł z twarzy Zacka, choć uważny obserwator z pewnością zauważyłby charakterystyczną żyłkę...

_________________
A little overkill won't hurt anyone
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Mon Jul 03, 2006 12:24 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Jul 05, 2006 9:25 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Oct 26, 2003 1:27 am
Posts: 2039
Location: neverwhere
Łaźnie też były pewne. A rzeka może nie miała, hmm, faktury wielkiej Ankh, niemniej wiele jej nie brakowało.

Mógł zaryzykowac kąpiel w morzu. Lecz zatoka była w podobnym stanie co rzeka, nieco tylko mniej zagęszczona. A gdy Zack zobaczył wyrośniętą żyrytwę zżerającą śniętą rybę tuż obok traktu, myśli o powrocie do natury szybciutko ulotniły się na szybką kawkę. Z zakupami. I kręgielnią.

Skończyło się na cebrzyku lodowatej wody ze studni i świeżym ubraniu.
Dalszy spacer po mieście najemnik odbył jednak w towarzystwie parasola.

Na szczęście mordowni oferujących miejsca do spania były ograniczone w liczbie, a Zackary był upartą bestią. Przed zachodem słońca stwierdził iż w mieście wiedźmy nie ma, takoż jej konserwowanego orszaku.
Wniosek nasuwał się sam. Nikt o podanym rysopisie nie opuścił miasta lądem.
Pozostawała woda.

I tak,o zachodzie słońca trzeciego dnia, Zack siedział na dziobie wysłużonego jachtu, którego właściciel z radością się go pozbył, podziwiając miotanie się Meriel pokładzie, w celu uniknięcia podstarzałego marynarza, który na łajbie naprzeciwko jakimś cudem unikał jeszcze linczu załogi.

Był kucharzem.

_________________
A little overkill won't hurt anyone
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sat Jul 22, 2006 7:55 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Apr 17, 2004 4:46 pm
Posts: 925
Location: Z krain, których nie ma na mapie.
Gdy opuszczali łajbę cuchnęli niemiłosiernie starymi rybami, fasolą, którą staruszek starał się ich raczyć, co dzień oraz zgnilizną.
Wchodząc w przedsionek portu odetchnęli głębiej ciesząc się świeższym powietrzem.

-Dzięki bogom, że to już koniec.- westchnęła Meriel.
Soroka skinął głową.

-Przydałoby się zjeść coś porządnego.

-Jestem za. – przytaknęła ochoczo wiedźma. – Verin?

Wezwany nie odpowiedział patrząc niewyraźnie w stronę, gdzie zaczynał się właściwy port.

-Verin. – powiedziała głośniej Meriel.

-Co?- obudził się.

-Idziemy do karczmy na coś do jedzenia. Chodź z nami.

Bez wyraźnego potwierdzenia, Verin ruszył za Meriel. Soroka szedł z tyłu uważnie przyglądając się przełożonemu.


W karczmie Verin zdawał się być nieobecny, co chwila popijając rum i uparcie wlepiając wzrok w okno.

-Co tam widzisz?- spytała wiedźma robiąc przerwę w jedzeniu. Na dłuższą metę takie zachowanie pułkownika mogło być irytujące. I było.

-Nie jestem pewien.- odpowiedział jakby wcale nie był zamyślony.

-To znaczy?- zaciekawiła się.

-Nic takiego… To tylko chmury.- uciął nie chcąc kontynuować.

-Chmury?- wiedźma wygięła ciało starając się dojrzeć co takiego Verin widzi w chmurach.

Niebo było czyste.
Wzruszyła ramionami dochodząc do wniosku, iż pułkownik może cierpieć jeszcze na omamy pourazowe.

-Chmurami się nie najesz.- rzekł Soroka odkładając sztućce i spoglądając w twarz towarzyszowi.- Nie zauważyłeś nawet jak ta wiedźma obrobiła ci mięso.

-Wcale nie!- żachnęła się Meriel.- Chciałam spróbować jak smakuje.

Verin nie słuchał ich droczenia się.
Nagle wstał od stołu. Na tyle gwałtownie żeby omal nie wylać miodu Soroki i na tyle niespodziewanie by wystraszyć wiedźmę.

Szybkim krokiem niemal podbiegł do okna. Oparł się o parapet i intensywnie wpatrzył w ulicę, po czym przeniósł spojrzenie na nieboskłon.

-Verin, co się dzieje?- spytała wiedźma dyskretnie rozglądając się po ludziach, czy aby pułkownik nie zwrócił na grupkę zbyt dużej uwagi.

-Nic.- odwrócił się szybko od okna. Jego postać, z szeroko rozwartymi ślepiami emanowała dziwnym szaleństwem.- To… chmury. Tylko chmury.




Szli pełnym portem mijając setki kolorowych straganów, gdzie ludzie próbowali sprzedać niewiadomego pochodzenia towar.
Żywe i głębokie kolory kusiły barwami, błyskotki zachwycały kunsztem, a sprzedawcy wykorzystywali cały potencjał swoich gardeł by opchnąć jak najlepiej towar.

Pytali wielu kapitanów statków. Lecz wszyscy, mimo początkowej radości wynikającej z możliwości kolejnego zarobku na transporcie ludzi, gdy słyszeli o punkcie docelowym odmawiali udostępnienia statku.
Nawet za podwójną cenę, której ani Verin, ani Meriel i tak nie posiadali.

-Kapitan Kateirny też się nie zgodził.- westchnął Soroka siadając za jednym ze straganów, gdzie zmęczona wiedźma wraz z pułkownikiem obmyślali plan podróży.- Dlaczego nikt nie chce tam płynąć? – zwrócił się do Meriel.

-Cóż. – westchnęła patrząc niepewnie na Verina.- Ludzie wierzą różnym plotkom dotyczącym tego miejsca.

-To znaczy jakich?

-Po drodze opowiem. Do zmierzchu musimy znaleźć statek. Choćbyśmy musieli sami nim sterować.

-Znasz się na żeglarstwie?

-Nie.- bezradnie rozłożyła ręce.- Ale nie możemy mieć nawet dnia zwłoki.

Zamyślony pułkownik poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się spoglądając na niewysoką osóbkę opierającą się o niego.
Kobieta miała długie czarne włosy przewiązane brązową, mocno wytartą chustą. Luźna koszula zwisała fałdami z jej szczupłego ciała, zaś wąskie spodnie opinały się uwydatniając biodra.

-Verin.- rzekła spoglądając mu w oczy.

-Skąd znasz moje imię?- podejrzliwie spytał i wstał.

-Potrzebujecie się dostać na Makondo, tak?

Wiedźma skinęła głową stając obok Verina.

-Tak, więc zapraszam na Seforę.- kobieta wskazała dłonią na ustawione w rzędzie statki.

-Który to statek?- zapytał Soroka.

-Ten z czerwonymi żaglami.- uśmiechnęła się szeregiem białych zębów. Ciemna skóra błyszczała od potu. Żar lał się z nieba.

-Dlaczego chcesz nas tam zawieźć? Nie boisz się?- rzuciła wiedźma.

-Jestem jedynym przewoźnikiem na tej linii brzegowej, który kursuje do Makondo. Przywożę tamtym ludziom potrzebne im towary. Ostatnio byli zachwyceni wynalazkiem lunety. Płyniecie?

Meriel spojrzała niepewnie na Verina oczekując jakiejś reakcji.
Ten jednak stał i ze ściągniętymi brwiami przyglądał się kobiecie.
Nie potrafił zrozumieć. Czy to refleksy słońca, czy też tą postać spowijała biała aura.

-Jestem Katerine.

-Skąd znasz moje imię?- spytał ponownie, zupełnie jakby to co powiedziała wcześniej zupełnie do niego nie dotarło.

-Powiedziały mi anioły.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Jul 26, 2006 10:28 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sun Oct 26, 2003 1:27 am
Posts: 2039
Location: neverwhere

_________________
A little overkill won't hurt anyone
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Aug 20, 2006 7:48 pm 
Offline
User avatar

Joined: Fri Jan 28, 2005 11:18 am
Posts: 231
Location: Między smiertelnymi
Okręt bujał się delikatnie, na dość skromnych falach dobijających do burty. Gdzieś w powietrzu niósł się skrzek mew, a lekki wiatr targał flagę i oznakowania okrętu. Kilku majtków szorowało dziobowa część pokładu, bosman przechadzał się między nimi doglądając pracy, starsi marynarze sprawdzali omasztowanie i płótna szerokich żagli. Soroka stał oparty o poręcz mostka, palił fajkę i spoglądał w morze na swoim karku miał już ponad czterdzieści lat ciężkiego życia jako kapłan, żołnierz i najemnik, dobrze wiedział co to znaczy bój i długa podróż. Pochłonięty swoimi myślami, nie zauważył stojącej obok wiedźmy.
- Jest piękne.- stwierdziła.- mężczyzna wyrwany z konsternacji spojrzał na wiedźmę.
- Wybacz nie zauważyłem cię Pani. Długo już tu jesteś?
- Chwilę. – wiedźma ukazał białe zęby w lekkim uśmiechu.
- Rzeczywiście jest piękne, i równie niebezpieczne. Pani żeglowała już wcześniej.
- Troszkę, to znaczy nie tak dużymi okrętami. Muszę jednak przyznać że marynarze nie za bardzo są zadowoleni z mojej obecności.
- Ależ skąd, oni uwielbiają panią.- mężczyzna wyszczerzył lekko zęby w ironicznym uśmiechu.
- Soroka widzę co się dzieje.
- No dobrze. To głupie przesądy, iż kobieta na pokładzie przynosi pecha na morzu.
- Głupie zabobony.
- Morze trochę w tym prawdy jest.
- Czy coś sugerujesz. – wiedźma podparła się pod boki i rzuciła kapłanowi ostre spojrzenie, pełne wyzwania.
- Ależ gdzieżbym śmiał. – mężczyzna zaczął protestować. – lecz z drugiej strony jakby na to nie spojrzeć, skoro każdy marynarz o tym mówi, może coś z prawdy w tym jest.
- Jesteś złośliwy.
- Cóż nie ma ludzi bez wad.
- Zmieńmy temat. Pułkownik szybko wraca do zdrowia.
- To dobrze, dzięki tobie, sam nie byłbym w stanie przygotować odpowiednich leków.
- On zawsze tyle mówił? To znaczy, tylko to co uważa za potrzeba.
- Sporo przeszedł, jak widzisz ma około trzydziestu wiosen a już jest pułkownikiem.
- To dobrze czy źle? – oczy wiedźmy nabrały wyrazu zainteresowania.
- Nie wiem.
- Długo go znasz?
- Trochę lat będzie, ale ten człowiek nadal potrafi mnie zaskoczyć.
- Wydajesz się znać go najlepiej z całej waszej grupy.
- Drig i Virgilusz, podróżują z nami jakieś dwa lata, mało o nich wiem, za to Verina znam ponad dziesięć lat. Mniej więcej od jego chyba dziewietnastego roku życia.
- To spory okres czasu więc jednak jesteś w stanie coś o nim powiedzieć, bo z jego postępowania i stylu bycia ciężko coś wyczytać.
- Czy ja wiem, ponoć człowieka nie zna się aż do jego śmierci.
- Poznałem go jako napalonego na sławę i bogactwo młodzika. Daleko na południu koło Faras, dużego i ładnego miasta. Verin zajmował się walka za pieniądze, w tym czasie służył już w wojsku nie wiem jak do niego trafił. Był narwany, nie myślał, w zasadzie co mu do łba przyszło to robił. Był młody, a takich łatwo oszukać, poznał niejakiego Wilhelma dowódcę garnizonu, załatwiał dla niego sporo spraw, po pewnym czasie szybko awansował i stał się jego prawą ręką, Wilhelm co prawda był pionkiem, ale dla dziewiętnastolatka najważniejsze było by sporo płacił, wprowadzał go na salony i w ciekawe towarzystwo. Jak dobrze pamiętam na jednym z balów poznał mnie. To znaczy, ponoć obraził dość zamożnego szlachcica Wiliama herbu Jaskółki. Ten chciał pojedynku, lecz zamiast sam walczyć wystawił mnie. – Wiedźma zrobiła wielkie oczy.
- Ale jak to możliwe.
- To bardzo proste, szlachta Faras i Aldenwartu ma troszkę inny kodeks, a i byłem sługa Wiliama. Więc miąłem walczyć za mego pana. Do pojedynku na szczęście nie doszło.
- Soroka nie rozumiem, jesteś kapłanem i szlachcicem, jak to możliwe.
- Nie droga pani pochodzę ze szlachty, lecz serce me oddałem pomocy innym, co w cale nie zabrania używać mi broni.
- Zaraz bo się gubię, wróćmy do poprzedniego tematu.
- Jak sobie pani życzy, jak już wspomniałem do pojedynku nie doszło, Starosta Zygmunt Drawil rozwiązał spór, kazał im się pogodzić i zaprosił do siebie na ucztę kilka dni później. Wtedy jak pamiętam padało i to dość solidnie, przybyliśmy z moim panem zgodnie z zaproszeniem starosty, nie wypada się spóźniać. Verin też tam był, wszedł kilka minut po nas. Wystrojony, gładko ogolony z równo przyciętymi wąsami, grzywa ścięta, za pasem miał buławę gwardzka, to znaczy dopiero co otrzymał tytuł szlachecki. Uczta była bardzo bogata, a towarzystwo ówczesna śmietanka dworska.
- Damy dworu, dostojnicy królewscy, piękne panny, białogłowe.
- Tak, do wyboru do koloru, że tak powiem. Obserwowałem Verina kilka ładnych minut i musze przyznać, że mało na kogo zwracał uwagę, obnosił się z wyższością do wszystkich. Aż w końcu wpadło mu cos w oko. – Wiedźma zwężyła powieki.
- Soroka!
- Anna Karenina siostrzenica starosty, dla takich panien podpisuje się pakt z diabłem, by pobyć z nimi przez chwile. I jak zwykle każdy głupiec do nich gna z wywieszonym językiem. – Wiedźma obróciła się i oparła plecami o drewniana balustradę, spoglądając w kierunku dziobu.
- On tam dalej siedzi.
- Tak już jakieś pół dnia, coś go gryzie i w ogóle ostatnio nie mówi od rzeczy.
- Wy wszyscy dziwni jesteście.





Verin siedział na dziobie, patrząc daleko za horyzont, w zachodzące powoli słońce. Czerwona już tarcza słoneczna chowała się za linia wody, tworząc bardzo piękny obraz.
Mężczyzna pomachał trochę zmilkłymi nogami, by po chwili znów spokojnie trwać w melancholii i spokoju.
- Xanguix, wyłaź, wiem że tam jesteś. – Wiatr jakby uderzył troszkę mocniej w twarz, dał się przez chwilę słyszeć odgłos łąńcuchów, a wraz z nim gardłowy, zdyszany i zmęczony głos.
- Widzę, że szybko nauczyłeś się mnie wyczuć.
- Czekałem, aż sam się pojawisz ale straciłem cierpliwość.
- Tak, to coś co cię cechuje. Niecierpliwość. – zapadła chwila ciszy.
- Wiesz już co chcesz osiągnąć?
- Nadal nie mam pojęcia.- na chwilę przerwał, spoglądając na swoje dłonie.
- Co się ze mną dzieje. Co się w ogóle dzieje, czy ja jestem przeklęty.
- Nadal nie wiesz jakie powinieneś zadać pytanie.
- To nie takie łątwe.- Verin spojrzał się złowrogo w czarną plamę pod kapturem demona.
- Ty przeklęty śmieci, nie baw się ze mną.
- Uwierz mi, że nigdy bym się nie ośmielił. Kilka razy może wykorzystałem cię do moich celów, lecz pamiętaj że nigdy nie pracowałeś za darmo.
- Miałem wszystko a jednak moim przeznaczeniem jest tułaczka i pogoń za Bóg wie czym.
- Tego imienia nie musiałeś wymieniać. Po za tym jak wy możecie wierzyć w coś co nie istnieje.
- Nie wiem w co mam wierzyć, nic mnie już to nie obchodzi.
- Wierz w siebie w to co widzisz czujesz słyszysz, to jest prawdą.
- A ty kim jesteś? – zapadłą chwila ciszy, demon spojrzał gdzieś prze dsiebie.
- Ja, ja jestem tylko twoim wewnętrzny ja, czymś podobnym do sumienia. Czymś kierującym cię do przodu, pokazującym pewną z dróg.
- To nie ma sensu, przecież cię widzę rozmawiam z tobą.
- Ale tylko ty mnie widzisz, tylko ty słyszysz, a dlaczego. - demon wyprzedził następne pytanie.
- Ponieważ, chcesz ze mną rozmawiać, to jest twoja wolą.
- Moja wolą by było oglądać jakąś ładną dziewkę, a nie twój zawszony ryj. – ton głosu demona się zmienił.
- Mówię o twej podświadomości, śmiertelny. Spójrz ile dzięki mnie zawdzięczasz, ile już osiągnąłeś, jak potężny się stałeś. Twa sława wyprzedza twe czyny.
- Wieczna tułaczka szukanie czegoś. A tej złej sławy już się nie pozbędę.







Światy zewnętrzne, Dolina trzech wichrów. 1972 rok nowej ery.




Step pokryty wypaloną od słońca trawą, rozpościerający się na wiele mil, przemierzało ośmiu jeźdźców, jechali w nocy uciekając przed skwarem słońca, za dnia chowali się w namiotach. Zatrzymali się kilka godzin przed wschodem słońca nieopodal starych ruin, mężczyzna odziany w długi i obszerny płaszcz, wyjął zawieszony na szyi mały błękitny medalion, ułożył go na dłoni grotem skierowany na północ, w tajemnym języku wypowiedział zaklęcie a medalion uniósł się na dłoni i skierował o kilkanaście stopni na wschód.
- Jesteśmy już niedaleko, bardzo nie daleko. jakieś kilka dni drogi.
- Nazzrelu, jak myślisz czy grobowiec będzie jeszcze cały.
- Bądź spokojny przyjacielu, by otworzyć skarbiec potrzeba odpowiedniego klucza. A my go akurat mamy. – wskazał na dość spory wór przewieszony przez swoje plecy.

Po kilku godzinach jazdy we wskazanym kierunku dojechali do kawałka wystającego ze skały obelisku. Mag zatrzymał pozostałych, ręką dał znać by zeszli z koni. Sam podjechał do obelisku oglądając go uważnie , po chwili znów dobył medalionu, ten blado świecił.
- Jesteśmy na miejscu!
- Wreszcie już dobijała mnie ta podróż. Odpoczniemy i zedziemy do grobowca – barczysty mężczyzna zeskoczył z konia i przeciągnął się kilka razy, kości szerokich ramion strzeliły kilka razy.
Niecierpliwość i ciekawość nie pozwoliła długo czekać wojownikom, szybko byli gotowi do zejścia do grobowca. Mag ustawił się przed obeliskiem, rzucił na siebie jakieś zaklęcie ochronne, po czym trzymając w dłoni medalion zaczął rzucać zaklęcie do otwarcia drzwi.
Powietrze zawirowało od energii, jednak nic się nie wydarzyło. Mag troszkę, zdziwiony jeszcze raz przejrzał księgę, niecierpliwe oczy wojowników były zwrócone na niego.
- Zaraz powinno się coś pojawić. – uspokajał mag.
Lekki wiatr nabrał na sile. Można by powiedzieć że kręcił się wokół obelisku, jakby zamykając drogę odwrotu. Mężczyźni, mocno ściskali broń w dłoni, byli uzbrojeni bardzo różnorodnie, od długich włóczni, po krótkie noże naręczne, topory, korbacze, i potężne miecze dwuręczne. Dał się nieść grzmot i błysk jak błyskawica z nieba, przetarli swe oczy starając się przywrócić swemu wzroku ostrość. Znaleźli się w małym pomieszczeniu z jednym wyjściem, pomieszczenie było puste panował tu pół mrok jednak dało się sporo ujrzeć, zastanawiało źródło światła, a raczej jego brak.
- Tu nie ma drogi powrotnej.
- Jest na końcu tego korytarza, starożytni budowali tak by nikt niepowołany nie wyszedł stąd żywy, jedyne nasze wyjście to iść przed siebie.
Powoli ruszyli w szyku obronnym do wyjścia. Po chwili spokojnego marszu doszli do pomostu nad przepaścią, urwisko było bardzo strome a most nie wyglądał obiecująco, czas odbił na nim swe piętno. Jeden z najemników wszedł ostrożnie na most, wielkie było jego zdziwienie, iż ten nawet nie drgnął, nie wydął z siebie nawet lekkiego zgrzytu. Śmiało ruszył do przodu.
Po kilu chwilach znaleźli się po drugiej stronie, przed wielkimi wrotami z jakiegoś metalu.
W litej skale rzeźbione były posągi anioła i diabła po dwóch stronach wejścia, stali tak niczym strażnicy nie naruszenie przez niszczycielski czas. Na drzwiach widniał okrąg rozdarty błyskawicą i poznaczony jakimiś symbolami. Obejrzeli dokładnie wrota, nie było miejsca na klucz, rządnego skobla czy czegoś w rodzaju klamki. Naparli z całej siły lecz te nawet nie drgnęły.
- Odsuńcie się głupcy, tu trzeba odpowiedniego klucza. – mag zdjął z pleców, duży wór rozwinął go ostrożnie i chwycił kawał drewna przypominający stylisko od topora.
- Bardzo drogo mnie kosztowało zdobycie tej rzeczy oby me pieniądze nie poszły na marne.
- No na co czekasz.
- Nie poganiaj mnie. Kilka minut cię nie zbawi.
Mag uniósł stylisko nad głowę i uderzył z całych sił w potężne wrota, przed kontaktem z wrotami ze styliska w miejscu gdzie powinno być ostrze wystrzelił promień białego światła uderzając o wrota. Siła uderzenia byłą tak duże że rzuciła magiem w kierunku pomostu, co silniejsi i stojący dalej wojownicy ustali na nogach. Jedno ze skrzydeł wrót się uchyliło na tyle by rosły mężczyzna przeszedł bez problemu. Szybko się pozbierali.
- Nie miałem pojęcia że to może mięć taką moc.
- Mniej gadania wchodzimy do środka.
Komnata wewnętrzna była bardzo obszerna, wysoka na kilkadziesiąt metrów i równie szeroka. Kształt jej przypominał owal, po środku wznosiło się pięć kolumn podtrzymujących sklepienie, nie było żadnych wlotów powietrza czy czegoś w rodzaju okien, jednak było tu jasno i wiał lekki wiatr. Po środku kolumn stał naturalnej wielkości pomnik Wojownika na koniu, Twarz jego zakrywała maska odziany był w idealnie rzeźbione skóry, i futra, spod których widniała kolcza kolczuga. Każde z drobnych kółeczek było idealnie odwzorowane, koń, przerażająca bestia o wściekłym spojrzeniu i toczonej pianie z pyska, sprawiał wrażenie żywego. Mężczyzna prawą rękę trzymał uniesioną w górze, jakby szykując się do ataku jednak nie trzymał broni. Powoli rozeszli się po pomieszczeniu, ich kroki niosły się echem w prawie pustej komnacie. Pod ścianami leżały sterty złota, klejnotów , kosztownej i ozdobnej broni, szmaragdów i drogich kamieni. Mężczyźni, rzucili się w ich kierunku, napełniając swe sakwy, torby. Mag podszedł do sterty, zapisków i leżących na ziemi ksiąg.
Przeglądał po kolei każdą z ksiąg, a na jego twarzy pojawiał się uśmiech zadowolenia.
Ich radość przerwał krzyk bólu i padających na ziemię kropli krwi. Jeden z ich towarzyszy padł na kamienną posadzkę z rozłupaną da drobne części czaszką. Chwycili za broń, teraz zauważyli, że postać z posągu znikła. Następny okrzyk bólu i strachu. Najpotężniejszy z wojowników wisiał trzymany za głowę nad ziemią, szybki ruch ręki i jedynie trzask łamanego karku, truchło mężczyzny bezwładnie opadło na ziemię, postać na koni ruszyła w kierunku następnej ofiary. Mag rzucił zaklęcie błyskawicy jednak to nie zrobiło większego wrażenia na jeźdźcu, wojownicy rzucili się do ataku. Podeszli jak się dało najbliżej, mężczyzna a potężnym mieczem dwuręcznym zakatował od boku, jego cios został zblokowany toporem, którego mag użył jako klucza. Szybka kontra wymierzona w czaszkę nieszczęśnika, zakończyła jego i tak nędzny żywot. Koń stanął dęba kopiąc przednimi kopytami. Mężczyzna z włócznia wykorzystał to i wbił swą broń w bok zwierzęcia, ten nawet nie drgnął. Mężczyznę ogarnął strach, rzucił się do ucieczki w kierunku wejścia. Mag spróbował kolejnego zaklęcia, które nie przyniosło większego efektu, kolejny z wojowników zakatował od drugiej strony, miał pecha koń chwycił go swymi zębami za twarz i zerwał ją z czaszki. Truchło przez chwilę krzątało się w bólu po czym padło gdzieś pod jednym z filarów. Jeździec uniósł dłoń z toporem wysoko w górę i zakręcił nim w powietrzu, pomieszczenie wypełniła chmara much, os, trzmieli szerszeni skarabeuszy i innego robactwa, zabijając pozostałych w okropnych męczarniach. Po chwili chmara się wyniosła pozostawiając jedynie przerażonego i bladego jak śnieg maga. Ten klęczał na ziemi majacząc coś.
- Dzięki nareszcie to co moje trafiło do mnie. – Jeździec, spojrzał w kierunku ślęczącego maga.
- Chcesz żyć. – topór wysunął się w kierunku maga, przerażony mężczyzna jedyne co był w stanie zrobić to przytaknąć.
- Dobrze, zgadzasz się mi służyć, być moim uczniem. Twa nagroda będzie wielka, a imię twe głośne w światach.
- Tak. – mag cicho i już bardziej spokojnie zaczął mówić.
- Cóż mam zrobić?
- Udasz się w podróż, masz znaleźć, kilka osób i rzeczy. Doprowadzić mnie do nich, jesteś moimi oczami i uszami, przygotuj mi drogę na powrót. Wstań Nazzrelu idź ścieżką jaką ja obrałem, i która stała się twym przeznaczeniem. – Jeździec uniósł rękę, zaczął inkantację zaklęcia, nastąpił błysk i wyładowanie mocy. Mag przetarł oczy stał na dużym targu, dookoła niego ludzie zajęci swymi sprawami, gdzie nie gdzie poruszały się grupki krasnoludów i wyższych elfów. Słońce było wysoko, lekki wiatr wiał znad zachodu, mężczyzna wstał z ziemi i uśmiechnął się do siebie, w jakimś sęsie był wolny.


Verin, Meriel i cała reszta dopłynęli do Makondo, szybko opuścili okręt i stojąc na molo, rozmawiali na temat, dalszej części podróży, gdzie mieli się obecnie zatrzyma jakie zdobyć informacje i sprzęt potrzebny do podróży. Wiedźma starała się nad wszystkim zapanować, część funduszy i tak już poszła na transporty drogą morską. Z pobliskich dachów hangarów i magazynów portowych doglądali poczynań naszej grupki, Bell i Aamahiach. Zaciekawieni ich celem podróży i samymi podróżującymi postaciami.
- Jak myślisz gdzie teraz się udają.
- Prawdopodobnie do bibliotek, powiększyć ilość posiadanych informacji i porównać z dotychczasowymi.
- Wiesz Verin mnie martwi. – Bell spojrzała w kierunku anioła.
- Jak to.
- Wydawało mi się że ostatnio, nas widział patrzył na mnie i się uśmiechnął.
- Niemożliwe, żaden śmiertelnik nie może nas zobaczyć jeśli tego nie chcemy.
- Właśnie śmiertelnik. Tu jest coś nie tak.
- Przewidziało ci się.
- Może tak może nie.
- A Meriel, ma dar ciekawe jak go wykorzysta.
- Jasnowidztwo nie jest dobrze postrzegane, prawdopodobnie skończy jak jej siostra.
- Miejmy nadzieję że nie.


Podróżnicy ruszyli w kierunku centrum miasta, szybko opuścili ponury i nieciekawy port.
Dotarli do rynku, zapchanego przez liczne stragany, błaznów ulicznych, uzdrowicieli szarlatanów, wróżki i inne atrakcje. Od kilku dni w Makondo obywał się jarmark, i nie trudno było o przeróżne atrakcje. Wiedźma poszła rozgląda się za błyskotkami i komponentami do swych zaklęc, Sorroka z reszta rozglądali się za noclegiem i karczmą, Verin ogladał pokaz połykacza ognia. Tuz obok niego pojawił się mężczyzna, wyglądał na maga, lecz jego wygląd nie był przyjemny dla oka. Uważnie oglądał, przybysza.
- Tyś jest Verin.
- Zalezy kto pyta.
- Mój pan mnie przysyła, mam cię doprowadzić do niego.
- A kim że jest twój pan.
- Mój pan zwie się Darkstar i zaprasza cię on na rozmowe, lecz mam rozkaz cię do niego zaprowadzić, choćbym musiał użyć siły.
- Siła jest tu zbędna, już ktos mi wspomniał ze ktoś może na mnie czekać.
Weszli w wąską uliczkę mag otworzył portal, przez który przeszli obaj.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
Display posts from previous:  Sort by  
Post new topic Reply to topic  [ 44 posts ]  Go to page Previous  1, 2, 3

All times are UTC + 1 hour


Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 1 guest


You cannot post new topics in this forum
You cannot reply to topics in this forum
You cannot edit your posts in this forum
You cannot delete your posts in this forum
You cannot post attachments in this forum

Search for:
Jump to:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group