-Nie ma śmierci, jest Moc - ostatnia myśl zielonowłosego, nim zniknął w rozbłysku białego światła, pochłaniającego smoka, jego przeciwników i cały budynek Akademii. Część jest na to odejście z góry skazana, część pragnie go za wszelką cenę uniknąć, i wielu się to udaje, a część sama dobrowolnie tego szuka. I znajduje śmierć, pełną bólu i cierpienia, ale na swój sposób piękną, w walce, dającą spełnienie. Lecz mówią także, że czasem trzeba zginąć, by móc się odrodzić...
Ciemność, znikająca w promieniach błękitnego światła, rozlewającego się leniwie po niczym nieograniczonej przestrzeni. Przestrzeni, która, oświetlona, przywodzi swą zielono-niebieską, falującą barwą ocean Aarthenii w słoneczny dzień, w którego odmętach krążą niewielkie, migoczące wszelkimi kolorami tęczy, magiczne ogniki. W tę toń, otoczona zielonym obłokiem energii, zapadała się powoli sylwetka wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny o długich, ciemnozielonych, drgających w rytm wibracji magicznej energii włosach. W absolutnej ciszy, Yuby spadał coraz dalej i dalej. Nie było już szeptów, oddechów, szmeru liści poruszanych wiatrem, ani nawet dźwięku bicia serca galaktyki, w który wsłuchiwał się podczas medytacji.
Tysiące obrazów, zdarzeń z przeszłości, tej odległej i tej bliskiej, z dzieciństwa, lat nauki, wojen, podróży... Matka tuląca do piersi niemowlę o lekko kocich, szarozielonych oczach, w których odbijał się ogień przyszłej siły... Smocze pisklę o zielonym futrze, uczące się latać... Młody, na oko kilkunastoletni chłopak unoszony w powietrze machnięciami potężnych, błoniastych skrzydeł, wyrastających z jego pleców, znikający na moment w rozbłysku jasnozielonego światła, z którego wyłania się po chwili ogromny, zielony smok... Dorosły Górski Smok siedzący ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczami, przed którym unosi się srebrny płomień... Potem ta sama sytuacja, z odleglejszej perspektywy, pokazującej magiczną burzę, szalejącą wokół medytującego Yubego...Krąg wydeptanej ziemi, dźwięk uderzania metalu o metal. Dwóch wojowników, jeden uzbrojony w topór, drugi w miecz, ścierających się ze sobą w jednej z tysięcy walk treningowych... Polana w środku lasu, niewielka skała, stojący na niej góral ubrany w granatowe spodnie i zieloną bluzę. Otwierający się powoli międzywymiarowy portal i moment jego przekroczenia. Bezkresna pustynia po drugiej stronie. Granica dwóch światów, pierwsza samotna podróż po wymiarach... Pomarańczowe ostrze złożone z czystej energii, tnące z cichym sykiem powietrze. Przedmioty lewitujące w powietrzu, poruszane z miejsca na miejsce jedynie siłą smoczej woli. Długie, wielogodzinne medytacje. Zgłębianie tajników Mocy trwało wiele lat. Ale satysfakcja i wewnętrzny spokój, który dzięki tym treningom osiągnął, okazały się później bezcenne... Wspomnienia z wypraw, które odbył. Walk, rozmów, nauki, treningów i tych zwykłych dni, które spędzał w różnych zakątkach wszechświata i w różnym towarzystwie... Wreszcie najnowsze wspomnienia. Dzieje Chaotic Alliance. Układ Takury i Jaszy. Akademia. Wojny, przygody, tysiące czekających na realizację pomysłów... A na wśród tego wszystkie twarze. Setki tysięcy istot, które spotkał na swojej drodze. Przyjaciół, wrogów i tych neutralnych. Tych, których znał bardzo dobrze, i tych, których nie zdążył jeszcze poznać tak jak tego chciał...
Zielonowłosy zawisł swobodnie pośrodku błękitno-zielonej otchłani i otworzył oczy. Na krawędzi świadomości wciąż majaczyły mu te wszystkie wizje, które oglądał jeszcze przed chwilą. Minęło ponad pięć tysięcy lat. A teraz to miał by być koniec? Nie. Sposób na znalezienie spokoju, znalezienie siebie samego i odzyskania pewnych dawno temu utraconych sił i pewnej wiary w siebie i własne możliwości na pewno, ale nie koniec. Zbyt wcześnie jeszcze. Smok uśmiechnął się, szczerząc wrednie zęby. Na dobrą sprawę wiedział od początku, że wcale nie musi w tej walce zginąć. Miał też świadomość ceny, jaką będzie musiał zapłacić za skorzystanie z tak pradawnej magii i reguł z nią związanych, jakiej użył. Tyle, że Yuby należał do tego specyficznego rodzaju istot, których nawet piekło nie mogło zatrzymać na zbyt długo.
----------------------------------------------------------------------
Tymczasem na Foorstin, w ruinach Akademii, nim jeszcze zaczęto jakiekolwiek ceremonie pogrzebowe, doczekano się cudu. A właściwie cudów, i to wielu. A przynajmniej za cud uchodziło w tym wymiarze zmartwychwstanie wszystkich poległych studentów. Większość osób sytuacja ta wprawiła w totalne osłupienie, przechodzące miejscami w euforyczną radość. Wyjątkiem byli magowie, którzy zjawili się na planecie po wybuchu. Ci, jeżeli tylko chociaż odrobinę znali się na swojej profesji, byli przerażeni.
----------------------------------------------------------------------
Lewitując ze skrzyżowanymi nogami w otoczeniu wirujących dookoła niego ogników, zielonowłosy wpatrywał się w zamyśleniu w dwie sylwetki leżące na czymś na kształt astralnej posadzki, zaledwie kilka metrów przed nim. Jedną z nich był pogrążony w głębokim śnie smok. Oczy miał zamknięte, a opuszczona wzdłuż boków ogromne skrzydła przykrywały potężnie umięśnione, pokryte gęstym futrem, tylnie łapy. Przednie wyciągnął do przodu i oparł na nich swój łeb. Druga sylwetka należała do długowłosego, całkowicie nagiego mężczyzny, z parą wielkich, błoniastych skrzydeł, wyrastających z pleców. Kolana miał podciągnięte pod brodę, głowę opartą o nie i pochyloną do przodu, a twarz zasłonięta przez opadające z czoła włosy. Obie postacie miały włosy i skórę barwy bladego, migotliwego srebra. Jednak mimo tego nienaturalnego koloru obie istoty już na pierwszy rzut oka obie te istoty okazywały się kopiami jednej i tej samej osoby - Yubego.
----------------------------------------------------------------------
Foorstin powoli wracało do życia. Zapadały pierwsze decyzje dotyczące dalszej przyszłości planety. Jedną z najważniejszych była jednogłośna uchwała o odbudowie Akademii. Nie miało teraz znaczenia pod czyim przywództwem, ale szkolenia musiały trwać. Ze względu na pamięć, szacunek, wiarę... I zwykłe czynniki strategiczne.
----------------------------------------------------------------------
Wyciągnął rękę w kierunku własnej duszy. Bo tym właśnie były obie sylwetki. Niemal śmiertelnie zranionym, uśpionym, otoczonym potężnym polem ochronnym, mającym zatrzymać jego powolny upadek za cenę odcięcia od setek wciąż niepoznanych możliwości i doznań duchem. Najczarniejsza z przepowiedni musiała się kiedyś spełnić. Zbyt wiele magicznych i fizycznych ciosów. Zbyt wiele walki i razy, kiedy czerpał z sił leżących na granicach jego zasięgu. A teraz mógł obejrzeć tego efekt… Rozerwaną na kawałki duszę. W wielu światach na opis podobnej dolegliwości można było natrafić w legendach i opowieściach starych bajarzy mieszkających w zapomnianych przez bogów i historię górskich wioskach. Jakkolwiek rzadka by ta choroba nie była, stanowiła prawdopodobnie element ryzyka, które podejmował każdy, kto decydował się na życie międzywymiarowego podróżnika. Rozwój talentów, umiejętności i własnej siły, kontakt z różnymi anomaliami i źródłami magii oraz tysiące pojedynków, tak fizycznych jak i magicznych, odciskały swoje piętno. Nadmiar energii przelanej przez żywą istotę nigdy nie pozostaje dla niej obojętni.
-No cóż… Trzeba będzie to jakoś naprawić.– Mruknął do siebie Górski Smok wpatrując się w srebrzystą poświatę. – Tylko, że pewnie jak zwykle łatwiej będzie powiedzieć niż zrobić. – Uśmiechnął się krzywo. Unosząc się w przestrzeni zbliżył się powoli do uśpionych postaci. Wyciągnął przed siebie rękę i dotknął, a właściwie zanurzył dłoń w jednym z wizerunków. Nagły blask mlecznobiałego światła oślepił zielonowłosego i zmusił do zamknięcia oczu. Gdy je ponownie otworzył, wokół niego rozpętała się burza. Chmury wielobarwnego pyłu unoszone szalejącym magicznym wiatrem zderzały się ze sobą w towarzystwie ogłuszającego huku. Smok stał w samym oku tego cyklonu, z wciąż wyciągniętym przed siebie ramieniem, oplecionym przez dwie zlewające się ze sobą wstęgi, powstałe z rozmywających się sylwetek smoka i mężczyzny. Kolejny błysk. Wstęgi oplatają całą swoją długością ciało górala. I znów światło. Srebrzysta materia przenika przez jego skórę do wnętrza. Huragan wokół momentalnie zamiera. Górski Smok otwiera oczy i przeciąga się. Dziwne uczucie, pulsująca w żyłach płynna energia, jak gdybym krew płonęła w nich żywym ogniem. Delikatny, cichy dźwięk na krawędzi słyszalności, miarowe uderzenia bijącego serca. Zielonowłosy zamknął ślepia i wsłuchał się w ten rytm, z jednej strony spokojny, z drugiej niosący w sobie ślady drzemiącej w nim siły. Tak brzmiało bicie serce pompującego płynną magię. Na twarz Yubego zawitał szeroki uśmiech, odsłaniający ostre jak brzytwa kły. Rozłożył ręce i ogromne skrzydła, które przed kilkoma sekundami wyrosły mu z pleców. Czuł każde, najmniejsze nawet napięcie mięśni. Czuł jak umagiczniona krew rozlewa się po całym jego ciele, pobudzając do pracy wszystkie tkanki.
-Wygląda na to, że mi się udało... Mam nadzieję... – Przejechał dłonią po głowie, natrafiając momentalnie na dwa średniej wielkości, pochylone do przodu, niemal leżące, rogi. – Tia... Tego mi właśnie brakowało. – Odrzucił głowę do tyłu i ryknął. Czysty, smoczy ryk, który przedostał się poza granice jego więzienia.
Wszechobecny lód. Białe piekło, gdzie, gdzie wiecznie pada śnieg. Po środku skutego lodem morza wznosi się wysoka góra. Gładka, zamarznięta woda pokrywa ją niczym szkło. W lodowcu wykuto schody, prowadzące na sam wierzchołek szczytu. Tam, uwięziony w oszlifowanej, misternie zdobionej bryle lodu, spoczywa zamrożony górski Smok w ludzkiej postaci. Powierzchnię lodu pokrywają całe wersy magicznych runów i jeden tekst:
Na mocy pradawnych praw, Z czasów narodzin wszelkiej magii, Jeden poświęca siebie, I pogrąża w otchłani piekieł, By zwrócić życie tym, którzy je stracili, W nierównej walce w imię własnych ideałów, Jeden za dziesiątki, setki, lub tysiące, Dla nas to bez znaczenia, Cena, którą ten zapłacił, Jest naszą nagrodą, Za misterny plan, który realizowaliśmy, I symbolem naszej potęgi, Na wieki.
Zaś wewnątrz bryły lodu odradzała się smocza świadomość. Budząc się z głębokiego snu, Yuby dopiero powoli zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie podjął, decydując się na poświęcenie siebie w zamian za ocalenie setek istnień w Akademii. Wiedział, że nie może się stąd ruszyć. Prawa tak stare jak sama magia były jednymi z niewielu, które okazywały się dla niego wiążące. Nie miał wyboru, musiał czekać. Mimo że był wściekły. Każde zaklęcie można złamać. Każdemu prawu z czasem można się przeciwstawić. Przypomniał sobie słowa starej smoczej pieśni.
Pod lodem uwierzysz, Pod lodem będziesz wolny.
_________________ Sometimes you just need to,
Level everything with the ground to,
Make room for all the things,
You wanted somehow,
|