Południowe Węgry, Nagrykanisz, baza wojsk ONZ
Nad wojskowymi barakami zaległ mrok, rozpraszany gdzieniegdzie światłami latarni i reflektorów. W ciszy rozbrzmiewały jedynie dalekie odgłosy miasta, przyciszone rozmowy żołnierzy na warcie oraz warkot silników z warsztatów.
- Robią przeglądy techniczne - pomyślał Woźniak, stojący przy otwartym oknie - W końcu jutro wyjeżdżamy.
Ciężko opadł na drewniane krzesło, które zaprotestowało głośnym jękiem. Nie zdziwiłby się, gdyby pamiętało jeszcze czasy, gdy była to radziecka baza. Zniechęcony rozejrzał się po pokoju.
Biurko, niewielka szafka, krzesło, stalowa prycza przykryta cienkim materacem. Wszystko stare i skrzypiące. Naprawdę, ciekawie urządzone kwatery oficerskie. Cóż, ale zanim dojadą do Sarajewa zatęskni za nimi. Wnętrza SKOT-ów, którymi będą jechać, nie grzeszyły wygodami.
Gwizdnął cicho. Spod pryczy wychylił się włochaty łeb, dwoje oczu czarnych niczym węgielki spojrzały na niego.
- Sobaczka, przynieś panu - zakomenderował. Psi pysk natychmiast się schował pod materac. Po sekundzie zwierze wyczołgało się spod niego z niewielka butelką w pysku i podszedło do niego. Wyjął psu butelkę i postawił ją na biurku. Chwilę pogrzebał w szufladzie i wydobył z niej kubek i drugą butelkę. Zauważył, że pies przygląda mu się z nadzieją.
- Eh, Sobaczka, zęby Ci od tego wypadną - pogroził psu, jednak zanurzył dłoń w szufladzie i wyjął kostkę cukru, którą ten natychmiast zjadł.
Nalał sobie trochę wódki do kubka, dopełnił dziwacznym napojem o niezidentyfikowanym smaku, który kupił wczoraj w mieście. Znów zapatrzył się za okno.
- Tak, Sobaczka - pies zastrzygł uszami, słysząc swoje imię - Teoretycznie zadanie jest łatwe. Dojechać, zostawić ładunek, wrócić. Teoretycznie.
Upił trochę drinka i skrzywił się. Niezidentyfikowany napój smakował obrzydliwie w połączeniu z wódką.
- Pierwsza przeszkoda, większość dróg jest wciąż zaminowana. Główne powinny być przejezdne, ale tam pomimo rozejmu wciąż się tłuką. A położenie min lub ładunków kierunkowych nie trwa długo.
Z zadumą spojrzał na bladozieloną ciecz w kubku, po czym zdecydowanym ruchem odstawił naczynie na biurko.
- Oraz, nie ukrywajmy, nasz ładunek jest dużo warty - stwierdził, wpatrując się w psa - A wojna wykreowała w tamtych okolicach kilku osobników na tyle silnych, aby po niego sięgnęli.
- Ale tak naprawdę martwi mnie co innego. Cywile. O ile gryzipiórka od ONZ mogłem znieść, mogłem znieść doktor opiekującą się lekami, mogłem znieść tłumacza, to teraz dowalili mi do konwoju jeszcze korespondenta wojennego, wyobrażasz sobie?
Sobaczka głośnym szczeknięciem dał znać, że nie, nie wyobraża sobie.
- A jakbyś widział ten konwój - kapitan skrzywił się - Ja rozumiem, jednostka wielonarodowa. Ale żeby każdy żołnierz miał inną broń, to przesada, nie uważasz? I do tego jeszcze jeden z Czechów, kierowców, się rozchorował i jednego ze SKOT-ów będzie prowadzić Brytyjczyk. Po prostu świetne.
Już więcej nic nie powiedział, jedynie od czasu do czasu rzucał psu kostkę cukru, pogrążony w rozmyślaniach.
Gdy kilka godzin później kładł się spać, zrobił jeszcze jedną rzecz, która zdziwiłaby postronnego obserwatora.
- Lepiej, żeby nikt nie wiedział - mruknął, obserwując jak płomienie pożerają dokumenty przekazane mu przez Gordona.
_________________ "Przestańmy własną pieścić się boleścią, przestańmy ciągłym lamentem się poić, Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią, Mężom przystoi w milczeniu się zbroić"
|