Multiworld

Nothing is impossible in the Multiworld
It is currently Sun May 12, 2024 8:02 pm

All times are UTC + 1 hour




Post new topic Reply to topic  [ 1 post ] 
Author Message
 Post subject: Szklana krew
PostPosted: Tue Oct 16, 2007 4:58 pm 
Offline
User avatar

Joined: Mon Oct 08, 2007 5:42 pm
Posts: 8
Wampiry też jeżdżą autobusami

To był zwyczajny wieczór. Właśnie czekała na autobus. Przystanek był pusty, tak samo jak jezdnia. Świat zamarł na tę jedną chwilę, aby złapać oddech, a gdy już upił się zapachem świeżego powietrza ruszył do przodu. Zazwyczaj nikt tego nie zauważa, ale jej uwadze nic nie uchodziło. Siedziała skulona na przystankowej ławeczce. Sine usta ukryła w kołnierzu kurtki, podobnie jak ręce, otulone skórzanymi rękawiczkami, w kieszeniach. W uszach tkwiły słuchawki od nowomodnego odtwarzacza. Jej oczy nie były oczami pilnego obserwatora, raczej wytrwałego czekającego. Dlatego nagły skok teraźniejszości nie był dla niej niczym niezwykłym. Siedziała sobie tupiąc od czasu do czasu nogami, aby się rozgrzać. Oczy poruszały się delikatnie, patrząc na to, co prędzej czy później przeminie. Nawet nagły pisk opon nie przyciągnął jej uwagi. Wiedziała, że i tak nikt dziś nie umrze - pierwszy raz od wielu lat. Na jedno z szarych oczu opadła po podmuchu wiatru skośnie przystrzyżona grzywka. Wciągnęła nozdrzami ten wiatr, dowiedziała się, czego chciała i wypuściła wraz z częścią siebie. Właściwie nie myślała o niczym szczególnym, ot kolejny wieczór ze "znajomymi". Tym razem wybrali się do kina, co było chybionym pomysłem. I tak znała zakończenie filmu, zawsze je znała, a na dodatek musiała patrzeć na szczęśliwych ludzi... A tego było dla niej za wiele. Z nieruchomego oka popłynęła łza... Tego było za wiele. Wtedy tego nie okazywała, puszczała te wszystkie łomoty serc mimo uszu. Miała mnóstwo czasu, żeby się tego nauczyć. Wszystkie serca łopotały jak cukrówki, delikatnie, niewinnie, wesołe...A jej? Nie biło już dla nikogo, nie biło wcale. Choć, musiała się do tego przyznać, czasem słuchała ich z zazdrością, czuła na sobie ciepło, delikatne muskanie, którego już nigdy nie poczuje. Była zimna, jak stal i tak samo mocna. Jednak... To była słabość...Spojrzała w stronę, gdzie dwa serca biły bardzo nieśmiało, tak zalotnie... Na to wspomnienie nieruchoma źrenica drgnęła, rozszerzyła się i wróciła do dawnych rozmiarów plamki sadzy na szarym jedwabiu. Szybko odwróciła się od tego widoku, odcięła od wszystkich innych, poczuła, jakby jej dawno obumarłe serce znów pękło, rozbiło się jak lustro, na miliardy bolesnych kawałków, zupełnie jak marcowy lód pod okrutnymi promieniami słońca. Wróciła myślami do obecnej chwili i do tego czasu, znów siedziała na przystanku. To było niepotrzebne, jak najbardziej zbędne. Ktoś zakaszlał, na przystanku pojawił się starszy pan, pewnie nawet jej nie zauważył, nikt jej nigdy nie zauważa. Znów powiał wiatr i rozwiał ciemne włosy, znów zatęskniła za tym, aby ten wiatr był tym nieśmiałym sercem. "Kolejna słabość, ten wieczór nie był dobry" schowała brodę głębiej w kurtkę i pozwoliła myślom dryfować. Padał taki piękny śnieg, dla niej jednak był piękny tylko nocą, oświetlany przez ciemnożółte, prawie pomarańczowe latarnie. Wyglądał wtedy jak diamenty, twarde i piękne, prawie jak ona. Do tej myśli uśmiechnęła się delikatnie, przecież wcale nie była piękna, była inna. Minuty do przyjazdu autobusu rozciągały się, strzępiły jak liny niegdyś przytrzymujące jej życie i los. Odwróciła głowę, dwa punkty jasnego światła, autobus w końcu nadjeżdżał. "Linia nr 13, w sam raz dla kogoś jak ja" pomyślała i wsiadła. Mogłaby nie kasować biletu i tak nikt by nie zauważył. Ale co tam, zawsze był uczciwa, no prawie zawsze. Skasowała więc ten świstek papieru i usiadła tyłem do kierunku jazdy. Powinna widzieć swoje odbicie w dwóch szybach, nie widziała jednak w żadnej. Przywykła. Siedziała tak i nie dawała myślom swobody, po chwili poczuła się obserwowana. Zdjęła rękawiczki, spojrzała na dłonie po czym wyuczonym ruchem znów je ubrała. Niechętnie podniosła głowę. "Ach... To tylko dziecko." Mała patrzyła na nią spod różowej czapki, czuła, że coś nie jest tak, jak być powinno. "Dzieci są jak koty..." Spojrzała małej w oczy. "...Widzi mnie i dostrzega błędy." Odwróciła wzrok. Dziewczynka potarła się ramionami, poczuła chłód, przebiegły ją dreszcze, ale nie strachu tylko ciekawości. Patrzyła dalej tymi swoimi cielęcymi oczami, które chłonęły świat jak gąbka. Gdy autobus ponownie wjechał w zatokę, dziewczynka wstała, przed wyjściem jeszcze raz spojrzała na nieznajomą o ciemnych włosach. "Czemu nie..." Uśmiechnęła się, wydłużając kły "Nic na tym nie tracę." Kiedy mała zniknęła, doleciało ją tylko echo słów: "Mamo, wampiry też jeżdżą autobusami..." Znów poczuła ukłucie żalu, to był jej przystanek, autobus szarpnął, a drzwi się otworzyły. Ruszyła w ciemność....zawsze tak samo niedostrzegana...tak samo samotna...

Pozytyw prawie jak negatyw

Stare zdjęcie leżało zakurzone na nocnym stoliku. Z fotografii szczerzyły się dwie nastolatki, świeciło styczniowe słońce, a ziemia pokryta była śniegiem. Przy ich nogach leżały płaszcze, szaliki i czapki, a one stały i śmiały się. Zdjęcie było strasznie pożółkłe, w pewniej chwili sięgnęła po nie ręką. Ciemnowłosa dziewczyna patrzyła na starą fotografię z takim samym zainteresowaniem, jak w każdy wieczór, gdy gasły już wszystkie światła. Przypominała sobie ten cudowny dzień, jeden pozytyw w jej niekończącej się egzystencji. Dotknęła koniuszkiem języka wystający kieł i uśmiechnęła się do swoich myśli. Ten dzień był naprawdę zwyczajny pod każdym względem, tylko...po raz pierwszy od dłuższego czasu nie była już sama. Śmiała się szczerze, rozmawiała otwarcie i wcale nie miała ochoty ukąsić swej towarzyszki. Nie poznawała samej siebie. To właśnie było jej potrzebne, nawet dała się sfotografować, co dużo ją kosztowało. Materializacja na takich płaszczyznach zawsze ją męczyła, ale warto było. Miała pewność, że nawet teraz, kiedy świetność tamtej epoki już minęła zrobiła to, co było właściwe.
Musiała uciec, ludzie zaczęliby się dziwić, że się nie zmienia. Zadała tamtej ból znikając, ale taka była cena beztroski, cena przyjaźni, która istniała nawet teraz, choć białe kalie pokryły już jej mogiłę. Co do jednego była pewna, to zdjęcie i tamten dzień zawsze będą w niej...a teraz nadszedł czas, by znów iść dalej. Czarny płaszcz załopotał w drzwiach, a zdjęcie tkwiło przy sercu...

Wampir w mieście

Dom był cichy, od dawna siedziała sama w ciemności. Za oknem nie świecił księżyc, gwiazdy nie mrugały nastrojowo. Nie paliła się żadna czarna świeca i nie było zachlapanego krwią ołtarza. Jednym słowem, to był zwykły pokój. Pokój z zaciągniętymi zasłonami, gdzie jedynym światłem była wiązka promieni padająca z ulicznej latarni. Siedziała na środku łóżka, to nie było jakieś wielkie łoże z baldachimami jak w upiornych zamkach, to była zwykła rozłożona kanapa, nawet nie miała jakiegoś ciekawego koloru. Nikt nie mógł nic na to poradzić, na szczęście mrok tylko sprzyjał ukryciu prozaiczności pomieszczenia. Siedziała więc sobie na środku łóżka, nie w jakiejś wyniosłej pozie, po prostu podciągnęła kolana pod brodę i położyła na nich policzek. Z oka nie spłynęła łza, bo nie miała nad czym płakać, to był zwykły wieczór, taki jak tysiące innych w jej dotychczasowym życiu. Za duże skarpetki zwisały na goleniach, nie dając zbyt wiele ciepła, ktoś powiedziałby, że wyglądają stylowo, ale czy to miało jakieś znaczenie? Podkoszulek bez rękawów opinał ciało, podobnie jak szorty, wyglądała prawie jak bohaterka typowej anime lub mangi. Ale kogo to obchodziło? Było ciemno i tylko kot zobaczyłby jak wygląda. Przetłuszczone włosy smętnie opadały na twarz, zasłaniając bladą buzię o krwiście czerwonych ustach. Szare oczy miała zamknięte i nasłuchiwała. Odgłosy były przytłumione, jakby siedziała w bańce, a tą ochroną było jedynie zamknięte okno. Samochody śmigały jeden za drugim, była to cena, jaką się płaci za tanią kawalerkę. Gdyby miała telewizor, pewnie by go włączyła, ale nie miała, to nowomodne urządzenie i tak nie oferowało niczego nowego, czego ona by już nie przeżyła. Poza tym był wieczór, czyli ten mrugający na niebiesko ekran emitował tylko kretyńskie filmy o jakichś potworach, walecznych bohaterach i ludziach, którzy zawsze biegną tam, gdzie czeka ich śmierć. Nic nowego. Westchnęła i podniosła twarz do tej jedynej wiązki światła. Z obrzydzeniem też pomyślała, że nawet to światło jest tak bardzo stereotypowe i oklepane. Wstała zwinnie i zapaliła górne światło. Źrenice szybko się zwęziły, a ona przeciągnęła się wyzywająco, choć wcale nie miała komu rzucać wyzwania. Zerknęła na stolik, fotografia nadal tam leżała. Uśmiechnęła się i poszła do łazienki. "Pora wyjść" pomyślała i zaczęła wprowadzić to postanowienie w życie. Właściwie nawet nie musiała tego robić, wystarczyło pomyśleć, jak chciałaby wyglądać i tak by się stało, ale czuła dziwny sentyment do tych ludzkich czynności, poza tym woda działała kojąco. Nie zajęło to więcej niż kwadrans, a w zamku parę razy kliknęło i drzwi zamknęły się za nią. Obskurna klatka schodowa śmierdziała tak intensywnie, jak nigdy. Cząsteczki zapachu smażonych kotletów, ryby, ludzkie niedomyte ciała, stęchlizna i wilgoć unosiły się w powietrzu i wisiały jak stare zasłony. Kiedy brama otworzyła się z okropnym zgrzytem, z ulgą wciągnęła haust powietrza. "Trzeba się w końcu gdzieś przeprowadzić, ci >ludzie< mnie wykończą". Chodnik był oblodzony i śliski, ale i tak zasłany pestkami. "Oto co pozostanie po tych czasach, pestki na chodniku... o i ci drągale w bramie, jak zawsze..." Ze dwadzieścia metrów dalej w skrzydłach drzwi stało kilku drabów, jak zawsze mieli zaciągnięte nisko na czoła kaptury. Mimo, że było dwadzieścia stopni mrozu, kurtki mieli rozpięte tak, żeby było widać napis na bluzach. Ręce w kieszeniach spodni, nawet tak samo założone słuchawki z dziwna muzyką, której nigdy nie rozumiała i raczej nie zrozumie. Dziesięć metrów. Płaszcz powiewał, mimo że był zapięty pod szyją. Ciemne włosy zwijały się w pukle, unosiły i opadały. Zrównała się z nimi i stało się to, czego oczekiwała, silna ręka złapała ją za ramię. Momentalnie się zatrzymała, powoli odwróciła twarz w stronę tępego osiłka, a szare oczy zalśniły drapieżnie. Stała, a mdłe światło z neonu jakiegoś sklepu oświetlało całe towarzystwo. Czterech, tylko czterech młodych chłopców, kim oni dla niej byli, jeśli nie brutalnie wsadzonymi w to otoczenie dziećmi. Udają twardzieli, a marzą tylko o tym by schować się za spódnicą matki, poczuć jej ciepło i słodki oddech, gdy nie jest pijana. Ręka ścisnęła mocniej i poczuła szarpnięcie. "Poddać się teraz, czy od razu zacząć spełniać ich sny?" Wybrała wariant pośredni, oparła się delikatnie, ale jednocześnie udała bezsilność. Drzwi zamknęły się za nimi i pochłonęła ich ciemność i duchota bramy. Tu też sam zapach działał ogłuszająco, lepiej niż uderzenie w tył głowy. Zanim zapalili światło, ona widziała ich całych doskonale, wiedziała, co mają przy sobie. A gdy zabłysła żarówka, jedno jej mrugnięcie sprawiło, że druciki wewnątrz zakopciły i momentalnie pękła, obsypując ich szklanym pyłem. Usłyszeli tylko jej perlisty śmiech, który sprawił, że cała ich odwaga uciekła gdzieś i nie zostawiła wiadomości, kiedy wróci. W ciemności błysnęły dwie rzeczy, jej uśmiech i zabrany jednemu sprężynowiec. Z głuchym jękiem i łoskotem coś upadło na zasłaną petami podłogę.
-I co byczki chcieliście zrobić?
Odpowiedziało jej milczenie, czuła w nozdrzach ich pot, intensywny jak u dzikich zwierząt, faktycznie byli byczkami o spłoszonych spojrzeniach.
-Matka nie uczyła, że jak Pani pyta, to trzeba odpowiedzieć?
Znów cisza. W jej uszach dudniły ich serca, oblizała spierzchnięte wargi i z trudem się powstrzymywała, poczuła ukłucie wysuwających się kłów. Też stawała się zwierzęciem, ale takim, które pozbawiłoby te byczki całej, nie tylko zimnej krwi. Opanowała się w ostatniej chwili, zamigotały jej oczy, a pozostałych trzech upadło równocześnie jak ścięte drzewa. "Ymmm..." nachyliła się nad najroślejszym z nich, podciągnęła rękaw kurtki na prawej ręce i ostrym paznokciem, tym samym, który powinien rozpłatać im gardła, nakreśliła krwawy znak, tnąc cienką skórę. "Jeszcze mi podziękujecie." To samo zrobiła pozostałym, kreśląc u każdego inny znak. Instynkt działał zdumiewająco, zapach nawet tak małej ilości życiodajnego płynu sprawiał, że odczuwała silne pożądanie. Wysunęła koniuszek języka, teraz ona miała przyśpieszony oddech i puls. "Nie..." Jęknęła do siebie i momentalnie znalazła się na zewnątrz, głęboko oddychając. Mało brakowało, a stałaby się taka jak oni, a tego by raczej nie przeżyła. Wszystkie te bajki, że krew dla wampira to tylko napój, bardzo zacierały prawdziwy obraz. Gdyby się nie powstrzymała, przez następne parę godzin myślałaby podobnie do nich, czułaby ten sam zew, wszystko, co było w nich, byłoby w jej ciele. Dlatego w tych najstarszych legendach zawarte było ziarno prawdy, że ofiarami "krwiopijców" padały osoby szlachetne, bo tylko po takim napoju było się dalej sobą, czasem nawet doskonalszym. A samokontrola była dla niej najważniejsza, bez niej już dawno by nie żyła. Poczuła coś zimnego na policzku, płynęło i znaczyło nową ścieżkę, ale nie powstrzymywała tego. Gdy było przy brodzie, otarła to i ruszyła dalej. Nie wiedziała już nawet, gdzie szła. Zaczął padać śnieg, płatki wirowały, opadały na głowę i ramiona, i nie topiły się. Jej ciało miało taką temperaturę jak otoczenie. Szła przed siebie, to nie był dobry wieczór, na pewno nie wróci do domu, bo to wcale nie był jej dom. Chodnik był śliski, szła pewnie nie kontrolując swojego zmiennego wyglądu. Raz o podłoże łomotały ciężkie wojskowe buty, a przy następnym kroku dziecięce kapcie. Musiała znaleźć coś, co zatrzyma jej huśtawkę... szła w ciemności. Nagle, zauważyła, to ją na pewno uspokoi. Pod starą i obdrapaną ścianą leżał karton. Usłyszała chrobotanie i jakby skamlenie. "Może zakończę tę noc miłym akcentem?" Podeszła bliżej i wsadziła zimną rękę do środka, zaskomlało, przypomniała sobie o swojej temperaturze i zaraz doprowadziła ją do normalnego ludzkiego stanu. Sięgnęła głębiej. Siną ręką wyciągnęła zawiniątko z kartonu. Małe ciemne oczka patrzyły na nią... "Dzieci są jak koty...”...przytuliła je do piersi i ruszyła w zaułek łączący dwie główne ulice. "A mówią, że są cywilizowani..." westchnęła i podeszła do celu swojej drogi. Schody były oblodzone, ale to jej nie przeszkadzało, śnieg padał coraz mocniej. "Powinnam się ciebie pozbyć, w końcu to ty..." urwała myśl i pchnęła drzwi. Kościoły nigdy jej nie wzruszały, a woda święcona nie różniła się niczym od tej, którą miała w kranie. Nawet Chłopiec z mrówczą fermą już jej nie wzruszał. Położyła zawiniątko na blacie nakreśliła nad nim znak i wyszła, a czarny płaszcz powiewał za nią jak skrzydła, których od dawna nie używała. Zamknęła drzwi i rozejrzała się, "...a może polatam..." Płaszcz rozerwał się na plecach i opadł. Piękne skrzydła rozpostarły się, załopotały i... wzniosła się. Znów sama, znów zapomniana... "Jeszcze mi podziękują..."


Bogowie się zmieniali, pozostawała tylko jedna i ta sama nazwa –Pan. Nikt nigdy nie mówił, że pierwszy przedwieczny będzie ostatnim. Nikt nie przewidział jego detronizacji.
I oto ona znów przemierzała świat, jak robiła to od stuleci, aby znaleźć tego, który pomógł w obaleniu pierwszego nieśmiertelnego i osadzeniu na tronie tego nędznego uzurpatora. Świat stał się taki właśnie przez niego!
„Omamił potężnego kainitę, bo wiedział, że to my decydujemy o bogach jako wiecznie zawieszeni między jawą, a snem, życiem, a śmiercią.” Na domiar złego, ten sam wampir znów zbierał dusze. Szykował się kolejny przewrót...


Pół prawdy o wampirach

-Zawsze mało mówił, twierdził, że "milczenie jest złotem", żałował tylko, gdy obcięli mu język, bo nie mógł już nic powiedzieć. Otarł nóż w poły koszuli i wskazał nim na stojącego nieopodal mężczyznę.
-Ale wiesz co, już mu przeszło.... prawda, że ci przeszło?
Spod betonowej kolumny dobiegło ich gardłowe pomrukiwanie, coś na kształt zduszonego śmiechu.
-Widzisz, przeszło mu, tobie też przejdzie.....chyba, że... -Uśmiechnął się obłędnie i zakręcił nożem młynka tuż przed nosem przywiązanego do krzesła chłopaka.
-UMMMMM.....
Chłopak gwałtownie poruszył się na drewnianym siedzisku, odchylił głowę, a knebel tkwiący w jego ustach zaczął zabarwiać się na czerwono. Szybko nasiąkał i robił się bordowy, tam, gdzie były usta, unosiły się krwawe bańki, rosły i pękały, zupełnie jakby on nie umierał, a tylko cofał się do dzieciństwa i bawił bańkami mydlanymi, te też pięknie lśniły, ale nie niosły radości.
-Chłopie i po co to robisz...?- westchnął ten z nożem -No popatrz już się rozsypuje.
I faktycznie młody zaczął się kurczyć w oczach, po minucie wyglądał jak suszona śliwka, a gdy nożownik westchnął, na krześle został szarawy pył.
-Te młodziaki już nic nie potrafią, nawet umrzeć ze stylem...ile on się szwędał po tym świecie.
Stłumione charczenie znów dobiegło uszu nożownika.
-Taa..... racja, lojalność..eh..co im teraz pakują w tych klanach do głów.
Zmarszczył się i przejrzał w srebrnym ostrzu noża. Momentalnie rozluźnił twarz i pogładził brwi koniuszkami palców. Zielone oko bystro lustrowało otoczenie, a szarmancki uśmiech nawet siostrę przełożoną skłoniłby do zrzucenia habitu. Wciągnął powietrze i momentalnie wypuścił wprost na kupkę prochu, rozdmuchując je na betonową podłogę. Karminowe wargi rozciągnęły się i ukazały błyszczące zęby. Kły wydłużyły się i delikatnie nacięły dolną wargę, oblizał ją i rozsmakowywał się, jakby delektował dobre, słodkie wino południowych stoków Pompei. Jak we śnie sięgnął po marynarkę, naciągnął ją na ramiona, odwrócił się i powolnym, kocim krokiem ruszył do przesuwanych drzwi magazynu. Człowiek bez języka został w tym samym miejscu, pomoc wampirowi tego pokroju nie była spełnieniem jego aspiracji, ale dług to dług. Wsadził rękę do kieszeni i natrafił na mały słoiczek. Dotyk zimnego szkła zadziałał na niego kojąco, coś chlupnęło i druga ręka powędrowała do kieszeni szarego prochowca. Znalazł w niej papierosa i wyćwiczonym ruchem wsadził go do ust. "Tak to robią gangsterzy." On też chciał taki być, nie tęsknił jakoś do dawnego zawodu. Liczył się ich wspólny cel, a on doskonale uświęcał środki takie jak ten. Błysnęła zapalniczka, z końcówki zaczął snuć się dym, a zapach rozżarzonego tytoniu momentalnie wypełnił cały magazyn. Obrócił się na pięcie, ten gest też był wyćwiczony, choć i tak nikt na niego nie patrzył. Ruszył w ślad za nożownikiem, jakoś los młodzika zbytnio go nie obszedł, ale jak wszystko dalej pójdzie tak szybko, to klany same zaczną ich prosić o kontynuację, a ona nie będzie już żadnym zagrożeniem. "I życie znów będzie piękne." Pogładził szkło, wciągnął rakotwórczy dym do ust i ze zwisającym petem zamknął bramę. Szczęknęła głucho, a kolejny rozdział zamknął się z trzaskiem.

Kolejne dziecko

Było zimno, przerażająco zimno, dworzec właściwie nigdy nie pustoszał, ale jakie to miało znaczenie? Dziwki już dawno pochowały się w swoich melinach wraz z niezadowolonymi alfonsami. Jeszcze tylko Tatiana stała cierpliwie, czekając na swojego stałego klienta. Dzieciak siedzący w kącie między ławką a koszem na śmieci obserwował ją cierpliwie, robił to zawsze, bo gdy na nią patrzył, wiedział, że świat wcale nie jest taki zły. Brązowe włosy Tatiany opadały na futrzany kołnierz kaskadą loków, upiętą tandetną, lecz na niej stylowo wyglądającą spinką z jakichś paciorków. Ostentacyjnie żuta guma została wyjęta z ust i rzucona w kąt, gdy zobaczyła kolejnego frajera. Nie był nawet taki zły, może trochę gburowaty z wyglądu, ale nadawał się na rozgrzewkę przed przybyciem Roba. "Swoja drogą, co za beznadziejny przydomek wybrał sobie ten amator niezbyt wyrafinowanych rozrywek..." Cmoknęła wymalowanymi wargami, a chłopaczek od razu wiedział, o co chodzi. Momentalnie zerwał się na skostniałe nogi, wiedział, jaka jest nagroda. Tymczasem Tatiana z wolna ruszyła w stronę przybysza, nie poruszała się jak te typowe dla dworców kurwy, ona miała klasę i właśnie przez nią tkwiła teraz w tym bagnie. Obcasy niedrogich szpilek stukały w popękane płytki, gdy zbliżała się do swojego przyszłego klienta. Skrzętnie zapięty, szary prochowiec krępował nieznacznie jego ruchy, a szerokie barki nie kołysały się. W ustach miał papierosa. "Tym lepiej." Pomyślała Tatiana i szła dalej, kontynuując swoje lustrowanie. Łysy, postawny, jedna ręka w kieszeni, zupełnie jakby udawał gangstera. "Trzy, dwa... jeden...bingo!" Młody pchnął ją na łysego i zabrał małą torebeczkę. Silne ramiona mężczyzny złapały ja momentalnie, ale o dziwo, nie ruszył w ślad za złodziejaszkiem. Uśmiechnął się za to lubieżnie i nadal trzymając ją za ramię, wciągnął w najbliższą, odrobinę przysłoniętą wnękę. W Tatianie coś drgnęło, czas się zmywać, ale ten gówniarz ma torebkę, a w niej..."Cholera" Zaklęła w myślach i zrobiła dobrą minę do złej gry. Wolną ręką pogładziła ramię przybysza, który właśnie rozluźnił uścisk. Badała sytuację i uśmiechała się zachęcająco. "Spodnie w dół i sobie pójdę...jak ja nienawidzę..." Nie zdążyła dokończyć myśli gdy poczuła ciepło w okolicach podbrzusza, ból zastąpiło zdziwienie, chłód ostrza promieniował, ale ciepło dominowało. Złapała za rękawy prochowca, aby nie osunąć się na brudną posadzkę, za późno, mroczki tańczyły jej przed oczami, ale reszta dumy walczyła dalej, chwytając się życia.
"O nie, nie umrę na tym przeklętym dworcu, nie dam się tak wykręcić, nie tym razem." Puściła szorstki materiał i nawet nie wiedziała, kiedy klęczała przed tym milczącym typem. Powoli z wielkim wysiłkiem wyciągnęła ostrze z własnego ciała. "Ładne" przemknęło jej przez myśl. "Ale ładniej będzie tu wyglądać..." Ostatnią siłą woli zmusiła rękę do gwałtownego pchnięcia. Tego nie przewidział. Nóż trafił prosto w tętnice udową, co prawda celowała w krocze, ale z takiego obrotu sprawy też była zadowolona, gdy nogawka momentalnie zabarwiła się na czerwono, znacząc prochowiec ciemnymi plamami. Kiedyś gdzieś czytała, że w pachwinie było coś ważnego, ale pal licho, co to było, ważne, że ten skurwiel pójdzie razem z nią. Ostatni raz uśmiechnęła się kusząco jak Ewa do Adama, podając mu jabłko, wypuściła rękojeść i jej głowa opadła na posadzkę. Gdyby mógł mówić, na pewno by krzyknął, ale niestety z jego krtani dobył się tylko warkot, skąd w tej zwyczajnej dworcowej kurwie tyle zawziętości. Uciskał pachwinę, ale krwotok nie ustawał, a miał jej tylko upuścić krew. Teraz i on klęczał na niedomytej posadzce, wolną ręką podparł się o ścianę, żeby całkiem nie upaść. "Dług to dług, a resztę niech sobie w dupę wsadzi. Koniec z tym, w sumie powinienem jej podziękować..." Ostatni dotyk gładkiego szkła w kieszeni, nie tamował już krwotoku, nie było najmniejszego sensu, aby dalej to robić. Wsadził dłoń w fałdy materiału i doznał ukojenia. Nagły skurcz mięśni sprawił, że dłoń jeszcze przed chwilą pieszcząca powierzchnię słoika teraz zgniotła go na miazgę. Palce zacisnęły się na miękkiej zawartości, a z zamkniętych oczu poleciały łzy... upadł prosto na Tatianę.
-Rany, ale syf....i niby nikt nie wie, dlaczego oni tu leżą, martwi.- Detektyw zaakcentował ostatnie słowo.
-Z całym szacunkiem-nie, dzieciak siedzi tam, gdzie zawsze, ma jej torebkę, ale nie chce jej oddać.- Odpowiedział aspirant.
-To jej rodzina czy klient?
-Zakładam, że współpracowali, naganiał jej klientów, a ona odpalała mu procent.
-A ten łysy, co ma w ręce...- Detektyw podszedł do zwłok i długopisem delikatnie otworzył dłoń zmarłego. -Kur... to język, jej??
-Nie sądzę.
-Śmierdzi formaliną, rękę ma pociętą, trzymał go w słoiku?? Pełno tu szkła...
Reszta rozmowy umknęła wraz ze świstem nadjeżdżającego pociągu, a całej sytuacji przyglądała się jeszcze jedna osoba, widział ją ten, kto wierzył. Dlatego chłopiec szybko skorzystał z okazji i zniknął z dworca. Podobnie postąpiła postać w długim płaszczu. Dogoniła malca niedaleko od głównego gmachu.
Nawet się nie zdyszała, choć chłopak sapał jak lokomotywa. Drobne jeszcze ręce przyciskały do piersi torebkę Tatiany. "Mogliśmy iść do domu..."
"Tak skarbie, ale teraz zwolnij" Odezwał się głos w jego głowie. "Pomogę ci, obiecuję...."
-Kto tam... -Mały zatrzymał się raptownie i rozejrzał spanikowany, nie na co dzień słyszy się kobiecy głos w głowie, Tatiana zawsze mówiła, że głos w głowie to gwóźdź do trumny. Czuł, jakby lodowa pięść zaciskała mu się na żołądku, a w gardle rosła jakaś utrudniająca oddychanie gula. Starał się oddychać, myśleć racjonalnie, ale co dziesięciolatek wie
o racjonalności?
Usłyszał kroki, skulił się w sobie i nasłuchiwał jak zaszczute zwierze. Nagle na jego drobne ramię opadł ciężar dłoni. Podskoczył, ale stłumił w sobie krzyk, był przecież mężczyzną. Obejrzał się. Spod ciemnej grzywy włosów patrzyły na niego szare, zimne oczy. Drobną twarz miała ukrytą w postawionym kołnierzu płaszcza, uśmiechała się delikatnie. Ciężar na ramieniu zelżał, chociaż wcześniej tez nie był duży, zupełnie jakby to liść opadł mu na bark, a nie ręka, teraz czuł tylko ciepło bijące z ubranej w skórzaną rękawiczkę dłoni. Nie wiedział czemu, ale też się uśmiechnął, przytulana torebka tez nie była już dla niego aż tak ważna. "Jesteś głodny?" Głos znów zabrzmiał słodko w jego głowie.
-Tak...
"W takim razie chodźmy coś zjeść"
-Czy to ty mówisz?? Tam w mojej głowie? - Zakłopotany spuścił wzrok i odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z nieznajomą.
"Przeszkadza ci to?"
-Nie...chyba....nie
"Mogę mówić normalnie jeśli chcesz" Oczy miała teraz schowane w cieniu grzywki, ale uśmiechała się ładniej.
-A masz tak samo ładny głos? - Dopiero po wypowiedzeniu tych słów zrozumiał, jaki był bezpośredni, do Tatiany zawsze mówił per pani.
-Nie musisz się peszyć...- Podniosła mu podbródek dłonią. -Spokojnie...nie zrobię ci krzywdy. Chodźmy coś zjeść. Co ty na to?
-Dobrze, proszę Pani.- Odpowiedział już składniej, przypominając sobie wszystko, co mówiła mu zawsze Tatiana.
Ruszyli oblodzonym chodnikiem, chłopak sam nie wiedział, skąd wzięła szal, którym go okryła. Był ciepły, puchaty i pachniał...pachniał jak Tatiana, ale przecież ona jej nie znała, a on znał rzeczy z jej szafy i szal na pewno nie należał do prostytutki. Szli pewnie, przytulony do jej boku, czuł się jak we śnie. Tylko zamiast rycerza na białym koniu, przybyła kobieta w czarnym płaszczu. Uszedł jeszcze kawałek i zamknęła się nad nim ciemność.

Obudził się w jasnym pokoju, bardzo wesoło urządzonym, jakby specjalnie dla dziecka. Zamrugał, ale był pewien, że nie śpi. Z kołyski nieopodal jego posłania dobiegało go gaworzenie. "Gdzie ja jestem?"
-W domu skarbie- usłyszał głos Tatiany i zemdlał.

Sprawa w toku

Muzyka płynęła spokojnie z zadymionej sali, goście siedzieli nad wyraz spokojnie, nie dając upustu swoim emocjom po ciężkim dniu. Wszyscy byli jakby ociężali, a może życie stało się nagle zbyt ciężkie, by je znosić? Siedzieli i słuchali melancholijnych dźwięków muzyki, która też zwalniała. Wszystko tonęło jakby w gęstym sosie... oni, muzyka, cały świat...

-Nie było żadnych śladów? - Mężczyzna stał podenerwowany, znów nachodziły go te fale...zimno, ciepło...pot zalewał mu oczy, a przecież stali na dworze. Noc była w rozkwicie, a miejscy strażnicy ganiali w kółko, zabezpieczając to, co uważali za wskazówkę.- Niech oni przestaną wariować...
-Przykro mi sierżancie...-urwał niepewnie -nic nie było...po prostu...- nie dokończył, wiedział, że zabrzmi to irracjonalnie, ale co w tym momencie tak nie brzmiało?? Dwudziestu ludzi po prostu zmarło... bez krzyków, bijatyk, ostrych narzędzi, dosłownie jakby kostucha zabrał wszystkich na długa wycieczkę do nikąd...
Sierżant po raz setny otarł czoło chustką, zaczynało mu to wchodzić w nawyk, podobnie jak whisky przed snem. Nic, zero, jakby otworzyło się piekło...piekło z opinią publiczną na czele. Co on powie komisarzowi?? Że nie stwierdzono przestępstwa? Dwadzieścia trupów, wszyscy jakby zasnęli...szkoda tylko, że na zawsze. Czemu takie rzeczy dzieją się tylko na jego zmianie?? Jeszcze tydzień i urlop, ale nie, znów będzie musiał to odłożyć! Był wściekły i schorowany, a ten posterunkowy dziwnie na niego patrzył. Czas skończyć ten cyrk i sprowadzić jego chłopców.
-Posterunkowy....zbierz ludzi i wracajcie na posterunek. Sprawa w toku...

Spektakl zakończył się burzą braw. Pięknie wystrojeni ludzie powstali ze swoich suto opłaconych miejsc i zaczęli klaskać. Huk braw setek spoconych par dłoni zagłuszał nawet myśli młodej wampirzycy. Siedziała sama w najbardziej oddalonej loży, a jej dłonie w kolorze białego alabastru wcale nie zamierzały się ze sobą spotkać, aby bić brawo. Leżały spokojnie złożone na jej prawym kolanie. Oparta wygodnie o oparcie miękkiego fotela podziwiała ten pospolity spęd bydła. Światła wirowały po scenie, oświetlając twarze szczęśliwych i ogłuszonych brawami aktorek i aktorów. Wyraźnie słyszała ich myśli, po to właśnie przyszła na premierę, musiała go znaleźć. Na szczęście każda opera miała swoją lożę dla "upiora", lożę, która zawsze była pusta. To dodawało splęndoru całemu gmachowi. Dlatego mogła tu teraz być i patrzeć na całą tę groteskową sytuację. On był inny, nie chował się, choć też był drapieżnikiem, uwielbiał skupiać na sobie uwagę, znała go cała elita. "Eh...nic go nie zmieniło przez te wszystkie lata..." Długie, smukłe palce poprawiły niesforny kosmyk, który łaskotał ją w twarz. "Czas stać się taką jak oni..." Zrobiła to z obrzydzeniem, jakiego nigdy nie czuła do żadnego ścierwa. Bo oto właśnie zaprzedawała się, choć wiedziała, że to dla dobra sprawy, czuła, że zdradza samą siebie. Zaciągnęła zasłony w loży i zaczęła przygotowania. Nie mogła pozwolić, żeby wyczuł ją od razu, inaczej ucieknie. Przypomniała sobie swój pierwszy raz, niemal zatraciła się wtedy w nowej osobowości, ledwo udało jej się odnaleźć samą siebie, a teraz na domiar złego miało to trwać znacznie dłużej, a mimo zmian musiała być nadal sobą. Zdjęła czarny płaszcz i powiesiła go na oparciu. "Zgniłe owoce, wszyscy zepsuci do szpiku kości..." Powtarzała sobie w kółko, aby też się taką stać. Skóra zaczęła ciemnieć w modny odcień brzoskwini, a spodnie i sweter zamieniła na obcisłą sukienkę z dekoltem, który był właściwie początkiem dłuższego rozcięcia zaczynającego się zaraz poniżej kroku. Niesamowite, ile może zdziałać odpowiednie przygotowanie i doświadczenie. Nie minęło dziesięć minut, a wcale nie była już sobą. Z uszu zwisały jej ogromne, kapiące od diamentów kolczyki, a na szyi iskrzyła się kolia. "Zaczynamy bal...te ich wszystkie fałszywe pobudki, które sprawiają, że ten świat się jeszcze kręci, teraz jestem jedną z nich i niech tak pozostanie... przynajmniej na razie." Niepostrzeżenie wysunęła się z loży, gdzie pozostawiła swoje ubranie i prawdziwą siebie. Koił ją jedynie tymczasowy chłód noża wsadzonego za podwiązkę. Przypominał jej ich ostatnie spotkanie w sali luster...

Sala luster...miliony gości...muzyka i niuanse salonowego życia. Księżyc w pełni wisiał na dachem kryształowej sali. Była tu cała śmietanka tej czarnej społeczności. Najgorsi z najgorszych, błyszczeli w koliach z brylantów, w brokatowych wamsach, z coraz to piękniejszymi kurtyzanami. Koło okna, oparta o ciężką i matową zasłonę stała ostatnia z potężnego rodu. Dzisiaj nastąpi koniec... Niedaleko pięknej i ponętnej Kallisto, perły całego balu, przesunął się chłód, przyrzeczenie oczyszczenia i spełnienia. Suknia wzdyma się, a piękność ulatuje jak jesienny liść. Żadnego krzyku, kropli krwi, tylko samotnie i bezdźwięcznie opadająca materia drapowanej kaskadowo sukni. Od luster odbił się jedynie błysk...rozpoczęło się...
Miał dusze, miał ją na wyciagnięcie ostrza i miał nowego Boga. Głowy rodów ludzi i klanów wampirów ugną przed nim karki.
Jednak ona też miała jeszcze coś do powiedzenia. Szpony bólu rozrywały jej umysł i całe ciało. Początek przemiany nastąpił. Wiedziała, że On ma nad nią przewagę, a mimo to stanęła do walki. „Nie jestem tylko zabawką!” powtarzała sobie. Teraz jest jedną z nich, będzie bronić tego, w co kazali jej wierzyć, tylko im na niej zależało. Najstarsi w klanach byli jej jedyną rodziną, musiała ich chronić.

Chłód szedł jak fala przeznaczenia...coraz szybciej i szybciej...raz po razie na ziemię padały resztki tego życia, brzęczała biżuteria, ale nikt nie krzyczał. Lustra wykrzywiały się w grymasach agonii i pękały z hukiem, aż do momentu, gdy cała podłoga zaczęła przypominać niebiosa otwarte tysiącami bram. Jakie to było piękne...karaluch po karaluchu...wszyscy szli tam, gdzie mieli dojść dawno temu, salę wypełniał blask, a zasłona opadała w długim oczekiwaniu ostateczności. Nie zawirowały ostrza, nie popłynęły moralizujące dialogi i przedśmiertne elegie o chwale, sprawiedliwości i prawdzie. Ostatni z rodów, młodzi i na wpół żywi, podnosili się z kryształowej wieczności...stróżki krwi zdobiły ich ręce, a materiał wirował wokół sylwetek jak w oku cyklonu. Jedynie ledwo zauważalne ruchy mówiły, że coś się działo. Naelektryzowane powietrze rozmazywało kontury doczesności...otwierały się dwie bramy, jedno z nich będzie musiało wybrać. Ostatni z ostatnich. On już swój błąd popełnił, a ona zaczęła przemianę...

...i nawet wtedy jej droga się nie skończyła. Brama zamknęła się, a on uszedł z życiem dzięki najniżej położonym w hierarchii wampirom. To właśnie te szczury stoją teraz na czele odradzającego się społeczeństwa, a ona byłą jedną z nich. To było jej darem i przekleństwem. Dla ludzi była wampirem, dla wampirów była człowiekiem. A to wcale nie stało się dzięki miłości jej rodziców, raczej ich pijackiemu zapędowi do pieniędzy. Sprzedali ją, jak psa, niepotrzebne zwierze, choć... po tylu wiekach powinna być im chyba wdzięczna, odmienili jej życie, nadali mu sens... nie, nie może nawet tak myśleć. Musi się skupić. Skończyć to, co zaczęła. Znaleźć go...
Szła pewnie, nie potrzebna jej była ta sztucznie wykreowana osobowość, nawet jeśli ją wyczuje, to nie ucieknie, nie przepuści okazji, żeby się nie zabawić. Delikatny uśmiech rozjaśnił jej nową twarz i oczy. To była jej noc. Mijała lustra, w których odbijało się jej nowe oblicze. Czuła łakome spojrzenia coraz to zamożniejszych biznesmenów, którym towarzyszyły stare żony po kilkunastu operacjach plastycznych. Wyczuli nową krew, zamieniali się w łowców. Właśnie pod tym względem te dwa gatunki wcale się nie różniły. Zeszła po długich schodach, szła powabnie, tak, aby widział ją każdy. Lustrowała wszystko spod kusząco przymkniętych powiek. Miała ich wszystkich dla siebie, a potrzebowała tego jednego, tego, który właśnie wpadał w jej sidła...
Kolejny gorący pocałunek spoczął na jej szyi. "Jeszcze moment" Uśmiechała się do swoich myśli. Wsunęła rękę pod fałdę materiału sukienki, poczuła rękojeść. On szeptał jakieś głodne kawałki wprost do ucha, śmierdział alkoholem, którym poiła go cały wieczór. "Jeszcze chwilę ty mój szczurze..."
-Uh...
-Nie pijacie już krwi, co Amadeo?- Zasyczała mu do ucha.
-ON jeszcze tak....
-A gdzie jest ON? Czekaj, to chyba twoje serce, tak?- Pchnęła nóż mocniej pod lewą łopatkę. -Chyba wiesz, co się dzieje z sercami, szczególnie waszymi, jak się je odpowiednio potraktuje?
-Dosyć...ja nie wiem...
-Jesteś głową musisz wiedzieć. -Odparła z przekąsem i dopchnęła nóż jeszcze dalej. Zaczynało ja to nudzić, a na dodatek przestawała panować nad przybranym wyglądem. -Powiedz, a pójdę sobie i już nigdy mnie nie zobaczysz, gwarantuję.
-Był dziś...
"A więc jednak się spóźniła, cholera!"
-...odwiedził jakiś bar, zabrał dusze i wrócił...
-Gdzie?
-...nie wiem, cały czas plecie coś i morduje kolejnych młodzików.
"Chore ambicje zawsze brały u niego górę."
-Obiecałaś...
-A tak, że mnie już nigdy nie zobaczysz. Zawsze spełniam obietnice.
Chłopak właśnie chciał odetchnąć z ulgą, gdy nóż zabrał mu ostatni dech. Delikatne ostrze doskonale weszło w pracujący mięsień. W jej białych rękach został tylko pył. Znów była sobą. "Cel wcale nie uświęca środków." Dobrze wiedziała, że odpokutuje za dzisiejsze zabójstwo tak jak zawsze, ale przynajmniej wiedziała coś, co pomoże im się obronić.
Gdy rozkładała skrzydła na dachu gmachu, niebo było już czyste, jakby samo odetchnęło z ulgą i postanowiło umilić jej ten okropny wieczór.


Czas rewanżu

Pokój dla dziecka pachniał słodko, pachniał obietnicą lepszego jutra, ciepłym mlekiem i uczuciami Tatiany. W tym momencie nazbyt intensywnie, gdyż była wzburzona.
-Nie zabierzesz go!!
-Dobrze wiesz, że muszę...
-Nie wcale nie, nie musisz, to nie twoja walka, to nie żadna przeklęta krucjata!! –Łzy płynęły po twarzy bez makijażu. Po raz pierwszy od wielu lat czuła się szczęśliwa, nie musiała o nic walczyć, te parę tygodni było dla niej wszystkim, a ONA chce to zniszczyć!! Przytuliła zawiniątko mocniej do nabrzmiałych mlekiem piersi. –Nie, nie oddam ci go!! – Duma, która rzekomo opuściła ją tamtej nocy, właśnie dawała o sobie znać, podobnie jak zawziętość.
-Nie mam na to czasu, w każdej chwili może się tu zjawić, a ja nie jestem gotowa oddać mu dziecka. Nie ma sensu się kłócić, daj mi je! – Cała sytuacja zaczynała ja zdrowo irytować, nie po to tyle czasu się katowała, żeby teraz ludzkie uczucia tej byłej kurwy wszystko zmarnowały. Czuła wzburzoną krew tamtej, ukąszenie będzie ostatecznością.
Zrezygnowana Tatiana oddał jej zawiniątko, żegnając je pocałunkiem, który niósł wszystko, początek i koniec.
-Dobrze wiesz, że nie pozwolę zrobić mu krzywdy.- Czarny płaszcz załopotał za zamykającymi się za wampirzycą drzwiami.

Śnieg stopniał, panowała zimowa susza, po ulicach niczym goniec ze złą nowiną hulał lodowaty wiatr. W ruinie klasztoru na obrzeżach miasta w dawnej krypcie zielonooki wampir siedział spokojnie na kamiennej trumnie. Wieko od wielu lat było zwalone, nie wiedział czemu, ale czuł do tego miejsca sentyment, może to była ta część jego umysłu, która dążyła do samo karania? Tego nawet on nie wiedział. Pamiętał jedno, to tutaj się zaczęło....

Nad miastem wstawał księżyc, srebrne płomienie lizały miedziane dachy domów przy głównej ulicy. Z kominów wydobywał się dym, w oknach płonęły światła, na ulicę wylewała się fala czerwono - pomarańczowej łuny. W mieście było spokojnie. Dzwony w wieży kościelnej jednej ze świątyń wybijały zmianę dni... z karczmy dochodził śmiech.
Na małym placu nieopodal ratusza ponuro skrzypiała szubienica obciążona nowym ciałem. Kruki już dawno przestały żerować, co zdziwiło okolicznych kloszardów i pozbawiło ich kolacji. Konopny sznur z trudem utrzymywał zmaltretowane ciało wisielca. Nagle jego naprężone do granic nitki rozplątały się i zwłoki spadły z głuchym łoskotem na deski. Gdyby ktoś tam wtedy był, na pewno usłyszałby zduszony jęk...
W jednym z rodzinnych grobowców rodziny Salomseii zapłonęły pochodnie...
„Jak można być tak głupim i skazać się na kadź ze zwykłej łapczywości?” W jasnym teraz, podziemnym pomieszczeniu krążyły tysiące takich myśli. Wszystkie ganiły tylko jego, bo zachował się jak szczeniak... młodzik przy pierwszym posiłku, po którym trzeba sprzątać.
„Byłeś aż tak spragniony??” Szyderstwa rozchodziły się echem, a mimo to panowała cisza. Cisza Nocy Tysiąca Bóstw.
„Mają rację...” przyznał to niechętnie „...dał się wciągnąć w chorą gierkę tej...” nie, nie może o niej myśleć, bo powtórzy tamte błędy. „Trzeba ją po prostu znaleźć... znaleźć i odpłacić, ale tak żeby już go więcej nie nabrała.”
Wieko kamiennego sarkofagu uniosło się, czekając na swojego mieszkańca, nie czekał dłużej, musiał odzyskać siły.

...tak było, kiedy spotkał ją po raz pierwszy, niewinna, zdradliwa, wspaniała.... Tylko dwa razy w życiu pozwolił sobie na takie zatracenie w innej istocie. Co noc zastanawiał się nad bukietem jej krwi. A teraz przyszło mu ją zabić, chociaż może... może dałoby się ją przekonać?
Poruszył nieznacznie szklaną kulą, która zamigotała i zgasła. „Jeszcze tylko jedna...” Pomyślał o tym, co mogliby razem przeżyć. Kły delikatnie ukuły wargę i tylko siłą zmusił się do zawrócenia myśli w stronę naprawdę istotną. Rozwinął skrzydła i poleciał tam, gdzie na niego czekała. Po raz pierwszy w życiu zielone oczy uroniły coś na kształt łzy, coś co było twarde jak diament i zabarwione krwią. Jego pewność siebie znikła na tę jedna chwilę, by zaraz wrócić z impetem zagrożonego bytu. Zimny wiatr już niósł jej zapach, niedługo wszystko się skończy, a Noc Tysiąca Bóstw odzyska dawny sens. Zważył w ręku kulę i czekał cierpliwie...

Wszyscy byli pogrążeni w głębokim śnie, ich serca tęsknie wybijały spowolniony rytm wiecznego spoczynku. Co wieczór zamykali powieki i udawali, że nie żyją, bo znudził ich dzienny wyścig.

Na rogu koło zapuszczonej kamieniczki stało kilku pijaków. Znów nadeszła mroźna noc, a oni na rozgrzewkę mieli tylko cienkie wino. Przeklinali swój los jak każdej nocy i myśleli o tym, co mogliby zmienić, jednak po chwili uświadamiali sobie, że są za słabi. Z niewielkiej odległości obserwowała ich kobieta, a może tylko cień? Najpierw usłyszeli ciężkie kroki, które odbijały się głośnym echem w ich skacowanych głowach. Minęła ich szybko, nawet nie zdążyli zaczepić jej o kilka drobnych monet. Wiedzieli tylko, że zapamiętają ją na zawsze, każdy szelest jej płaszcza wrył im się w otępiałe alkoholem zwoje mózgowe. Jej twarz, taka, pełna wiary, nie, nie wiary, tylko pewności, tak pewności, że to, co do tej pory robiła, zbliża ją do końca. Jak oni jej zazdrościli, tego poczucia zbliżającej się wolności...
„Wolności...tak...” Przyśpieszyła, to ona powinna zazdrościć im tego, że byli po prostu ludźmi, mieli swoje słabości i kruche życia, a raczej jedno życie, z którym mogli zrobić, co chcieli.
Zawiniątko poruszało się delikatnie w jej ciepłym, specjalnie dla niego, uścisku. Szła dalej, kierowała się tam, gdzie upokorzyła go po raz ostatni. Zamiast szubienicy stał tam teraz zapomniany dom handlowy. Powybijane szyby straszyły pustką, a zabite deskami drzwi przypominały nieudolnie zakneblowane usta. Zatrzymała się przed nimi i silnym szarpnięciem zerwała utrzymujące je w milczeniu deski. Pachniało stęchlizną i kurzem. Pająki dawno same się wyeksmitowały, nawet one wiedziały, że nie jest to bezpieczne miejsce. Już chciała przekroczyć próg, gdy nagle...
-Zawróć... - Cichy głos odezwał się zewsząd. – Zostaw dziecko i nie oglądaj się za siebie. Usłyszała szelest wyciąganego materiału. Czuła woń potu, ostrą i przenikliwą. Odczuwała to, co On chciał, żeby czuła.
-Za późno... – przekroczyła próg i wiedziała, że był to początek końca. Szła przed siebie.

W świetle padającym z ulicznej latarni widać było tylko jego przystojną, zasępioną twarz. „Więc nie dała za wygraną, nawet gdy On sam ją ostrzegł?” Kocie oczy zwężyły się niebezpiecznie, a skrzydła załopotały z niepokojem. Ponownie zważył kulę w ręce, by mieć pewność.

Stanęła tam, gdzie kiedyś stał stryczek, dokładnie tam, gdzie pierwszy raz razem...
To było nieważne. Przycisnęła dziecko mocniej do piersi. Nie miała niczego, żadnego miecza, pistoletu, choćby noża. Miała tylko siebie, bo na nic by się tu zdała jakakolwiek broń.

-Proszę... wyjdź! – Głos znów odezwał się zewsząd.
-Już mówiłam... za późno. – Szczery uśmiech rozjaśnił jej twarz po raz pierwszy od tamtej nocy.
-Takie delikatne, takie zawzięte... dobrze wiesz, że byłabyś martwa, gdybym tylko o tym pomyślał... – Poczuła woń alkoholu, każdego trunku z osobna. Zapach sączył się i oplatał jak więzy, które pętają każdego kochającego tę jedyną... wydmuchaną z zielonego szkła kochankę nocy.
-Bycie bogiem wcale nie oznacza nieomylności. - Zimny powiew uniósł ją nad ziemię. Widziała Jego twarz, twarz każdego Jego dzieła stała przed nią i mieniła się miliardami uczuć i sytuacji. Ręka każdego żyjącego zaciskała się na jej zimnym, pozbawionym pulsu gardle. Trzymane w ręku dziecko zakwiliło. – To już koniec...

Z zawieszonej pod sufitem belki w czasie krótszym niż mrugnięcie oka spłynął uskrzydlony kształt. Trzymana w dłoni kula zanurzyła się między łopatkami stojącego przed wampirzycą mężczyzny.
W tym samym momencie jej dłoń trzymająca duszę dziecka przebiła jego mostek.
Ich dłonie splotły się zgniatając kulę.
Tysiące twarzy w jednym odbiciu wyrażało skrajną desperację. Cienie tańczyły niezmordowane wokół czwórki przybyszów.
Teraźniejszość zafalowała, nie łapała już oddechu, próbowała pierzchnąć daleko i nigdy nie wrócić, bo na co im właściwie była, wróci, kiedy skończą.

Mężczyzna w szarym prochowcu rozpadł się na miliardy atomów, a te przepadły w nicości. Chłopiec z mrówczą fermą przestał istnieć. Po raz pierwszy poczuła się bezpieczna, nie było blasku, nie było chórów, nie było szczęśliwego śmiechu wyzwolonych dusz. Był spokój, pierwszy raz wiedziała, po co właściwie tkwiła zawieszona między wszystkim.

Kociooki stał tuż przed nią. Doskonale wiedział, że teraz czas na nią. Nie chciał kończyć tego w ten sposób. Jego przystojna twarz wampira zmieniła się w oblicze zagubionego w rzeczywistości chłopca. Po to ich tylu zabił, po to właśnie zawsze był wyrachowanym łowcą. Dla tej jednej chwili był tym, czym zawsze chciał być, a nie mógł się na to zdobyć. Co z tego, że tylko dzięki jej śmierci mógł posadzić na Tronie nowego Boga? To wcale nie jest konieczne, ludzie i tak dawno przestali w niego wierzyć. Stał się tylko hasłem, pretekstem do wyłudzania pieniędzy. Nosił tysiąc jeden imion, a nie dawał nic w zamian. On to zaczął i on powinien to skończyć.
-Spokojnie, jestem gotowa... przecież tego chciałeś. – Jej głos dochodził do niego z daleka. Kobieta bez imienia, kobieta, która była dla niego, ona jedna.
Podała mu dziecko, które pierwszy raz nie kwiliło tylko słodko się śmiało. Po prostu zaśmiało się tak, jak powinno śmiać się dziecko. Śmiech, który zawsze tkwił w niej samej, początek naprawy błędów uzurpatora. Po to przyszła bezbronna, z malcem w ramionach. Jego czysta duszyczka była kluczem.
-Naprawdę... jesteś gotowa? – Co to było, co cisnęło go w gardle? Dlaczego nie mógł tego zrobić.
-Jak nigdy... – pocałowała go na pożegnanie. Tak właśnie powinna smakować jej krew, tak smakował jej pocałunek. Wolność w czystej postaci. Trwali tak w nicości, miejscu gdzie teraźniejszość zostawiła kartkę z napisem „zaraz wracam”. – Mnie tak naprawdę nigdy nie było, dobrze o tym wiesz. Opiekuj się nim. Będzie z niego dobry bóg. – Podała mu dziecko. Przyjął je otępiały i nawet nie wiedział, kiedy złapała go za dłoń, w której trzymał srebrny sztylet, ten sam, który połączył ich po raz pierwszy.
Jedno silne pchnięcie ich połączonych rąk wystarczyło, by świat się dla niej skończył. Nie było krzyku, nie było łez, był tylko spokój. W końcu wiedziała, że nie jest sama, wiedziała, kim jest, wiedziała, że nie jest wzgardzona. Załopotały skrzydła, czarny płaszcz opadł na podłogę razem z pyłem.

Stał sam w irytująco cichym pomieszczeniu.
-Ona wcale nie odeszła... – Uśmiechnął się pewnie do dziecka i wyszedł. – Nie tak łatwo się jej pozbyć...

_________________
'Z żartów o wariatach można by złożyć niejednego normalnego człowieka'
http://www.numiria.deviantart.com


Top
 Profile  
 
Display posts from previous:  Sort by  
Post new topic Reply to topic  [ 1 post ] 

All times are UTC + 1 hour


Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 1 guest


You cannot post new topics in this forum
You cannot reply to topics in this forum
You cannot edit your posts in this forum
You cannot delete your posts in this forum
You cannot post attachments in this forum

Search for:
Jump to:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group