Charakterystyczne, ciche klikanie raz po raz wydzierało się z gardła Mei'shweia. Nareszcie! Nareszcie, na wszechmogącego, niepowstrzymanego wiecznie żyjącego i nigdy nie ustającego w swych łowach Payę! Kiande Amedha czekały na niego, a on odwzajemniał ich chęć poznania przeciwnika...
Przejechał dłońmi wzdłuż naginaty. Przyjemny dreszcz przeszedł mu po plechach. Wiedział, że wśród Braci ma opinię bardzo, bardzo rozentuzjazmowanego (lub po prostu szalonego...), jednak mało który z innych Bezkrwawych ośmielał się użyć tego słowa w kontekście innym niż jego imię. Zadowalało go to. Bardzo, bardzo go to zadowalało.
Rozejrzał się po wszystkich swych "towarzyszach". Kainde Kwei... nie raz i nie drugi był bliski uznania mniejszego Yautja za niehonorowego i wyzwania go na pojedynek, lecz zawsze odwlekał tę decyzję, znajdując inne, bardziej atrakcyjne i prestiżowe cele...
Dalej, oparty o ścianę, Zabin. Nie wątpił, iż postara się zaprowadźić własny porządek na łowach.
No i sam Gyth, prawie tak zapalony w swym uwielbieniu do broni miotnej że Szalony Brat byłby go uznać za tchórzliwego, gdyby nie pasja z jaką traktował tę kwestię.
Napiął wszystkie mięśnie i rozluźnił je. Prawie ryknął, jednak znał dyscyplinę jaką Thwei'Nihkou'te wymagał od swych podpopiecznych.
Gdzie jesteście psy, gdzie jesteście, gdzie, chodzźcie do mnie, chodźcie, chodźcie, chodźcie, CHODZCIE!!!!!!!!
_________________ Have no fear, shadow ass is here!
|