Mi też się grało bardzo dobrze. Muszę przyznać, że miałem trochę szczęścia, a jeszcze dodatkowo zostałem puszczony "samopas" i nikt mi nie przeszkadzał w tym co lubię najbardziej: "cudowaniu" i spokojnym rozwoju połączonym z hipisowskim podejściem do granic:)
Fakt jest jednak faktem, że Maciek najlepiej orientuje się w głębi tej gry i wszelkich głębokich zależnościach między pojedynczymi współczynnikami, więc zasadniczo nie było wielkim zaskoczeniem że różnica ptk. między numerem 2, mną, a nim, liderem, pęczniała w oczach. Najwięcej chyba się zbliżyłem do niego do ok. 100 ptk. w umiarkowanym czasie gry (czyt. bez wojen na północy), gdy krytyczna różnica wynosiła już 300ptk. To co się działo między GVSem a Maczem w ogóle mnie nie dotyczyło, nawet się nie pofatygowałem by obejrzeć ich granice (Wszystko co było mi potrzebne w związku z surowcami miałem pod nosem).
Jak już jednak mówiłem, miałem upragniony spokój i nie niepokojony doszedłem do wielu cudów i poziomu 2ch miast, które taśmowo mogły produkować mięso armatnie. Sweet. Przewaga Maćka rosła jednak w oczach i trzeba było ją szybko zredukować. Nie, nie manipulowałem Norrdem, sam chciał ode mnie civil service w zamian za mniej przydatną technologię. Ja byłem wtedy chyba 7 tur od macemanów; zatem zgodziłem się na wymianę w zamian za przyjaźń i pomoc w planowanej batalii. To, że Norr tak sfailował to wyłącznie jego wina. Wiedział, że będziemy iść na Maćka jakieś 30-40 tur wcześniej i miał wieki, by przygotować armię. Ustaliliśmy kto zajmuje się jakimi miastami i git.
Za to batalia to już sam miód i nieoczekiwane zwroty wydarzeń. Pierw oczywiście, co z Nordem nas doprowadziło do nie lada beki, padło hasło "NA SPARTĘ!!" i tam też udało się moich 12 macemanów i 3 katapulty. Pach, katapulta niszczyć mury, zeszło 2%... Desp... Szybkie myślenie -on. Atak pozostałymi katapultami! Maciek w bekę. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni... Jakbym mu powoli niszczył mury, zaraz by się w Sparcie znalazły posiłki i miasto stałoby się nie do zdobycia. Aha, dodam, że jak atakowałem Maćka, to widziałem ledwie crossbowmanów, jakiś chyba axemenów, słonie.. Nic co by sprawiało wrażenie. A już w trakcie wojny znikąd pojawiali się macemeni, pikierzy i inni... Ale czemu poświęciłem katapulty? Colateral damage. Wszystkie jednostki w spracie zostały uszkodzone, a samo miasto, dzięki i temu poświęceniu padło w 2 tury... Padłoby od razu, ale oczywiście timer się wyczerpał, doszła do miasta dodatkowa jednostka i tylko przez to zniknęło mi kolejnych 2ch macemanów. Moje miasta puste w sumie nie były, stolica była dobrze nastawiona na produkcję wojenną i nie bałem się wjazdu w tyłek. Ale Maciek miał rację. Atak na miasto 2 w stosunku 8:3(w tym wielki generał) wydawało się formalnością.. Dobrze, że zauważyłem, że nie:D I w porę się wycofałem. Niedobitki z ataku na Spartę wraz z posiłkami natknęły się na jeszcze jedno duże miasto Maćka, które też udało się zrównać z ziemią, tym razem z niewielkimi stratami własnymi. To pozwoliło umieścić Maćka kiladziesiąt ptk. za mną i cóż.. Wojna trwa. Na razie nawet nie dostałem propozycji pokoju, a cała wielka kampania, mimo strat większych niż planowane, wydaje się odniosła planowany skutek.
A, Windu, nie dziw się że daje ci zaporowe ceny technologii, w momencie gdy masz 200 ptk przewagi. Każde wsparcie ciebie oznacza osłabienie samego siebie. Ja w późniejszych etapach gry wręcz rozdawałem technologię innym, których wojna zostawiła w tle. Warto jest w tej grze mieć przyjaciół. I trzeba się często oglądać, czy któryś z nich nie mierzy sztyletem w twoje plecy!