Zmęczenie, głód, zimo. Pomieszane, potłuczone niczym lustro strzępki wspomnień- To wszystko, co pamiętała od wielu dni, a może i nawet miesięcy. Czas nie miał znaczenia, czas po prostu był. Wciąż parła do przodu, wciąż przedzierała się przez pustkowia, lecz zarazem nie potrafiła sobie odpowiedzieć, dlaczego. Po prostu to robiła.
Niejednokrotnie widziała na ruinach budynków groteskowe postacie spoglądające w jej stronę, bała się ich. Podświadomie wiedziała, że stanowią śmiertelne zagrożenie, o wiele większe niż człowiek... Życie ludzkie przerywa jedna zwykła kula, trochę zręczności, niewinna minka zagubionego dziecka i niemal każdy przestawał być potencjalnym zagrożeniem, gdy zmieniał się w nieruchomą kupkę mięsa. Jednak posiadała wewnętrzne wątpliwości czy pojedyncza zwykła kula by wystarczyła na tą istotę. Nie chciała tego sprawdzać. Już kiedyś ją goniły, wprost czuła ich oddech na karku, lecz jednak niespodziewanie odstąpiły, właściwie nie wiadomo, czemu. Może oddaliły się zbyt daleko od jakiegoś miejsca, a może po prostu się im znudziło... Teraz było to jednak bez większego znaczenia. Znaczenie miał głód, zimo i pragnienie.
Zauważyła niewielką ruinę w odległości kilkuset metrów od jej obecnej pozycji. Była to chyba farma patrząc po zabudowie. Obecnie stanowiła idealne miejsce na spędzenie nocy. A i może, jeśli by się, poszczęściło znalazłaby coś do jedzenia. Nieufnie- wypatrując zagrożenia, ruszyła w stronę gruzowiska. Nic nie wzbudziło jej podejrzeń, więc po kilku minutach skradania się ruszyła normalnym krokiem.
Tak jak się spodziewała, była to farma. Skierowała swe kroki do największego parterowego budynku. Mimo ciemności mogła dojrzeć, że wciąż jest tam zachowany fragment sufitu, co dawało szanse na suche schronienie w razie ewentualnego deszcz, jak i stanowiło potencjalnie lepszą kryjówkę. Nie zwróciła uwagi na kilka podejrzanych szmerów, to był jej błąd... Gdy tylko przeszła przez framugę drogę zastąpiły jej dwie postacie. Głębiej w cieniu czaiły się kolejne cztery. Za swoimi plecami poczuła czyjąś obecność, pewnie kolejni przeciwnicy... Jest otoczona... Instynktownie przywarła do ściany, gotowa wyciągnąć broń i przygotować się do obrony. Znowu ludzie...Tak, ludzie, wszyscy ludzie są źli... Będzie musiała znów się bronić. Znów zgasi tylko kilka złych świeczek, to nic złego... Nic właściwie się nie stanie. Lecz nagle zmęczenie i osłabienie organizmu wzięło górę, osunęła się na kolana, a powoli rozmywający się obraz rejestrował powoli zbliżające się z szyderczym śmiechem postacie. Ciemność powoli ją pochłaniała, starała się zachować jak najdłużej resztki świadomego umysłu, poderwać do ucieczki, lecz ciało odmawiało współpracy, wyglądało to na koniec...
Niespodziewanie do jej uszu dobiegły krzyki z zewnątrz zrujnowanej budowli i odgłosy strzałów. Coś się tam działo, postacie powoli zmierzające w jej stronę zamarły w chwilowym bezruchu, spoglądając na jedną z ścian pozbawionych sufitu. Całą swoją siłą obróciła głowę. Na szczycie ściany stała postać. w tle dużego, wschodzącego czerwonego księżyca, mogła dostrzec jakieś dziwne, rozłożyste, wyprężone kształty wychodzące z jej pleców. W jednej dłoni trzymała dziwny, kulisty przedmiot, natomiast w drugiej prawdziwy miecz o falowanym ostrzu. Zawsze sądziła, mimo zaledwie resztek wspomnień, że miecze to przeszłość, coś, co już nie istnieje, a dziwny przybysz właśnie jeden ściskał. Jej uszy wychwyciły tylko jakiś dziwny, niezrozumiały bełkot o gwieździe polarnej i nadchodzącej łasce zbawienia. Stojący na murze cisnął kulistym kształtem w jednego z prędzej zbliżających się napastników. Trafiony stracił równowagę, upadł na ziemie, lecz nie upuścił trzymanego przezeń pręta. Następnie, mimo odgłosu strzałów, postać zeskoczyła, przeszywając na wylot przy tym kolejnego z napastników. Dłużej już nie była w stanie opierać się ciemności. Dała się otulić jej całunowi.
***
Dzisiejszy dzień, jak i powoli rozkwitająca noc, była bardzo dobra. Korm radował się na widok świeżo odnalezionych obiektów wymagających łaski i zbawienia. Śmieszyło go ich wyszkolenie, nawet jeszcze ani jeden strzał nie zranił go poważniej. Większość pocisków zatrzymywała się na jego zmodyfikowanej klatce piersiowej, nie mogąc zagłębić się w stronę serc, płuc i pozostałych organów. Radował go okrzyk jednego z nich „demon”, „demon”- Już dawno nikt tak go nie nazwał. Jedna z tych żałosnych istot w dramatycznym geście po prostu rzuciła się na niego z prętem. Pozwolił się przebić w okolicach żołądka, choć wyrwanie pręta temu człowiekowi nie należało do trudnych, lecz cóż to za walka, w której nie może odczuć nawet odrobinki kojącego bólu? Zadowolił go efekt przerażenia, jaki uzyskał wyciągając sobie z uśmiechem pręt. Wycelował w połączenie czaszki z żuchwą, następnie wziął zamach, mózgoczaszka uderzyła o ziemie. Oblało go coś przyjemnie ciepłego i wilgotnego. Odrzucił pręt i się rozejrzał.
-Czyżby śmiejące się diabły ciemności nie pozostawiły nawet jednej jeszcze duszy, gotowej do potyczki podczas zaćmień słońc radości?- Wyrecytował korm w myślach. Nagle dostrzegł przy ścianie małą postać, w pozycji półleżącej. Oddychała, czyli była tylko nieprzytomna.
-Jutrzenka mi cię wskazała, ciesz się nadchodzącym wyzwoleniem, w tym świecie tylko stare myśli żyją życiem... Dziecko...-Wyszeptał powoli zmierzając w stronę postaci.
Nagle słowo „dziecko” rozbrzmiało tysiące razy w jego umyśle. Widok nagle przesłoniła ciemność, z której wyłoniły się miliony gałek ocznych, a wszędzie znów rozbrzmiewało wołane przez wszystkie języki świata słowo „dziecko”. Korm upadł na czworaka. Już nie był w otoczeniu trupów na zrujnowanej farmie, był na statku kosmicznym, przemierzał korytarze ze swą misją, musiał ją wykonać. Gdzieniegdzie padał ochroniarz, lecz większość załogi stanowiły dzieci. Mózgi, oderwane kończyny, wszędzie krew... To znaczyło jego drogę, pytania zbędne, sumienie zbędne, liczy się tylko misja a nie jej sens, on musi ją wypełnić, bo to jest dla niego egzystencja... Wszędzie ciała i krew dzieci, coś się łamie w jego wnętrzu. Jednak pranie mózgu nie było doskonałe, powracają wspomnienia lekarzy i operacji... Bolesne wspomnienia... W kącikach oczu pojawiły się krople krwi, formujące się w dwie powoli spływające łzy. Korm podniósł głowę, spojrzał na tamto dziecko, coś znów drgnęło, kolejne wspomnienie... Coś ciepłego... Dawno... Bardzo dawno... Zapomniane słowo... Dom... Tamta osoba chyba miała siostrę... Tak miała... Wspomnienie nabrało kształtu, staloskrzydły zamknął się w kolejnej iluzji jego umysłu.
Wszystko w ogniu, trwa wojna. Ewakuacja planety. Jest świeżo po szkole, zajmuje się ewakuacją własnej planety podczas najazdu, jest to świat stracony już na zawsze. Co jakiś czas leje się ogień z nieba, pozbawiając życia kolejne miasto, ogień piekieł zsyłany przez stalowe kolosy wysoko nad ich głowami... Pamiętał komunikat o bezpośrednim najeździe na jego wioskę, podobno zauważono lecącą tam przednią straż oddziałów wroga, szybko zebrał z sobą kilkoro ludzi i dramatycznie ruszył w tamto miejsce, już większość została ewakuowana, lecz jego siostra wciąż tam była. Pojawił się za późno, zastał zgliszcza. Z drobnego oddziału, kierującego bezpośrednio ewakuacją wioski. Niewiele zostało, tylko kilka rozerwanych ciał. Wbiegł do swego domu. Leżała przy ścianie, strzał z bliskiej odległości między oczy... Widać, że bawiło ich mordowanie...
Obrazy nałożyły się na siebie, obraz zastrzelonej siostry i leżącej pod murem nieprzytomnej dziewczyny, były w takich samych pozach... Ból... Ból z samego wnętrza jego istoty. Korm ukrył twarz w dłoniach i krzyczał.
***
Kerowyn powoli otworzyła oczy. Wciąż była słaba, lecz czuła się lepiej niż przed utratą świadomości. Już chciała spokojnie rozmasować bolące ją mięśnie, gdy zauważyła siedzącą przy naprzeciwległej ścianie postać. Był to rudy, wysoki mężczyzna, o dziwnych, stalowych prętach przypominających skrzydła ubrany w stary, podziurawiony mundur wojskowy z elementami zbroi. Patrzył tępo przed siebie, nic sobie nie robiąc z jej obecności. Kero ostrożnie się podniosła i nie spuszczając wzroku z nieznajomego powoli sięgnęła do kabury. Najłatwiej jest zabić, tym bardziej, że ten człowiek wygląda na gorszego niż reszta, chyba widziała go przed utratą przytomności i jego okrucieństwo.
-Lepiej zgasić świece niż pozwolić mu na zrobienie czegoś złego- Krzyczały jej myśli. Wyciągnęła broń, strzeliła idealnie między oczy. Głowa nieznajomego poderwała się od tyłu, po czym bezwładnie siła ciężkości opuściła ją w dół. Kolejna świeca zgaszona. Lecz postać powoli się uniosła nie spuszczając głowy. Pierwszy raz się zdarzyłoby człowiek postrzelony w głowę wstał. Dziewczyna w przerażeniu otworzyła ogień. Pociski zagłębiały się w ciało dziwnego człowieka, powodując delikatne szarpnięcia zaburzające jego ruch wciąż do przodu. Nawet, gdy już skończyła się amunicja, stała dalej na szeroko rozstawionych nogach i strzelała, mimo iż odpowiadało jej tylko głuche „klik”, „klik”. Człowiek podszedł niesamowicie blisko. Powoli, jakby jego stawy nie były w stanie tego dokonać, przyklęknął. Podniósł głowę. Spojrzał Kerowyn prosto w oczy. Dostrzegła w nich ból, krzyk, szaleństwo, wiele milionów rzeczy wprost nie do opisania...
***
Dziewczyna szła pustkowiem w sobie tylko znanym celu, kilka kroków za nią powoli posuwał się staloskrzydły. Bała się ludzi, lecz ten był inny. Widziała jego oczy, inne niż u wszystkich ludzi, jakich dotychczas spotkała. Mimo iż instynktownie wiedziała, że akurat tej postaci powinna obawiać się o wiele bardziej niż wszystkich pozostałych, to jednak nie czuła leku. Nie widziała czemu, może dlatego, że był po prostu inny...
Korm szedł, od czasu, gdy spojrzała mu w oczy nie odezwał się ani słowem, szedł...
_________________
|