[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 456: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/bbcode.php on line 95: preg_replace(): The /e modifier is no longer supported, use preg_replace_callback instead
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4246: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4248: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4249: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
[phpBB Debug] PHP Notice: in file /includes/functions.php on line 4250: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /includes/functions.php:3685)
Multiworld • View topic - Baator

Multiworld

Nothing is impossible in the Multiworld
It is currently Tue Apr 01, 2025 10:57 pm

All times are UTC + 1 hour




Post new topic Reply to topic  [ 45 posts ]  Go to page 1, 2, 3  Next
Author Message
 Post subject: Baator
PostPosted: Sat Aug 13, 2005 3:00 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator
Baator...miejsce tak niegościnne, że aż piękne. Można by godzinami podziwiać jej wspaniały, śmiertelny majestat. Tu nic nie dzieje się przypadkiem, wszystko służy jakiemuś celowi. Żaden kształt, barwa czy zapach nie są niepotrzebne, zbędne. Ta niewielka ilość naturalnych mieszkańców tego świata stała się grupą wytrzymałych, silnych i przebiegłych łowców czy ofiar. Rzadka roślinność, która często jest bardziej niebezpieczna od zwierząt, czy trujące opary, unoszące się z jednego spośród niezliczonej ilości siarkowych jeziorek. To wszystko jest piękne...jeśli jest się Batezu. A pośród tego piękna, jest ono.....

Thelis, jedno z największych więzień Batezu, jego ogromne mury wykonane z różnych mieszanek Adamentium, strzeliste baszty, ze sterczącymi krwawymi proporcami, wielkie wierze bibliotek, i masywna główna siedziba, wznosząca się ponad to wszystko, o swym czarno czerwonym kolorze, majestatycznie spoglądająca na otoczenie, budząca strach. Więźnie z którego nikt nigdy nie uciekł, skarbiec wiedzy, i obecnie jedna z trzech głównych siedzib Batezu.
Miejsce to było położone na wzniesieniu, po jednej stronie stykające się z głębokim urwiskiem do którego zrzucano czasem jakiegoś skazańca.


Bokler siedział już wygodnie w swoim gabinecie, czekając na informacje. Wszystko szło zgodnie z planem. Drzwi do gabinetu otworzyły się powoli. Do środka wszedł jakiś pomniejszy bies.
- Wszystko już jest panie. – Bokler wstał i ruszył do balkonu obserwacyjnego. Faktycznie, do jego siedziby powoli zbliżał się konwój. Sprawiło mu to ogromną radość.
- Wszystko jak ustalone. Ładunek nie do centralnej części. Magazyny na uboczu, podziemne. Wszyscy mają być gotowi do wymarszu w ciągu kilku godzin. –
Jego towarzysz spojrzał na niego niepewnie.
- Całe trzysta tysięcy? –
- Tak, i też siły z Nazgu’trill. –
- Czy to aby rozważne panie, nie wiemy czy Tanarii...- Bokler przerwał mu machnięcie ręki.
- Wiemy, i jesteśmy pewni. Wszystko teraz potoczy się zgodnie z planem. –
Bokler skierował się z powrotem do swojego gabinetu aby dopieścić ostateczne plany. Wszystko było wyliczone i zaplanowane. W ciągu zaledwie 4 do pięciu dni ofensywy powinni przełamać dotychczasowy front i wyjść na czysta ofensywę na pierwszą z trzech siedzib Tanarii.
Na drodze do Minneralii stoi czterysta tysięcy tych przeklętych istot. Ale teraz, nie stanowią one problemu. Bokler przeglądał mapę, wszystko było już na nią naniesione, wszystko było takie piękne. Wtem do pomieszczenie coś wpadło, szybko i bezszelestnie ułożyło się na fotelu.
- Wszystko gotowe? – Spytał diabeł
- Wiesz, mogłeś się inaczej układać, lepiej byś na tym wyszedł. – Skwitował go kocur.
- Możliwe, ale tak, dostaniemy co chcieliśmy, i mamy nawet dobre stosunki z pewnymi „ludzimi”. Tak więc nie narzekaj. Powiedz mi raczej czy wszystko gotowe. –
- Tak, ładunek już zabezpieczony, broń jest przygotowywana. Nasze oddziały będą w pełni gotowa na najbliższe uderzenie. –
- Świetnie. Czas zająć się naszym drugim frontem. – Bokler podszedł do drugiego stołu z mapami, te były jednak zupełnie inne, było to gwiezdne mapy systemowe. Kocur zeskoczył z fotela i podszedł do niego.
- Dalej myślisz o tym układzie? –
- Oczywiście, to nasza okazja. Głupotą było by jej nie wykorzystać. – Bies uśmiechnął się szeroko.
- Ty cos kombinujesz. –
- Teraz czy ogólnie przyjacielu? Teraz czy ogólnie. - Wredny uśmieszek zagościł na twarzy diabła.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Aug 14, 2005 11:51 am 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jun 24, 2004 12:21 am
Posts: 608
Location: Faîte, Queher
WWWWłaściwie teleportacja nie powinna boleć, ale kiedy przenikał poprzez pustkę/nicość poczuł jakby ktoś władował mu garść lodowych igieł w tyłek. Trwało to chwilę/wogóle, było bardziej echem zdarzenia, niż samym zdarzeniem.
WWWWydaje się, że teleportacja jest natychmiastowa. Nic bardziej mylnego. Oczywście dla czasu w punkcie wejścia i wyjścia jest to ta sama chwila, ale pomiędzy, na drodze od jednego portalu do drugiego czas płynie wolniej. Mephis zdarzył przyjrzeć się miejscu, do którego zmierzał. Widział setki i tysiace diabłów, przemieszczajcych się wśród wielu innych ras. I poczuł smród siarki. Sam nie pamiętał zapachu siarki, ale znał opowieści o tym, że kiedyś morlockowie też śmierdzieli. Cóż...
WWWPortal się zbliżył i diabeł wyszedł w sumie dość dużym pomieszczeniu. Zauważył dwie postaci. Teraz jednak był w innych miejscach, niż widział je umysłem.
WWWOdwróciły się na dźwięk pojawiającego się portalu.
WWWJedna była kotem, takim normalnym zwykłym kotem, zupełnie podobnym do cerbera, gdyby oczywiście cerber był tej wielkości, no i nie miał rogowego pancerza.
WWWDruga... to był diabeł. Ale inny. Niepodobny do żadnego ze znanych Mephisowi plemion diabelskich. Po pierwsze miał kocią twarz. Reszta normalna jak na diabła, ale istota miała też szczypce, podobne do modliszkowych ostrzy. No i te kości wystające w niektórych miejscach... Troche niższy od Mephisa, ale ważne, że nie był kurduplem.
WWWStali tak przez chwilę mierząc się nawzajem.

_________________
Image


Last edited by Roevean on Mon Aug 22, 2005 10:03 pm, edited 2 times in total.

Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Aug 14, 2005 7:57 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator
- Nie przypominam sobie abym wzywał kogokolwiek takiego, albo zezwalał mu na przejście przez bariery. – Bokler zdawał się być zaciekawiony, lecz i ostrożny, w jego ręce zaczął powoli pulsować płomień, na razie malutki.
- Masz słuszność, nie zostałem wezwany ani sprowadzony. Lecz nie mam zamierzam niszczyć wszystkiego wokoło. –
Przybysz nie wykonywał żądnych agresywnych ruchów. Bokler lustrował go, nie znał go, to pewne. Jednak mógł spokojnie wyczuć potężną aurę, i nie był to Demon, raczej któryś z Diabłów, ale słyszał by raczej o tak potężnym.
- Cóż, wyjaśnij więc w jakim celu się tu znalazłeś, i radzę ci, zrób to szubko. Nie toleruję intruzów. –
Bokler wrócił za biurko lecz nie usiadł, ciągle stojąc wpatrywał się w przybysza. Jego potężne skrzydła i masywna budowa świadczyły o dużej sile, lecz nie wyglądał przy tym na głupiego, jeszcze ta aura.....
- Mam problem z Demonami. – Przybyły zaczął powoli, jakby ważył każde słowo.
- Wszyscy je mamy, tą czerń należy wytłuc. –
- Prawda, ale nie można zrobić tego samemu. – Przybysz wyprostował się i trochę uspokoił.
- Imię me Mephis, i chętnie porozmawiam o wszystkim, co zniszczy tę plugawą rasę. –

Przez kilka godzin oba biesy rozmawiały ze sobą, Behemoth kulturalnie przysłuchiwał się całej tej dyskusji. W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł jakiś pomniejszy demon.
- Proszę o wybaczenie sędzio, ale wszystko jest gotowe zgodnie z rozkazami, mamy już ruszać? –
- Tak, niech Kabraxis stawi się u mnie jeszcze przed jak najszybciej. –
- Tttak jest panie. – Mały wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia.
- Kim jest ten Kabraxis? – Mephis spytał z ciekawości.
- To jeden z moich najcenniejszych podwładnych. – Bokler usiadł spokojnie w fotelu.
- Ale wracając do naszej rozmowy, sądzę, że będziemy mogli dojść do porozumienia. Skoro naszym wspólnym celem jest wyeliminowanie tych przeklętych Tanarii. –
- Prawda. – Mephis poprawił się na fotelu.

Do pomieszczenia wszedł wielki Bies, i pajęczym szkielecie i wężowej głowie. Przyciągnął on natychmiast uwagę Mephisa. Bokler wskazał mu miejsce stojące obok niego.
- Teraz, możemy w końcu przystąpić do działania. –


Legiony Batezu opuszczały twierdzę, maszerowały uzbrojone po zęby pod przewodnictwem Kabraxisa. Ich cel był jeden, zmieść Tanarii z powierzchni planów.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Mon Aug 22, 2005 9:56 pm 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jun 24, 2004 12:21 am
Posts: 608
Location: Faîte, Queher
WWWRazem z Boklerem obserwował wymarsz legionów diabelskich. Oni sami zwali się Baatezu, jak wyjaśnił Bokler i poszli walczyć z demonami, zwanymi tutaj Taanari. Jakkolwiek by się nie zwali i tak zginą. Czas wytepić to plugastwo, pomyślał.
WWWRówny, marszowy krok, broń na ramieniu, zacięte wyrazy twarzy, pewni siebie. Prowadzeni do boju przez Kabraxisa...
WWWW Mephisie obudziły się nie tak dawne wspomnienia. Szeregi morlocków wchodzące do niszczycieli i krązowników, lśniące unizbroje, perlisto-czerwone tarcze energetyczne, uniguny... odlatujące okręty. Myśliwce i sondy, ich świat. I twarze.
WWWQuerth, Terpheles, Visagotha, N'umerh, Ergha, Saith, Luun... wszyscy. Odeszli.
WWWPoczuł, jak zbiera się w nim nienawiść. Otaczające go płomienie zapłonęły bardziej, z gardłą dobiegł warkot. Mephis obnazyl kły, twarz wykrzywiła się w grumasie gniewu. Stojący obok Bokler rzucił mu zdziwione spojrzenie i odsunął się gestem ręki przywołując strazników. Nagle morlock uderzył w balustradę pomostu, na którym stali. Ciemny kamień rozprysł pod wpływem uderzenia i spadł kaskadą na ziemię pięćdziesiąt metrów nizej. Bokler osłonił się ręką przed odłamkami, po czym spojrzał na płonącą postać. Klęczała na jednym kolanie ręką opierając się po pomost. Drugą zasłaniałą oczy.
WWW- Co do ... - zaczął, ale w tym momencie płomienie otaczające Mephisa przygasły, a on sam podniósł głowę i spojrzał na baatezu.
WWW- Nawet najmilsze wspomnienia rodzą ból - powiedział. Podniósł się powoli, jego oczy pulsowały. Zacisnął pięści. - Ból i nienawiść - dodał, po czym odwrócił się. - Wybacz za balustradę - rzucił przez ramię. - I jeśli pozwolisz, chciałbym zostać przez chwilę sam.
WWWBokler zaskoczony reakcją morlocka, spojrzał na dwóch strazników, wzruszył ramionami i kiwnął głową.
WWWMephis zszedł z pomostu i ruszył przed siebie niknąc po chwili w zakamarkach Thelis.
WWWDziwne to było miasto, jak na przyzwyczajonego do rozmachu morlocka. Nawet nie nazywali tego miastem, ale więzieniem. Wąskie uliczki dochodziły do sporych arterii, które wypełnione tłumami przywodziły Mephisowi na myśl bulwary i deptaki Faîte. Brak tylko było osobowych vikkenów, EMV, pojazdów SI, fuartów, transportowców atmosferycznych i innych środków komunikacji, które wypełniłyby czerwono-pomarańczowe niebo nad Thelis. Były za to wielkie ptaki o prawie dziewięciometrowych skrzydłach, które bardzo przypominały Mephisowi orłojastrzębie znad równin Armaggedonu.
WWWBrak było morlocków.
WWWBaatezu było wielu. Kłębili się na ulicach rozmawiając, handlując, gestukulując. Inne rasy, w mniejszej ilości, tez uczestniczyli w codziennym zyciu mias... więzienia, poprawił się w myślach.
WWWSzedł, mijając mieszkańców, którzy obrzucali go badającymi spojrzeniami, ale jednocześnie odsuwali się odrobinę.
WWWSpoglądał na budynki. Prosta architektura, uzyteczna. Bez zbednych ozdobników, ot tu jakaś głowa diabła, tam jakaś płaskorzeźba, nic wielkiego. Zupełnie inne, niz na Queherze, stwierdził i po chwili zganił siebie. Daj spokój, Queheru juz nie ma, przestań porównywać. To prowadzi tylko do...
WWWDziwne wrazenie. Tak jakby przypalony kij wwiercał mu się dokładnie między drugą parę skrzydeł. Ktoś się mu przyglądał. Nie był to ten rodzaj patrzenia, z jakim mial do czynienia do tej pory będac obserwowanym przez baatezu. Zdecydowanie ktos bacznie obserwował go od dłuzszego czasu. Odwrócił się gwałtownie, płaszcz rozwiał się pod wpływem nagłego ruchu, ale nie dostrzegł niczego podejrzanego. Być moze Bokler wysłał za nim swoich ludzi, by go pilnowali, pomyślał. On sam by tak zrobił. Jestem tu obcy. Więc to normalne, ze jestem pod obserwacją.
WWWWzruszył ramionami i skierował się dalej spoglądając na ten cuchnący siarką kawałek świata, gdzie przyszło mu po raz drugi stawić czoła demonom.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Aug 24, 2005 3:43 pm 
Offline
Demokratyczny Moderator
User avatar

Joined: Tue Sep 09, 2003 5:02 pm
Posts: 1736
Location: Somewhere in the world
Niewątpliwie był obserwowany. Oczy Agendy spoczęły na Mephisie odkąd tylko pojawił się w Baator. Mephisie, czy tez Roeveanie? Zbyt długo nie poświęcano uwagi tym diabelskim czortom. Morlok, lecz nietypowy. Płomienna aura otaczała jego ciało. Złowroga w swojej naturze, pełna goryczy, nienawiści i chęci zemsty. Attache ambasady Agendy Quelle'k widziała całe zajście przy balustradzie. W pewnym sensie stała tuz za Boklerem w "lustrzanej przestrzeni". Cyberświecie kreowanym online na podstawie danych zebranych przez "Pył". Teraz podążała w swojej ulotnej cyberwersji tuz za Mephisem. Zdesperowana istota z misją do spełnienia to istota skora do układów. Przez myśli Quelle'k przewijała się cała wiedza o technikach "marketingowych" wtłoczona przez maszyny uczące w domu. Diabeł, obrócił się. Hmmm, czyżby coś wyczuwał?! Niemożliwe, w końcu była to tylko jednostronna projekcja. Quelle'k wykonała prosty ruch ręką i uruchomiła projekcję dwustronną, lecz tylko dźwiękową.

Mephis usłyszał za sobą spokojne kroki.
- A jednak, ktoś mnie śledził. - Pomyślał i obrócił się. Nie zobaczył, jednak nikogo.

- Idź prosto... Aż dojdziesz do trzeciego skrzyżowania. - Miękki, łagodny, kobiecy głos zabrzmiał przy jego lewym uchu. Mephis skrzywił się. Nie miał ochoty ani nastroju na takie zabawy.

-, Jeśli masz odwagę to wyjdź z ukrycia! - Krzyknął na ulicę. Przechodnie odwrócili się w jego stronę. Nie zobaczyli nic ciekawego poza szalonym Morlokiem. Po mieście rozeszła się już plotka jak to popadł w szał w pałacu władz i rozwalił adamytową barierkę. Baatezu odwrócili się szybko w swoje strony i powrócili do przerwanych zajęć.

- Nie musisz robić pokazów. W swoim czasie się dowiesz. Wiedza to potęga. Moje drzwi są przed tobą otwarte... – Tym razem głos kobiety zabrzmiał tuz przed nim. Morlok nie mając innego wyjścia postanowił grać według ustalonych reguł i ruszył zgodnie z instrukcjami. Gdy doszedł do trzeciego skrzyżowania...

- A teraz skręć w prawo i idź do samego końca alei. Zajmie ci to trochę czasu, lecz sam doskonale poznasz gdzie się zatrzymać. - Quelle'k wyszła z cyberprzestrzeni. Miała teraz pół godziny by przygotować się na nadejście gościa. Sala konferencyjna dosłownie stopiła się w oczach. Z metalicznej cieczy wynurzył się przytulny pokój z kominkiem w stylu przypominającym morlocki. Nie posiadali zbyt dużo materiałów, lecz bazując tylko na samych hologramach statków i stacji kosmicznych AI wciągu nanosekund odkryły podstawowe założenia artystyczne obcej rasy i wygenerowały coś na podobnych założeniach. Również wygląd Quelle'k się zmienił. Drowka przybrała lekko na wadze, stała się trochę wyższa, muskularniejsza. Jej ciało nabrało diablich cech.. Jej ubranie przekształciło się w zwiewną, półprzezroczystą czarną suknię. Wszystko było gotowe.

***

Mephis mijał kolejne budowle o nieznanym mu do końca przeznaczeniu. Może jednak głos był złudzeniem stworzonym przez niespokojny umysł. Może zaślepia go tylko zadza zemsty i podsuwa rozwiązania prosto ze świata paranoi? Roevean przystanął. Jego wątpliwości zniknęły momentalnie. Całkiem nowo-wyglądająca, czarna piramida jaśniała zielonkawą aurą pomiędzy o wiele starszymi budowlami Baatezu. Żadnych zdobień, żadnych zbędnych kształtów. Miał wrażenie ze wszelkie odłamki wystające ze ścian miały jakieś przeznaczenie. Podszedł bliżej. Nie widział żadnych drzwi wejściowych. To COŚ było zdecydowanie obcym elementem w krajobrazie. Przejechał dłonią wzdłuż ściany. Powierzchnia odpowiedziała iskrzeniem i świetlistymi smugami. Świetliste ślady wirowały i skakały wokół dłoni diabła. Po chwili ułożyły się w napis we wspólnej mowie tuz nad jego dłonią.

- "Witaj w skromnych progach Agendy." - Ściana stała się miękka. Dłoń Roeveana zapadła się wgłęb czarnej pustki.

- Agenda...Co, jak co ale skromni nie są. Wiedzą wiele, lecz jaką cenę za swoją wiedzę wystawią. - Mephis przekroczył próg wejściowy i wkroczył prosto w czarną pustkę.

***

Gdy jego oczy znów przystosowały się do światła ujrzał pokój przypominający mu jego własny dom. Nie to nie był dom. Widocznie ci obcy mieli podobne upodobania. Tuz przy ogniu stała kobieta. Diablica! Ktoś jednak przetrwał! Nie, nie diablica. Była jedynie podobna i budziła w nim gorące skojarzenia. Odpowiadała morlockim standardom atrakcyjności, lecz na pewno nie była Morlokiem. Diabeł lekko się zmieszał. Drowka podeszła do jednego z foteli i usiadła.

- Usiądź proszę. Przebyłeś długą drogę, aby tu dotrzeć. - Powiedziała łagodnie i nalała do rozstawionych kieliszków trochę absyntu z czarnym winem. Mephis podszedł do stołu i usiadł. Chwycił kieliszek i posmakował napój. Znajomy, ognisty smak zagościł na jego ustach. Poczuł błogi spokój. Nie czuł się tak od dość dawna. Jego płomienna aura lekko przygasła. To od dawna nieodczuwalne przez niego uczucie rozbudziło go jednak na nowo. Nagły spokój wywołał niepokój.

-, Co ma znaczyć ta cała szopka. - Roevean odłożył kieliszek na stół.

- Ma ci tylko ułatwić z nami kontakt. Przebyłeś długą drogę i poszukujesz wiedzy. My - Quelle'k wstawiła zamierzoną pauzę - posiadamy wiele informacji. Wiele, których poszukujesz. -

- Rozumiem, ze staliście się Agendą... Dobroczynną. –

Quelle'k roześmiała się na te słowa. - Och, oczywiście, ze nie. Powiedz tylko, czego szukasz a poznasz cenę. -

Diabeł sięgnął po kolejny kieliszek absyntu.-, Jedyne, czego pragnę, to poznać miejsce zamieszkania Władcy Dusz – Morlok walnął prosto z mostu. W odpowiedzi Quelle'k wstała i przesunęła ręką wzdłuż stołu po stronie Roeveana. Oczy diabła rozszerzyły się jak spodki, gdyż w tym momencie spoczęły wprost na biuście Drowki. Nad stołem ukazał się trójwymiarowy hologram pewnego wzgórza. Kamera unosiła się dookoła. W pewnym momencie wleciała do jednego z wejść by ukazać skomplikowanie wewnętrznej struktury. Korytarze rozciągały się poza trzeci wymiar i za pomocą zmyślnych trików wizualnych ukazano ich przebieg w wyższych wymiarach. Tylko minimalna cześć korytarzy była znana. Morlok oderwał wzrok i w końcu spojrzał na hologram.

- Zwierzęcy magnetyzm... - Zamruczał pod nosem. Quelle'k udała, ze nie słyszy tej uwagi. Jedynie się uśmiechnęła w sposób dający nadzieje na więcej...

- Doskonały wybór. Jedyne, czego chcemy w zamian. To... - Hologram zmienił się na mapę szlaków transportowych Zgromadzenia. Urywały się one w pewnym świecie, skąd zapewne dalsza inwigilacja była już zbyt ryzykowna. -... Gdzie poleciały te wszystkie statki? Niewątpliwie jesteś w stanie powiedzieć mi tak niewiele.... – Drowka nie odrywając wzroku od Mephisa położyła swoją dłoń na dłoni diabła i przeciągnęła ją wprost do kolejnego kieliszka.

- Tak nie wiele.... - Morlok podniósł do ust kieliszek. Zebrał się w sobie i znów skoncentrował się na hologramie. Czuł się nie swojo. Jak najbardziej grali na jego rozchwianych emocjach. W głowie mu już lekko huczało. Chyba nie chcieli go upić?

_________________
Nothing is impossible...


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Aug 24, 2005 6:32 pm 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jun 24, 2004 12:21 am
Posts: 608
Location: Faîte, Queher
WWWPPrzyglądał się diablicy... poprawka, agentce Agendy, A chromolić, dla niego była pełną poządania diablicą.
Załozyła nogę na nogę odsłaniając śniade ciało ubrane w pończochy z delikatnym kwiecistym wzorem. Przesuwał po niej wzrok powoli, jakby chciał nacieszyć się pięknem.
WWWSkup się do cholery, zganił się w myślach. Ale te nogi... czuł jak absynt przyjemnie rozlewa sie w kazdym zakamarku jego ciała, wzmaga jego poządanie...
WWWDOŚĆ! SPÓJRZ NA HOLOGRAM!
WWWCzerwona planeta, wszystko się od niej zaczęło. Chcieli współrzednych... wiedział o jakie chodziło. Miał ich udzielić? Ale te nogi... przyłapał się na tym prawie rozbiera ją w myślach. I ten jej uśmiech. Taki kuszący, pełen zmysłowości. Uwodzicielski. A Zgromadzenie... miał nadzieję, ze juz nie usłyszy tej nazwy. Zabili...
WWWPRZESTAŃ! SKUP SIĘ NA NOGACH... tfu HOLOGRAMIE!
WWWSzlag z hologramem! Skup się na niej. Nie byłeś z kobiętą od... właściwie juz nawet nie pamiętasz. Cholera, mają dobry wywiad, niezły powiedziałbym nawet. Znają się na rzeczy. Potrafią...
WWWPrzyglądała mu się delikatnie. Widziała, ze rozwaza propozycję, ale zastanawiał się. Trzeba było mu pomóc, tak jak uczono. Podniosła swój kielich i upiła lekko, pozwalając by odrobina płynu spłynęła z kącika ust, po czym zwilzyła palec językiem i przejechała nim po wardze. Sięgnęła po karafkę.
WWW- Dolać? - spytała starając się, by zawrzeć w głosie jak najwięcej zmysłowości. Kiwnął głową. Wstała i podeszła blizej, jednoczesnie podniosla jego kielich i nalała zielonkawego płynu. Wino kłębiło się wewnątrz niczym chmury na niebie. odstawiła karafkę i nachyliła się tak, ze jej twarz znalazła się na wysokości jego twarzy. Poczuł zapach jej włosów, pełny bukiet emanował podbijając jego libido.
WWW- Tak niewiele, a twoja... - nie zdarzyła dokończyć po zamknął jej usta pocałunkiem. Kielich wypadł jej z dłoni. Trzasnął na podłogę, ale nie zwrócili na to uwagi.
WWWPocałunek trwał. Dłonie jednak rozpoczęły taniec szukając wzajemnie słabych punktów w garderobie.
WWWPodniósł się. Palce gmerały przy zapięciu sukni. Ona starała się dojść jak sciągnąć tą cholerną zbroję. Pomyślał, zbroja sama spadła. Jednocześnie znalazł guzik. Suknia tez spadła.
WWWJej ciało było gorące.
WWWJego tez.
WWWAtmosfera stała się równiez gorąca.
WWWPrzewrócili stolik namietnie się całując. Trudno...
WWWGładziła go po ciemnogranatowej skórze, zatapiając dłonie w jego włosach. Dotykał jej skóry, czując jak drzy. Czuła bicie jego serca.
WWWPot pokrył ich ciała. Przewrócili sie na kanapę, kanapa przewróciła się z nimi i lezeli przytuleni na podłodze.
WWWNie, nie lezeli.
WWWRuch.
WWWWszechobecny ruch skupił się na tej parze.
WWWPrzestali przejmować się otaczającym światem. Liczył się tylko ruch. Ruch niósł przyjemność, był smakiem rozkoszy. Reszta nie miała znaczenia. Nie myśleli, działali pod wpływem instynktu. On, bo miał to we krwi, ona, bo zaczęło się jej to podobać.
WWWRuch.
WWWWazne by ta chwila nadeszła. Wazniejsze by trwała. Najwazniejsze, by jak najdłuzszą drogą do tej chwili dązyć.
WWWZajęci sobą. Tylko oni mieli jakieś znaczenie w tej chwili. Tylko oni działali.
WWWOddechy płytkie, urwane. Jęki przyjemności.
WWWRozbili kolejny stolik, tym razem ze szkla. No i co z tego? Okruchy raniły ich ciała, ale to tylko wzmagało ich wzajemne poządanie. Krew powoli płynęła z ran, wzajemnie cieszac się z bliskości. Nie było to wazne.
WWWTylko ruch. Tylko bliskość ciała. Tylko wzajemne doznania.
WWWCiała parowały.
WWWPot.
WWWŚliskość.
WWWI wszechobecny ruch. Który prowadził do...
WWWWzajemnie wybuchnęli krzykiem. Razem poczuli zblizający sie koniec. Nadchodzacą przyjemność. Smak poządania. Wbiła palce w jego plecy, pazurami drapiąc do krwi. ugryzł ją mocno w szyję, prawie przegryzając skórę. Razem zacisneli dłonie czerpiąc jak najwięcej z tego ulotnego momentu. Poczuli sie jak zawieszeni w prózni, jak postaci w szklanej bańce, dla której zewnętrzny świat nie ma znaczenia, nie istnieje.
WWWPocałował ją delikatnie. Odwrócił głowę. Pokój nie wyglądał tak samo zanim do niego wszedł. Był lekko zdemolowany, choć lekko to słabe słowo. Szklany stół znikł, jego kawałki walały się po całym pomieszczeniu. Kanapa, cóz kanapa stała się czymś na wskroś innym niz kanapa. Reszta mebli tez ucierpiała.
WWWCóz, powazna wymiana pociąga za soba koszty.
WWW- Nie znam ich - powiedział po chwili.
WWW- Słucham? - odpowiedziała po chwili zastanowienia.
WWW- Nie znam tych współrzędnych, wiem tylko jak tam się dostać.
WWW- To znaczy?
WWW- To znaczy, ze dobiliśmy targu.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Aug 24, 2005 7:02 pm 
Offline
Demokratyczny Moderator
User avatar

Joined: Tue Sep 09, 2003 5:02 pm
Posts: 1736
Location: Somewhere in the world

_________________
Nothing is impossible...


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Aug 24, 2005 7:08 pm 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jun 24, 2004 12:21 am
Posts: 608
Location: Faîte, Queher
WWWPociągnął z butelki. Absynt tym razem palił. I dobrze. To była kara za naiwność.
WWWAle innymi słowy nie dał im nic. Za to stwierdził, ze mają doskonałe programatory rzeczywistości. Takie, o których na Queherze mozna było tylko pomarzyć.
WWWPrzynajmniej w jakiś sposób odreagowałem swoje napięcie, pomyślał i ruszył w strone budynku, w którym jak pamietał było biuro Boklera.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Thu Aug 25, 2005 12:43 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator
Niebo, krwista czerwień mieszała się z ciemnym odcieniem pomarańczowego. Ciemne chmury zwisały spokojnie na tym wspaniałym tle. Prawie się nie przemieszczały, nie było zwykłych podmuchów wiatru, wszystko tam było spokojne, nie zmienione od wielu wieków.
Na ziemi było jednak inaczej, cos zakłócało dzienny porządek, wcinało się w normalny tok trudnego życia tej niegościnnej krainy.
Miarowy krok setek tysięcy Diabłów dał się słyszeć na mile, szli wiedząc że nikt nie jest na tyle głupi żeby ich atakować. Kierowali się na pierwszą z trzech wielkich twierdz swojego wroga.
Tanarii, i ich zamek w Tarrak, niezdobyta twierdza z czystego Adamentium, wznosząca się wysoko ponad otaczające ją góry. Jej dwie czarne wierze osadzone w masywnej konstrukcji, dwie ogromne bramy, zakleszczające się jak rekinie szczęki, wielkie czarne mury z ostrymi blankami, wszystko spowite czerwoną aura magii. Twierdza ta była przez cały czas jak cierń w boku Batezu, jej obecność nie pozwalała na wykonanie jakichkolwiek posunięć w teren zajmowany przez Tanarii. Wiele już razy Batezu atakowali tą twierdzę, jednak nigdy tak wielką siłą, i tym razem byli pewni zwycięstwa.

Kabraxis stał na oddalonym o jakieś trzy mile od twierdzy wzgórzu, obserwował wszystko, jak jego oddziały odcinają wszystkie trzy drogi prowadzące do twierdzy. Nie podobał mu się plan, nie tak lubił walczyć, wolał bezpośrednie starcia. Rozumiał jednak że ta taktyka da im zwycięstwo, dlatego spokojnie czekał, aż jego podwładni wykonają wszystkie rozkazy.

Godzinę później wąwozy prowadzące do twierdzy były docięte, a w promieniu siedmiu mil nie było żadnego przesmyku którym Tanarii mogły by się wydostać. Niepokoiło to Tregnalisa, tego wielkiego, trzymetrowego demona, o budowie skorpiona i czterech parach szczypców, pięć par wielkich czerwonych oczu starało się przewiercić całą okolicę w poszukiwaniu przeciwnika, jego zadaniem była obrona Tarrak, wiele już razy musiał walczyć z tymi diabolicznymi głupcami, i ileż to razy rozpracowywał już spiski jego własnych ludzi przeciwko niemu, ileż to razy już musiał zabijać swoich podwładnych aby utrzymać dyscyplinę. Ale tego nie rozumiał, odcięli ich, to prawda, ale co najmniej stutysięczna armia Demonów jest niespełna dwa dni drogi stąd, nie zdobędą twierdzy w tak krótkim czasie, a nie wygrają nawet bitwy w takim ułożeniu terenu.
- Co te parszywe gnoje knują tym razem? – Zastanawiał się na głos stojąc na szczycie jednej z wierz.
- Nie wiem panie, ale jesteśmy tu bezpieczni. – Pewność głosu jednego z jego przybocznych poraziła Tregnalisa.
- Masz rację, ale nie patrz na nich jak na głupców, jest ich sporo.... – Odetchnął głęboko, po czym ryknął, tak donośnie że słyszany był prawie z dwudziestu mil.
- Chodzicie moi wojownicy! Dzisiaj będziemy się pławić w krwi Batezu! – Trzymetrowy bies odwrócił się, ruszył powoli w dół wierzy aby przygotować się do walki.


Tym czasem niewielki cień przemieszczał się powoli w kierunku twierdzy, ukrywał się w każdym zakamarku, w każdym miejscu gdzie nie dochodził blask nieba. Ciągną ze sobą niewielką czarną skrzynkę. Starał się jak mógł żeby jej nie uszkodzić, wiedział że jego pan by mu tego nie darował. Był już blisko celu, nie całe czterysta metrów od wielkiego muru, fragmentu sąsiadującego z bramą północną. Tu miał zostawić skrzynkę, sam nie wiedział co w niej jest, ale taka była jego misja. Zbliżając się powoli, starał się przybrać barwę ziemi, tak aby nie wypatrzył go nikt stojący na murach. Dotarł prawie do samej ściany, kiedy coś go sparaliżowało, rozejrzał się dokoła, nie było tu nikogo kto mógł by go zatrzymać, jednak coś nie pozwalało mu przejść dalej. Dopiero po bliższym zbadaniu okolicy zauważył tą czerwoną aurę otaczającą więzienie. Była to bariera nie do przebycia dla czegoś co było istota prawa, najpotężniejsze diabły łamały ją, lecz on sam nie miał na to szans, jedyne co mógł zrobić to cofnąć się, wiedział jednak że Kabraxis mu tego nie daruje, a nawet jeśli, to odeśle go do Boklera, a to oznaczało dla niego koniec, tak więc czy inaczej, musiał wykonać zadanie.

Przez prawie pół godziny rysował symbol na ziemi, musiał być dokładny, jeden błąd mógł spowodować że utknie w samym środku bariery. Kiedy jednak uaktywnił krąg, przez całą odległość do muru, czerwona poświata rozsunęła się na boki, tworząc dla niego korytarz aż do samego końca. Zewsząd zaczął dochodzić straszny, piskliwy dziwięk, zaroiło się od strażników i innych demonów, ale on leciał już w kierunku muru, tylko to było dla niego ważne, jeśli zginie, to lepiej teraz niż w męczarniach więzienia...


- Słyszysz panie? – Stojący obok Kabraxisa diabeł spojrzał się w kierunku twierdzy.
- Wysadzać. –
- Tak jest panie. – diabeł stojący obok wyciągnął rękę z jakimś nadajnikiem, zawahał się przez chwilę, jednak nacisnął przycisk.

Na początku nic się nie wydarzyło, wszystko było w porządku, piskliwy dziwięk ucichł, nie było nic porucz grozy twierdzy, i majestatu czerwonego nieba, cisza zalała wszystko. Błysk jaśniejszy od tysiąca słońc rozerwał jednak przestrzeń, blask zmusił nawet Kabraxisa do odwrócenia wzroku. Wielka kula ognia, promieniująca na wszystkie strony dała początek nowemu etapowi wojny między tymi dwiema rasami. Diabeł podziwiał piękno tego tworu, jego wspaniałość i potęgę. Fala niezwykle gorącego powietrza uderzyła w nich, mimo że stali tyle mil od celu, ryk towarzyszący tej wspaniałości był nieziemski, zagłuszający wszystko, z czasem, nawet sam siebie. Z ognia wyłonił się kształt twierdzy, zamazany przez panującą tam temperaturę. Nagle jedna z wierz zaczęła powoli opadać, spora część muru runęła na ziemię, a majestatyczna brama rozpadła się na tysiące kawałków. W niecałą minutę, z potężnej twierdzy zostały strzępy, opadające teraz powoli na ziemię. Nie wszystko się zawaliło, część trwała dalej, świadcząc o potędze tej budowli, o jej wytrzymałości i niedostępności. Jednak straciła wszelkie walory obronne, i teraz była niczym więcej jak wrakiem otwartym na atak.

Kabraxisem aż wstrząsnęło, padł na kolana zbierając siły. Opanował się, wchłonął sporo z tych przeklętych dusz, jego moc była teraz jeszcze większa. Chwilę mu zajęło dojście do siebie. Kiedy wstał jego oczom ukazały się ruiny, ogarnięte jeszcze wieloma mniejszymi pożarami. Wszystko w promieniu dwóch mil było zniszczone, zrównane z ziemia.
- Atakować. –
- Tak jest. – Stojący obok niego diabeł natychmiast pobiegł w duł klifu, docierając do stojących poniżej posłańców. Ci używając zaklęć poinformowali resztę o rozkazie. Czas uderzać.




Tragnalis pozbierał się z ruin, miał kilka poważnych ran, ale nie śmiertelnych, wokół niego było pełno zwłok, rannych i dogorywających. Miał szczęście że znajdował się jeszcze wewnątrz centralnego kompleksu dodatkowo wzmocnionego zaklęciami barier.
- Co to było i jak wiele zniszczyło. - Spytał najbliższego demona, ten kiwną tylko głowa i wybiegł mimo urwanej ręki do części zewnętrznej kompleksu. Tragnalis wyszedł chwilę później.
To co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania, jedna wieża zawaliła się na fragment murów, tworząc ogromną wyrwę w ich ocalałej części. Druga miała tylko połowę wysokości, była jak postrzępione drzewo które ktoś uciął pod kątem. Z większości murów nie zostało wiele, szczególnie jeśli liczyć możliwości obronne. Wewnętrzna część trzymała się jeszcze nie najgorzej, wciąż miała w miarę całe mury i wierze, jednak obie bramy były zniszczone.
- Wtargną tutaj bez przeszkód. Psia mać! – Warknął. W tej chwili dobiegł do pachołek.
- Większość fortecy zniszczone, wielu zabitych. – Wysyczał.
- Do wewnętrznej części, Wszyscy! – Ryknął.



Legiony miarowym krokiem zbliżały się do fortecy, widzieli opuszczających resztki stanowisk Tanarii, widzieli jak zbierają się do centralnej części fortecy. Weszli do niej bez żadnego oporu. Szturm się rozpoczął, tysiące diabłów uderzyły na osłabione mury wewnętrznej części twierdzy. Łamane kości, rozrywane mięso, palone ogniem i błyskawicami truchła. Trup słał się gęsto, jednak wynik był przesądzony. Kabraxis nie mógł już wytrzymać.
Poszedł na pierwsza linię, mimo wyraźnej sugestii Boklera aby trzymać się z tyłu.
Kiedy już doszedł na linię, zobaczył jakiegoś wielkiego Demona, skorpiona, tnącego w szale wszystko, tylko się uśmiechnął. Ruszył z szarżą na przeciwnika, ten jednak nie uskoczył, przyjął jego masywne cielsko na postawę obronna zasłaniając się szczypcami. Mimo trudnej pozycji, złapał Kabraxisa za jedno z odnóży, i spróbował je odciąć. Zanim jednak zdążył, Kabraxis chwycił go jednym ze swoich szponów, i wyładował niewielką część swojej mocy.
W zwarciu, bariery magiczne nie działają jak powinny, nie przy takiej mocy. Tragnalis padł, jego ciało zostało w momencie ugotowana, jeszcze wyciekało miejscami z pod pancerza.
Kabraxis ryknął i rzucił się dalej w wir walki, a za nim kolejne tysiące...

Bitwa trwała prawie siedem godzin, mimo przewagi liczebnej, Tanarii stawili zaciekły opór.
Kabraxis stał sobie na resztkach wierzy smakując zwycięstwo.
- Panie, totalne liczby, straciliśmy dwanaście tysięcy... – Kabraxis przerwał diabłu który przyszedł zdać mu raport.
- Nie mam teraz na to ochoty, wyślij raport Boklerowi. – Ten skrzywił się lekko.
- Jak każesz panie. -


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Wed Aug 31, 2005 12:17 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator
Do biura wbiegł chochlik, pospiesznie położył jakieś papiery na biurku i wybiegł czym prędzej, żeby tylko nie przesiadywać zbyt długo u sędziego. Bokler podniósł wzrok z nad raportów zaopatrzeniowych. Na pierwszej stronie widniały wielkie litery:
„Raport bitewny – Tarrak”.
- Nareszcie. – Bokler odłożył listy na bok i zaczął przeglądać spis. Nie wyglądało to tak jak dokładnie tak jak planował, ale trzymało się w granicach dopuszczalnych.
- Dwanaście tysięcy zabitych, około dziesięciu tysięcy tymczasowo niezdolnych do walki, twierdza zniszczona w siedemdziesięciu procentach. –
Kiedy tak czytał sobie co ważniejsze liczby, zaczął się zastanawiać gdzie wywiało teraz Zarazzela, akurat teraz kiedy potrzebni mu byli wszyscy dowódcy, oni miał tylko Kabraxisa.
Diabeł wstał i podszedł do mapy wiszącej na ścianie, zaznaczone tam były pozycje większych twierdz, jego armii i hordy Tanarii.
Ze zwykłych kalkulacji wynikało by, że teraz powinni cofnąć się do obrony, jednak trzeba było zlikwidować jeszcze jedną rzecz zanim można był by cokolwiek zmienić w planach, wycofanie się teraz było by bez sensu.
Bokler spojrzał na leżące za Tarrak wielkie równiny Arssatu, tam stacjonował jego następny cel, Horda....
Dowodzona przez człowieka, Regisa, doskonałego taktyka, i chyba jednego z niewielu ludzi którym udało się wzbudzić strach pośród Tanarii, wystarczający aby nie kwestionowali jego rozkazów. Horda ta stanowiła problem, z którym należało się uporać jak najszybciej.
Dwieście tysięcy Demonów to siłą z która należy się liczyć, zawsze.

Bokler wrócił za biurko, nie miał za wielu opcji, nie mógł ruszyć osobiście, musiał czekać na wojska które wezwał z przepustek i z wypraw na inne plany, miały skończyć przybywać w ciągu tygodnia, ale to za długo, natarcie straciło by impet jeśli będzie tyle czekał.
Jeśli natomiast skieruje Kabraxisa na Hordę, zezwoli na przegrupowanie sił zamkniętych w pozostałych dwóch twierdzach, i może przez to stracić inicjatywę.
- Cholera. – Usiadł sobie na fotelu wpatrując się ciągle w mapę.
- Posłaniec! – Natychmiast w pomieszczeniu pojawił się kolejny chochlik.
- Poinformujcie Mephisa że chciał bym się z nim jak najszybciej zobaczyć. –
Odprawiwszy chochlika gestem ręki, pozostało tylko czekać na pojawienie się nowego sojusznika.


Mephis kierował się właśnie do budynku sądu głównego, zamieszanie targowe dokoła, handel, rzeczywiście sprawiał wrażenie normalności. Każdy miał swój interes, każdy miał coś do załatwienia. Jakiś Kunderand wykłócał się z dwoma Abiszajami o cenę jakiegoś pojemnika, wokół podestu niewolników zawsze było kilku kupujących. Kilka wozów usiłowało się przecisnąć przez całe to zamieszanie. Zbliżając się do budynku, Mephis dostrzegł trzy chochliki wybiegające na zewnątrz i rozglądające się na wszystkie strony nerwowo. Jeden z nich dostrzegł Mephisa, wskazał go reszcie, i zaraz w towarzystwie dwóch pozostałych pojawiły się przy nim.
- Sędzia pragnął by się za tobą widzieć. – Skrzypliwy głosik chochlika przebijał się przez otaczający ich zgiełk targowiska.
- Teraz? – Mephis wydał się lekko zdziwiony tym zbiegiem okoliczności, i tak tam szedł. Ale żeby jeszcze ktoś go szukał?
- Prowadzi. –

Na te słowa chochliki otoczyły go i wszyscy skierowali się w stronę gmachu Sądowego. Droga długimi korytarzami była nużąca. Surowe wnętrza, mroczne ozdoby, symbole sądowe. Ogromne sale często wypełnione pracownikami sądowymi. Dochodząc do schodów dało się zauważyć zmianę, było tu już znacznie mniej prawników, sędziów czy kogokolwiek cywilnego. Za to coraz więcej było żołnierzy, legionistów w czerwono purpurowych szatach z bronią u pasa i na ramieniu. Wchodząc po szerokich schodach, i dalej korytarzem aż do siedziby sędziego, Mephis zaczął się powoli zastanawiać czego może on od niego chcieć.
Chochlik otworzył drzwi do pokoju, wchodząc powiadomił Boklera o przybyciu Mephisa.
- Usiądź proszę. – Bokler wskazał Mephisowi miejsce przed biurkiem.
- Postoję, o co chodzi? –
- Mam problem, dostałem już raporty, i wiem co i jak wygląda na froncie. Jednak pojawił się nieprzewidziany błąd. Zarazzel, jeden z moich dwóch dowódców zniknął, nie wiem nawet gdzie jest. A muszę wysłać wojska na przechwycenie Hordy.
Bokler podszedł do mapy wskazując centrum pustkowi.

- Tam teraz znajduje się nasz kolejny cel, dwieście tysięcy Tanarii, pod dowództwem niejakiego Regisa, które trzeba zniszczyć. Tylko ta armia może teraz nam zagrozić. Jeśli ją zniszczymy, nasz wróg nie będzie miał czasu na stworzenie kolejnej. I ulegnie. – Bokler wrócił za biurko.
- A co ja mam z tym wspólnego? – Spytał studiując dokładnie mapę.
- Jesteś jedyną osoba jaką mogę teraz posłać, jeśli się zgodzisz oczywiście. –
- Nie znam nawet terenu. – Mephis spojrzał teraz poważnie na Boklera.
- Jak ma prowadzić wojska nie znając terenu? –
- Nie bój się oto, dostaniesz najlepszych przewodników i zwiadowców jakich mam. Dowodzić będziesz doświadczonymi wojskami, z dobrymi oficerami. –
- Będą mi posłuszni, od tak? –
- Tak, bo ja im wydam taki rozkaz, nie zbuntują się przeciwko mnie. –
Do pomieszczenia wszedł powoli tygrys, i ulokował się na swoim zwykłym miejscu obok biurka. Spojrzał na papiery na blacie i mapę.

- Trochę się widzę namieszało? – Zaczął.
- Owszem, ale już korygujemy drobne pomyłki. Więc jak, zgadzasz się? –
- Dobrze, ale muszę mieć dokładne informacje o wszystkim. –
- Dostaniesz, Behemoth. –
- Tak? –
- Udasz się z Mephisem oraz czwartym i szóstym legionem na pustkowie, zapolujecie na Hordę. – Behemoth wstał obszedł Mephisa dokoła i staną po jego prawej patrząc ciągle na Boklera.
- Czwarty i Szósty tak? –
- Weźmiecie połowę uzbrojenia, i dwie bomby. Więcej wam nie trzeba. –
- Idźcie już, musicie wyruszyć jak najszybciej, Kabraxisa skieruję dalej między twierdze, wy udacie się na pustkowia, dołączę do was jak tylko przybędzie reszta wojsk. –

Mephis chciał prawdopodobnie zapytać jeszcze o coś lecz w głowie zaszumiało u tylko „dowiesz się wszystkiego ode mnie, terach chodźmy już”. Spojrzał tylko na kocura który wychodził już z pomieszczenia, i cóż mu zostało, udał się wraz z nim na pierwsze piętro gdzie dalej stali ci sami żołnierze co poprzednio. Znowu czerwono – purpurowe mundury przykuły jego uwagę. Ale teraz dostrzegł na nich jeszcze jedna cyfrę, wielkie czarne Sześć widniało na środku płaszcza. To był ktoś z jego przyszłego Legionu.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sat Sep 03, 2005 7:28 pm 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jun 24, 2004 12:21 am
Posts: 608
Location: Faîte, Queher
WWWRozbili obóz na skraju Arssatu. Mephis stał na jedynym wzniesieniu w okolicy i spoglądał na wielką połać równin. Czerwień spękanej suszą ziemi, gdzieniegdzie porośniętej trującymi roślinami, dziką trawą i grzybami, nadawała tej krainie dziwnego, purpurowego blasku. Lekki wiatr wiał znad gór, tocząc tumany ciemnopomarańczowego kurzu. Gdzies daleko na horyzoncie szybowały czarne sylwetki ptaków. I to było wszystko.
WWWCholernie nieprzyjemne miejsce, stwierdził w myślach.
WWWI gdzieś tam czekała armia demonów. Armia, którą miał pokonać. Według raportów dwieście tysięcy gotowych na wszystko demonów dowodzonych przez człowieka. Ze sobą miał tylko dwa legiony, sto tysięcy diabłów. Po prostu pięknie.
WWWOdwrócił się i spojrzał w dół na rozbity obóz. Ciemne namioty postawiono na bazie koła, po środku którego wbito w ziemię sztandary Czwartego i Szóstego Legionu Baatezu. Obok, nieco większe od pozostałych, stanęły namioty dowódcze. Pomiędzy namiotami kręciły się diabły, większe grupki patrolowały obrzeża obozowiska. Namioty ze sprzętem i zaopatrzeniem nie odróżniały się specjalnie od innych, jedynie wzmocnione warty zdradzały ich pozycje. Cześć baatezu ćwiczyła. Głosy setników wydających rozkazy, co rusz niosły się po obozie.
WWWSpojrzał na rdzawoczerwone niebo. Ciemne chmury sunęły w sobie tylko znanym kierunku. Usiadł na ziemi i wyciągnął miecze. Przejechał dłonią po bladych ostrzach, jakby chciał sprawdzić ich ostrość. Na jednym widniał napis 'Mort et honneur', drugi był czysty. Zamyślił się. Umrzeć z honorem, tak, kiedyś trzeba będzie umrzeć. Pieprzyć to...
WWWAktywował pola energetyczne. Czerwona poświata przykryła ostrza wydając przy tym cichy szum. Osłona chroniła miecze przed wyszczerbieniem i złamaniem, a dodatkowo zwiększała ostrość. Sprawdził stan ogniw. Zasilane energią AM6 starczą jeszcze na bardzo długo.
WWWWstał.
WWW- Qued anuani saq sanuis, anas le matu saq. La pur non tu tiear - powiedział w stronę pustkowia. Przyszłość poznasz wtedy, kiedy nadejdzie. Nie wcześniej.
WWWRuszył w dół zbocza.

* * * * * *

WWW- Czy zwiadowcy wrócili? - spytał centurionów skupinych wokół ciemnego stołu, na którym wałały się róznego rozdzaju papiery, mapy i puchary z nawpół wypitym winem.
WWW- Prawie wszyscy - odparł pierwszy z lewej, Theerrix o twarzy jaszczurki. - Czekamy jeszcze na druzyny siódmą, jedenastą i dwudziestą trzecią.
WWWMephis kiwnął głową.
WWW- Jak postępy w przezbrajaniu oddziałów?
WWW- Zgodnie z planem - powiedział drugi centurion, Figreel, o twarzy węza. - Biesy zapoznały się z mozliwościami nowej broni. Ćwiczyli z nią, zanim opuściliśmy Thellis. Efekty były imponujące - coś w jego głosie spowodowało, ze morlock na niego spojrzał.
WWW- O co chodzi centurionie?
WWW- Panie, z czałym szacunkiem, sądzisz, ze frontalny atak jest sensowny?
WWW- Nie - odparł krótko Mephis. - Ale nie mamy czasu na nic innego, nie uwazasz? Horda jest potęzna siłą, która moze zagrozic powodzeniu całej wojny. Dlatego musimy działać szybko - podszedł do stołu. - Zapoznaliście się z planem, który wam podałem?
WWWKiwnęli głowami.
WWW- Dobrze. Rozumiecie więc, dlaczego wybrałem taki wariant? - spytał.
WWW- Nic nie ograniczy strat. Nawet to, ze posiadamy lepsze uzbrojenie. Przewyzszają nas liczebnością.
WWW- Ale jednocześnie nie przypuszczają, ze odwazymy się na coś takiego. Bo prawdę powiedziawszy to samobójstwo. Ryś nie skacze do gardła tygrysowi. Nikt jeszcze czegoś takiego nie robił.
WWW- I właśnie dlatego moze się nam udać - podsumował morlock. - Rhilluy, rozumiesz jakie czekają cię zadania? - skinięcie. - Jak przygotowania?
WWW- Kohorty pierwsza, druga, szósta, ósma, dziesiąta, dwunasta, trzynasta i osiemnasta są przygotowane do wymarszu, jak tylko powrócą zwiadowcy. Zołnierze zostali juz poinformowani o wstępnych celach.
WWWPrzez grube płótno namiotu słychać było zwykły zgiełk, lecz teraz doszedł do tego nowy dźwięk. Jakby dalekie grzmoty. Wyszli.
WWWNa horyzoncie błyskało.
WWW- Burza? Tutaj?
WWWNie wiadomo skąd pojawił się Behemot, doglądał zapewne szkolenia z nową bronią.
WWW- Zjawisko tak rzadkie, jak deszcz w górach na północ od Tellis. Ale zdarza się - powiedział po prostu.
WWWDo dowódców podbiegł adiutant.
WWW- Wrócili zwiadowcy, druzyny siódma i jedenasta.

* * * * * *

WWWDwaj dowódcy drużyn siódmej i jedenastej stali na baczność przed trzema centurionami i Mephisem. Morlock przechadzał się w tą i spowrotem z rękoma założonymi z tyłu, słuchając raportu. Czekał cierpliwie, aż każdy z nich skończy bełkot o tym, jak i kiedy, chodziło mu tylko o dane na temat Hordy. Drużynie siódmej nie udało się nawiązać kontaktu. Jedenasta natomiast natrafiła na ślady wielkiego obozu, jakieś pięćset kilometrów na południe od miejsca, gdzie stacjonowali. Wskazywały wuraźnie, że armia Taanari była tam około dwóch dni wcześniej i odeszła w kierunku południowo-wschodnim. Mephis szybko wydał rozkazy. Dowódcy drużyn opuścili namiot.
WWW- Rhilluy - rzucił morlock na odchodne. - Tylko, żadnej brawury. Czekaj na sygnał.
WWWCenturion przyjął postawę na baczność, obrócił się przez prawe ramię i wyszedł z namiotu.
WWWMephis odwrócił się do pozostałych.
WWW- Nie możemy czekać na ostatni zwiad - stwierdził. - Teraz mniej więcej wiemy, dokąd kieruje się Horda. Zarządzić wymarsz.

* * * * * *

WWWDrużyna dwudziesta trzecia umierała. Umierała zarówno szybko jak i powoli. Po pierwsze trafili na burzę. Dość niespotykane zjawisko, jak na to pustkowie, burza pozbawiona zupełnie opadów. Błyskawice co rusz uderzały w ziemię. A potem oni zaatakowali. Z zupełnego zaskoczenia. Dwudziesta trzecia trafiła na jakiś wysunięty patrol demonów w sile batalionu. I Taanari zmietli ich dosłownie w przeciągu kilku minut. Dowódca drużyny widział jak jego podwładni giną od mieczy, strzał czy ataków magiczny. Nie mógł nic zrobić. Demony nacierały. Dostał czymś w głowę, krew zalała mu oczy, obraz się zamglił, poczuł tylko jeszcze, że upada. Potem była już tylko ciemność.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Oct 09, 2005 4:53 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator
Przystanął na chwilę żeby dokładnie rozejrzeć się po okolicy. Nawet on rzadko widywał tak niegościnne miejsca, to przeklęte pustkowie było jednak czymś podobnym do tego, co zwykł już do bardzo dawna nazywać domem. Chłopiec obrócił się dokoła, ogarniając wzrokiem wszystko, od lekko jaśniejącego pomarańczowo czerwonego nieba, na którym z wola przemieszczały się strzępki czarnych obłoków. Po rozległe, ciemne czy żarzące się jasną czerwienią kamienne pustkowia. Ciągnące się aż po horyzont. Zamknął oczy i pokręcił z dezaprobatą głową. Poczym zwrócił się znowu w kierunku wschodu, tam bowiem był cel jego podróży. Tam leżał cel tego, z wyglądu szesnastoletniego chłopca, ubranego w czarne, zwiewne spodnie, wojskową, ciemno zieloną wojskową koszulę, wyszywaną złotymi nićmi. Na plecach powiewał my szary płaszcz. Ruszył dalej, a na jego smukłej, czystej twarzy, nie widać było żadnego uczucia. Czarne włosy rozwiewane przez wiatr opadały mu co trochę na twarz. Nie kłopotał się nawet by je odgarnąć, po prostu szedł. Tylko w sobie znanym kierunku. Sam, przez niegościnne pustynie Batoor....


Na placu panowało poruszenie, prawie każdy się gdzieś spieszył, nie zwracano uwagi na ciemniejące niebo, nie zwracano uwagi na coraz gęściej się pojawiające czarne chmury.
Wszystko było drugorzędne, wielu miało wyruszyć, przygotowania były już prawie ukończone. Tym razem nie tylko diabły, ale też inne rasy, znalazło się sporo najemników, z różnych ras, krasnoludy, ludzie, wielkie umięśnione tokole, gdzieś ponad wszystkim dał się słyszeć smoczy ryk, gdy jeden z wielkich gadów siadał na wielkiej wierzy obserwując całe to zamieszanie jakie panowało w twierdzy.

Bokler podszedł do okna obserwując wszystko z wysoka, spojrzał jeszcze na siedzącego na dachu pobliskiej wierzy smoka. Był zadowolony że udało mu się go pozyskać, i nawet nie wyszło to tak drogo. Wrócił do swojego biurka, usiadł i zaczął metodycznie przeglądać papiery, wiele było jeszcze do zrobienia zanim wyruszą. Raporty od Kabraxisa docierały bardzo nie równomiernie, a i te od Mephisa trochę się opóźniały, ale zawsze są z nimi problemy. I tak wszystko było wkalkulowane.
Drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem, i Behemoth wpadł do niej jak tornado. Bokler był tak tym faktem zdziwiony że nawet nie złajał go za przeszkadzanie w tak ważnej chwili.
- Musisz pójść ze mną natychmiast, cos się stało w twojej sferze. – Wycedził kocur. Diabeł zmrużył lekko oczy.
- Co... –
- Ruszaj się, nie ma czasu, sam tego nie rozumiem. – To jeszcze bardziej zdziwiło sędziego, podniósł się od biurka i stanął na środku komnaty, otworzył portal, ten jednak natychmiast się zamknął.
- Nie jestem w stanie otworzyć do niej portalu, wszystkie się zamykają. –
Behemoth stanął za diabłem wpatrując się w jego łapy, które z zadziwiającą szybkością zaczęły kreślić w powietrzu jakieś znaki, dziesiątki magicznych symboli latały dokoła, przenikając wszystko w swojej niematerialnej postaci. Po nakreśleniu kolejnych kilkunastu znaków Bokler wypowiedział jeszcze raz sekwencję czary, tym razem o wiele silniej. Portal pojawił się, inny niż za zwyczaj, złoto czerwony, wokół jego brzegów tańczyły małe błyskawice.
- Coś go blokuje? – Spytał behemoth, nie otrzymał jednak odpowiedzi, widać było że koncentracja na utrzymaniu tego portalu zabiera większość sił diabła. Stali tak przez chwilę, po czym portal w końcu się ustabilizował.
- Udało się? –
- Zobaczmy. – Warknął bies i wszedł do środka, tygrys, po chwili wahania również zanurzył się w przejściu.
W sferze kieszeniowej nie wiele się zmieniło, złoto i klejnoty leżały gdzie powinny, figurki stały ciągle na swoich podestach, jednak nie wszystko było tak jak powinno. Bokler stał przy otworzonej na oścież bibliotece, wielki mebel nosił ślady użycia magii, jego zabezpieczenia były wystarczająco zniechęcające dla zwykłych ludzi, jednak ktoś zniszczył je, a raczej po prostu wymazał z istnienia, bo żądnych śladów obecności samych mechanizmów czy zaklęć nie było. Bokler przeleciał wszystko po kolei, jednak nie brakowało żadnego woluminu. Zdenerwowany rozejrzał się dokoła, teraz dopiero zauważył wiszącą na wysokości jakichś 30 metrów złotą kulę, nie większą jak ludzka głowa. Rozłożył skrzydła i wystartował prawie natychmiast znajdując się obok kuli. Z jej wnętrza wystrzelił promień niezwykle jasnego, zielonego światła, uderzając biesa. Diabeł wbił się w ziemię z hukiem, niszcząc kilka statuetek i przebijając się przez stosy kosztowności. Po chwili z tego miejsca wybił się w stronę kuli promień czerwonego światłą, ta jednak wydała się całkowicie niewrażliwa na uderzenie. Ponowiła swój strzał. Nie oddała jednak trzeciego. Bokler wgrzebał się w końcu z tej sterty, zdenerwowany jak rzadko kiedy.
- Co to jest? – Spytał chodzącego jakieś dziesięć metrów od niego tygrysa.
- Jakaś forma pojemnika magicznego, ktoś zgromadził w tym moc, i zaprogramował mu podstawowe funkcje, prawdopodobnie to blokuje połączenie z innymi planami.
- To za chwile przestanie. – Bokler podszedł kilka metrów bliżej, a z kuli wydobył się kolejny strzał, tym razem napotkał jednak barierę stworzoną przez diabła.
- Tylko na tyle cię stać? – Parsknął bies. Jakby w odpowiedzi na to moc promienia wyraźnie się zwiększyła, tygrys odszedł na większą odległość, natomiast złoto i inne kosztowności w promieniu kilku metrów zaczęły powoli zmieniać się w czarną maź.
- Dosyć tego. – Diabeł wyciągnął drugą łapę w stronę kuli.
Wokół niej zaczęło się tworzyć niebieskie pole, które przepuszczało jeszcze wychodzącą z kuli energię. Po chwili jednak stało się na tyle mocne za zablokowało denerwujący promień, teraz mógł opuścić barierę i skoncentrować się na utrzymaniu magicznego lustra. Kula wydawała się powoli robić coraz jaśniejsza, jednak po chwili rozsypała się jak stłuczone lustro, a jej kawałki powoli, niczym płatki śniegu opadały na ziemię.
- Mam cię. –
- Nie, to on ma ciebie. – Głos behemotha dobiegał od strony postumentu ze stronicami.
- NIE! – Ryknął bies rzucając się w tamtą stronę. Jednak kiedy dotarł do nie mógł już nic zrobić. Uderzył tylko pięścią w pusty kamienny postument, na postu męcie zapisane było coś co tylko pogorszyło stan diabła.

„Mówiłem ci, tego się nie da zatrzymać”

Portal w gabinecie stał dalej otworem, bokler wyszedł z niego i usiadł przy biurku, ignorując stojące w pomieszczeniu dwa biesy, bechemoth wyszedł zaraz za nim i portal się zatrzasnął. Żaden z obecnych nie kwapił się przerywać myślenia sędziemu. Behemoth podszedł do nich spokojnie.
- Macie raporty? – Diabły wyprostowały się.
- Wszystko gotowe, ostatnie legiony mogą wyruszać. –
- Czekać. – Polecenie nie było tym którego się spodziewali, widać to było po ich pyskach.
- Nie, wyprowadzić wszystkich z twierdzy. – Bokler wstał zdenerwowany od biurka.
- Ile jest w dokładnie istot w twierdzy? –
- Wszystkich jakieś czterysta tysięcy, ale nie wiele więcej jak połowa...-
- Wszyscy maja ją opuścić, WSZYSCY! – Ryknął diabeł wychodząc z komnaty. Skierował się w stronę wyższych pięter, po chwili dopędził go tygrys.
- Co się dzieje że kazałeś wycofać wszystkich z twierdzy? –
- Stare porachunki, można by rzec. –
- Z kim. – Na to pytanie Behemoth nie uzyskał odpowiedzi, Bokler wszedł na szczyt więziennej wierzy i rozejrzał się dokoła. Spoglądał szczególnie długo na zachód.
- Co się dzieje? – Kocur stanął obok diabła i również wpatrywał się w pustkowia.
- Boję się. – Cichy głos biesa odbił się w uszach tygrysa jak echo.
- Jest aż tak źle? – Spytał po chwili.
- Tak. –




Chłopak siedział na kamieniu z opuszczoną głową. Wpatrywał się cicho w ziemię. Nagle na jego twarzy zagościł uśmiech, podniósł głowę i spojrzał w stronę wschodu.
- Teraz już wiesz. – Wstał i ruszył dalej, teraz już uśmiechnięty, jego oczy zmieniły kolor, jedno zamieniło się w morze falującej czerwieni, mogące spopielić wszystko tylko swoja obecnością. Drugie, czarne niczym nicość, wydawało się przestrzenią bez dna. Chłopiec szedł dalej, śmiejąc się cicho pod nosem.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sun Oct 09, 2005 8:42 pm 
Offline
User avatar

Joined: Thu Jun 24, 2004 12:21 am
Posts: 608
Location: Faîte, Queher
WWWKurz opadał bardzo powoli. Gdzieniegdzie tliły się jeszcze ogniska wzniecone bitewną zawieruchą, gęsty dym zasnuwał niebo na Arssatem. Pojawiły się ptaki, albo coś, co je przypominało. Poczuły woń śmierci i nadleciały nad łatwy żer.
WWWSetki martwych ciał rozrzuconych na wielkiej połaci spękanej ziemi, czesto w dość groteskowych i powykręcanych pozach tworzyły tło dla rozbijanego właśnie obozu. Batezu uwijali się szybko rozbijając namioty, opatrując rannych i transportując martwe diabły do specjalnych namiotów. Mephis stał nieopodal namiotu dowódczego. Zbroja zbroczona krwią nosiła ślady zadrapań, z czoła sączyła się lekko krew, prawe skrzydło miał nadwyrężone. Pozostałe rany właśnie goiły się, dzięki krwistej mazi, którą do tego celu przywołał. Z wstępnych szacunków zginęło około pięćdziesięciu tysięcy diabłów, choć czas na szczegółową ocenę przyjdzie później. Z Hordy pozostało około tysiąca demonów, którzy się poddali. Morlock wydał rozkaz. Chwilę później zapłonęły stosy a powietrze przeszył wrzask palonych żywcem i nabijanaych na pal jeńców.
WWWNie zostawia się przy życiu wrogów.
WWWDo diabła podeszli centurioni.
WWW- Panie, wstępny raport przygotowany do wysłania do Tellis.
WWWMephis kiwnął głową. Nagle zachwiał się i upadł na kolano łapiąc się za głowę. Wrzask agonii wypełnił jego umysł. Przymknął oczy i powoli zaczął otaczać wizję bezpiecznym kokonem, wreszcie ból zniknął.
WWW- Lordzie Mephis? - spytał zaskoczony Theerrix. - Dobrze się czujesz?
WWWMorlock nie odpowiedział. Podniósł się powoli, jego oczy płonęły czerwonym blaskiem, fioletowe płomienie buchnęły w górę. Centurioni odskoczyli gwałtownie. Mephis podniósł głowę do góry i zaryczał. Ból dręczonych morlocków. Zgromadzenie. Jego druga postać walcząca z jakimś obitym w dziwną zbroję osobnikiem. Unoszące się w pustce statki.
WWW- Muszę iść - zwrócił się do zdziwionych Baatezu. - Skontaktuję się z Boklerem, kiedy przyjdzie na to pora - odwrócił się i przywołał otoczony fioletowymi płomieniami portal, po czym w nim zniknął zostawiając zdezorientowane diabły.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Fri Jan 20, 2006 8:08 pm 
Offline
User avatar

Joined: Sat Jan 08, 2005 10:46 am
Posts: 657
Location: Baator
Pustkowie Baatoru, czerwonego świata.
Mocne czerwone światło, zalewało z góry cała okolicę, a lekki wiatr poruszał tylko piaskiem dokoła. Niewielkie kamienie tworzyły teraz obraz martwego ogrodu piaskowego. Diabeł przyglądał się im z fascynacją, uwielbiał spokojne ogrody, a te zawsze były spokojne. Nawet, kiedy powstawały w tak chaotyczny sposób.
- Dalej zachwycasz się tak ulotnymi sprawami? –
Usłyszał za sobą ludzki, chłopięcy głos. Pełen drwiny i złośliwości. Zmrużył oczy odwracając się w stronę przybysza.
Spojrzeli na siebie w milczeniu, przez chwile patrząc sobie w oczy. Po czym chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Jak chcesz. –

Okolicę zalał piekielny, czerwony blask, widoczny z prawie trzydziestu kilometrów.
Miejsce, które niedawno było spokojnym pustkowiem, teraz było pustynią szkła, czarnego szkła, które pochłaniało wszelkie promienie czerwonego słońca Baator.
Nie było pyłu, czy kurzu. Niczego prócz tafli szkła, i dwóch postaci stojących dalej w tych samych miejscach.
Diabeł wyraźnie oceniał możliwości drugiej istoty. Chłopak natomiast przyglądał się biesowi z wyraźnym zaciekawieniem.
- Wydaje się że masz trochę więcej do zaoferowania niż poprzednio.– Orzekł, po krótkiej analizie okolicy.
- Milcz! –
Kolejna kula światła zalała wszystko dokoła, rozbijając pierwszą szklaną taflę, i tworząc zaraz na jej miejscu nową, pokrytą rudą czerwienią.
Tym razem była odpowiedź, obszar utoną w mroku, którego żadne światło nie mogło spenetrować. Kula, początkowo okrywająca ponad kilometr powoli zaczęła maleć.
Aż rozmyła się mając jakieś trzydzieści metrów. Obie postacie dalej stały na swoich miejscach. Chłopak trzymał teraz jedną rękę podniesioną, jakby chcąc na coś wskazać.
- Jak długo chcesz kontynuować tę farsę. Wiesz, że nie możesz mnie zniszczyć, tak samo jak ja ciebie. – Chłopak opuścił rękę i ruszył w stronę Tellis. Drogę natychmiast zagrodził mu Bokler
- Nie dojdziesz tam. – Warknął w stronę chłopaka.
- A cóż zrobisz by mnie zatrzymać? –
Przez chwilę słychać było tylko wiatr, bokler pokręcił lekko głową.
- To czego szukasz i tak się tam już nie znajduje. –
- Wiem. –
- Wiesz? To, po co tam idziesz tracąc czas? – Diabeł wyraźnie był zaskoczony.
- Bo niszcząc to miejsce mogę cię trochę zdenerwować. –
- Gówniarz. –
Kolejna mroczna kula okryła okolicę, i rozwiała się tak jak poprzednia. Odsłaniając niewzruszonego chłopaka i szczerze śmiejącego się diabła.
- Trafiłem we właściwą strunę? –
- Milcz pachołku. – Syknął.
- Nie zamierzam, a i twoim pachołkiem już nie jestem, zapamiętaj to sobie. –
Diabeł mrugnął chłopakowi na pożegnanie, po czym rozpłyną się w błyskawicznie otwartym portalu. Zostawiając go samego po raz kolejny samego pośrodku pustyni.



Portal otworzył się w pustej sferze kieszeniowej, która jak nigdy świeciła pustkami. Jedyne, co znajdowało się w jej wnętrzu to Behemoth prowadzący rozmowę z jakąś postacią. Która znikneła jednak po chwili gdzieś w ciemnościach.
- Wszystko ustalone? – Diabeł zbliżył się do wstającego kocura.
- Tak, możemy ruszać. –
- Dobrze, wysłałeś wiadomość do naszych „sojuszników”? –
- Tak, powinni ją już niedługo otrzymać, nie przypuszczam jednak żeby to im wystarczyło. –
- Musi na teraz, więcej nie dostaną…nie teraz. – Diabeł odwrócił się i otworzył kolejny portal. Obaj weszli w jego wnętrze, gdy się zatrzasnął, sfera, powoli zaczęła trzeszczeć, a jej ściany pękały, otwierając świetliste punkty. Sfera zapadła się i przestała istnieć w ułamku kilku sekund.



Niebo przysłonięte czarnymi chmurami, pędzącymi z ogromną prędkością, przeplatane wątłymi promieniami słońca, przebijającymi się przez tą ciężką zaporę. Czarne jak smoła, ogromne ostre szczyty górskie, przysłaniające krajobraz gdzie tylko sięgnąć wzrokiem.
Chłód, przenikliwy chłód mrożący wszystko, co żywe, i powietrze, tak gęste od mocy że można by ją zbierać garściami.
A pośrodku tego miejsca dolina, płaska jak stół, nienosząca żadnych śladów, z licznymi kamiennymi posągami, z figurami pełnymi przerażenia i cierpienia.
Elfy, krasnoludy, demony, smoki, anioły…wszystko to zamienione w kamień w jednym momencie, podczas wielkiej bitwy.
W centrum tego miejsca, gdzie nie było już posągów. Unosił się otoczony lekka purpurową mgłą klejnot. Piękny…najczystszy z najczystszych klejnotów. Diabeł stanął na brzegu kamiennego pola posągów, rozważając jeszcze raz swoją decyzję. Kocur stał kilka metrów dalej, przyglądając się wszystkiemu dokoła.
- Jesteś pewny? – Spytał Behemoth przysiadając na progu skalnej polany.
- Nie ma innego wyjścia. –
Bokler wziął głęboki oddech, po czym ruszył w stronę klejnotu. Z początku nic się nie działo, przeszedł prawie połowę koncentrując się na swoim celu, gdy nagle z klejnotu dało się słyszeć lekkie, głuche dudnienie.
Bokler przystaną, rozglądając się dokoła. Głosy powoli narastały, coś, czego nie słyszy się na co dzień. Chrapliwe demonie głosy, połączone z anielskimi, czysty mi głosami, z wtórującymi im głosami innych ras, zgromadzonych na polance pod postacią posągów.
Wszystko połączone w jeden zaśpiewa, kierowany przez znajdujący się na środku klejnot.
- To chyba oznacza, że jednak ci się nie podda. – Dał się słyszeć głos kocura.
- Mało mnie to obchodzi, muszę go mieć! – Bokler ruszył znowu w stronę klejnotu, zaśpiewa powoli stawał się mocniejszy, bardziej zgrany i ułożony.
Kiedy dotarł na odległość zaledwie piętnastu metrów od kryształu, wszystkie posągi zaczęły błyszczeć kolorami ich dusz, ich ras. A moc, przyjmująca już postać niewielkiej mgiełki zaczęła gromadzić się wokół klejnotu.
- O nie, nie tym razem! – Bokler rzucił się w stronę klejnotu, dobywając swego płomiennego miecza. Wzniósł rękę do ciosu, uderzając w sam środek klejnotu. Ognista eksplozja zalała całe pole, niknąć jednak równie szybko jak się pojawiła.
Miecz zatrzymał się na potężnej magicznej barierze, która mimo naporu diabła trwała niewzruszenie. Nagle dokoła klejnotu zaczęły tworzyć się kolejne postacie, stworzone z tej samej mgły, która wyleciała z tych wszystkich posągów.
Anioł i demon z mieczem, człowiek z włócznią, elf ze strzała i krasnolud z toporem. Orki, gnomy...Wiele ich. Wszystkie swą bronią dotykające klejnotu, który nabierał blasku większego, niż setka słońc. W końcu blask ten eksplodował, pochłaniając wszystko co było w obrębie wzroku.


Bokler obudził się na skraju polany. Jej wygląd nie zmienił się, a niebo dalej goniło swe ciemne chmury. Podniósł się dostrzegając nieopodal siebie przycupniętego kocura.
- Nie wiem, jakim cudem jeszcze żyjesz. – Parsknął kocur.
- Mało ważne. – Diabeł spojrzał w stronę kryształu, który trwał jakby się nic nie stało. Dalej pośród kamiennych posągów walczących ras.
- Nie użyczy ci swej mocy. – Kocur spojrzał w stronę kryształu. Jego sierść zjerzyłą się nie, co.
- Powinien był zostać dawno temu zniszczony… -
- Możliwe. – Bokler odwrócił się i otworzył kolejny portal.
- Jednak nie został, i teraz jest zdolny do wielu rzeczy. –
- Jak sądzisz, czy naprawdę może spełnić każde pragnienie? – Bechemoth wyprzedził Boklera jednak zatrzymał się kawałek przed portalem.
- Możliwe, jednak zdaje się że sam wybierze sobie czyje życzenie spełni. –
Obaj weszli do portalu, pozostawiając po raz kolejny za sobą świat kryształu Num.


Top
 Profile  
 
 Post subject:
PostPosted: Sat Feb 04, 2006 9:04 pm 
Offline
User avatar

Joined: Mon Jul 25, 2005 9:33 pm
Posts: 83
Location: Częstochowa
Pośród czerwieni ziemi i pomarańczy nieba, między stojącymi głazami, rzucającymi cień na krwistą ziemię tego miejsca, wyłoniła się humanoidalna postać, cała skąpana w cieniu i mroku. Stała tak przez chwilę, rozglądając się, po czym przybrała bardziej ludzkie kształty.
Zielonooki szatyn, średniego wzrostu, w wojskowych butach, ubrany w czarne bojówki, czarny bezrękawnik i okryty skórzanym płaszczem z kapturem, wyszedł z między kamieni rozglądając się dokoła.
Miejsce od razu wydało mu się niezbyt gościnne, i niezbyt przypadło mu do gustu. Jednak był tam gdzie być musiał, chociaż nie zawsze był z tego powodu zadowolony.
Rozglądając się po okolicy, dostrzegł dwa niewielkie pagórki na północ od siebie, daleko na południe ciągnął się jakiś masyw górski, na zachód i wschód natomiast rozciągały się niezmierzone wzrokiem stepy i pustynie.
Ruszył w stronę pagórków, mając nadzieję na lepsze rozeznanie w terenie. Kiedy tam jednak dotarł nie uzyskał żadnych informacji więcej. Wschód i zachód oraz przestrzeń na północ, położona za pagórkami były nieprzebranymi pustkowiami. A na północy niewzruszony stał masyw górski. Westchnął przeczuwając daleką drogę, po czym ruszył przed siebie.
Szedł tak przez jakiś czas, z rękami w kieszeniach, rozmyślając o tym, co go dzisiaj czeka. Po kilku godzinach całkowicie mu się to znudziło. Nie chciał tracić całego swojego czasu na szukanie tego głupka. Jednak, jak mus to mus.
W pewnym momencie usłyszał za sobą ciężkie metalowe kroki, jeszcze oddalone od niego, jednak zbliżające się miarowo w jego kierunku. Zerwał się mocny wiatr, podrywając z ziemi pył i piach, tworząc dokoła chmurę, której nawet jego wzrok nie mógł przebić dalej jak na cztery metry. Dźwięki też zostały chwilowo zagłuszone przez świsty wiatru. Po chwili usłyszał je jednak znowu, niewyraźnie, lecz nabierały wyrazu. Ktokolwiek to był, zbliżał się do niego.
- Chaosae.
Odwrócił się twarzą w stronę dźwięku, drobinki piasku wpadały mu do oczu, zaczął je przecierać rękami.
- Aż tak się za mną stęskniłeś przez te dwa dni, żeś się aż popłakał? – Męski głos przebił się przez warczenie wiatru.
- Nie, ale czekam na ciebie, bo byś się zgubił w tej okolicy ślepcze. – Chaosae odparł z lekką kpiną.
Wiatr począł troszkę słabnąć, pył powoli opadał. Silnej postury mężczyzna z czarnymi oczami, odziany w pełną płytową zbroję, niosący pod ręką hełm a na plecach tarczę, którą na tę okazję otrzymał od swojego „pracodawcy”. Przy pasie wisiały mu korbacz i miecz. Jego białe włosy zwisały delikatnie z tyłu targane podmuchami wiatru.
- Nie bądź taki pewny siebie, nie jednego to już zgubiło. – Powiedział zbrojny, po czym ruszył w lekko odmiennym kierunku niż Chaosae kierował się poprzednio, skręcając o kilka stopni na wschód, dalej jednak kierując się w stronę masywu.
- Jesteś pewien, że to tam? – Spytał Chaosae zrównując się z towarzyszem.
- Czuję gdzie znajduje się nasz cel.
- Powiedz mi, dlaczegoż to tak jest Aleksandrze. – Przekomarzanie się Chaosae zupełnie nie przeszkadzało Aleksandrowi.
- Ponieważ czuję największą istotę złą w okolicy, a to jest przed nami i porusza się powoli w stronę masywu. – Odpowiedział beznamiętnie rycerz, ucinając natychmiast dalszą rozmowę.

Szli tak przez kilkanaście godzin, masyw powoli się przybliżał, przedstawiając swoje groźne piękno. Z ostrymi szczytami, skąpanymi w ołowianych chmurach. Pośród których dały się widzieć jakieś wielkie latające istoty. W pewnym momencie rycerz posmutniał, co przykuło uwagę Chaosae.
- Cóż się stało, takiego? –
- Zbliżamy się do miejsca wielkiego żalu i cierpienia, jak i do niego. – Aleksander odpowiedział beznamiętnie, jednak jego mina nie dawała niczego pod wątpliwość.
Czuł się nieswojo, bardzo nieswojo.
- Wiesz, dlaczego tutejszy gospodarz prosił nas o zajęcie się tą sprawą? – Spytał w końcu Chaosae.
- Tylko częściowo, chodziło mu o przetrzymanie jakiegoś natręta, na zajmowanie się teraz, którym nie ma czasu. – Chaosae zaśmiał się głośno. - Sądzę jednak, że albo nie był w stanie sam tego zrobić, albo wolał nie ryzykować. – Skwitował swoją wypowiedź jeszcze jednym uśmiechem.
- Możliwe, nie przypadł mi szczególnie do gustu, a tobie? –
- Wiesz, nie z takimi się już widywałem. –
- Ale z takimi jeszcze nie robiłeś interesów. – Zripostował rycerz.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. –
Aleksander zatrzymał się na chwilę, przyglądając się jakiemuś odległemu punktowi.
- Widzę budowlę, o której wspominał. –
- Skąd wiesz, że to ona? –
- Bo właśnie stamtąd czuję ten strach i cierpienie. – Ruszyli dalej, klucząc, co niekiedy między coraz częściej występującymi skalnymi zwaliskami. Czasem omijając jakieś dymiące rozpadliny czy bajorka płynnej siarki.
- Urocze miejsce. – Skomentował Chaosae, Aleksander cały czas milczał.

Kiedy zbliżyli się już na zaledwie kilka kilometrów od budowli, której wierze i mury widać było teraz jak na dłoni, coś uderzyło Aleksandra - źródło nienawiści, za którym podążali cały czas zmieniło swój kierunek. Nie kieruje się już na budowlę…
- Przygotuj się lepiej, idzie na nas. – Aleksander założył hełm i dobył korbacza z tarczą. Szukając sobie jakiegoś miejsca gdzie dogodnie by mu było manewrować. Chaosae rozejrzał się dokoła upewniając się o łatwości prowadzenia potyczki w tym miejscu pełnym drobnych, mrocznych kryjówek.
Po chwili czekania z za jednego z większych kamieni wyszedł młody chłopak, odziany w czarno-czerwoną tunikę i czarne spodnie. Jego długie czarne włosy zwisały na plecach a jego iście czarne oczy błyszczały odbitym czerwonym światłem niczym perły.
- Czegóż tu chcecie istoty potępione i wygnane? – Jego głos brzmiał jak cicho powtarzający się głos tysięcy ludzi, szepczących coś echem po gromie pierwszych dźwięków.
- A czego ty tu szukasz wcielenie nienawiści? – Odparł natychmiast Aleksander podchodząc powoli do chłopca. Chaosae, stojący lekko z tyłu, począł na powrót tracić ludzkie kształty i zlewać się z mrokiem - jakby wchłaniał całą światłość okolicy.
- To moja sprawa. Odejdźcie. – Wskazał na zachód ręką, po czym zaczął się odwracać.

Nagle cień który rzucał zniknął i okrył chłopca w całości mroczna kulą, z której dobiegały dźwięki łamanych kości i rozrywanego ciała. Kula jednak rozpierzchła się chwilę potem, ukazując chłopaka nawet niedraśniętego, jego oczy przybrały jednak złowrogą czerwoną barwę.
- Więc wybraliście swoją śmierć. –
Z rak chłopaka wystrzeliła zielona kula, która rosnąc skierowała się w stronę Chaosae. Drogę zastąpił jej jednak Aleksander przyjmując uderzenie na tarcze.
Wielki zielony blask objął prawie pół kilometra, przykrywając cały obszar jaśniejącym kapeluszem, który malał metr po metrze aż mając nie więcej jak pięćdziesiąt metrów zniknął pozostawiając zeszkloną ziemię i zamienione w pumeks skały. Rycerz stał niewzruszony, przyglądając się z aprobatą tarczy. Kiwnął głowa i ruszył w stronę chłopca, atakując go korbaczem. Ten zatrzymał go lewą ręką, siła uderzenia zaskoczyła go jednak i odleciał kilkadziesiąt metrów wbijając się w rzędy pumeksowych skał.
Miejsce gdzie się zatrzymał, przykryła ciemność, zamieniając się w setki wirujących noży, cięła wszystko, co napotkała. Aż znów nie została rozproszona przez zielony wybuch, Aleksander znów zatrzymał wybuch tarczą osłaniając się przed eksplozją.
Po chwili z za niego wyszedł Chaosae ponawiający swoje sztuczki z mrokiem.
W końcu chłopiec miał tego dość, kolejny atak rycerza przyjął, nie zatrzymując go - korbacz uderzył wyzwalając siły czterech żywiołów, które wyrwały z szat chłopca spory kawałek. Ten jednak złapał rycerza za rękę, czerwony blask oślepił na chwilę Chaosae - kiedy odzyskał wzrok jego towarzysz zbierał się z ziemi kilkadziesiąt metrów dalej dymiąc solidnie.
Dzieciak natomiast posyłał właśnie kolejną zieloną kulę w niego.
- Niedoczekanie twoje. – Kilka metrów przed Chaosae pojawiła się mroczna ściana, która wchłonęła kulę zamykając się za nią natychmiast. Eksplozja miała miejsce kilkadziesiąt kilometrów dalej, gdzie Chaosae wypuścił kulę w jakiejś ciemnej jamie.
Aleksander pozbierał się w międzyczasie, ponawiając swoje natarcie.
- To może trwać tak w nieskończoność… - Wymruczał sobie pod nosem dobiegając do chłopca, który przygotowywał się do ponownego posłania rycerza między pumeksowe stożki.

_________________
Image


Top
 Profile  
 
Display posts from previous:  Sort by  
Post new topic Reply to topic  [ 45 posts ]  Go to page 1, 2, 3  Next

All times are UTC + 1 hour


Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 1 guest


You cannot post new topics in this forum
You cannot reply to topics in this forum
You cannot edit your posts in this forum
You cannot delete your posts in this forum
You cannot post attachments in this forum

Search for:
Jump to:  
cron
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group