-Że co? - złodziej wywinął się od dekapitacji parując na odlew. Sztylet jednak nie wytrzymał i trzaskiem poddał się mieczowi. Vhriz, spodziewając się takiego obrotu sprawy nie był tym zaskoczony, a nawet uzwględnił to.
Chłopiec, faktycznie otoczony czarnymi płomieniami, pchnął drowa prosto w twarz. Ten, mając jednak wolne ręce..złapał miecz o kilka centymetrów od własnego nosa.
Ściskają dłońmi płaz ostrza przez chwilę mocował się z przeciwnikiem. I zaczął przegrywać, ku własnemu osłupieniu.
Miecz zadrapał mu czubek nosa. gdy niewyraźny cień wylądował na balustradzie obok.
Lockwood, widząc sytuację na dole schodów nie tracił czasu na schodzenie. Po prostu przesadził balustradę i skoczył. Tego upadku nie powinien przeżyć człowiek. A jeśliby jakimś cudem przeżył, bez połamanych nóg nie uszedłby. Wiedźmin jednak wylądował miękko, wytracając impet. I zrównując się z mocującymi.
Lockwooda nie zwiodła aparycja chłopca. Medalio który wisiał na jego szyi wyczyniał dzikie harce zanim jeszcze dobiegł do schodów. Tak więc teraz nie wahał się.
Vhriz dojrzał szansę, gdy zakrzywiona wiedźmińska klinga zdawałoby się ledwo musnęła skron chłopca. W tym samym momencie stopa złodzieja wystrzeliła do przodu i ugodziła małe ciało prosto w splot słoneczny. Chłopak, zalany czarną krwią, przeleciał ładne kilka metrów w tył, po czym kontynuował lot w dół. Zderzył się z marmurową posadzką z paskudnym trzaskiem.
Po czym wstał, spojrzał z nienawiścią na nieco zdezorientowaną grupę na schodach.
Dezorientacja była jak najbardziej na miejscu. Miecz Lockwooda gładko przeciął czaszkę dziecka, odrąbując niemalże pół głowy...co jednak istocie nie przeszkadzało w podniesieniu miecza.
-Co to do cholery jasnej jest - jęknął złodziej, podnosząc się ze schodów. Uważnie obserwował przy tym chłopca, który..
Przed chwilą był chłopiec. Teraz stał tam czarnoskrzydły anioł.
-Co do..
-Upadły anioł- wysyczał wiedźmin, wciąż stojąc na balustradzie. I nie czekając na reakcję pozostałych skoczył w dół, tak jak żaden człowiek nie potrafił. Miękko wylądował na ostatnim stopniu, niemalże kocim ruchem wykręcił piruet i skrzyżował katanę z dwuręcznym mieczem anioła, który zastąpił paradną zabaweczkę, jaką nosiła jego poprzednia forma.
-Upadły anioł? - Vhriz dotknął palcem nosa. Pozioma linia rany piekła, wskazując na możliwe zatrucie..
-To anioł, którego skorumpował ten, kto go przywołał - Chimeria z fascynacją obserwowała wymianę ciosów poniżej. Anioł był szybki i silny, każdy cios popierał siłą fizyczną i magią. Lecz wiedźmin nie pozostawał w tyle. Miast unikać ciosów, pozwalał ciężkiej klindze opadać na własną, po czym w ostatniej chwili unikał impetu mogącego zdruzgotać delikatne ostrze. Widać było, iż takyka działała aniołkowi na nerwy.
-No nic, idziemy - złodziej nie miał zamiaru czekać na wynik starcia. Złapał wiedźmę pod ramię i pociągnął w górę schodów - zaraz straż się zleci. I pewnie ten maniak z przerośniętym nożem do warzyw.
-Ale..Lockwood! NIe możemy go tak zostawić!
-Całkiem nieźle daje sobie radę - Vhriz zerknął ponad ramieniem w dół. Faktycznie, wiedźmin zaliczył właśnie drugie trafienie, niemałze odrąbując aniołowi prawe ramię. Ramię zaczęło się błyskawicznie goić, lecz Lockwood nie ustępował. Widać było, iż ma przewagę. Niewielką, niemniej był lepszym szermierzem.
Wiedźma nie oponowała.
-Gdzie idziemy?
-Do najbliższego okna. Później w dół po murze...o, masz mój płaszcz, dobrze.
Nie było tak łatwo. Gdy wbiegli na piętro, przywitał ich patrol. Czterech gwardzistów spojrzało z rządzą premi na intruzów.
- Ups - Vhriz jęknął. Mocniej złapał ramię Chimerii, przyciągnął protestującą wiedźmę.. i skoczył. Ponad głowami osłupiałych strażników. Nim ci otrzęśli się z zaskoczenia, złodziej znikał za zakrętem.
-Jak tyś to zrobił?- Chimerię zatkało, delikatnie mówiąc. Drow skoczył dobre trzy metry w górę. I dwa razy tyle w dal.
-Cóż mogę powiedzieć. Za młodu jadłem szpinak.
-No dobrze. Ale czemu mnie znowu niesiesz!?
-Bo lubię czuć dotyk Twych p...AUU!
_________________ A little overkill won't hurt anyone
|