Śpiewy ptaków, które nie odleciały na południe, były lekko słyszalne w wielkim mieście, ale jednak ten wybijający się z motłochu miasta, obudził Verina. Ten przeciągnął się na kanapie zahaczając ręką o taboret, który się zachwiał, pusta butelka brzdękła na podłodze.
Chwycił się za czoło, próbując stłumić denerwujący odgłos w głowie, usiadł, przeciągnął się, po czym powędrował do łazienki. Nie ogolona twarz, szydziła w lustrze, duże wory pod oczami, zielony język. Przemył twarz doprowadzając się do jako takiego porządku.
Zmienił spodnie, zapalił papierosa, po czym usiadł na podłodze i wyjął miecz z pochwy. Ułożył go na kolanach, powoli popadł w medytacje. W tym transie trwał około kilku godzin, wstał przeciągnął się powoli i delikatnie tańcząc z bronią, wyginał się, przeciągał, miecz jednak poruszał się szybciej płynnej, obracając się wokół własnej osi.
To uderzał z góry zatrzymując się centymetry przed celem, coraz pewniej i szybciej, coraz bardziej zdecydowanie, zatrzymał się złapał kilka głębszych oddechów.
W kuchni czekało śniadanie, nie było gospodyni, tylko kartka z jakimiś informacjami. Przyjrzał się nic ciekawego. Posilił się i wyszedł zamykając drzwi.
- Dobra jakbyś szukał, gdzie byś zaczął. Od bazy danych społeczności i obywateli. Jeśli jednak nie jest zarejestrowana, bądź nie pochodzi stąd to jej tam nie będzie, więc po co ona tu jest. Szuka nie jakiej Kasandry, ta kim jest zero danych, szukanie w stogu siana. Bo to jednemu psu burek, mam cała planete do przeszukania może być wszędzie, nakierowali mnie na to miasto, ale czy mieli racje. – Verin pokonywał kolejne ulice pogrążony w myślach.
- Więc skoro ja nic nie wiem i się mało dowiem to kto może.
Przerwał, na chwilę zatrzymując się przed kioskiem , na wystawie leżała gazeta, z tytułowym artykułem „Napad na jubilera.”.
- Właśnie, idiota, ja nie znajdę, ale oni mogą znaleźć.- ruszył w dobrze sobie znanym kierunku, pamiętał gdzie Brujah potrafił zdobywać informacje, pozostawało tylko pytanie czy i on je otrzyma. Po kilkudziesięciu minutach włóczenia się po ulicach, dostał się w wyżej wymienione miejsce. W drzwiach do małego pubu stał wysoki i dość umięśniony ochroniarz, zmierzył go wzrokiem.
- Zgubiłeś się. – Mężczyzna nachylił się nad fechmistrzem.
- Nie, jestem dokładnie tam gdzie chce być.
- Taki hardy, złamać cię w pół. – mężczyzna napiął mięśnie, a na czole wyskoczyła mu dość spora żyła.
- Wybacz, chyba mnie nie zrozumiałeś, chce wejść do środka a nie bić takiego kogoś jak ty.
- Jak śmiesz. – mężczyzna zamachnął się chcąc trafić w twarz. Verin bez najmniejszego wysiłku, ominął pięść i znalazł się za mężczyzna, popychając go nogą. Ten stracił równowagę i wyrżnął twarzą w kałuże. Dość szybko się podniósł.
- Wiec, mnie posłuchasz czy, mam cię jeszcze ośmieszyć. – Mężczyzna zdębiał, chyba trawił informację, bądź w ogóle myślenie sprawiało mu problemy. Po chwili wyciągnał telefon komórkowy i zadzwonił do kogoś.
- Chwilę. –rzekł, stając znowu w drzwiach, po chwili wyszło trzech mężczyzn.
- Co jest Krang. – Jeden dość dobrze ubrany wyglądający na wygadanego wybił się na przód.
- Szukam informacji i wiem, że mogę je tu otrzymać.
- Tak, dobrze trafiłeś, lecz my cię nie znamy więc to może kosztować, jeśli w ogóle będzie nam się chciało ci pomóc.
- Cena nie gra roli. Szukam tej osoby tu są jakieś informacje, na pewno mnie znajdziecie po znalezieniu jej.
- Mamy ja porwać.
- Nie, nie, interesuje mnie tylko jej miejsce pobytu i nic więcej.
- Dobrze, pojawimy się jak najszybciej, ale nic nie obiecujemy.
- To ja żegnam. - Verin skinął głową i odszedł. Po krótkiej chwili usłyszał, jak mężczyzna gani ochroniarza w drzwiach, używając dość ciekawych epitetów, szkoda że nie mam pamięci do takich rzeczy myślał. Ruszył w kierunku obecnego zakwaterowania.
Verin wdrapał się na ostatni stopień klatki do mieszkania, grzebał po kieszeniach w poszukiwaniu kluczy, drzwi otworzyła Marice, w rozpromieniony uśmiechu.
- Wreszcie jesteś, już prawie wieczór.
- Wybacz, poniosło mnie po mieście. – Lekko szyderczy uśmiech pojawił się na twarzy.
- Pewnie chcesz coś zjeść. Ładuj się do kuchni.
Siedli przy stole, lekki pół mrok panował w kuchni, woda kończyła się gotować.
- Pracujesz?
- Ja bym to pracą nie nazwał, po prostu włóczę się poszukując informacji.
- Tak, jak mój wuj dopóki nie stracił wzroku. Ale to co innego, żyje lepiej niż my tutaj.
- A podobno żebra. – nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
- Prawda, ale nie o to chodzi. – dziewczyna przerwała na chwilę.
- Verin, znamy się krótko, sporo o mnie wiesz, ale kim ty jesteś, skąd się tu wiozłeś.
- Ja, wychodzę z złożenia im mniej o mnie wiedzą tym lepiej dla nich i dla mnie.
- Jak każdy w pół świadku. Ja już niedługo, zaczynam uczciwą pracę i studia.
- Hehe, to dobrze, a ja wiem od dziecka miałem talent do miecza, już jako trzylatek wymachiwałem kijem. Później dostałem pierwszy miecz, którym zacząłem ćwiczyć. Tak ten, przy boku, nie wiem skąd go mam i od kogo. Po prostu jest i bardzo go cenię.
- Przecież przez całe życie nie ćwiczyłeś.
- Prawda sporo podróżowałem po światach, zdobywając wiedze techniki, walczyłem na turniejach, ale ta sława mi przestała odpowiadać.
- Ciekawe, a skąd znasz starego i Bru.
- Stary, był moim przyjacielem odkąd pamiętam, można powiedzieć że ojciec. A jeśli chodzi o Brujaha, a jak można poznać zabójcę.
- No dać mu zlecenie albo być zleceniem.
- Tak, ale ten mnie okradł, więc postanowiłem go dorwać sporo mi to zajęło, w końcu się udało. Pobiliśmy się o tę rzecz, dość długo i boleśnie, w końcu musieliśmy odpocząć. Poczęstował mnie papierosem i się zaczęło.
- A o co się biliście, o głupie kilka monet, czy coś bardziej wartościowego.
- Zwinął mi miecz. A to boli. Załatwiliśmy parę spraw, dobrze się z nim pracuje, ale ludzkie drogi się rozchodzą. Później opuściłem to miasto na pięć lat i oto teraz wróciłem.
Rozmowa trwała długo i długo, ciągnęła się prawie przez cała noc.
_________________
|