Przeczekali do rana, chociaż ciężko to było nazwać porankiem. Na dworze jeszcze majaczył księżyc, a ciemności otulały świat dokoła.
Dzisiejszy dzień był mroźny, a lekki szron przyozdobił gałęzie w migoczące iskierki.
Pośpiesznie opuścili karczmę pakując, co mieli i zostawiając bezbronnego Zackarego, nie dość, że przywiązanego do łóżka to jeszcze z przypiętym do czoła rachunkiem, na pastwę karczmarza.
Drig w nieciekawym humorze, po słabo przespanej nocy coś mówił sam do siebie, ale kto by go teraz chciał słuchać.
-Drig, Soroka zajmiecie się Virgiluszem, jak wyzdrowieje spotkamy się w stolicy. Jeśli się nie uda go uleczyć zróbcie cos z nim i jak najszybciej wyruszajcie do Uscher, będę tam na was czekał.
-Dobrze, ale to może trochę potrwać.
-Będę czekał, nie martwcie się. Znajdę sobie zajęcie. Bierzemy dwa konie, poradzicie sobie. Do zobaczenia, niech wiatry nam sprzyjają.
-Niech i tak będzie.
Koło południa na niebie pojawiło się słońce. Świeciło mocno, a pozostałości śniegu oślepiały odbijanymi promyczkami. Dwa rumaki powoli poruszały się traktem górskim. Verin może nie był dość wygadany, ale słuchacz z niego był dobry. Wiedźma mówiła o wszystkim i o niczym, co jakiś czas zadając pytania próbując wyciągnąć przydatne informacje. Była ciekawską istotą. Czasem nawet aż za bardzo.
-Jak na wędrowczynię nie masz zbyt wiele rzeczy przy sobie pani.- zauważył Verin.
-Korzystam z tego, co się trafi po drodze. – Dziewczyna się lekko uśmiechnęła.- Poza paroma podstawowymi rzeczami. Oczywiście zarezerwowanych dla wiedźm.- pieszczotliwie poklepała niewielką torbę.
Verin uśmiechnął się pod nosem. Zapewne po części niedowierzając kobiecie w bycie wiedźmą.
-A ty skąd pochodzisz? – Verin lekko zaskoczony tym pytaniem, namyślił się chwilę.
-Ja urodziłem się daleko na południu w okolicach suchych bagien Faras. W podobnej krainie do tej, bardzo piękne ziemie. Tam dorastałem, stałem się mężczyzną, później żołnierzem i stopień oficerski, za czym idzie tytuł szlachecki. Ale nigdzie nie mogę osiąść na stałe.
-Wiem dobrze co to znaczy tułaczka.- westchnęła Biała Wiedźma.- Niechętnie mówisz, kim jesteś, ze stopniem i tytułem się nie obnosisz.- spojrzała na niego spod oka.
-Bo skazano mnie na banicję w moich stronach, poza tym to niechciana sława.
Po minie Verina widać było, że to dość drażniący temat. Wiedźma odpuściła, może dowie się czegoś później.
-Po, co jedziesz do Uscher,? To wielkie i potężne miasto.
-Bo tam jednak łatwiej coś załatwić niż tu, poza tym więcej przydatnych osób tam się znajduje.
-Myślisz rzeczowo o ludziach. – wiedźma zmarszczyła brwi.
-W tej sprawie tak, ale cóż poradzić.- westchnął.
-Widzę, że to za czym gonisz gryzie cię od dawna. – kobieta zmierzyła go badawczym wzrokiem.
-Prawda, od dawna mnie gryzie cel mej egzystencji. Wiesz zawsze uczono mnie zasad, wartości czegoś wielkiego dla małych ludzi. - przerwał na chwilę.
-Niestety życie już nie raz udowodniło mi, że to nic nie jest warte. Że człowiek jest tylko narzędziem w czyichś rękach.
-Narzędziem? – wiedźma nie kryła zdziwienia. – Co prawda jest to dość dobre stwierdzenie, ale…
-Wiem, do czego pani dążysz. Tylko w imię tych zasad zabijałem, mordowałem, grabiłem i plądrowałem, tylko, dlatego że ktoś miał inne poglądy niż mój zwierzchnik.
-Mordowałeś?- dopytała nie do końca zdziwiona.
Verin podrapał się po głowie, namyślając się chwile i szukając odpowiednich słów.
-Może to trochę za poważnie zabrzmiało. Walczyłem jako żołnierz później jako oficer.
-Za poważnie? – wiedźma nie kryła zdumienia i złości.
-Wykonywałem rozkazy tylko tyle i nic więcej. Wiele żałuje, ale w niektórych sytuacjach postąpiłbym tak samo. Zresztą, może zmieńmy temat.
Pod wieczór znaleźli nocleg, po drodze do stolicy było rozsianych kilka wiosek, w których można pokoje na parę nocy znaleźć. Kilka dni później trafili do stolicy. Wielka brama górowała nad murami równie potężnymi i odstraszającymi wszelkie wojska. Jak powiadają miasto atakowano dwa razy, i spełniło swe zadanie. Za bramą gęsto usiane przeróżnego rodzaju domki dwu i trzypiętrowe. Widać miasto miało problemy by pomieścić wszystkich w swych murach. Małe, kręte uliczki były jak labirynt, tylko te większe przeznaczone dla wojska i wozów kupieckich cięły miasto na różne dzielnice. Kilka sporych strzelistych wież dumnie rzucało cień na mieszkania w dole, chowając się tylko przed potęga głównego zamku otoczonego jeszcze fosą i podgrodziem. Tam znajdowały się koszary i najważniejsze instytucje w mieście.
Uscher było po prostu miastem przepychu, interesów, kłamstw, zdrad, bogatych i najbardziej biednych.
Zajęli mały pokoik w mniej obskurnej karczmie, która odpowiadała ich podstawowych wymaganiom. Gospodarz sobie sporo policzył. Rozłożyli torby podróżne, wiedźma usiadła na łóżku, a Verin wygodnie rozsiadł się na małym stołku i oparł o ścianę.
Po chwili do pokoju weszła dziewka służebna podając świeży chleb, mięso i wino. Verin podał jej monetę do ręki. Ta się tylko uśmiechnęła i szybko opuściła pokój.
-Smacznego.
-Nawzajem. Co jutro planujesz robić? – Wiedźma była podekscytowana obecnością w stolicy. Dawno nie odwiedzała takich miejsc. Przynajmniej nie w roli wolnej osoby, a nie więźnia.
-Nie wiem, mam trochę czasu. Mówisz pani, że po raz pierwszy jesteś w Uscher.
-Tak. Jest bardzo piękne.
-Tak samo piękne jak niebezpieczne...- przerwał na chwile drapiąc się po brodzie.
-Prawie jak kobieta. – wiedźma obdarzyła go znaczącym spojrzeniem. Mężczyzna wybuchł tylko śmiechem.
-Kobiety są jeszcze czułe.
-Prawda. To miasto nie dba o nikogo, jednego dnia pływasz w złocie drugiego dnia jesteś żebrakiem całego świata. Wielu możnych i kupców padło łupem sąsiada czy jakiejś gildii, nie koniecznie kupieckiej.
-Mówisz o złodziejach.
-Mówię o całych organizacjach. – Verin spokojnie pił wino i zagryzał kolacje.
Wiedźma ociągała się z jedzeniem myśląc o tym, co powiedział szlachcic.
Miasto Ucher nie było dość przyjemne wieczorem zwłaszcza dla pojedynczych przechodniów.
Mężczyzna dokładnie owinięty ciemnoszarym płaszczem, spokojnie poruszał się w bladym świetle lamp, przeszedł jeszcze kilka kroków i znalazł się pod drzwiami frontowymi karczmy „Pod Królową Merci”. Spokojna karczma, co prawda przewijały się przez nią różne warstwy społeczne, ale każdy znalazł to, czego szukał.
Wszedł do środka rozejrzał się uważnie, po czym zajął miejsce w kącie chowając się w dość słabo oświetlonym miejscu. Przy nim pojawiła się dziewka przyjmując zamówienie. Mężczyzna nie zdjął dużego kaptura z głowy. Ręce ułożył na stole przed sobą. Dłonie były czyste i zadbane, widać nie znały ciężkiej pracy. Na nadgarstkach dwie bransolety sugerowały pewien poziom społeczny, bynajmniej nie niski.
Mężczyzna uważnie rozglądał się po karczmie, możliwe, że czekał tu na kogoś lub tego kogoś szukał. Dziewka podała spory kufel przedniego piwa, zebrała zapłatę z napiwkiem i poszła miedzy stoły. Mężczyzna siedział już tak kilka godzin, nie rozmawiając z nikim. Jego spojrzenie przykuła jedna osoba schodząca po schodach. Osobnik podszedł do baru i zamówił piwo, po czym źle usiadł przy jednym ze stołów.
Verin szybko popijał trunek, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła. Utonął raczej we własnych myślach i kuflu stojącego przed nim piwa. Mężczyzna siedzący w kącie dokładnie analizował najemnika, jego broń, sposób zachowywania się. Nie mógł się pomylić, od wielu lat szukał podobnych do tego osobnika osób. Musiał być pewny, opis się zgadzał, ale bo to jedna taka osoba na świecie. Wojownik opróżnił kufel do dna i wstał od stołu. Mężczyzna stale mu się przypatrujący również wstał i ruszył w jego kierunku. Verin nie zwracał na niego uwagi, nie wiedział, że ktoś go obserwuje.
Zakapturzona postać potraciła go ramieniem.
-Uważaj, jak chodzisz. – Verin nie krył urazy.
-Wybacz, przyjacielu.
Pułkownika te słowa lekko otumaniły nie wiedział, co powiedzieć.
-Waszmości wybaczy, zamyśliłem się. Nazywam się Aliah. – wysunął rękę, a Verin ją uścisnął.
-Każdemu się zdarza zagapić. Verin.
-Zapraszam na kolejkę piwa.- mężczyzna zaprosił go szerokim gestem.
-Z chęcią, ale musze odmówić. Ktoś na mnie czeka.
-Więc do zobaczenia panie Verin. - mężczyzna się uśmiechnął, odwrócił i wyszedł w tylko sobie znanym kierunku. Był już blisko prawdy.
-Żegnaj i ty nieznajomy.
Verin wrócił do pokoju i zajął miejsce na tym samym stołku, co poprzednio.
-Gdzie byłeś?- wiedźma ponownie zaprzątnęła mu myśl pytaniem. Zaczął się już przyzwyczajać do jej ciekawstwa, mimo, że czasami sprawiało wrażenie zaawansowanej inwigilacji. Zmierzył ją wzrokiem, a ona uśmiechnęła się. Przyjrzał się rzeczom wyłożonym na łóżku. Były to różnego rodzaju artefakty i wspomagacie magii. Słabe światło słoneczne odbijała kryształowa kula mieniąca się tysiącem barw.
-Mam wrażenie, że doskonale wiesz pani gdzie byłem.- podniósł spojrzenie.
Wiedźma zdziwiła się i powędrowała za wzrokiem Verina.
-O to chodzi?- zaśmiała się wskazując kulę. – Nie, nie. Nie śledziłam cię. Sprawdzałam parę swoich spraw. –schowała kulę do woreczka i zawiązała.
|