Siedzieli jeszcze jakieś piętnaście minut w samochodzie i planowali całą akcje. Planowali. Wyolbrzymione słowo. Nie wiedzieli jak zachowają się policjanci z posterunku, czy wszyscy wyjdą... czy w ogóle uda się tam wejść. Zabójca i Branissa odłożyli cały sprzęt, który mógł zostać wykryty przy nich. Wszelakie noże, miecze, bronie palne i tym podobne sprzęty. Zabójca odłożył nawet swój amulet dający tarcze przeciw nabojom. Przecież i tak był to przedmiot magiczny więc pewnie już tutaj na zewnątrz budynku był bezużyteczny.
- Mam nadzieję jednak, że poczekacie do wieczora – wampirzycy może i nie przeszkadzał dzień – Wiecie... tak dla mnie – ale zdecydowanie wolała noc.
- W sumie nas tam tak czy siak wpuszczą jak zrobimy tak jak kombinujemy, a tobie to pomoże.
- To co słonka? – odezwała się najemniczka –Może jakieś jedzonko?
Silnik samochodowy znowu zagrał. Na początku głośniej, później brzmiał jak mruczenie. Branissa spokojnie ruszyła. Przejechali jakieś dwie ulice. Nie było potrzeby bardziej się oddalać. Dzielnica jak dzielnica.... To była jedna z tych piękniejszych, bogatszych. Same restauracje i to te co lepsze.
- Ta będzie dobra – wskazała Branissa na tą obok, której zatrzymała auto – Dużo o niej słyszałam. Cena jakoś nigdy mnie tu nie ciągnęła, ale może dziś tak sobie pofolgujemy. W końcu szef jest tutaj. Trzeba się pokazać z dobrej strony – dokończyła z uśmiechem wysiadając już z auta.
Rip i Brujah wysiedli z auta i spojrzeli krytycznym okiem na wystrój oraz wygląd zewnętrzny obiektu w którym mieli jeść. Wampirzyca uśmiechnęła się i ruszyła za Branissą. Brujah miał dalej zniesmaczoną minę. Restauracja na pewno była droga i dobrze o tym wiedział. Z tego co zauważył na Ziemi większość rzeczy była zautomatyzowana zmniejszając użyteczność i eksploatacje samego człowieka prawie do minimum. Przez to najpewniej wiele rzeczy było tańszych. Przecież dzięki temu płaciło się za energie, która była bardziej dostępna i tańsza niż siła ludzkich rąk. Ta restauracja natomiast była ciut inna. Bardzo elegancka i dobrze utrzymana, pracowało w niej sporo ludzi co dało się już zauważyć przez okna. Kelnerki, muzycy... Zapewne kucharze też tam z tyłu uwijają się w kuchni szykując wszystko z naturalnych składników. Stał tak przez chwile i przyglądał się temu wszystkiemu. Jego myśli powędrowały do świata, w którym był zanim umarł.
- Różnice pomiędzy życiem jednych a drugich potrafi być tak odmienne... ehhh... Olać! Trzeba cos zjeść i do roboty!
Kiedy wszedł do budynku dziewczyny już siedziały przy stoliku. Obie rozmawiały o czymś, a jakiś młody kelner właśnie odchodził od nich. Zabójca na spokojnie przysiadł się do nich.
- Coście zamówiły małe pijawki??
- Oj nie słódź mi już tak! – Rip uśmiechnęła się – Ja wzięłam to cos spod szóstki, a Brani to spod trójki. Do tego wino... jakieś stare.. oczywiście nie starsze niż ja, ale czerwone!
Zabójca spojrzał w kartę. Oczy mu się lekko powiększyły a szczęka opadła.
- Woje my kochane... a kto... kto.. za to... zapłaci??!!
- Jak to kto... przecież że szef!
Siedzieli i jedli posiłki, które zamówili. Spokojnie z uśmiechami gawędzili. Wiedzieli dobrze, ze cała akcja z mieczem uda się bez problemu więc nie mieli się czym przejmować. Wszystko mieli obgadane. Dodatkowo Branissa skontaktowała się z paroma znajomymi i upewniła się, że również oni cos zdziałają żeby tylko jak największa ilość smerfów wybyła z komisariatu. Oczywiście mieli działać tak żeby nikt ich nie złapał. W razie jakiejkolwiek oznaki problemów mieli od razu się wycofywać, uciekać bądź ukryć. Fakt faktem ze jeśli wszystko pójdzie tak jak powinno to zostaną uwolnieni w bardzo bliskim czasie. Ale lepiej było oszczędzić im problemów. Dzięki Rip i jej nikłemu kontaktowi z Nourishą dostali również bardzo dokładne plany budynku i umiejscowienie pomieszczenia, w którym powinien być miecz. Okazało się co najśmieszniejsze że jest on chyba w biurze głównego przełożonego policji, który ten miecz kiedyś dostał jako nagrodę za utrzymywanie porządku w mieście na bardzo wysokim poziomie i nie miał pojęcia o jego właściwościach.
- To będzie proscicna, tylko Rip... ostrożnie tam. I pamiętaj, ze jak tylko uzyskami tą rzecz to masz się trzymać spory kawałek ode mnie. Będziemy się kontaktować w jakiś sposób. Jedyne w sumie co będziesz musiała później uczynić to oddalić się ile tylko będziesz mogła i dowiedzieć się co z tym Boklerem. Tyle razy już mu wysyłaliśmy wiadomości ze powinien już dawno wszystko załatwić.. żeby nie on to już bym miał miecz i biuro tego ważniaka...
- Jak ja lubię jak ty mi to wszystko mówisz... jesteś moim przełożonym ale nigdy mi nie rozkazałeś. Za to cię lubię. Wiesz gdzie jest twoje miejsce i gdzie moje. Hehehe. Wszystko będzie dobrze. Ja już się zbieram. Pójdę znaleźć sobie co ciekawsze miejsce.
Wampirzyca wstała, podziękowała za posiłek i swoim spokojnym, lekkim krokiem udała się do wyjścia. Na dworze było już ciemno, wiec kiedy tylko zniknęła za drzwiami od razu Bru i Branissa stracili ją z oczu.
- Wiesz ona ma racje.. Jakoś nie kojarzę żebyś cos rozkazywał... Chyba ze tym podwładnym, z którymi nie pracujesz bliżej.
- Tak samo jak wy powinniście szanować mnie, tak samo i ja powinienem szanować was. Zresztą dobrych pracowników trzeba trzymać przy sobie. A co do Rip to jej jakoś nigdy nie miałem zamiaru podskoczyć... Zawsze pamiętam kim jest i jak się poznaliśmy. No do roboty złotko! Musimy to dziś załatwić.
Dojechanie do komisariatu zajęło im niecałą minutę. Branissa zaparkowała bardziej z boku ale tak żeby widzieć wejście i bramę wjazdową na parking. Poczekała chwilkę i puściła równocześnie do paru osób pustą wiadomość. Po trzydziestu sekundach z parkingu wyjechały dwa auta na sygnale. Bru uśmiechnął się lekko. Minęło następne 30 sekund i z parkingu wyjechały następne trzy auta a przez drzwi główne wysypało się parunastu policjantów biegnąc w stronę śmiesznego wieżowca. Uśmiech stał się większy. Branissa już chciała wysiadać z samochodu jednak on złapał ja za rękę.
- Poczekaj!
Kiedy zatrzasnęła drzwi z powrotem z parkingu wyjechało około 10 aut na sygnale i rozjechały się w dwie strony a po chwili wyjechał jeszcze samochód antyterrorki.
- Widzisz? Teraz idziemy! Tylko szybko – zabójca już bardzo zadowolony wyskoczył
pojazdu i truchtem ruszył w kierunku bramy.
Zanim brama się zatrzasnęła obydwoje byli już w środku. Teraz cicho skradali się jednak nie do drzwi ale do kratki wentylacyjnej. Branissa szybko ja zdjęła i ruszyła przodem. Trzy minuty czołgania się i byli już nad pokojem, który chcieli odwiedzić. Jednak nie weszli od razu...
Rip siedziała na dachu. Nie mogła się nigdzie obejrzeć, nie mogła się nawet ruszyć. Mimo iż była trzy ulice i sto pięter od tego chorego miecza to bardzo jej przeszkadzał w zabawie. Całkowicie skupiała się na locie kuli. Jej magicznej kul. Jako strzelec była niepokonana. Kierowała torem lotu, każdym zwrotem, każdym uderzeniem. Zraniła dwóch policjantów ale tak żeby przeżyli. Może i nie będą mogli przez parę miesięcy biegać, ale to i tak lepsze jak śmierć.
- Żeby nie twoja dobroć szefie – ostatnie słowo wypowiedziała z uśmiechem – To już bym ich cierpienie skróciła! Przecież biedacy nie wiedza co ich czeka, nie wiedza, hehehe, nie wiedzą, że śmierć ich przyjaciółką jest bliższa niżeli by chcieli!
Zamilkła, na chwile, na moment tylko, żeby kula nie sięgnęła serca jednego z policjantów. Nie serca ale mięśni na rękach. Żałowała, ze nie może być bliżej nich, że oni są na trzecim piętrze, a ona na dachu. Ich krzyki musiał być bardzo ciekawe. Zaczęła nucić... nucić starą pieśń. Starszą nawet niż ona sama.
Zdziwił się kiedy usłyszał, ze wyjeżdżają następne auta na sygnale. Podniósł słuchawkę i przycisnął guzik, czekał jeden sygnał.
- Słucham generalny inspektorze?! – odezwał się głos po drugiej stronie.
- Co tam się u diabła dzieję? Przecież chyba wszystkie jednostki właśnie wyjechały!
- Panie inspektorze! Mieliśmy pełno zgłoszeń! Strzelaniny i napady! I to w pobliży więc wysłaliśmy jednostki nasze!
- Dobrze! Niech się sprawią dobrze – odpowiedział inspektor po czym odłożył słuchawkę.
Od paru lat tereny w pobliżu głównej komendy, jego głównej komendy były najbezpieczniejsze. Nikt tu niczego nie ukradł, nikt nawet się nie pałętał. Była z tego bardzo zadowolony. Wstał i wolnym krokiem podszedł do okna. Niech chłopaki trochę poćwiczą. Przyda im się na pewno.
- Życie jest piękne!
- A żebyś wiedział przystojniaczku!
Odwrócił się gwałtownie, a jego ręka odruchowo podążyła w stronę kabury.
- Tego szukasz kochany? – zapytała kobieta siedząca na blacie biurka i pokazując jego własną broń – Tylko nie krzycz – dokończyła uśmiechając się i celując w niego.
- Jakim cudem?!
- Cicho siedź! I tak za niedługo będziesz pode mną! – odezwał się głos za kobietą.
Teraz dopiero inspektor zauważył ze ktoś siedzi na jego fotelu i obraca w dłoniach miecz. Jego miecz, który stał się dość poważna pamiątką! Ale postać byłą bardzo dziwna. Ubrana całkiem na czarno. Co w tych czasach było raczej rzadkie. Szczególnie, że większość meneli i ciemnego społeczeństwa wiedziała, że ten kolor bardziej przyciąga zainteresowanie policjantów. A jego twarz... raczej ten cień! Kaptur zasłaniał ją, a tam gdzie nie on nie sięgał był cień. Tak jakby on sam go tworzył.
- Nic ci nie mam zamiaru zrobić. Z tego co wiem jesteś osoba bardzo dobrą i dobrze pełnisz swoja funkcję. Takich ludzi się nie zabija. Ale nie podskakuj! – dodał od razu dziwny osobnik – Przyszedłem tu tylko po ten miecz i nic więcej. A zapamiętaj jedno. Skoro raz tu już wszedłem... to na pewno mi się to uda i drugi. Zresztą... za niedługo spotkamy się w innych okolicznościach, mam nadzieje. A teraz. Miłych snów...
- Jakich sn... – inspektor nawet nie dokończył gdyż Branissa uderzyła w skroń kolbą broni.
- Spadamy?
- I to biegiem – odpowiedział zabójca przypinając miecz schowany do pochwy do pasa i zapalając jedno z cygar, które wyciągnął z pudełka inspektora.
Rip spojrzała na komunikator i uśmiechnęła się. Od jakiś piętnastu minut wyczuwała
domyślała się że Brujah ma już miecz i ze oddala się coraz bardziej. Po prostu łatwiej jej się kierowało magicznym pociskiem. Czyli mogła już kończyć zabawę... Tylko jakby to zrobić tak żeby było efektywnie. Hmmm. Przez chwile się jeszcze zastanawiała po czym po prostu wyniosła się z budynku. Wolała nie nadużywać gościnności tychże przemiłych ludzi.
- W sumie trudno nie było.
- Wszyscy już się zwinęli?
- Tak. Tylko jeden złodziejaszek wpadł. Ale on ma zawsze tego pech...
- A zastanawiał się nad zmiana zawodu? – Brujah zaciągnął się cygarem.
- Nie. Gdzie teraz szefie?
- Na razie się gdzieś zabunkrować. Przynajmniej na chwilkę. I tak czekam na odpowiedź Boklera... bez niego stoimy. A właśnie. Chyba pora zacząć zwracac się do naszych starych przyjaciół. Sprawdzić kto jest z nami, a kto spotka się z naszą kochaną pijaweczką.
_________________ "Czekałam na ciebie cały wieczór!! Spójrz, dobrze mi w tej sukni?? Czy nie moglibyśmy mieć domu? Lubisz dzieci?? Myśl o mnie, a nie ciągle gdzieś znikaj! A mnie to już pewnie nie kochasz!!"
SHREK górą!!
|