Salę spowiła ciemność, wszystko przestało być materialne. Nie czuć było ciepła, czy przeciągu. Żadnego oparcia czy głosu. Niekończąca się ciemność otaczała każdego z osobna.
Faroo krzyknął imię diabła, jego głos rozmył się w przestrzeni stając się niezrozumiałym bełkotem. Pozbawiony zmysłów, czekał. Spokojny, wiedząc, na co się zgodził. To miało odmienić wszystko, co do tej pory stworzył….
„Gdy widzisz swoją przeszłość. Nie patrzysz na nią tymi samymi oczyma, zawsze jesteś bogatszy w mądrość kolejnych lat. Kiedy twierdzisz że coś byś zmienił w swym życiu, tak naprawdę nie zrobił byś tego, bo cofając się do tego miejsca, stracił byś tą wiedzę, i popełnił ten sam błąd kolejny raz. Taka jest klątwa śmiertelników, niezdolnych do błahego przewidywania nawet na kilka set lat. Ale takie jest też ich błogosławieństwo, które pozwala im oczekiwać nowego dnia z nadzieją. I to ona zawsze jest największym wrogiem ciemności…” – Behemoth.
Nagle Imperator pojawił się w niewielkim, przyciemnionym pomieszczeniu, starannie przygotowany gabinet, ozdobiony sztandarem Imperium widniejący ponad symbolem diabelskich legionów wygrawerowanym na ścianie ponad potężnym biurkiem pokrytym licznymi płaskorzeźbami.
Czerwona poświata padająca z wielkich okiennic, i lekko tyrpiący jasnymi zasłonami skrywającymi wyjście na balkon. Ozdobny dywan i regały z księgami. Wszystko to utrzymane w dostojnej i stałej barwie ciemnego brązu. Faroo dostrzegł niewielki naszyjnik lezący na fotelu za biurkiem. Zbliżył się pchnięty ciekawością. Niby zwykły, stalowy naszyjnik przedstawiający jeden z wielu galaktycznych symboli. Ten jednak przedstawiał Imperialne godło, osadzone w dziewięciu małych gwiazdach mieniących się różnymi kolorami.
„Jestem ostatnią pieczęcią twego układu..” – Zadudniło mu w głowie, nawet nie pamiętał, kiedy założył medalion i podszedł do okna. Zachodzące słońce Baator oświetlało leniwie pasmo górskie wokół Thillis.
- Sprawiasz mi ogromną dumę i zaszczyt przyjacielu, dołączając do nas. – Bokler stanął obok Imperatora. Ten spojrzał na niego, w oczach diabła tliła się iskra zwycięstwa.
- Teraz imperium będzie silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Wszystko dzięki twojej mądrości mój drogi. – Faroo przytaknął, po czym kolejny raz spojrzał na zachodzące słońce.
- A więc takie jest piekło. -
- Nie, takie jest piekło dla zwycięzców, zwycięzców tych którzy je tworzą, inne, zupełnie inne jest dla tych, co trafiają tu zgodnie z zasadami. Chociaż niektórzy te zasady łamią. – Bokler pokręcił głową, pomieszczenie otoczyła przeogromna chmura czerwieni. Po chwili znikając gdzieś w odmętach twierdzy.
- Przyprowadź do nie swoich wybranych, uczynię z nich najpotężniejsze maszyny bojowe wszechczasów. – Diabeł ruszył w stronę wyjścia. Faroo chciał go o coś spytac, gdy…
„Teraz jesteś jednym z pomazańców, pomazańców tym miejscu masz władze prawie równą panom piekieł.” – Faroo zdrętwiał lekko. Głos w jego głowie kontynuował.
„Masz władze nad duszami wszystkich, którzy do piekła trafili i trafią, a byli z ramienia Imperium, poruszać się możesz po wszechświecie dzięki mocy ciemności. Wystarczy chcieć." – Głos umilkł, Boklera już nie było, przy wejściu stał jednak jego podwładny tygrys. Skłoniwszy się lekko zwrócił się do imperatora.
- Bende twoimi uszami Imperatorze, oraz twoją encyklopedią piekieł. Pytaj mnie o wszystko czego chcesz. – Faroo uśmiechnął się drwiąco.
- A więc pozostawia mnie z podwładnym, a nie przyjmuje osobiście. Nie takiego przywitania się spodziewałem. – Behemoth pokręcił głowa.
- Nie przyjmuje cię jako gościa, lecz jako własnego. Będąc imperatorem i pomazańcem, masz władzę i tu i w świecie śmiertelnych. Dlatego zostałem przydzielony do ciebie jako twój sługa. – Faroo rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Trzeba będzie troszkę pozmieniać dekoracje. -
- Czego tylko pragniesz… - Wtrącił Behemoth.
Norie znalazła się w pustej sali balowej, wyglądającej tak jak tuz przed balem. Przed pojawieniem się gości, gospodarza czy orkiestry. Stoły, podest, kandelabry i gobeliny, wszystko na swoim miejscu, jak malowane.
- Widzę że dobrze znosi pani nasze warunki. – Norie zwróciła się w stronę stojącego obok diabła.
- Nie lubię, kiedy ktoś pojawia się tak, znikąd. – Bokler skłonił się.
- Przepraszam cię pani, myślałem, że jesteś do tego przyzwyczajona. –
- To, że przyzwyczajona, nie znaczy, że to lubię diable. – Norie parsknęła trochę rozzłoszczona.
- Trudno więc, co się stało to już przeszłość. – Diabeł uśmiechnął się złośliwie.
- Cóż to miało znaczyć? –
- Nic wielkiego, po prostu, trudno odwrócić przeszłość, można, co najwyżej zmieniać tor, na jaki nas kieruje, powolnymi, drobnymi korektami. –
- O czym ty gadasz. – Norie podparła się rękoma na biodrach, patrząc zirytowana na diabła. Ten podał jej z uśmiechem pergamin. Sukkubica przyjrzała mu się, po czym rozwinęła i przeczytała spokojnie. Pokręciła głową.
- Muszę cię zmartwić mój gospodarzu, ale nie mogę się zgodzić na to, co tu przedstawiasz. – Diabeł pokiwał lekko głową, po czym wzruszył ramionami.
- To ułatwiło by parę spraw, ale nie jest konieczne. No cóż. –
Salę zalała muzyka, a dokoła nich pojawili się tańczący goście. Diabeł zniknął gdzieś w tłumie.
- Jeśli, zechcesz możesz zabawić tu jeszcze jakiś czas, na pewno jest to miła odmiana od codzienności. –
Norie rozejrzała się jeszcze raz, nikogo nic nie dziwiło, wszyscy bawili się jakby nic się nie stało. Wszystko to sprawiało, że czuła się trochę nieswojo. Kątem oka dostrzegła niewielką czerwoną chmurkę rozpływającą się gdzieś przy podeście orkiestry, ktoś rozbił kielich. Muzyk trafił w fałszywą strunę. Odmiennie od poprzedniego balu, gdzie wszystko było perfekcyjne. Nie miała zamiaru pozostawać tu ani chwili dłużej.
Morgana krzątała się po komnacie, przeglądając kolejne woluminy, poukładane na stołach. Zdążyła obejrzeć już wszystkie rzeźby, zarówno te w korytarzu jak i te zdobiące pomieszczenie. Korytarz udręczonych wyjątkowo przypadł jej do gustu. A i tutejsze zdobienia były niczego sobie. Ich czerwień i złoto, połyskujące w świetle kandelabrów z setkami świec. Delikatne wykończenia i realizm. Zdawać by się mogło, że to prawdziwe anioły i diabły, gotujące się do walki. Ginące od ciosów i żerujące na duszach śmiertelnych.
- Nie próżnujesz, kiedy zostajesz sama. – Bokler wszedł szybkim krokiem do komnaty. Pomieszczenie powoli zaczął wypełniać blady, czerwony obłok. Diablica usiadła sobie przy stole podziwiając zmianę barwy otoczenia, jaką wywołał.
- Czas powoli zacząć działać, zbyt wiele czasu już straciliśmy na wszystko. – Morgana oderwała wzrok od chmurki.
- Czym mam się zając. –
- Jest pewna sprawa, którą niezwłocznie trzeba rozwiązać. I uważam że przyda się tam delikatna, kobieca dłoń. – Morgana spojrzała na diabła z niedowierzaniem. Ten roześmiał się szeroko.
- Mam dwóch, nazwijmy to znajomych. Są wyjątkowo użyteczni, i należało by ich tu sprowadzić. – Morgana wzruszyła ramionami.
- Dlaczego nie może tego zrobić jakiś podrzędny diabeł? –
- Bo nie będzie w stanie, muszę zając się trzema poważnymi sprawami, jednak to tez jest równie ważne. – Morgana uniosła brew.
- Są aż tak przydatni? –
- Usunęli poprzedniego pomazańca. I mogą stać się przydatnymi sojusznikami. – Diablica pokiwała głową.
- Gdzie ich znajdę? –
- Jeden kręci się gdzieś po Baator, nie wiem dokładnie, o drugim mi w chwili obecnej nic nie wiadomo, ale gdzie jeden, tam prawdopodobnie będzie drugi. W każdym razie dobry to trop na początek poszukiwań. – Morgana wstała, Bokler podniósł dłoń prosząc by jeszcze poczekała.
- Coś jeszcze? –
- Weź to. – Ze sterty ksiąg wysunął się jeden z woluminów, i powędrował do rąk oczekującej nań diablicy.
- Może być przydatne, kiedy przyjdzie do przekonywania ich. – Morgana spojrzała na księgę, po czym uśmiechnęła się do diabła.
- Wyjątkowo ci na nich zależy, prawda? –
- Powiedzmy, że wolałbym mieć w nich sprzymierzeńców. – Diablica opuściła pomieszczenie. Czerwona mgłą stałą się znacznie bardziej intensywna.
- Nie poprzesadzasz trochę? – - Niby z czym. – - Z tym rozdawaniem cennych ksiąg na lewo i prawo. – - I tak znamy już dokładnie jej zawartość. – - Prawda, ale to zawsze jest łakomy kąsek dla innych. – - Towar jest wart tyle, ile ktoś chce za niego zapłacić, a nie chcę, żeby ktoś kupił go przed nami. – - Mimo wszystko drogo wychodzi. – - Przesadzasz. –
Diabeł powoli rozmył się w powietrzu pozostawiając komnatę samą sobie, czerwona mgła powoli opadła, odsłaniając złote zdobienia na rzeźbach, rzeźbach przywracając komnacie tę odrobinę ciepła jaką dawały jej złote świece.
|