Śnieżyca zaczęła cichnąć. Wtem dookoła rozległ się szum, a zaraz za nim stukot, jaki wydają kościane dzwonki.
-Ty to robisz paskudo?- Rzucił lisi demon do w pełni uformowanej cienistej postaci Prime’a.
-Ja..- Zaczęła hybryda, ale nie zdążyła dokończyć, bo od wschodu nadeszła fala złowrogiej aury. Nienawiść tak silna, że wręcz namacalna.
-Czujesz to, co ja? –Rzucił Caibre poprawiając chwyt na szablach.
-Oprócz twojego smrodu? Tak, coś promieniuje nienawiścią. I gniewem, od cholery w tym gniewu.
Wtem mały ciemny kształt opadł na nos fechmistrzowi i zniknął. Powiał lodowaty wiatr. Z nieba zaczęły się właśnie sypać płatki czarnego śniegu.
-Tego nie widuje się codziennie, nie sądzisz?
Zawieja przybrała na sile i kurzawa okryła szczelnym całunem wzniesienie, na którym się znajdowali.
-Myślisz, że to jego sprawka?- Rzucił do Iskry Caibre wskazując na.. Na puste miejsce gdzie przed chwilą był Dark Yuby.
-Nie, i chyba też nie maga, którego wyczuliśmy poprzednio. Całkiem inne wzory energii. –Dodała hybryda tuż przed tym jak mocarne uderzenie pięścią rzuciło ją o kilkadziesiąt metrów w prawo. Lis spojrzał na gigantyczną sylwetkę, która wyłoniła się z zawiei.
-Troszkę ci się urosło, prawda?
Dark Yuby nie przypominał już poprzedniej kopii Yubego, właściwie jedynym, co łączyło go teraz z protoplastą była grzywa zielonych włosów na czubku głowy. Miał czerwoną twarz wykrzywioną grymasem nienawiści, szeroko rozwarte szczęki o ostrych zębach i czerwone oczy.
Jego tytaniczne ciało miało przynajmniej cztery metry wysokości i praktycznie całe składało się z naprężonych węzłów mięśni. Jak goryl opierał się na pięściach, aby zachować równowagę, ale z całą pewnością był od każdego goryla tysiąckroć silniejszy. Caibre mógł tylko zgadywać, że Mroczny Smok chciał wchłonąć część złych emocji, które przed chwilą poczuli i zregenerować swoje ciało, ale coś mu nie wyszło. Wcześniej wypaczony umysł – odbicie jaźni Yubego sprawowało kontrole nad mrocznymi mocami, których Dark Yuby używał do obrony więzienia. Teraz w pustych oczach potwora Caibre widział tylko zwierzęcą żądzę mordu i szał.
Monstrum zawyło i zamachnęło się pięścią wielkości dwukonnego wozu. Zrobiło to o wiele szybciej niż mógłby przypuszczać Lis opierając się na zależności - „im bydle większe i silniejsze tym wolniej pomyka”. Caibre uskoczył i ciął w mijające go przedramię. Miecz zszedł krzesząc skry. Zaatakował jeszcze raz. Gdy klinga odskoczyła od kłykci monstrum rozbrzmiało metaliczne szczęknięcie.
************************************************************
Prime tymczasem właśnie podnosił się z ziemi z solennym postanowieniem, że dowcipnisia, który tak sobie z nim pogrywa przerobi na bardzo rzadki kleik.
Wtem oprócz dźwięków desperackiego walenia metalem o metal dochodzących ze szczytu usłyszał coś jeszcze. Szum wody, jakby tuż za jego plecami był górski wodospad.
-Gdybyś tylko uwierzył w swoje moce i siły miałbyś więcej niż kiedykolwiek wyśniłeś…
Prime zaklął szpetnie i natychmiast się odwrócił. Nikogo. Walka na szczycie wzgórza przybierała na sile, odskoczył przed spadającą lawiną głazów i znów zlustrował otoczenie, po czym słodkim głosikiem oznajmił.
-Ktoś tu zaraz wyrzyga własny kręgosłup jak się nie ujawni...
-Gdybyś tylko przez chwilę..- Kobiecy głos odezwał się tuż za jego uchem.
Prime prewencyjnie stworzył z powietrza kolec i sieknął nim za siebie. Przeciął powietrze.
-Tylko przed moment…-znów głos tylko tym razem za lewym uchem hybrydy.
-A może tak się pobawimy?- Ze skóry Prime’a wystrzeliły we wszystkich kierunkach tysiące kolców.
Prime rozejrzał się z wyrazem niezadowolenia ze złego wychowania tajemniczej osoby, bo nie usłyszał uprzejmego „Arg! Moje oczy!” –po którym następowało w takich wypadkach tradycyjne rzężenie umierających.
-Odnalazł to, co nazywasz domem…
-A tak w ogóle to skąd żeś się zarazo wzięła? Masz podobną aurę do tej przed chwilą…
Wtem Prime zobaczył mgliste ręce, które wyłoniły się zza jego pleców i objęły go. Poczuł ciepły, wilgotny oddech na szyi.
-Odpocznij udręczona duszo. To nie dla ciebie miejsce.
I Prime zniknął.
************************************************************
Tymczasem Caibre zbliżył się niebezpiecznie do limitu pomysłów, jakie mógł wykorzystać na unieszkodliwienie Dark Yuba bez wysadzania całego tego wymiaru razem z nim.
Walenie różnymi zaostrzonymi fragmentami metalu, kamienia i lodu, rzucanie kul ognistych, podsmażanie, przypiekanie a nawet desperacki cios z dyńki nie przyniosły rezultatów. No, poza tym ostatnim, od którego jeszcze huczało mu w głowie.
Skóra potwora była pokryta szramami z setki błyskawicznych ataków, jakie wykonał szaroskóry chłopak, ale żaden cios nie zagłębił się dalej jak na centymetr w mięśnie. Pod tą granicą było jakby stalowa skorupa, od której ostrze odbijało się z jęknięciem.
Gigant walił gdzie popadnie starając się zgnieść Caibra którymś z ataków, ale jak do tej pory bezskutecznie. Pomiędzy jednym a drugim unikiem gigantycznych pięści Lis przelotnie zastanowił się, co też porabia w takiej chwili hybryda. Poza tą salwą igieł, którą mu zafundowała chwilę temu, nie dawała znaku życia.
Dark Yuby uderzył po raz kolejny, właściwie nieskutecznie z tym, że wzbił lawinę odłamków skalnych i lodu. Caibre poślizgnął się na kawałku skały balansującym na wyślizganym lodzie i utraciwszy równowagę poleciał głową naprzód. Chciał skulić głowę w ramionach i przekoziołkować, ale nagle poczuł, że coś miękko hamuje jego impet. Zamrugał oczami i spróbował coś zobaczyć, ale delikatna, biała mgła przysłaniała mu widok. Uszy wypełnił mu szum płynącej wody odcinając go skutecznie od wściekłego ryku potwora, miotającego się we wznieconej chmurze pyłu. Wtem Caibre poczuł czyjeś ciepłe ręce na swoich policzkach.
-Już wystarczy, zrobiłeś dość…-powiedział łagodny kobiecy głos.
Ręce uniosły jego twarz w górę i zobaczył piękne oblicze, w której płonęły oczy koloru czystego nieba.
-Skąd ty tutaj…- zaczął lekko zafrapowany chłopak, ale półprzezroczysta postać nachyliła się i pocałowała go w czoło.
-Nie bój się, już wszystko będzie dobrze, On się tym zajmie...
I Caibre zniknął.
************************************************************
Miażdżąca dotychczas wszystko dookoła bestia nareszcie zatrzymała się i rozejrzała się swoimi przekrwionymi oczkami. Kurz i śnieg opadały ograniczając widoczność. Stwór zaryczał zirytowany. W jego umyśle błądziło luźne skojarzenie jakoby miał czegoś pilnować, ale to go w tej chwili nie obchodziło. Pamiętał bardzo wyraźnie, że dwie istoty zadały mu ból. Chciał je zniszczyć. Bić aż zostanie z nich krwawa miazga na jego rekach. Miotał się po szczycie wzgórza wyrywając z ziemi głazy i rzucając nimi gdzie popadnie. Wtem jeden z nich odbił się od czegoś i wrócił uderzając go w potylicę.
Stwór obrócił się w tamtym kierunku a czas na chwilę się zatrzymał. Płatki czarnego śniegu zawisły w powietrzu jak krople wody na nitkach pajęczyny.
Stwór dyszał ciężko, ale nie mógł się poruszyć. Nagle jedna śnieżynka zaczęła wirować migocząc bladym światłem. Światło nabrało siły i rozbłysnęło a płatek śniegu stał się motylem. Czarnym motylem z czerwonymi plamkami na skrzydłach.
Śnieżynka obok zrobiła to samo. W błyskach światła wokół zaroiło się od czarnych motyli.
Czas nagle ruszył a wraz z nim motyle. Jak nawałnica runęły w kierunku Dark Yubego obijając się o niego. Nie czyniły mu żadnej szkody, ale rozwścieczona i zaskoczona bestia zaczęła machać rękami starając się od nich opędzić. Niektóre motyle upadały na śnieg połamane.
Gigant przetarł oczy i zobaczył dziwną postać wyłaniającą się z zawiei. Kontury mężczyzny zacierały się w czarnej nawałnicy ale spostrzegł, że była ubrana w rozpięty ciemnozielony płaszcz a po bokach ciągną się po śniegu rozpięte pasy. Ciemne włosy zasłaniały mu większość twarzy ale co rusz jakiś podmuch odsłaniał jego fizjonomię. Wychudłą i upiornie bladą z chorobliwie płonącymi oczami. Było w niej coś co sprawiło, że wydał się kolosowi znajomy.
-A teraz zobaczmy ile jest warte ciało które dla nas zdobyłeś Samuelu…- Powiedział człowiek wznosząc halabardę prostopadle do ciała. Z wojennym okrzykiem na ustach zaszarżował na sześciokrotnie większego od siebie Dark Yuba.
************************************************************
Yuby przed chwilą był zaskoczony. Chwilę później zdumiony. Teraz już niczemu się nie dziwił.
Pierwsze zostało wywołane nagłym przypływem sił. Drugie nieoczekiwanym zniknięciem Caibra i Iskry. Kiedy jednak poprzez lodowe ściany swojego więzienia zobaczył całego i zdrowego Samuela jak półnagi z orężem wziętym niewiadomo skąd atakuje jego mroczną połowę postanowił nad dwoma poprzednimi przejść do porządku dziennego. W końcu nie na co dzień widuje się maga walczącego wręcz berdyszem wyższym od niego samego.
-Samobójca.- stwierdził Yuby oceniając szanse Samuela w starciu z gigantem na równe szczura wobec okrętu wojennego Federacji.
Subtelnie zaczął przepuszczać swoje moce poprzez pęknięcia w strukturze kryształu aby przeskanować przestrzeń w poszukiwaniu śladów Caibra i hybrydy. Bezskutecznie. Jakby się pod ziemię zapadli.
Yuby przewidywał kilka scenariuszy- w pierwszym wypadku Samuel mógł paść już w pierwszym podejściu, nadziać się na tępe brudne pazury którymi bestia odpowiedziała na szarżę, drugi zakładał że zginie sekundę później gdy Dark Yuby chwyci go druga ręką i zmiażdży, trzeci był nawet optymistyczny – zakładał że mag dobiegnie do połowy wzgórza zanim zostanie przyszpilony do ziemi rzuconym przez stwora głazem. Jednak żaden nie zakładał, że odcięte w barku ramię stwora poszybuje w powietrzu i uderzy o bryłę w której sam siedział. Czarna posoka obryzgała kryształ powodując utratę widoczności. Yuby przeszedł na wzrok wewnętrzny i zdumiał się.
Jego mroczna połowa miała sygnaturę mocy prawie taką samą jak mag z którym walczyła. Z tym, że jej moc szybko malała a walczący z szaleńczym brakiem instynktu samozachowawczego Samuel zyskiwał energię.
Podczas gdy potwór uderzał gdzie popadnie licząc na zdobycie czasu do zregenerowania kończyny, Samuel działał metodycznie ale jak lunatyk- parł bezlitośnie na stwora starając się zadać jeden cios na każde podejście.
Kilka razy został już uderzony tak, że nie powinien już wstać.
-Albo ma żebra z gumy a organy wewnętrzne z tytanu albo dzieje się coś naprawdę dziwnego...- pomyślał Yuby rozważając naprężenie swoich sił do granic i własnoręczne zburzenie więzienia.
-Czyżby…-szybko porównał swoje moce i spostrzegł, że nieco zmalały. Szybkie powiązanie faktów. –To więzienie było przewidziane dla starego mnie, poprzez powolne drenowanie moich mocy miało utrzymac mnie w tym stanie półistnienia bez możliwości użycia swoich mocy i powrotu. Ale zaklęcie nie przewidziało jednego -po połączeniu zyskałem zbyt wiele sił by kryształ mógł je wydrenować i rozpada się od środka.
Ale ten proces jest zbyt wolny- zirytowany Góral wpatrywał się w walkę rozgrywająca sie na jego oczach- jeżeli mam cokolwiek ocalić z tego co dzieje się na górze musze wracac szybko. Potrzebuję jego pomocy. Z drugiej strony moja mroczna połowa też stała się silniejsza. Wątpie czy to przeze mnie, chyba czerpał z innego źródła. Pytanie brzmi więc.. –Na przedpolu kryształu odmieniony Samuel zdołał głęboko zaciąć bestię w udo po czym został odrzucony kopnięciem jak natrętna mucha-...Czy on sobie poradzi?
************************************************************
Dość daleko stamtąd Prime właśnie otwierał oczy. Choć budził się z bardzo miłego snu był sfrustrowany. We śnie pałętał się bowiem za nim szaroskóry kurdupel z czerwonymi włosami który psuł najlepsze momenty. Unikał go jak tylko się dało, podtapiał, zamrażał, ciął, nawet na próbę odwrócił bieg jego krwi co jest dość trudne nawet w krainie morfeusza… Bezskutecznie. Namolna kreatura wciąż łaziła za nim jak nakręcona powtarzając: „Wstawaj! Wstawaj! Wstawaj!” Miał ochotę odciąć jej głowę widelcem.
-Wstawaj! – darł się już chyba po raz setny do ucha hybrydy Caibre. Na próżno. Już miał zrezygnować gdy zauważył, że twarz Prime’a krzywi się jakby zjadł zepsutego terranina a powieki nareszcie się uchylają.
-Ja nie zazdroszczę twojemu budzikowi. –żachnął się Caibre.
-Zjadłem go kiedyś. Nie martw się, ciebie do ust bym nie wziął. –Prime dopiero teraz rozejrzał się wokół.- Masz sześć sekund kochasiu żeby wyjaśnić mi gdzie jesteśmy i czemu przerwałeś mi upiększającą drzemkę zanim wyciągnę ci korę mózgową przez nos. Zaczynam liczyć.
-Czarujący jesteś jak się budzisz. Taki nastrój z rana to wałki i niezmyty makijaż w jednym. –odparł zwyczajowo Caibre i wskazał na stertę śniegu opodal.- Tamto to jakieś bezgłowe ciało- więcej znaków orientacyjnych nie odnotowałem.
-Nic dziwnego, z twoimi zmysłami nie znalazłbyś śledzia na targu rybnym.-parsknęła hybryda wstając i zaczęła się rozglądać. Po chwili przykucnęła przy jednej z zasp.
-Ktoś tu leżał.
Prime rozgarnął śnieg i odsłonił jasnoczerwoną warstwę.
-Raczej wykrwawiał się na śmierć. Nic nam po tym.- odparł lisi demon próbując mentalnie połączyć się z Yubem.
Prime zbadał kopiec i wstał.
-Nie przeciążaj swoich tandetnych obwodów myślowych. To w tamtym kierunku.
-A z czego wnioskujesz? Z mchu na drzewach?
-Nie. Z tego że ten kto tu umarł, wstał i poszedł w tamtą stronę.
************************************************************
Yuby czekał, usiłując ogarnąć to czego był przed chwilą świadkiem. Walka pomiędzy jego mroczną połową a Samuelem skończyła się tragicznie dla pierwszego. Kolos leżał na rozciągnięty na plecach, przykuty do ziemi dziesiątkami łańcuchów grubych jak jego ramiona.
Czar był błyskawiczny, jakby czysty jeszcze niezmaterializowany chaos i schwytał giganta nim stalowe kolczaste łancuchy nabrały wagi. Łaćuchy wtopiły się w ziemię i cały czas jak węże poruszały sie po ciele rozrywając kolcami skórę tytana.
Ryki upadłego kolosa zagłuszyły chrzęst kroków gdy ktoś podszedł do kryształu. Ta osoba przetarła taflę z krwi.
Przed sobą poprzez zaśnieżony lód Yuby ujrzał Samuela Kalkina. I jeszcze kogoś. Młodą kobietę, której skóra wydawała się mieć błękitny odcień. A może to wina zakrzywiającego światło lodu- nie mógł mieć pewności. Jej sylwetka falowała i rozpływała się jakby miał halucynacje.
Dziewczyna uśmiechnęła się i otoczyła szyje trupiobladego Samuela ramionami. Wyszeptała mu coś do ucha. Po jej rękach przemknęły ciągi błękitnych impulsów, jakby była jej skóra była żywym wyświetlaczem.
Zmieniony Samuel Kalkin potrzasnął głową.
-Jak możesz o to prosić Lotos? Spójrz na niego.-żachnął się- Jego wola jest słaba, jak u starca.
W Yubym coś zaczęło sie gotować.
-Daj mu szansę braciszku...-odpowiedziała - może się jeszcze sprawdzi.
Smok miał dość rozmawiania o nim w trzeciej osobie. Z pomocą swoich telepatycznych zmysłów wysłał sygnał który przebił się przez mury jego wiezienia.
-Nie drwijcie ze mnie, jeżeli macie taką moc uwolnijcie mnie. Jeżeli nie odejdźcie.
Zawahał się trochę przy użyciu formy mnogiej, kobieta była całkowicie niewidzialna dla zmysłów innych od wzroku. Przyjrzał się dobrze twarzy maga i oczom które płonęły niezdrowym blaskiem w zapadniętych oczodołach.
-Nie mogę mieć pewności ale ty nie jesteś Kalkinem. Jeżeli jesteś jednak w stanie użyć jego mocy natychmiast zdejmij zaklęcia które mnie wiążą.
Oczy Zaklinacza zmatowiały jakby stały się dwoma kawałkami węgla. Pomiędzy jego rękami zaczęły przeskakiwać łuki elektryczne zwiastując coś naprawdę niedobrego. Wtem dziewczyna położyła swoją dłoń na jego ramieniu.
-Wybacz mu Aresie.- szepnęła Lotos.
-Nie ma wybaczenia- odparł Ares głosem który brzmiał jakby dochodził z wielkiej głębokości.
-Więc odrocz mu.-odparła zjawa patrząc mu prosto w oczy.- I tak nie zdoła tego powstrzymać. My wracamy, i z na wpół zatartych wspomnień będziemy czymś więcej. Kaprys juz jest.- mówiła uspokajającym tonem który przypominał szmer płynącej wody.- Nikt ci nie umknie.
-Z granicy pomiędzy snem i czarnym oceanem…Tak… -łuki wygasły a postać nachyliła się w kierunku bryły lodu.
-Nigdy więcej nie mów, że nie jestem Kalkinem więźniu.- głos Aresa był jednocześnie normalny i telepatyczny- Jesteśmy Kalkin, a ja jestem nim bardziej niż pozostali. Jeżeli jeszcze raz to zakwestionujesz przyjdę po ciebie. -Jego oczy były puste i matowe jak źrenice martwej ryby. -Szybciej niż po innych.
Yuby czuł moc ozywiająca jego ducha, jak płynny ogień pulsujący w żyłach. Czuł, że jednym ciosem mógłby zniszczyć tego pyszałka i ten wymiar razem z nim. Ale miał jeszcze tu coś do załatwienia. Na razie postanowił grać pod dyktando. Ale kiedy tylko znajdzie się na zewnątrz...
Lotos dotknęła chropowatej powierzchni bloku lodu a jej dłoń nie napotykając żadnego oporu przesunęła się do środka.
-Czyżbyś ty wciąż sądził, że trzymają Cię tu zaklęcia?-powiedziała smutno.
Zanurzyła się cała wewnątrz bryły i swoją eteryczną dłonią pogładziła smoka po policzku.
-Zyskałeś moc, pozbywając się złudzeń ale pozostały w tobie blizny. -Zbliżyła się do jego wciąż unieruchomionej postaci.- Pieką prawda? Zostawiłeś za sobą coś co kochałeś. Błędnie wziąłeś żal za dorosłość. Zabiorę twoją gorycz żebyś odzyskał nadzieję...-szepnęła mu do ucha.
Pocałowała go.
Nagle całe pole widzenia Yuba wypełniły fioletowe płomienie. Buchnęły ogniem od którego zajął się cały wszechświat. Desperacko próbował zachować jasność umysłu ale w jego mózgu rozpalono supernową. A potem jeden po drugim ognie buchnęły i zgasły.
Lód pękł.
************************************************************
Hybryda i Caibre wdrapali się na pagórek. Prime pokiwał z politowaniem głową.
-Typowe- my ich szukamy a ci sobie leżakowanie urządzają.
Pochylił się , podniósł rękę pierwszej postaci a potem wypuścił by zobaczyć jak pada bezwładnie na grunt.
-Ciekawe czym się tak nawalili…
-Trochę szacunku dla przywódcy Chaotic Alliance kmiotku- wtrącił Caibre i podniósł Yubego na nogi.
-Ej jaszczurko naskalna, żyjesz?
-Oh wybacz mi nietakt mistrzu bon tonu – parsknęła śmiechem hybryda i podeszła do leżącego tuż obok Samuela.
-Wygląda gorzej ale nie ma żadnych ran. No ale jeszcze pozostaje ta twarz. Za nią samą należy mu się Carceri.
-Poparzenia? –spytał Caibre nie przerywając poszturchiwania i wstrząsania lordem Yubym, władcą górskich smoków.
-Skądże. Po prostu brzydki jest.-zarechotał Prime.
-Popatrz na siebie.- odparł budzący się Yuby.- Gdzie jest ta kobieta?
-No no, ledwie wrócił do życia a taki jurny, poczekaj przynajmniej aż wrócimy do pierwszej sfery materialnej, tutaj mogę ci załatwić najwyżej jakąś lodową diablicę. Ale rozumiem, długo tu siedziałeś, o gustach się nie dyskutuje…- ciągnęła hybryda beztrosko ignorując rosnącą irytację Yubego.
-Ja kogoś widziałem, ale na razie wynośmy się stąd nim ogony mi przymarzną do podłoża. –Wtrącił Caibre. -No i wypadałoby zrobić coś zanim twój sobowtór się uwol..
Łańcuchy pękły i zmieniły się w miliony martwych, czarnych motyli.
Dark Yuby był znów wolny.
_________________
 They call me Sami the Sick. And I'm spitting fire with might.
|