Zobaczył sklepienie z brązowych belek i osmalone kamienie sufitu. Jak na inny plan egzystencji nie było najgorzej. Zawsze lepsze to niż Abbatoir albo Carceri.
Podniósł nieco głowę by zorientować się w sytuacji. Poczuł jak jego buty zapadają się trochę głębiej w gorącej bulgoczącej breji, na której powierzchni się unosił. Zobaczył krawędź wielkiej kadzi, w której się znajdował oraz człowieka stojącego na drabinie opartej o nią, który wyciąga siatkę na długim kiju w jego kierunku.
-Wyłaź zanim na dobre zmienisz smak potrawy tak, że pięćset litrów owsianki pójdzie na straty.-Powiedział Emiel ukazując długie kły.
-Ależ bardzo chętnie skarbie. –Odparł Kaprys chwytając siatkę i przyciągając się bliżej.
Wampir chwycił go za pas z nożami i wyciągnął przez krawędź kotła, tam daimon w ludzkiej skórze sam złapał drabinkę i ociekając zupą zszedł na dół.
Znajdowali się w zadymionym, parnym pomieszczeniu wypełnionym zabieganymi ludźmi i przedstawicielami innych ras. Dookoła wrzała praca istoty w kucharskich czapach i fartuchach uwijały się jak w ukropie tnąc, siekając, szatkując, gotując, smażąc, piekąc i robiąc setkę rzeczy by cuda sztuki kulinarnej z kuchni Iranahla trafiły na stoły wygłodniałych gości karczmy. Zalatane kelnerki ubrane w skąpe stroje i dystyngowani kelnerzy wpadali, co rusz wahadłowymi drzwiami chwytając przygotowane tace i nowe komplety zastawy.
Emiel z dezaprobatą skrzyżował ręce na piersi i zlustrował nieoczekiwanego gościa.
-Wiesz, że jeżeli tym gerbezianom w zachodnim kącie sali nie zasmakuje ich danie będziesz musiał zapłacić za cały gar?
Kaprys wzruszył ramionami i zachichotał.
-Zapewniam cię, że zapragną tego smaku jak niczego wczesniej. Wręcz wyliżą miski.
-Licz na wysokie napiwki. –Dodał Kaprys błyskając jasną żółcią swych oczu i oblizując palce.
-Oby. A teraz wyjaśnij mi swoje niezwykłe upodobania pływackie i sposób, w jaki się tu dostałeś.-Odparł wampir marszcząc brwi na widok śladów, jakie przybysz zostawia na jego podłodze.
-Czekałem aż ogary Zgromadzenia zerwą się z łańcucha na mój widok, ale ktoś chyba wybił ich kundlom zęby. Zamiast walki dostałem bilet w przestrzeń w jedną stronę.
-Gdzie to się było?
-Na pryszczu rosnącym na tyłku wszechświata –Khaj’llit.
-Muszę o tym porozmawiać z szefem. Tymczasem sprawdzimy czy będziesz musiał zmywać naczynia przez parę dobrych miesięcy.
Emiel pstryknął palcami i bujając się do kuchni weszły dwa ogry w liberiach. Chwyciły garnek zdejmując go z ognia i przechyliły rozlewając do mis, w których z powodzeniem mógłby się kąpać humanoid. Każdy z ogrów chwycił po dwie i zaniósł na salę.
Po chwili wróciły z pustymi miskami i powtórzyły czynność.
-Wygląda na to, że masz szczęście przybyszu. Chodź ze mną do przebieralni, znajdzie się tam sposób by wysuszyć twoje ubranie i broń. Jak Cię zowią?
-Żądza z Daimonów, ale ty możesz mi mówić Kaprys. –Uśmiechnął się i zachichotał.
-Ok, chodź, więc.
Były Król szczurów strzepnął jakieś resztki owsianki z klap garnituru i ruszył tanecznym krokiem za barmanem.
***************************************************************************
W tym samym czasie w barze toczyły się dyskusje wszelkiego rodzaju pomiędzy istotami zarówno demonicznymi jak i boskiego pochodzenia. Zwykli uwikłani w przeznaczenie poszukiwacze przygód mogli jedynie przyglądać się rozwojowi wydarzeń oniemiali.
Wpierw Anioł, potem diabeł, znów anioł – w takim towarzystwie ateiści stali na spalonej pozycji.
Szarodziej snuł się niczym duch, do którego niewidzialność wcale dobrze go upodobniła pomiędzy stolikami przysłuchując się najciekawszym rozmowom. Nieco na prawo wynoszono ciało starego barda, który nadmierne zaangażowanie w utwór przypłacił życiem.
ARek przeszukiwał kieszeń celem odkrycia w niej jakichś zapomnianych funduszy, jakie mógłby wykorzystać.
Piękna sukkubica kręciła się w pobliżu na wypadek gdyby mu się powiodło. W końcu darmowe drinki każdemu się przydadzą.
Niedaleko otoczony pierwotną aura karminowego zła Mephis, diabeł, żywa legenda a w wolnym czasie niszczyciel księżyców pił wino kontemplując kompletny upadek norm i obyczajów.
Asmodan i Querth przysiedli obok niego starając się barwnym opisywaniem najciekawszych rzezi swojego życia odwrócić jego uwagę od posępnych tematów.
Demon rudzielec o szarej skórze pałaszował niewyobrażalne ilości naleśników wrzucając je ustawicznie do ust. W połowie paraboli pomiędzy widelcem a ustami strzelał w nie strumieniami syropu klonowego lub płynnej czekolady trzymanymi w prawej ręce dając popis swojej zręczności.
Któraś z kolei Śmierć siedziała nieco dalej dystyngowanie jedząc łososia królewskiego w orzechach w polewie winnej pełnym kompletem sztućców, który specjalnie dla niej wyciągnięto ze schowka.
Zielonowłosy człowiek w szatach opatrzonych symbolem Chaotów, u którego boku zwisał podwójny miecz świetlny, był obok kontuaru i wyglądał na mocno rozdrażnionego.
-Iranahl? Mógłbyś nieco przyspieszyć? Nie mam całego dnia. Iranahl?
-słowa lorda Yubego kierowane w kierunku drzwi do zaplecza, w których dobrą chwile temu zniknął szef tego przybytku nie doczekały się odpowiedzi.
***************************************************************************
-Bardzo interesujące –powiedział Zaklinacz- Iranahl przyglądając się blondynowi w czarnym garniturze, od którego słabo zalatywało owsianką.
-Czyż nie skarbie? Co mógłbyś na to poradzić? -Powiedział Kaprys kończąc swoją opowieść.
Stali w nieuczęszczanym korytarzu prowadzącym z przebieralni do komnat gości na górze. Ktoś, kto nie był zaznajomiony z zwyczajnym systemem otwierania jego wejścia uznałby go zapewne za korytarz tajemny. Ale co można poradzić, że niektórzy nie rozumieją prostego: wznieś rękę nad idolem, wciśnij trzy, sześć i siedem, wrzuć monetę do urny z oczami na półce, przekręć o sześćdziesiąt siedem stopni w lewo wbudowany w ścianę świecznik a w szpary w szczelinach podłogi na wschód, północny zachód i południowy wschód wsuń karty perforowane w kolejności zależnej od aktualnej fazy księżyca nad Kaorum?
-Mówisz, że potrzebujesz czegoś na tę okoliczność?
-Śmierć nas satysfakcjonuje, odesłanie nie. Zwłaszcza, jeżeli mamy szansę zabawić się przed nadejściem jej wilgotnego uścisku.
-Podoba mi się twój sposób myślenia- odparł Iranahl. -Chyba będę miał w składziku coś odpowiedniego. Używałem tego podczas pierwszej krucjaty przeciwko światowi cieni. I powiem ci – tam bywało naprawdę wieloznacznie. Mam też zbroję Wrednych Antywpływów, która nie podlega korupcji przez inne materie, więc na kryształy będzie jak znalazł. Może nie posiada tak zaawansowanych możliwości jak ta, którą straciłeś ani nie jest w stanie rozciągnąć bąbla osłony na większy zasięg, ale ma uczciwą ilość kombinacji i powinna wytrzymać nawet wobec techniki Zgromadzenia. Poza tym, wyczepiście wygląda.
-Będziemy bardzo szczęśliwi –odpowiedział Kaprys oblizując lewy kieł. –Poczekamy w barze.
***************************************************************************
Potężne istoty władające biegiem wydarzeń wieloświata debatowały, kłóciły się, flirtowały, droczyły, zaprzysięgały zemstę lub wymieniały tajemnicze informacje. Cały czas coś działo się na sali karczmy Pod srebrnym smokiem. Przed chwilą Arek postanowił ściąć wszystkie knoty z siedmioramiennego lichtarza za jednym zamachem. Dziwnym zbiegiem okoliczności w połowie tego wyczynu odkrył, że w spodniach ma niewielką brygadę desantową ognistych mrówek. Świecznik wymieniono.
Kaprys usiadł przy jednym ze stolików i lubieżnie lustrował obecne damy. Jego wzrok ześlizgiwał się po krzywiznach ich ciał widocznych przez ubranie. Osoby, na których spoczął z nieznanych sobie powodów odczuwały dreszcze spływające po plecach i gorzki posmak w ustach. Kaprys nieprzerwanie powtarzał sobie pod nosem nowo wymyśloną mantrę. Była dosyć prosta, ale kręciła się wokół dwóch najważniejszych dla niego tematów.
Szesnaście metrów dalej z zaplecza wyłonił się Iranahl niosąc pod pachą dziwne zawiniątko a w drugiej ręce filetowy pakiet żelastwa połaczony wewnetrznymi pasami nazywany w pewnych kręgach zbroją płytową. Zamienił kilka słów z Yubem. Wydał jakieś polecenia obsłudze baru i podszedł do stolika, przy którym siedział daimon.
-To ci pomoże szaleńcze.- Rzekł kładąc na blacie czworokątny kształt w szmatce oblepionej pajęczynami i podając mu zbroję. Daimon położył ją obok stolika i usiadł.
-Słodko skarbie- odparł Kaprys podnosząc zawinięty przedmiot ze stołu i ważąc go w rękach, był prawie nieważki. –Czego żądasz w zamian?
-Niczego nie potrzebuję. No, może trochę grosza w końcu karczma to interes. Musi przynosić dochody.
-Jesteśmy jak to u was mówią „spłukani”, ale mamy coś, co cię zainteresuje. Na pewno tego zapragniesz.
Daimon zmrużył oczy koloru żółtego wina i wciągnął głęboko w nozdrza zapach unoszący się w powietrzu. W jego źrenicach odbił się jakiś zabłąkany promień światła z kołyszącej się lampy.
-Spójrz... Jej ciało jest jak bogini Ishtar.
Iranahl podążył wzrokiem za spojrzeniem Kaprysa i zobaczył, że ten wpatruje się w plecy sukkubicy, która zeszła z góry.
-Czy wiesz, że kiedyś najwyższy król Asyrii przychodził do jej świątyni po to by spojrzeć na jej taniec? Nigdy więcej nie oglądał już niczego innego.
Niczego w świecie śmiertelnych…
-Co masz na myśli? -Odpowiedział Iranahl patrząc na to jak sukkubica nachyla się powoli sięgając po kubek z kośćmi. Słowa, które wypowiadane Kaprys powoli odbijały się w jego umyśle zapętlając się w powtarzające frazy. „Niczego w świecie śmiertelnych”
-Zapragnij…-szepnął Kaprys a dziewczyna przy stoliku na wprost nagle zachwiała się i pomimo swej demonicznej zręczności byłaby upadła gdyby nie chwyciła się kantu stołu.
-Zapragnij…-powtórzył daimon patrząc na karczmarza, po czym uśmiechnął się pokazując śnieżnobiałe zęby i dwa dłuższe kły.
Iranahl potrząsnął głową wyzbywając się wszelkiego otumanienia.
-Interesująca umiejętność. Mam bardzo podobną, która nie wymaga tyle koncentracji.
-Może gdzieś, kiedyś porozmawiamy o niej bliżej, skarbie.
-Może.
Daimon wstał, założył zbroję. Przyczepił topór do zaczepu magnetycznego w plecach, a pakunek do drugiego obok tego, na którym wcześniej zaczepił topór.
- Musimy z kimś porozmawiać. Wybacz nam jaszczurze.
-Taaa…nie krępuj się. -Odparł mijany karczmarz. Starając się sobie przypomnieć, co też powiedział do niego chwilę wcześniej ten wytatuowany na twarzy mężczyzna. Dziwne…
***************************************************************************
Darkstar i anioł pod postacią człowieka stali przy barze, kiedy z głębi sali wyłonił się szczupły facet, około dwudziestopięcioletni. Był ubrany w fioletową zbroję płytową, pod którą miał czarny garnitur. Lekkim, tanecznym krokiem zbliżył się do kontuaru i uśmiechnął upiornie do obecnych. Cała lewa połowa jego twarzy była pokryta tatuażem, w który wpleciono dziwne symbole i okultystyczne zaklęcia. Tatuaż zjeżdżał na szyję i byćmoże ciągnął się na całej lewej stronie ciała. Jego lewe oko było półprzymknięte a prawe szeroko otwarte błyszczało lśniącą żółcią jak ze starych obrazów. Zza pleców wystawało mu stylisko obosiecznego topora a w pasie przechodzącym przez pierś lśnił rząd fioletowych rękojeści smukłych noży.
Zbliżył się na kilka kroków wywołując już bardziej konsternację niż zdziwienie u obu bohaterów. Postąpił jeszcze krok.
Anioł spojrzał na niego i zdumiał się.
Żółte oko błysnęło wciągając spojrzenie Drahomira. Źrenice Zorana rozszerzyły się w zdumieniu. Oko wypełniło cały pole widzenia anioła. Było gigantyczne i wciągało go w siebie jakby było otchłanią.
Ale nie pustą i pozbawioną życia. Coś tliło się wewnątrz niego, jakieś wężowe sploty przesuwały się szeleszcząc łuskami w nikłym świetle.
Nagle zobaczył białe, nagie brzuchy, tarzające się na posadzce, zalane śluzem i potem, splamione krwią, połamane żebra przebijające skórę i powodzie robaków płynące z uśmiechniętych ust Kaprysa. Na psychice anioła zacisnęły się na moment jego łańcuchy i zrozumiał.
-Ty nie jesteś jednym z jego dzieci!- Krzyknął Draho odskakując o krok i miotając spojrzeniem na boki. Wydawało mu się, że minęła przynajmniej godzina, ale wszystko dookoła wskazywało, że minęło nie więcej niż uderzenie serca. Wszyscy w karczmie zastygli w poprzednich pozycjach.
Daimon zarechotał.
-Ty nawet nie żyjesz! -Zagrzmił anioł- Ciebie nie ma. Jaka perfidna magia mogła stworzyć coś podobnego? Tyle ludzi, tyle ofiar, tyle cierpienia i dusz. Po to żeby powstała taka abominacja… Ohydztwo…Żywy trup jak marionetka na sznurkach lalkarza!
-Miło mi. –Kaprys zarechotał ponownie. Nikt w barze nie zareagował. Jakby czas zatrzymał się dla tych dwóch osób.- I co masz zamiar na to poradzić? Wiesz, co planujemy zrobić z tym miejscem skarbie. Nie zatrzymasz nas. Dla ciebie też znajdzie się w tym miejsce. –Impuls żółci z jednego z oczu daimona błysnął i Drahomir zachwiał się na nogach.
-Panie w niebiesiech! -Zawył Anioł.
-A potem zaczniemy od nowa…-dodał Daimon słodkim dziewczęcym głosikiem, który w połowie zdania zmienił się w baryton.- A może chcesz mnie nawrócić? Może poszukasz u mnie wrodzonego dobra? Szkoda, że ja nigdy się nie urodziłem. Rozerwałem łono matki i wyciąłem sobie drogę na zewnątrz.
Daimon podniósł jedną dłoń do góry pokazując kawałki metalu wbite w jej wierch. Ugryzł jeden z nich rozcinając sobie dziąsło i wargę. Oblizał się.
-No dalej sługo swojego Boga.
-Nie.. Nie pozwolę ci! -Wycharczał Zoran łapiąc oddech, serce łomotało mu jak szalone.
-Spróbuj mnie powstrzymać… ptaszku.
-Wynoś się! Wracaj tam skąd przybyłeś potworze! –Krzyknął Anioł rzucając w kierunku Daimona swoją aureolą.
Czas ruszył.
Nagle z sufitu karczmy uderzył snop ognia. Gigantyczna moc odrzuciła kilka najbliżej stojących osób o trzy kroki w tył. Daimon poruszył wargami, ale wycie nieparzących płomieni zagłuszyło jego słowa.
Demony w karczmie machinalnie zamknęły drugie powieki trzymane na właśnie takie okazje. Ludzie zasłaniali się rekami przed blaskiem. Szarodziej nagle zauważył, że stał się widzialny. Drahomir podszedł do miejsca, które znaczył okrąg złocistego koloru na posadzce. Podniósł swoją aureolę i schował ją pod płaszcz.
Pierwszy raz od momentu, gdy został zesłany na ten świat spotkał coś takiego. Coś… to nie mogło mieścić się w planie boskiego stworzenia. Nie był nawet pewien czy nie miał halucynacji. Odwrócił się, podszedł do kontuaru i na oczach nieco zaskoczonych Darkstara innych diabłów zamówił Tetraheksanol z wodą w porządnym kuflu do piwa, po czym opróżnił go do dna. Dręczyło go, co mogło znaczyć to „Dziękuję skarbie”.
Emiel stojący za barem zaczął pucować kufel zastanawiając się, kto zabuli za naprawę sufitu…
_________________
 They call me Sami the Sick. And I'm spitting fire with might.
Last edited by Samuel Kalkin on Wed Oct 04, 2006 3:39 am, edited 1 time in total.
|