Anderson uniósł żyletkę i powoli przejechał nią po policzku. Trochę piany spadło do miednicy z wodą nad którą się golił. Przygryzł wargę i powtórzył zabieg. Jego odbicie w lustrze powtórzyło gest, z powodzeniem naśladując także lekkie zdenerowowanie bijące z jego twarzy.
- Kiedyś potrafiłeś to bez lustra - zauważył leniwie siedzący na łóżku brunet, po czym wgryzł się w wielkie, czerwone jabłko.
Blondyn strzepnął pianę z ostrza.
- Kiedyś urwałem łeb orkowi który wpadł do tej samej transzeji co ja, bo zapomniałem że mam miecz na wyciągnięcie ręki - odparł, po czym syknął gdy się lekko zaciął. Krew zmieszała się z resztką piany, spływając powoli po podbródku.
- Chcesz żebym to powtórzył na tobie?
Złodziej zarechotał na czczą groźbę. Był wysłannikiem jakiegoś większego kartelu przestępczego działającego w Grappie. Z tego co wiedział, Marcus jeszcze gdy był razem z nim w armii był już zaangażowany w conajmniej kilka dużych afer. Osobiście podejrzewał, iż właśnie to było powodem wstąpienia przestępcy do wojska, chęć ucieczki od zbyt dużego szumu dookoła jego osoby. Po kampani w której brali udział, Marcy zgarnął cały żołd jaki udało mu się zarobić i wrócił do portowego miasta.
- Jak idzie szukanie pracy? Z tego co słyszałem, ostatnio zajmowałeś sie jeno górnictwem. Niezbyt twórcze i ciekawe zajęcie dla zdrowego, trzydziesto czteroletneigo weterana walk pod...
- Czyżbyś odwiedził tego samego pośredniaka co ja?
- Nie.
- Aha, no tak. On odwiedził ciebie?
Złodziej uśmiechnął się uroczo, a blizna na twarzy ciągnąca się wzdłuż lewego policzka nadała mu drapieżny wyraz.
Zirytowany Barry skończył golenie.
- Ja i paru innych z moich kręgów możemy zaoferować ci coś lepszego niż pracę w kopalni albo przy wyburzaniu domów. I wielokrotnie lepiej płatną...
- Jeśli myślisz że wezmę udział w napadzie na bank, to słowo daję...
- Ależ skąd - żachnął się kryminalista, wyrzucając obrgyzione jabłko przez uchylone okno - okradzenie West Bank wymagałoby środków nieproporcjonalnie dużych do ewentualnych zysków. Nie, mój pajęczakowaty przyjacielu, myślałem o czymś nieco innym.
Blondyn przemył twarz i wytarł się. Był to jego pierwszy tak zaawansowany zabieg higieniczny od... no, bardzo dawna. Wślizgnął się w swoje stare spodnie, narzucił koszulę i kamizelkę. Kabura z dwoma rewolwerami wisiała przewieszona przez krzesło, które znajdowało się zbyt blisko Marcusa.
Dzień był wyjątkowo pogodny jak na ten region, nawet wieczny, porwisty wiatr został zredukowany do lekkich podmuchów. Z hotelowego pokoju w którym się ulokował Anderson widać było spory park, wyspa zieleni pośrodku betonowo-stalowego potwora zwanego Grappie.
- Daj spokój Marc, mam inne plany niż twoje zabawy w policjantów i złodziei. I co miałbym zrobić, pomóc wam obrobić pociąg? Kolegium magiczne? A może zrobić kawał z genialną gównianą bombą w sedesie prezydenta tego miasta?
- ... to by było niezłe - tamten zmarszczył brwi, jakby na serio rozważał tę możliwość.
- A goń się - parsknął pirotechnik, czując jednak narastający gniew.
- Posłuchaj i tak wiemy obaj, że chodzi tylko o kasę. Czy ja, czy ty... do jasnej cholery, po to biegłeś z wywieszonym jęzorem po pierwszą lepszą gazetę na jakąkolwiek wzmiankę o wojnie. Wszystko rozbija się o szmal, więc nie pieprz mi tu, że boisz się gliniarzy albo nie robisz tego z jakichś moralnych pierdół... pod Łukiem gorsze rzeczy nam zagrażały!
Anderson odwrócił się od swego rozmówcy, wkładając swój stary, znoszony płaszcz.
- Co byś nie powiedział Marc, to wciąż to samo gówno - stwierdził, zaczynając się pakować- nie jestem żadnym kryminalistą. Nie pasowałbym do was nawet to jednej roboty, znasz moje metody i sposób myślenia. I nie uśmiecha mi się praca z twoją bandą w tym mieście, zwłaszcza gdy teraz je opuszczam.
- Gdzie? - parsknął poirytowany złodziej- do jakiejś zadupnej dziury do pomocy przy wykopkach? A może nasz Pająk zmiękł i ma zamiar kupić sobie domek na wsi i sadzić kapustę, marchew, mieć grubaśną blondynę o cyckach większych od krowy i...
- Żryj cytrynę synu leszcze - wymamrotał z granatem w ręku i zawleczką w zębach.
Marcus zbladł i doskoczył do okna, mierząc do szaleńca z swego Lugera, którego wyszarpnął zza pasa.
- Co ty kurw... do cholery, żartujesz sobie?!
- Normalnie nadawałbym się do kabaretu. "Dzisiaj przed państwem wybuchowy Andy, zgotujcie mu ogniste powitanie"! - wypluł zawleczkę.
- To nie jest śmieszne idioto, przychodzę do ciebie z propozycją roboty, prośbą o pomoc a ty...
- Odmówiłem raz i drugi Marc, pamiętasz jakim zawsze byłem niecierpliwy?!
Kryminalista uśmiechnął się blado.
- Blefujesz.
Pająk uśmiechnął się szerzej. Do pokoju zapukała dziewka służebna ze śniadaniem, prosząc o wejście. Pod nimi było około dwudziestu klientów w sali barowej, a nad nimi kolejne piętro z pokojami gościnnymi. Z zadowoleniem przyglądał się kropelce potu spływającej wzdłuż szyi złodzieja i niknącej za jego drogą, jedwabną koszulą.
- Czy ja wiem Marcy - podrzucił niedbale granat - Nigdy chyba nie domyśliłbyś się...
Ale złodzieja już tam nie było. Okiennica cicho skrzypnęła
- Zrobiłeś przeciąg zbóju - warknął pirotechnik, odrzucając straszaka do kąta. Pusta cytrynka brzdęknęła po podłogę i potoczyła się pod stół.
Pukanie się powtórzyło.
***
Dwie godziny później Barry Anderson kierował się wzdłuż głównej ulicy Grappie, z plecakiem przewieszonym przez plecy. Dzień zaczynał się iście uroczo. Do szczęścia brakowało mu tylko papierosa...
_________________ Have no fear, shadow ass is here!
|