Podobno stan nieważkości upaja. Renard, zaliczając absolutnie przerażający swobodny lot w dół, w nocy, podczas burzy śnieżnej, z płonącym wrakiem niewiele metrów nad sobą, faktycznie, upojony był.
"Zaraz zginę, zaraz zginę, już zginę"- zacytował w myślach i śmiesznie wymachując kończynami zdołał zbliżyć się do omotanego w maskującą plandekę przedmiotu, koziołkującego obok. Nieco wyżej rozpadający się prom wykręcił efektowną beczkę, wybitnie nie sterowaną. Akcentowaną za to latami piany, wypełniającej wnętrze.
W końcu zdołał się złapać zielonej materii i przepełznąć w kierunku wyzwalacza spadochronu. pociągnął pomarańczową rączkę i zerknął przez ramię w kierunku ziemi. I aż jęknął, wyraźnie dostrzegając źdźbła jakiejś odpornej rośliny na zboczu.
Później był świst, szarość, dziwna miękkość...i przeciążenia, gdy dwanaście balonów wokół palety zrzutowej zadziało jak przerośnięta poduszka powietrzna. Gdzieś z góry dosłyszał darcie materiału - znak że stracił spadochron.
Szara kula, w jaką się zmienił, podskoczyła na granitowym zboczu, odbiła sie wysoko i spadła niżej. I jeszcze raz.
Wrażenia w środku były interesujące. Oto Ren, ściśnięty pomiędzy poduszkami powietrznymi, niezdolny do ruchu, przy każdym uderzeniu w ziemię jęczy dźwięcznie. A uderzeń jest sporo - góra była wysoka. I stroma.
W końcu się jednak się skończyła i szturmowa platforma ładunkowa, jak szumnie nazwano ten system dostarczania sprzętu na pole bitwy w jednym kawałku, osiadła w wypełnionej śniegiem przełęczy. Komputerowy móźdżek odpalił żyroskop, zorientował się wobec ośrodka grawitacyjnego i odpowiednio spuścił powietrze z poszczególnych sfer, zapewniając iż ładunek skończy w pozycji horyzontalnej.
Renard wyczołgał się spod zaspy w której wylądował. Leżąc na plecach, słuchał syków i trzasków. Bezmyślnie gapiąc się w niebo, odruchowo pomacał po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów.
Chwilę więc trwało nim do jego świadomości dotarł rumor dochodzący gdzieś z góry..
Wstał. Otrzepał się. Odwrócił.
Jęknął. I pognał do transportera. Dopadł odsuwanych drzwi sekundy przed lawiną, zamknął je w momencie gdy do środka wpadła już całkiem spora zaspa. A później mógł tylko łapać się czego popadło, gdy ważacy grubo ponad czternaście ton pojazd zaczął się zsuwać wraz ze śniegiem.
Przenieśmy się teraz nieco wyżej. Oto widzimy wrak promu, jak koziołkując w śnieżnym potoku, zsuwa się w dół. Widzimy iż stracił wszystkie wystające elementy i tylko porozrywany kadłub zachował w miarę stałą formę. Nie widzimy krwi. Zamiast niej, we wszystkich otworach, tych przewidzianych przez twórców jak i nowopowstałych, dojrzeć możemy biel piany wstrząsowej. Opis tego wynalazku pozostawimy jednak na inną okazję. Dość powiedzieć iż pasażerowie powinni przeżyć. Raczej.
Śnieżne osuwisko, na szczęście, zakończyło swoją podróż zaledwie kilkaset metrów dalej. Pod śniegiem nie pogrzebany został ani wrak, ani brudnozielony .
Przez kilka minut nic się nie działo. A później w mroźny spokój wdarł się ryk podrasowanej turbiny gazowej. Jak się okazało, sypki śnieg i pięciometrowe zaspy nie były skuteczną przeszkodą dla Renarda.
***
-Ponegocjujemy?
Renard pochylał się nad zniekształconym włazem do przedziału pasażerskiego - spotkanie z ziemią zamieniło prostokątny otwór w dość swobodną wariację wstęgi Moebiusa. Reszta tego, co zostało z promu wyglądała nie lepiej. i mimo tego, pasażerowie żyli. Albo trwali, w niektórych przypadkach.
-Przestań żartować i wyciągnij nas z tego cholerstwa- jęknął z wyrzutem Geralt, który był jedynym zdolnym do prowadzenia konwersacji ze światem zewnętrznym. Reszta unieruchomiona pianką siedziała znacznie głebiej we wraku. Do uszu Rena dochodziły tylko ich niekreślone jęki.
-Ech.. - z pewnymi oporami odkręcił korek karnistra z rozposzczalnikiem i z niemałą satysfakcją zaczął oblewać widoczną część twarz wiedźmina. Ten klnął na czym świat stoi, rzucając raz za razem coś w rodzaju a d'yaebl aep arse i inne ciekawostki językowe.
Ren kontynuował. Raz, nie rozumiał, dwa, alarm zbliżeniowy transportera zaczął właśnie wyć potępieńczo. Mieli mało czasu.
Pianka w kontakcie z rozpuszczalnikiem zmieniała się w szrawą breję, która spływając, uwalniała nieszczęsnych pasażerów. Marne minuty później wszyscy byli wolni, brudni i wściekli. Poza nekromantą. Ten był wolny i zły.
- Co tak wyje? - zainteresował się Andriej, śniegiem oczyszczając twarz.
- Nie chcesz wiedzieć - ze zbolałą miną odpowiedział Renard, po cym zwrócił się ku wiedźminowi - ty polujesz na potwory, tak?
-Uogólniając - zaczął Biały Wilk.
- Super. To bierz się za to - kierowca pomachał w nieokreślonym kierunku gdzieś za plecami Geralta, po czym ruszył biegiem w kierunku otwartego włazu. Ci, którzy patrzyli w tym samym kierunku, poszli w jego ślady. Spieszyli się do tego stopnia iż nawet Mroźny podkasał szatę, ukazując światu raczej blade i chude łydki. Nie żeby ktoś się przyklądał, wspominam tylko z kronikarskiego obowiązku.
Geralt stał, z całej siły opierając się chęci odwrócenia się. Znał te historie, te " Hej, za tobą!" i to jak się zwykle kończyły. Do póki się nie odwróci, będzie bezpieczny.
Sekundę później, gdy coś w rodzaju ptasiego skrzeku zagłuszyło wszystkie dźwięki w dolinie, zmienił zdanie i ruszył. Wciąż nie oglądając się wiedział. Czuł iż coś zdecydowanie nimiłego zaraz wbije mu szpony w plecy. Albo rozerwie kłami. Albo inne niemiłe rzeczy zrobi. O tym ostatnim wolał nawet nie myśleć.
Śnieg wokół niego zawirował inaczej, pchany pod wiatr poteżnymi uderzeniami skrzydeł. Widział że nie dobiegnie to tego stalowego wytworu techniki. Ze spokojną rezygnacją sięgał już po mieczprzytroczony do pleców, gdy usłyszał zduszone "Padnij!"
Nie kłócił się, tylko zgubił krok i zarył w zaspę.
W tym samym momencie usłyszał dźwięk, który skojarzył mu się z otwieraniem słoika. Później był potworny ryk i eksplozja gdzieś za plecami, która osmaliła mu kurtkę.
-....esz?! ..jesz?- Geralt z lekko skołowanym wzrokiem spojrzał do przodu. Ujrzał Andrieja trzymającego coś, co wyglądało jak trzy tuby na zwoje oparte na ramieniu. Czuł iż ktoś ciągnie go pod ramiona w kierunku pojazdu.
Złodziej niemałej sławy z pewnym zdenerwowaniem przeczesywał wzrokiem ciemne niebo. Przez śnieg widział najwyżej na kilka metrów, lecz celownik ręczniej wyrzutni rakiet całkiem nieźle dawał sobie radę na nieco większe odległości. Jako jedyny dzięki temu widział to, co postanowiło zeżreć ich na kolację. Miało to pióra, było wężowate. I miało paszczę pełną zębów dłuższych niż przedramię Andrieja.
Zdecydowanie jedna rakieta nie odebrała zarazie apetytu.
Wobec braku zagrożenia wycofał się do transportera i zamkął właz. Oparł się o szafkę z systemem monitorowania życia, chcąc odsapnąć, lecz nie dane mu było. APC w tym momencie szarpnął się do przodu, strząsając z siebie śnieg niczym jakaś monstrualna bestia. Z jękiem protestu z przedziału silnikowego maszyna ruszyła dnem doliny, ryjąc w kilkumetrowych zaspach szerokie przejście.
-Panowie, któryś z was ma może uprawnienia kanoniera? - krzyknął od przodu Ren. I nie czekając na odpowiedź ominął grupkę sosen, z lekkim poślizgiem wjechał na zamarzniętą rzeczkę i wreszcie w miarę równym szlakiem ruszył przed siebie.
Mogąc się skupić na czymś więcej niż prowadzenie, wywołał na ekranie nawigacyjnym satelitarny obraz okolicy. Nie był to przekaz na żywo, a jedynie komplet zdjęć w paśmie widzialnym, podczerwnieni, zdjęcia radarowe, nawet sonar. Komputer taktyczny wziął te dane, połączył w jedno i stworzył trójwymiarowy model terenu. Dodał interesujące punkty i obiekty, opatrzył komentarzem, określił nawet możliwe strategie działania.
Rena interesowało jedno. Jaskinia. Wystarczająco duża, by pomieścić APC. Za mała, by ta pierzasta cholera mogła się wraz z nimi zmieścić.
Kontrolka wierzyczki głównej rozświetliła się zielenią, co oznaczało iż ktoś usiadł przy stanowisku artyleryjskim. Z tyłu trasportera podnosiła się właśnie ponad kadłub masywna wieżyczka z parą wielolufowych działek. Gdy zablokowała się w położeniu roboczym, błyskawicznie odwróciła się do tyłu i otworzyła ogień.
Komputer kończył analizę zdjęć. Kluczową rolę odegrała podczerwień. Wzmożona aktywność masywu górskiego wspaniale uwidoczniła wszelkie otwory, pęknięcia. Ren z uwagą spoglądał na ekran, zwalniając by nie wjechać w coś solidnego.
W okolicy była tylko jedna obiecująca, a przy tym dostępna jaskinia.
Był jednak mały problem. Była dość duża, by pomieścić nie tylko transporter i potwora który go ścigał. Była ogromna. Jacht kosmiczny mógłby w niej kręcić akrobacje.
Nie mieli jednak wyboru. Amunicja kiedyś się skończy.
Transporter zjechał z lodowej tafli. Pozostawiając za sobą jedynie ogniste ślady ostrzału, ruszył w górę zbocza, miażdżąc pod kołami krzewy i mniejsze drzewa. Dotarwszy na szczyt, pojazdem wstrząsnęło uderzenie. To ścigający się najwyraźniej znudził.
Ren z wysiłkiem opanował transporter. Czuł zimny powiew wiatru na plecach. Wolał się nie oglądać i wiedzieć jakie straty spowodowały szpony długości porządnego miecza. Zamiast tego skupił się na prowadzeniu.
Staczając się ze zbocza, wielotonowa stalowa bestia rozpędziła się znacząco. W którymś momencie naruszyła strukturę śniegu i teraz wraz z APC po zboczu sunęła lawina. Prosto ku potężnemu otworowi w zboczu. Dość dużemu, by pomieścić na przykład...smoka.[/url]
_________________ A little overkill won't hurt anyone
|