- Ryu! - zakrzyknęli radośnie ci, którzy rozpoznali znajomego smoka stojącego przed drzwiami gospody. - Hej!
- Hejhej! ^^
- Tylko błagam... Nie witajcie się tak długo jak ostatnio... Miałem wrażenie, że trwało to cały tydzień ^^" - Mazoku wzniósł oczy ku prawie bezchmurnemu niebu.
Vanny jednak nie mogła powstrzymać się od litanii powitalnej. Po kilku minutach Ryu w końcu się uwolnił i zauważył, że jedna osoba stoi z boku.
- Znacie go? - wskazał na wiedźmina. - Wychodził z wami...
- Oczywiście, że tak - pospieszył z wyjaśnieniami Maz, nim wskazany zdążył się odezwać. - To Geralt z Rivii... Wieś-mac...
- W istocie... - potwierdził ów. - Tyle tylko, że jestem WIEDŹMINEM.
- Wieś-manem? ^^"
- W I E D Ź M I N E M!
- Miś-win... Miedź-win... Miedźwinem...?
- Nie jesteś może głodny, Ryu? - zmienił temat Distant, widząc że Geralt zaczyna patrzeć niezbyt przychylnym wzrokiem na Mazoku. - Moglibyśmy zjeść jakieś śniadanie.
- No ba! Całą noc nie miałem nic w ustach! - ucieszył się smok.
- Chcesz powiedzieć, że stałeś przed drzwiami całą noc i nawet nie pomyślałeś o tym, żeby zajrzeć na dłużej do środka? - Seymour uśmiechnął się ironicznie.
Ryu postanowił zbyć pytanie milczeniem. Drużynka udała się do wnętrza karczmy.
***
- CO TO MA BYĆ?! - smok wyglądał na wyjątkowo obużonego.
- Śniadanie dla 6 osób, podwójna porcja... Z-zgodnie z zamówieniem... - wyszeptał piskliwym głosem przycisniety do muru właściciel gospody.
Ryuzoku spojrzał na niezbyt duży kawałek wędzonej ryby, koszyczek bułek i dwie butelki rumu, które spoczywały na stole nieświadome tego, że mogą stać się przyczyną smierci lub ciężkiego kalectwa biednego karczmarza. Oprócz nich leżał tam jeszcze zaostrzony, drewniany kołek, ale jego przeznaczenia nie dawało się odgadnąć.
- I to wszystko ma starczyć na 6 osób?!
- Proszę p-pana... To nie moja wina... Kończą się zapasy, a dostaw ciągle brakuje...
- Jak to brakuje? - zainteresował się Distant.
- Widzą szanowni państwo... My tu żyjemy jak na wyspie... Prawie zaraz za murami zaczyna się las. Mówią, że ktokolwiek zapuścił się do niego, ten już nigdy nie ujrzał błękitnego nieba. Wytyczono co prawda kilka bezpiecznych traktów wśród drzew, lecz jedzie się nimi zbyt długo, by można było myśleć o przewożeniu jedzenia. Jest też trochę wiosek wokoło, ale na takie miasto... Więc musimy sprowadzać żywność drogą morską.
Karczmarz przerwał na chwilę.
- Czy to aż taki problem? - Dis wbił w niego oczy.
- Dotąd nie był... Ale ostatnio dzieje się coś dziwnego. Podobno na morzu rozpętał się jakiś dziwny sztorm. Nadciąga z południa, niszcząc wszystko co stanie na jego drodze. Statki znikają bez śladu... Ludzie boją się wypływać na szerokie wody. Marynarze mówią, że to nie jest normalny sztorm... że to jakieś czary albo gorsze cholerstwo...
Właściciel skrzyżował palce lewej dłoni i uniósł ją do góry, spuszczając jednocześnie głowę i mamrocząc coś pod nosem. Musiał być to lokalny sposób modlitwy.
- Więc... to wszystko, co macie? - zawiedzionym, ale znacznie mniej zdenerwowanym głosem spytał Ryuzoku.
- Niestety tak... Musimy oszczędzać, nie jesteście państwo jedynymi klientami. Tak jest w całym mieście...
Smok usiadł na ławie i zaczął zastanawiać się, czy wogóle warto zabierać się do jedzenia.
- Nie łam się... - pocieszył go Maz, chwytając bułkę, po czym cichym szeptem dodał - "Pożyczyliśmy" wcześniej kilka koni, ale nie było tu nigdzie stajni i nie mieliśmy co z nimi zrobić. Zostawiliśy je w lesie i jest szansa, że przeżyły... Jakbyś chciał spróbować tutejszej koniny, to możemy ich poszukać ^^
Mazoku chciał ugryźć bułkę, ale nagle zrobił dziwną minę i wyciągnął ją nieuszkodzoną z ust. Spojrzał na nią niepewnie i trzema wprawnymi uderzeniami odłupał za jej pomocą kawałek stołu.
- Trochę czerstwe te bułki...
- Niech pan użyje dłutka. W środku są nieco lepsze... - uśmiechnął się przepraszająco karczmarz wskazując na dotąd owiane tajemnicą kawałki drewna.
- Heh... Już wiemy, po co te kołki... =="
Drobny edit po bardziej wnikiliwym przeczytaniu posta Distanta ^^"