Ammir siedzial za biurkiem przegladajac ostatnie raporty. W pewnym momencie skrzywil sie i rzucil papiery na blat. Wstal i w dwu krokach stanal przed odtwarzaczem. Wybral odpowiednia liste, zabral z polki pilot i wrocil za biurko.
Wyciagnal sie na fotelu i zalozyl nogi na stol, jednoczesnie naciskajac przycisk na pilocie.
Z glosnikow zaczely sie wydobywac miarowe uderzenia bebnow, do ktorych zaraz dolaczyla sie gitara.
Po chwili caly pokoj wypelnil sie przyjemnie ogluszajacym jazgotem.
Sputnik nadal nie mogl zapomniec wizyty Agenta z Sil specjalnych. Nie. NIe chodzilo mu o to, ze tamten nazwal go tchorzem, ani to, ze wspomnial o jego rodzinie. Juz od dawna przestalo go obchodzic co mysla o nim ludzie. Malo kto go rozumial, wiec uwazano go za dziwaka, lub jak
teraz, za tchorza. Mial tu swoja misje, swoj projekt i chcial go doprowadzic do konca.
Bardziej zastanawiala go reakcja Kesi na wiadomosc o ponownym wcieleniu do slozb specjalnych.
Przyjela wiadomosc spokojnie, chociaz wiedzial co tak naprawde czula...gniew, frustracje i ciekawosc wymieszane z odrobina leku. Tak samo obojetnie przyjela, nieznoszacy sprzeciwu nakaz,
od komandosa, na spakowanie sie.
Dodatkowo same rysy jego twarzy zdawaly sie Ammirowi dziwnie znajome. Samej twarzy nie poznawal, przejzal nawet zdjecia wszystkich swoich bylych podwladnych. Zadna podobizna nie przypominala tego osobnika. Chociaz ostre, wystajace kosci policzkowe i kwadratowa szczeka przywolywaly wspomnienia jednego czlowieka, ale on zginal na jego oczach w czasie misji na Qadrum, ostatniej misji jego oddzialu. Wtedy wrocil do domu z ledwie dwoma zolnierzami, reszte
zostawiajac martwych w nieprzebytej dzungli. ALe w jego aktach widnialo jak wol "Zaginal w Akcji", a tak w silach specjalnych okreslano smierc. Dodatkowo jedna z kolejnych misji przywlokla do bazy niektore szczatki jego zolnierzy, wsrod nich byla takze Jego czesc.
...Many stand against us, but they will never win... - grzmial z glosnikow, w archaicznym jezyku, "hymn" jego oddzialu.
Zanurzyl sie we wspomnieniach...
Wokol tylko drzewa. Ogromne pnie, z ktorych kilka metrow nad ziemia rozposcierala sie zaslona z wszelkiego rodzaju roslinnosci, szczelnie zaslaniajacej pomaranczowe niebo nad nimi. Rozejzal sie. Po obu stronach za drzewami czaili sie jego ludzie. Spojzal jeszcze raz w dol, na mape, na ktorej zaznaczony byl cel misji. Zwinal ja do postaci malego rulonu i schowal do zasobnika na ramieniu. Zdjal karabin z ramienia i przy pomocy znakow wydal podwladnym odpowiednie komendy. Grupa osmiu osob poruszala sie bezszelestnie miedzy drzewami, kryjac sie w cieniu i unikajac oswietlonych miejsc. Pod zadna stopa nie pekla zasuszona galazka, zaden wystraszony zwierzak nie poderwal sie do panicznej ucieczki. Trzymal luzno w rekach swojego MM-15D, bron, o ktorej nawet czesc dowodztwa nie miala pojecia, bron do takich misji jak ta. W pewnym momencie nad glowa uslyszal jakis szelest. Poderwal karabin do gory przeczesujac wzrokiem zwarty calun zieleni. Pozostali postapili identycznie. NAgle z gory spadlo w zarosla jakies szescionogie stworzenie, a zaraz za nim drugie, troche wiekrze. Wszyscy sledzili ich lot lufami karabinow. W krzakach rozpoczela sie zazarta walka. Spojzeli po sobie. Ich nieogolone twarze, pokryte maskujacymi barwami nie wyrazaly zadnych emocji. W zasadzie mogli ruszac dalej, jednak Oris, wykazujacy sie niemal zwierzeca intuicja zatrzymal ich gestem dloni i wskazal palcem w gore. osiem par oczu znowu przeczesywalo zaslone nad ich glowami. Nagle jeden z nielicznych przebijajacych sie do poszycia promieni slonecznych zgasl, nastepny...i jeszcze jeden. Chwile potem przez zaslone przebily sie szare postaci spadajac na ziemie. Krotkie, trzypociskowe serie zmiotly dziewiec z nich jeszcze w powietrzu. Pociski o wybuchowym rdzeniu nie dawaly ofiarom zadnych szans na przezycie. Po kazdym strzale druzyna zblizala sie do siebie, w taki sposob, aby kazdy kryl kazdego. Pociski z coraz wiekrza czestotliwoscia siekly pnie drzew. Coraz wiecej postaci spadalo z drzew. Coraz wiecej jednak podrywalo sie spowrotem z ziemi i ostrzeliwalo oddzial. Seria rozpalonych posiskow sadudnila na kompozytowym pancerzu jednego z zolnierzy, przewracajac go na plecy. To wystarczylo. Z galezi spadl na niego mroczny krztalt. Nim zdazyl oddac strzal, zwalista postac zwalila sie na niego i rozszarpala na strzepy pomimo oslony. Ofiara zginela bez jednego jeku. W tej samej chwili pietnascie pociskow rozerwalo bestie. Obroncy skupiali sie coraz bardziej. Napastnicy takze byli coraz blizej. Pociski niemal wykosily cale przedpole z roslinnosci. Kolejny zolnierz padl na ziemie trafiony tuz pod okiem. Za jego smierc padlo dwudziestu napastnikow. -Karet, tu Ghotik. Wpadlismy w zasadzke, potrzebujemy wsparcia! Powtarzam. potrzebujemy wsparcia! Przewazajace sily wroga! Nie utrzymamy sie dlugo! - jeden z zolnierzy przekrzykiwal dudnienie karabinow. - Tu Karet, odebralem GHotik... - nie uslyszal odpowiedzi, bo kilkadziesiat pociskow przebilo pancerz i rozerwalo cialo. Jakis zablakany pocisk wyrwal kawalek ciala z reki obroncy. Karabin upadl na ziemie, jednak w drugiej rece blysnal zaraz aplikator ze stymulanetem. Poderwal karabin z ziemi jedna reka, a druga zerwal z pasa dwa granaty i cisnal przed siebie. Krew zmieszana z ziemia obryzgala pokaleczone pnie. Jakis zolnierz rzucil na ziemie swoj karabin i wyszarpnal drugi z reki zabitego kolegi. Stymulant sprawil ze dziura w brzuchu zbytnio mu nie przeszkadala. zdazyl oddac pare strzalow, gdy zwalil sie na niego osobnik z karabinem. Jednym strzalem pozbawil napstnika glowy i odwalil na bok cialo. Pieciu obroncow lezalo obok siebie ostrzeliwujac sie z kazdej strony. Kazdy krwawil z wielu ran, lecz zdawali nic sobie z tego nie robic. Kryli sie za walem z cial poleglych. Cala polane powstala po wykoszeniu mniejszej rozlinnosci zawalaly ciala, lub ich czesci. Impet ataku troche przygasl, napastnicy wycofali sie za linie drzew, ale nadal ostrzeliwali ich pozycje. Po chwili wglednego spokoju jednak, nastapil ponowny atak. W pierwszej lini biegly wielkie czterorekie bestie. Byly ich dziesiatki, a za nimi podazali nastepni. Bestie padaly rozrywane pociskami, ale caly czas zmniejszaly odleglosc. Gdy wydawalo sie, ze juz nic nie uratuje oddzialu, w akompaniamencie huku i ognia przewalil sie nad lasem szeroki transporter. Pociski rozrywaly tak samo ciala jak i pnie drzew. Oddzialy atakujacych ginely w slupach ognia, oraz koszone zmasowanym ostrzlem. Pojazd zawrocil i zwalil sie z impetem tuz przed grupka osaczonych. Z opuszczonego trapu wyskoczylo kilka osob i wciagnelo ich do srodka. Trap podniosl sie po chwili, a transporter sypiac dookola pociskami wzbil sie w powietrze. - Niczym w legendach - sapnal jeden z ocaloncyh i zasmial sie, po czym stracil przytomnosc.
...If i should fall in battle, my brothers who fight by my side...
Sputnik otrzasnal sie z zamyslenia i odruchowo podrapal sie w przedramie, na ktorym widniala spora szrama.
Spojzal jeszcze raz na zdjecia, po czym zgarnal je i wrzucil do szuflady.
Wstal z fotela i wyszedl z pokoju.
...All who stand in my way will die by steal...
Wlasnie ogladal ostatnia partie sprzetu, jaka zostala dotychczas wyprodukowana. W hali stalo czterdziesci osiem Pancerzy wspomaganych. Za nimi dwadziescia dwa Ciezkie pancerze, a obok skrzynie z ekwipunkiem. Wszystko gotowe. Prawie wszystko.
Zabral z uchylonej skrzyni Karabin Gaussa i skierowal sie do wyjscia.
...we are the hummer of the gods... - brzmialo mu nadal w glowie.
|