Zycie i nolife-y.
Moderator: Crow
Zycie i nolife-y.
Temat jest w miare prosty, mimo iz nie potrafilem go strescic lepszym tematem. Otoz wszyscy znamy osoby okreslane jako nolife-y, siedzace dniami i nocami i stukajace stworki w mmo. Teraz rodzi sie pytanie, czy taka osoba, kiedy sie zestarzeje bedzie mogla powiedziec, ze wlasciwie nic w zyciu nie zrobilla i nie osiagnala, a wlasciwie przegrala zycie?
Wylaczcie Ro na chwile :P. Czekam na argumenty.
Wylaczcie Ro na chwile :P. Czekam na argumenty.
We do not sow
Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
Re: Zycie i nolife-y.
Po pierwsze zacznijmy od definicji sukcesu. Czy jest to zrealizowanie się w zawodzie czy też nabicie 99 lvl w miesiąc. Priorytety wszak są różne.
Ze swojego doświadczenia: cała II LO była poświęcona na RO. Był to caluśki rok wyjęty z życia. Nie przydał mi się w zasadzie do niczego, ale niespecjalnie żałuję, bo z kolei pierwszy rok liceum dał mi tyle, co drugi grania w RO. P: Czyli nic. No-lifowanie to przyjemny sposób na odcięcie się od świata, ale w żadnym stopniu sposób na życie. Jak zawsze - najlepszy jest złoty środek czyli sensowne wypośrodkowanie proporcji życia irl i nie-życia.
Nie wszyscy jednak mają potrzebę osiągnąć coś co można objąć definicją sukcesu. Wtedy w ich mniemaniu, żyją sobie całkiem normalnie, a wg. innych 'przegrali' swoje życie. So, ocena nie może być jednoznaczna i jest zależna od ludzkich ambicji i zapotrzebowań.
Ze swojego doświadczenia: cała II LO była poświęcona na RO. Był to caluśki rok wyjęty z życia. Nie przydał mi się w zasadzie do niczego, ale niespecjalnie żałuję, bo z kolei pierwszy rok liceum dał mi tyle, co drugi grania w RO. P: Czyli nic. No-lifowanie to przyjemny sposób na odcięcie się od świata, ale w żadnym stopniu sposób na życie. Jak zawsze - najlepszy jest złoty środek czyli sensowne wypośrodkowanie proporcji życia irl i nie-życia.
Nie wszyscy jednak mają potrzebę osiągnąć coś co można objąć definicją sukcesu. Wtedy w ich mniemaniu, żyją sobie całkiem normalnie, a wg. innych 'przegrali' swoje życie. So, ocena nie może być jednoznaczna i jest zależna od ludzkich ambicji i zapotrzebowań.
Re: Zycie i nolife-y.
Oj Windu, Windu... nie kopie się leżącego ;p
W każdym bądź razie masz spaczoną definicję no-life'a. Bycie nolifem nie znaczy siedzieć non-stop przy jakimś MMO. To jest po prostu nonkonformistyczny styl życia. Narzucony nam przez uprzednio doznane porażki w tym prawdziwym lub też świadomy wybór jeśli nie odnajdujemy celu istnienia. Nolife'y nie wychodzą z domu, piszą oprogramowanie, tworzą grafiki, udzielają się w online communities. Rozwijają się na inne sposoby niż przeciętny człowiek (praca, rata na dom, żona, dzieci i takie tam bzdury). Nie jest to łatwa droga, ale też nie jest to gorsza droga. Jesli ktos odnajduje szczescie w ten sposob to chwala mu za to i nie powinienes tego pietnowac :X
W każdym bądź razie masz spaczoną definicję no-life'a. Bycie nolifem nie znaczy siedzieć non-stop przy jakimś MMO. To jest po prostu nonkonformistyczny styl życia. Narzucony nam przez uprzednio doznane porażki w tym prawdziwym lub też świadomy wybór jeśli nie odnajdujemy celu istnienia. Nolife'y nie wychodzą z domu, piszą oprogramowanie, tworzą grafiki, udzielają się w online communities. Rozwijają się na inne sposoby niż przeciętny człowiek (praca, rata na dom, żona, dzieci i takie tam bzdury). Nie jest to łatwa droga, ale też nie jest to gorsza droga. Jesli ktos odnajduje szczescie w ten sposob to chwala mu za to i nie powinienes tego pietnowac :X
Nothing is impossible
Re: Zycie i nolife-y.
Właściwie popieram zarówno Chi, jak Distanta. Chi słusznie zauważyła, że wszystko jest zasadniczo względne a w życiu każdy ma swoje osobiste priorytety, często odmienne od człowieka siedzącego obok. Każdy na swój sposób i w swoim osobistym rozumieniu może osiągnąć sukces i wieść szczęśliwe życie. Przecież to właśnie o szczęście i spełnienie chodzi. Dla jednej osoby jest to zdobycie jakiegoś szczytu górskiego, dla drugiej ciągłe awanse i realizowanie najbardziej zakręconych pomysłów, dla trzeciej zdobywanie wiedzy, ciągłe kształcenie i doskonalenie siebie, a dla jeszcze kogoś założenie rodziny i dbanie o nią.
Disu z kolei napisał coś, o czym sama chciałam wspomnieć. Windu chyba sam nie przemyślał tego, co tu napisał, ale za to wyraźnie widać jego stosunek do tak zwanych no-life'ów w jego rozumieniu. Bycie no-lifem to też pewnego rodzaju sposób na życie, dopóki daje takiej osobie wewnętrzny spokój i szczęście. Nie trzeba w życiu odnosić widocznych dla innych sukcesów, żeby czuć, że nasze życie nie jest 'przegrane'. No-life nie przegrywa swojego życia. Taka osoba po prostu żyje po swojemu i nie można jej tego zabronić, dopóki nie wpływa to negatywnie na życie innych osób (bo to już jest jakaś odpowiedzialność, bądź co bądź).
Chi napisała też o tak zwanym złotym środku. Nasze tak zwane no-life'y forumowe mają życie w realu, czy tego chcą, czy nie. W końcu chodzą do pracy, jeżdżą chociażby na zjazdy, zapewniają sobie rozrywki i tak dalej ;P
To, czy nasze życie postrzegamy jako przegrane zależy wyłącznie od nas i nikt inny nie może i nie ma w zasadzie prawa mówić, że takie właśnie jest. Dopóki dobrze się czujesz ze swoim życiem, jest ok.
Wniosek prosty: człowieku, zajmij się swoim dążeniem do sukcesu i daj się innym realizować na ich własny, indywidualny sposób.
Disu z kolei napisał coś, o czym sama chciałam wspomnieć. Windu chyba sam nie przemyślał tego, co tu napisał, ale za to wyraźnie widać jego stosunek do tak zwanych no-life'ów w jego rozumieniu. Bycie no-lifem to też pewnego rodzaju sposób na życie, dopóki daje takiej osobie wewnętrzny spokój i szczęście. Nie trzeba w życiu odnosić widocznych dla innych sukcesów, żeby czuć, że nasze życie nie jest 'przegrane'. No-life nie przegrywa swojego życia. Taka osoba po prostu żyje po swojemu i nie można jej tego zabronić, dopóki nie wpływa to negatywnie na życie innych osób (bo to już jest jakaś odpowiedzialność, bądź co bądź).
Chi napisała też o tak zwanym złotym środku. Nasze tak zwane no-life'y forumowe mają życie w realu, czy tego chcą, czy nie. W końcu chodzą do pracy, jeżdżą chociażby na zjazdy, zapewniają sobie rozrywki i tak dalej ;P
To, czy nasze życie postrzegamy jako przegrane zależy wyłącznie od nas i nikt inny nie może i nie ma w zasadzie prawa mówić, że takie właśnie jest. Dopóki dobrze się czujesz ze swoim życiem, jest ok.
Wniosek prosty: człowieku, zajmij się swoim dążeniem do sukcesu i daj się innym realizować na ich własny, indywidualny sposób.
My boy builds coffins, he makes them all day
But it's not just for work and it isn't for play
He's made one for himself, one for me too
One of these days he'll make one for you
For you
For you
For you
But it's not just for work and it isn't for play
He's made one for himself, one for me too
One of these days he'll make one for you
For you
For you
For you
Re: Zycie i nolife-y.
Sao musiałaś przeoczyć fakt, że zadałem pytanie a nie użyłem stwierdzenia. Nie wyraziłem swojej opinii. Wyluzuj.
We do not sow
Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
Re: Zycie i nolife-y.
Nie moja wina, że odbierasz to jako atak na swoją osobę. Sam wyluzuj ;) Zresztą tak to jest, jak się nie czyta, co się pisze ;D Nie musisz pisać dosłownie, że to Twoje zdanie. To po prostu widać jak na dłoni. Tyle ode mnie. Już skojarzenia są sensowniejsze niż ten topic p;
My boy builds coffins, he makes them all day
But it's not just for work and it isn't for play
He's made one for himself, one for me too
One of these days he'll make one for you
For you
For you
For you
But it's not just for work and it isn't for play
He's made one for himself, one for me too
One of these days he'll make one for you
For you
For you
For you
Re: Zycie i nolife-y.
No więc zanim napisałem na forum miałem rozmowę z Vertisem. Otóż moje stanowisko wyglądało mniej więcej tak iż nawet bycie guildmasterem w dowolnym MMO jest przecież jakimś osiągnięciem, ponieważ wciąż wymaga to od ciebie wykazania się umiejętnościami przywódczymi. Tak samo bycie pro w dowolną grę też powinno się liczyć mniej więcej tak samo, jak bycie arcymistrzowie szachów czy znanym biegaczem. Za to w mniemaniu Vertisa, wirtualne osiągnięcia nie powinny równać się realnym. Nie pamiętam obecnie jego argumentacji. (Od siebie mogę zauważyć, że na przykład mniej wymagają, wysiłku, odwagi). Poza tym nigdy nie uważałem, że należy zmuszać ludzi do czego. Pytanie się rodzi, jak taki nolife się czuje, czy uważa to go satysfakcjonuje, czy jednego ma poczucie hmm marnotrawienia czasu i uciekania od świata?
We do not sow
Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
Oh, the places you will go! There is fun to be done. There are points to be scored. There are games to be won.
Re: Zycie i nolife-y.
Jeśli osobie podobało się życie w takiej właśnie postaci to absolutnie go nie przegrała.
Reszta dyskusji obija się tylko i wyłącznie o dzwon pod tytułem "czy sam siebie utrzymuję". Puki koleś/laska płaci za siebie, niech nawet leży "z hujem na brzuchu" przez całe życie, nikt nie ma podstaw by mu powiedzieć że jest przegranym.
Reszta dyskusji obija się tylko i wyłącznie o dzwon pod tytułem "czy sam siebie utrzymuję". Puki koleś/laska płaci za siebie, niech nawet leży "z hujem na brzuchu" przez całe życie, nikt nie ma podstaw by mu powiedzieć że jest przegranym.
Św. Adolf Onanista - patron niespełnionych malarzy
Re: Zycie i nolife-y.
By rozwinąć skrzydła w tym temacie, wpierw trzeba się zastanowić czym jest życie, w ujęciu szerszym..
Dla człowieka. jako jednostki biologicznej i gatunku zamieszkującego ziemię -> Przekazanie swoich genów dalej i jak najlepsze przystosowanie potomka to trudów życia, tudzież dbanie i utrzymanie rodziny.
Dla człowieka, jako jednostki świadomej siebie, istoty społecznej i kulturowej -> Wygenerowanie takich dóbr, by mogły one spełniać wszelkie potrzeby.
Dla człowieka, jako jednostki religijnej -> Taki kontrolowany samorozwój, który będzie go zbliżał do swojego boga i sprawiał, że człowiek będzie podążał za jego prawami.
Trzy aspekty, które się niejako przeplatają, pozostając na tyle niezależne, by móc je oddzielić. Trzeba sobie powiedzieć uczciwie, że dla typowego człowiek cywilizacji zachodu najważniejszy jest aspekt drugi, czyli zaspokajanie potrzeb. Jeżeli dobrze pamiętam, działa to tak, że pierw musimy zaspokoić potrzeby pierwotne jak głód, zanim zaczniemy tęsknić za czytaniem książek, co jest raczej oczywiste.
I tu też trzeba szukać definicji "no life'a". Taka osoba oczywiście też ma potrzeby wykraczające poza osiągnięcie statusu boga na swoim serwerze, pytanie jednak o ich siłę. Zakładam, że mimo wszystko każdy nolife (dalej NL) nie obraziłby się zakochać i założyć rodzinę. Czy jednak robi coś w tym kierunku? Na pewno mniej niż "żywy człowiek" (dalej ŻC). Wydaje mi się, że NL ma znacznie zaniżone potrzeby. Nie potrzebuje tony kumpli, przyjaciół, eksdziewczyn, wystarczy mu banda 20 innych luda z którymi powymienia mądre uwagi i kilka loli na necie. "Zaraz - ktoś powie - Ja jestem ŻC, a ciężko mi się doliczyć połowy znajomych, którymi dysponuje NL". No tak. Ale NL nie wyjdzie ze swoimi na imprezę raz w tygodniu, nie poklepie się po ramieniu, znacznie ciężej będzie mu nawiązać głębszą znajomość. Kontakt netowy jest niestety bardzo ułomny, ze względu chociażby na brak tak ważnego czynnika komunikacji społecznej jakim jest język ciała. Zostaje nam tylko język emoticon...
Tak samo nadmiar gotówki nie jest mu potrzebny do póki nikomu nie wisi kasy i jest w stanie utrzymać dom, żarcie, sprzęt i abonamenty czyniące go NLem (Słyszałem opowieść o człowieku, który tak się zamknął WOWie, że jego życie składało się z pracy i WOWa wyłącznie:/). Nadmiar inwestuje, bo zwyczajnie nie jest mu potrzebny. Za to ŻW potencjalnie potrzebuje znacznie więcej kasy, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdzie dające duże możliwości życie towarzyskie nie jest tanie (wczorajsze odwiedziny przyjaciółki z Elbląga, połączone z obiadem i deserem - 90 zł o_0, niedawne combo teatr+sushi bar, tyle samo na łebka o____________0). Zaletą tego wszystkiego jest to, że NL ze swoimi obniżonymi standardami żyje w świecie ze znacznie obniżonym poziomem stresu. Efekt? NLe śmieją się ze znerwicowanych ŻL, a ŻC z NLi, którzy w.g. nich tracą wiele elementów sprawiających, że życie, mimo że trudne, może być wspaniałe.
I tu dochodzę do sedna. Czy bycie NLem jest równą, czy gorszą alternatywą dla ŻC. W dzisiejszych czasach, mimo wszystko gorszą. Żyjemy u schyłku doby powojennej, pokolenia pamiętającego komunizm i represje, a społeczeństwa cieszącego się pewnym pokojem, dobrobytem i wszechobecnej techniki. "starsze" pokolenie narzuca standardy, w których bycie najlepszym graczem Counter Strike'a na osiedlu, czyni cię złą osobą, za mało czasu poświęcającą nauce, a za dużo lampiącą się w ekran. Zobaczmy jednak na taką Koreę, gdzie Starcraft jest dla tych ludzi tym, czym dla nas skoki, noga czy niedawno wyścigi F1. Świat zmierza w tym właśnie kierunku, gdzie NL i umiejętności z tym związane są cenione, nie piętnowane.
Nie jest jednak tak różowo. Jak Dis powiedział, człowiek staje się NL, bo porażki jako ŻC go do tego pchnęły. Twierdzi jednak, że jest to droga również trudna. Pytanie jednak, czy posiadanie łatwiejszej alternatywy, nie sprawia, że tracimy siły by walczyć jako ŻC? Kiedyś, gdy nasi przodkowie musieli się uganiać za swoją kolacją nie byłoby takiej możliwości, by człowiek rzucił w diabły ganianie za zwierzyną i przerzucił na jakąś łatwiejszą alternatywę (by nikt mi tu nie wyskoczył z owocami i korzonkami, umiejscawiam naszych ludzi pierwotnych w środku epoki lodowcowej:P) .
I tu kolejny ważny wniosek. Życie nie jest proste. Życie to walka, każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty. Bycie NLem to próba obejścia tego, negacji codziennego trudu, ucieczka przed wieloma wyborami. Jednak, czy w świecie rządzonym przez pieniądz i presję, człowiek nie powinien mieć właśnie takiej alternatywy? Czy NL to taki współczesny hipis, który wprawdzie i odstaje od społeczeństwa, ale cicho, zaciszu własnego kompa, bez najmniejszego ziarnka kontrowersji?
Zostawiam to pytanie otwarte, choć swoją odpowiedź znam. Słabości nie wolno się poddawać. Nie ma prawa wystąpić taka porażka, która mnie złamie. Trzeba walczyć i przegrywać, by kiedyś wygrać. Nawet, jeżeli zwycięstwem tym miałaby być śmierć. Śmierć z "walczyłem" a nie "egzystowałem" na ustach.
Selekcja naturalna się kłania... Przetrwają najsilniejsi. Tylko w przypadku ludzi nie odnosi się to do siły fizycznej czy jakości kodu genetycznego, tylko do siły ducha.
Dla człowieka. jako jednostki biologicznej i gatunku zamieszkującego ziemię -> Przekazanie swoich genów dalej i jak najlepsze przystosowanie potomka to trudów życia, tudzież dbanie i utrzymanie rodziny.
Dla człowieka, jako jednostki świadomej siebie, istoty społecznej i kulturowej -> Wygenerowanie takich dóbr, by mogły one spełniać wszelkie potrzeby.
Dla człowieka, jako jednostki religijnej -> Taki kontrolowany samorozwój, który będzie go zbliżał do swojego boga i sprawiał, że człowiek będzie podążał za jego prawami.
Trzy aspekty, które się niejako przeplatają, pozostając na tyle niezależne, by móc je oddzielić. Trzeba sobie powiedzieć uczciwie, że dla typowego człowiek cywilizacji zachodu najważniejszy jest aspekt drugi, czyli zaspokajanie potrzeb. Jeżeli dobrze pamiętam, działa to tak, że pierw musimy zaspokoić potrzeby pierwotne jak głód, zanim zaczniemy tęsknić za czytaniem książek, co jest raczej oczywiste.
I tu też trzeba szukać definicji "no life'a". Taka osoba oczywiście też ma potrzeby wykraczające poza osiągnięcie statusu boga na swoim serwerze, pytanie jednak o ich siłę. Zakładam, że mimo wszystko każdy nolife (dalej NL) nie obraziłby się zakochać i założyć rodzinę. Czy jednak robi coś w tym kierunku? Na pewno mniej niż "żywy człowiek" (dalej ŻC). Wydaje mi się, że NL ma znacznie zaniżone potrzeby. Nie potrzebuje tony kumpli, przyjaciół, eksdziewczyn, wystarczy mu banda 20 innych luda z którymi powymienia mądre uwagi i kilka loli na necie. "Zaraz - ktoś powie - Ja jestem ŻC, a ciężko mi się doliczyć połowy znajomych, którymi dysponuje NL". No tak. Ale NL nie wyjdzie ze swoimi na imprezę raz w tygodniu, nie poklepie się po ramieniu, znacznie ciężej będzie mu nawiązać głębszą znajomość. Kontakt netowy jest niestety bardzo ułomny, ze względu chociażby na brak tak ważnego czynnika komunikacji społecznej jakim jest język ciała. Zostaje nam tylko język emoticon...
Tak samo nadmiar gotówki nie jest mu potrzebny do póki nikomu nie wisi kasy i jest w stanie utrzymać dom, żarcie, sprzęt i abonamenty czyniące go NLem (Słyszałem opowieść o człowieku, który tak się zamknął WOWie, że jego życie składało się z pracy i WOWa wyłącznie:/). Nadmiar inwestuje, bo zwyczajnie nie jest mu potrzebny. Za to ŻW potencjalnie potrzebuje znacznie więcej kasy, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdzie dające duże możliwości życie towarzyskie nie jest tanie (wczorajsze odwiedziny przyjaciółki z Elbląga, połączone z obiadem i deserem - 90 zł o_0, niedawne combo teatr+sushi bar, tyle samo na łebka o____________0). Zaletą tego wszystkiego jest to, że NL ze swoimi obniżonymi standardami żyje w świecie ze znacznie obniżonym poziomem stresu. Efekt? NLe śmieją się ze znerwicowanych ŻL, a ŻC z NLi, którzy w.g. nich tracą wiele elementów sprawiających, że życie, mimo że trudne, może być wspaniałe.
I tu dochodzę do sedna. Czy bycie NLem jest równą, czy gorszą alternatywą dla ŻC. W dzisiejszych czasach, mimo wszystko gorszą. Żyjemy u schyłku doby powojennej, pokolenia pamiętającego komunizm i represje, a społeczeństwa cieszącego się pewnym pokojem, dobrobytem i wszechobecnej techniki. "starsze" pokolenie narzuca standardy, w których bycie najlepszym graczem Counter Strike'a na osiedlu, czyni cię złą osobą, za mało czasu poświęcającą nauce, a za dużo lampiącą się w ekran. Zobaczmy jednak na taką Koreę, gdzie Starcraft jest dla tych ludzi tym, czym dla nas skoki, noga czy niedawno wyścigi F1. Świat zmierza w tym właśnie kierunku, gdzie NL i umiejętności z tym związane są cenione, nie piętnowane.
Nie jest jednak tak różowo. Jak Dis powiedział, człowiek staje się NL, bo porażki jako ŻC go do tego pchnęły. Twierdzi jednak, że jest to droga również trudna. Pytanie jednak, czy posiadanie łatwiejszej alternatywy, nie sprawia, że tracimy siły by walczyć jako ŻC? Kiedyś, gdy nasi przodkowie musieli się uganiać za swoją kolacją nie byłoby takiej możliwości, by człowiek rzucił w diabły ganianie za zwierzyną i przerzucił na jakąś łatwiejszą alternatywę (by nikt mi tu nie wyskoczył z owocami i korzonkami, umiejscawiam naszych ludzi pierwotnych w środku epoki lodowcowej:P) .
I tu kolejny ważny wniosek. Życie nie jest proste. Życie to walka, każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty. Bycie NLem to próba obejścia tego, negacji codziennego trudu, ucieczka przed wieloma wyborami. Jednak, czy w świecie rządzonym przez pieniądz i presję, człowiek nie powinien mieć właśnie takiej alternatywy? Czy NL to taki współczesny hipis, który wprawdzie i odstaje od społeczeństwa, ale cicho, zaciszu własnego kompa, bez najmniejszego ziarnka kontrowersji?
Zostawiam to pytanie otwarte, choć swoją odpowiedź znam. Słabości nie wolno się poddawać. Nie ma prawa wystąpić taka porażka, która mnie złamie. Trzeba walczyć i przegrywać, by kiedyś wygrać. Nawet, jeżeli zwycięstwem tym miałaby być śmierć. Śmierć z "walczyłem" a nie "egzystowałem" na ustach.
Selekcja naturalna się kłania... Przetrwają najsilniejsi. Tylko w przypadku ludzi nie odnosi się to do siły fizycznej czy jakości kodu genetycznego, tylko do siły ducha.
Re: Zycie i nolife-y.
Zgadzam się z Bartem, tak tylko od siebie dodam jeśli chodzi o przeżycie najsilniejszego.
Przypomina mi się w tym momencie historyjka, którą gdzieś przeczytałem, a mianowicie:
Kiedy silni i wielcy kłusownicy znikali na polowanie, w jaskiniach zostawali tylko najmłodsi, kobiety i mężczyźni którzy z jakiś powodów nie mogą polować, albo mają inne zajęcia niż polowania.
Złośliwi zauważają, że ta ostatnia grupa to z pewnością duża ilość z naszych przodków :P
Przypomina mi się w tym momencie historyjka, którą gdzieś przeczytałem, a mianowicie:
Kiedy silni i wielcy kłusownicy znikali na polowanie, w jaskiniach zostawali tylko najmłodsi, kobiety i mężczyźni którzy z jakiś powodów nie mogą polować, albo mają inne zajęcia niż polowania.
Złośliwi zauważają, że ta ostatnia grupa to z pewnością duża ilość z naszych przodków :P
< korm> O JEZU PANIE KURCZAKU NIECH PAN TEDY NIE WYCHODZI Q_Q
< korm> TAK UCZY JEZUS
< korm> TAK UCZY JEZUS